9 września Alaksander Łukaszenka zostanie ponownie "wybrany" prezydentem Białorusi przez przytłaczającą większość narodu. Skoro sam o tym zapewnił, "wybory" wydają się zbędne i na dobrą sprawę nie wiadomo po co je organizuje. Obserwatorzy OBWE pewnie zostaną w ostatniej chwili wpuszczeni na Białoruś, gdyż Łukaszenko równie mało przejmuje się ich opinią jak świat Białorusią.
W komisjach wyborczych nie ma ani jednego przedstawiciela opozycji, a więc wynik "głosowania" zależy wyłącznie od humoru Łukaszenki. W tej sytuacji nie dziwi, iż wszyscy kandydaci opozycji, nie mając szansy na wygraną, zrezygnowali na rzecz jednego oponenta dożywotniego prezydenta - Uładzimira Hanczaryka, szefa postkomunistycznej Federacji Związków Zawodowych Białorusi. Jego wynik zależy od Łukaszenki, a więc "wybory" mają raczej charakter symboliczny i chodzi o zmobilizowanie społeczeństwa Białorusi do walki z Łukaszenką po "głosowaniu". Hanczaryk należy do nomenklatury komunistycznej ale potrafił zachować pozycję niezależną od Łukaszenki. Ostatnio złożył oświadczenie, iż posiada dokumenty dowodzące, iż przedstawiciele organów ścigania są odpowiedzialni za zamordowanie kilku przywódców opozycji. Specjalna jednostka - SOBR, dowodzona przez niejakiego Pawliuszenko jest podporządkowana ministerstwu spraw wewnętrznych.
Jednocześnie dwu białoruskich śledczych: Aleh Słuczak i Dmitry Petruszkiewicz, którzy uzyskali azyl polityczny w USA, oskarżyli Łukaszenkę o powołanie szwadronów śmierci, odpowiedzialnych dotychczas za zamordowanie około 30 osób. Władze sprawdzają właśnie księgowość FZZB, możliwe więc, że jeszcze przed "wyborami" Hanczaryk zostanie oskarżony o korupcję i uwięziony. Jest to ulubiona metoda Łukaszenki i żaden z przedstawicieli komunistycznej nomenklatury nie może spać spokojnie. Walczące ze sobą łukaszenkowskie klany co rusz wsadzają jakiegoś prominenta za kratki pod takimi zarzutami i nawet opieka rosyjska okazuje się niewystarczająca. W czerwcu doświadczył tego Juri Fieoktistow, dyrektor stalowni ze Żłobina i Wiktor Lagwiniec, szef Kontogrup współpracującej ze stalowniami, mimo iż pierwszy cieszył się opieką gubernatora rosyjskiego obwodu Orzeł, Jegora Strojewa, a drugi był protegowanym Iwana Titenkowa, szefa białoruskiego Wydziału Spraw Prezydenckich.
W tej sytuacji mało ważny jest nawet fakt, że opozycyjne media ograniczone są do miast, a łączny tygodniowy nakład gazet niezależnych jest sześć razy mniejszy od jedniodniowego nakładu gazety państwowej "Sawietskaja Biełaruś". Cóż bowiem z tego, że niezależne media miałyby większy zasięg, nie zmieniłoby to w niczym stosunku sił. Bazę wyborczą Hanczaryka oblicza się na 2 mln mieszkańców miast. Wieś, stanowiąca większość na Białorusi będzie głosowała tak jak każą przewodniczący kołchozów, czyli za Łukaszenką. Cóż z tego, że Zachód uzna wybory prezydenckie, podobnie jak parlamentarne z października 2000 roku, za nieważne, skoro Białoruś nie leży w strefie zainteresowania USA tak jak Bałkany. Nawet gdyby udało się zmobilizować społeczeństwo do protestów powyborczych według wzorca serbskiego, nie zmieni to sytuacji. W Serbii rewolta po sfałszowanych wyborach powiodła się nie dlatego, że organy represji były niezdolne do jej stłumienia, ale ponieważ część aktualnego aparatu władzy Miloszvicia nie widziała dla siebie perspektyw w izolowanym od Zachodu państwie i postanowiła, pod presją obietnic USA, poświęcić wodza.
Dla Białorusi takim czynnikiem zewnętrznym może być tylko Rosja. Interesujące jest kto w ogóle ośmielił się wystawić swą kandydaturę przeciwko Łukaszence. Oprócz Hanczaryka byli to: Paweł Kazouski, w latach 1992-1993 minister obrony narodowej i zwolennik sojuszu wojskowego z Rosją, który usuwał z wojska oficerów białoruskich i promował Rosjan oraz zaciekle zwalczał wojskowych, zwolenników niezależnej armii białoruskiej; Michaił Czyhir, były współpracownik i premier Łukaszenki, główny reprezentant obozu prorosyjskiego na Białorusi; Siamon Domasz, były łukaszenkowski gubernator województwa Grodzieńskiego i Siarhej Kaliakin, jeden z leaderów Komunistycznej Partii Białorusi, oczywiście zwolenniczki ścisłych związków z Rosją i tradycyjnej przeciwniczki kapitalizmu. Wśród pretendentów nie było więc ani jednego przedstawiciela prozachodniej opozycji demokratycznej, który i tak nie miałby żadnych szans wyborczych w społeczeństwie białoruskim.
Wszyscy kandydaci należą do zwolenników Rosji i wywodzą się z komunistycznej nomenklatury. Można więc powiedzieć, iż wybory stanowią konfrontację wewnątrz nomenklatury, między Łukaszenką a jego dawnymi współpracownikami i zwolennikami, którzy utracili już realny wlyw na sprawowanie władzy. Ponieważ obiecują przywrócenie elementarnych zasad demokracji, opozycja demokratyczne nie ma innego wyjścia jak ich popierać. By doszło do realnych zmian na Białorusi, Łukaszenko musi stać się zbytnim ciężarem dla Putina. I w tym sensie opozycja, doprowadzając do zamieszek powyborczych, może odegrać swoją rolę. Dotychczasowe rokowania prowadzone w Moskwie przez przedstawicieli nomenklaturowej opozycji antyłukaszenkowskiej nie przyniosły konkretnych rezultatów, ale przyszłość pozostaje otwarta. Dopiero po przywróceniu przez postkomunistów w ich własnym interesie cywilizowanych stosunków i pewnej demokracji, orientacja prozachodnia i narodowa, reprezentowana przede wszystkim przez Białoruski Front Ludowy, będzie mogła zacząć odgrywać jakąś rolę i wpływać na społeczeństwo.