Jak KWAŚNIEWSKI ratował Ukrainę ... dla Putina

Media zachwycają się rolą odegraną przez prezydenta Kwaśniewskiego w czasie „Pomarańczowej Rewolucji” jako wyrazem samodzielnej polityki polskiej, której bohater nie wahał się narazić samemu Putinowi i Unii Europejskiej. Zastanówmy się czy te oceny odpowiadają prawdzie, czy też są wynikiem dążenia do rekompensowania kompleksu niższości nad Wisłą lub akcją orientacji prorosyjskiej popieranej przez bezmyślnych dziennikarzy, ekspertów i analityków, których łączy nieznajomość ukraińskiej sceny politycznej i postrzeganie Ukrainy przez pryzmat korespondencji z Moskwy, że o niedostępności literatury ukraińskiej z powodu lenistwa językowego nie wspomnę.

Przede wszystkim należy oddzielić działania Kwaśniewskiego od roli jaką odegrali w ogóle Polacy w czasie kryzysu. Oceniając ją pozytywnie, zajmijmy się tylko aktywnością jaką przejawiał prezydent III RP i postawmy pytanie czyje interesy reprezentował: Polski czy Rosji?

W interesie Polski leżało jak najszybsze i całkowite zwycięstwo Wiktora Juszczenki, ponieważ dawało ono możliwość rozpoczęcia procesu uniezależniania się Ukrainy od Rosji oraz modernizacji gospodarczej i politycznej na Ukrainie, co z kolei zbliżyłoby ją do Unii Europejskiej i ułatwiło współpracę z Polską i innymi krajami Europy środkowej. Wszystko zatem co sprzyjało zwycięstwu Juszczenki było dla nas korzystne. Cel ten leżał także w interesie Ukrainy. W interesie Rosji natomiast było opóźnienie sukcesu Juszczenki, możliwie niepełny jego charakter i uratowanie czego się da dla prorosyjskich oligarchów by nie wypadli z gry w następnym rozdaniu.

Zacznijmy od podejścia Aleksandra Kwaśniewskiego do stron konfliktu. Prezydent argumentował, iż jeśli chce być mediatorem, musi traktować tak samo Juszczenkę i Janukowycza. Jak rozumiem dlatego twierdził, iż „dwu skrajnych pozycji trzymać się nie wolno” i powątpiewał w masowe oszustwa wyborcze, przekonując, iż były to „nieprawidłowości”. Dowiedzieliśmy się zatem, że wybory oszukane i uczciwe to są „dwie skrajności”, a 3 mln dosypanych głosów to „nieprawidłowości”, jak należy więc rozumieć kompromisem byłyby wybory sfałszowane umiarkowanie. Jednak główny problem leży gdzie indziej. Janukowycz nie był i nie jest samodzielną siłą polityczną, posiadającą własną bazę by traktować go w konflikcie jako stronę równoważną Juszczence. Tak należało odnosić się do Kuczmy i przywódców klanu donieckiego, gdyż oni to posiadali rzeczywistą władzę, natomiast formalne traktowanie figuranta i lokaja, całkowicie zależnego od swoich mocodawców, jak samoistnej strony oznaczało jego windowanie i nadymanie jego pozycji politycznej. Taktyka taka nie tylko wzmacniała obóz prorosyjski ale zwykłemu bandycie i gwałcicielowi nadawała status polityka przyjmowanego na salonach. Co więcej, Kuczma wezwał na pomoc Kwaśniewskiego, więc prezydent mógł właśnie jego potraktować i stojący za nim klan dniepropietrowski jako głównego interlokutora po stronie prorosyjskiej, eliminując klan kijowski jako związany bezpośrednio z Putinem i rosyjskimi służbami. Jeśli natomiast prezydent Kwaśniewski miał wielką potrzebę ściskania ręki gwałcicielowi, to w polskich więzieniach jest ich z pewnością pod dostatkiem, chyba że sądy III RP już przestały za takie czyny skazywać jako charakteryzujące się „znikomą szkodliwością społeczną”

Aleksander Kwaśniewski stwierdził do kanclerza niemieckiego Gerarda Schrödera: „My potrzebujemy Rosji w rozwiązaniu tego konfliktu.” Rzecz jasna takie stanowisko odpowiadało stronie niemieckiej i rosyjskiej, ale czy prezydent Polski powinien kierować się niemieckimi lub rosyjskimi upodobaniami czy interesem własnego kraju. Co to znaczy „MY”? Jeśli prezydent miał na myśli Polskę, to akurat właśnie my, ale także Ukraina, nie Rosji potrzebujemy w tym konflikcie tylko Stanów Zjednoczonych. Należało więc starać się o wciągnięcie USA do oficjalnych rokowań. Z punktu widzenia interesu polskiego, ale również ukraińskiego, Rosja powinna się trzymać od owego konfliktu, i w ogóle od nas, jak najdalej, natomiast dążyć trzeba do jak największego zaangażowania się Stanów Zjednoczonych w naszym regionie. Wciąganie Rosji do negocjacji nie tylko milcząco sankcjonowało uznanie, iż jest to rosyjska strefa wpływów, ale mogło tylko wzmocnić pozycję strony prorosyjskiej, a więc osłabiać obóz Juszczenki, który dałby sobie bez trudu radę z prorosyjskimi oligarchami, gdyby nie mogli oni liczyć na wsparcie z zewnątrz. Można by zatem wnosić, iż owo „MY” oznaczało po prostu Putina i Kwaśniewskiego i w takim razie prezydent miał całkowitą rację.

Oficjalną samoocenę swojej roli dał Aleksander Kwaśniewski w wywiadzie udzielonym „Polityce” i opublikowanym 18 grudnia 2004 roku. Dlatego potraktujemy te wypowiedzi jako podstawę dla naszej analizy.

23 listopada Kuczma zwrócili się do prezydenta Kwaśniewskiego z prośbą o pomoc w rozwiązaniu konfliktu. Pierwsze pytanie Kuczmy skierowane do Kwaśniewskiego po jego przylocie do Kijowa brzmiało, czy ma coś przeciwko udziałowi w rozmowach przedstawiciela Putina? Prezydent III RP oczywiście nie miał nic przeciwko.

Polityk polski natychmiast by ripostował, że jeśli ma być obecny przedstawiciel Rosji, to dla równowagi należy się zwrócić także do prezydenta USA o przysłanie swego reprezentanta. A jeśli Ameryka by odmówiła, należało także odmówić Putinowi. Polska nie może uznać oficjalnie, nawet jeśli to prawda, że Ukraina leży w rosyjskiej strefie wpływów lub że Rosja ma jakąś uprzywilejowaną pozycję na Ukrainie. Należało przyjąć formułę albo umiędzynarodowienie konfliktu czyli udział w rozmowach Rosji i USA na równych prawach, albo prowadzenie rozmów tylko z udziałem krajów Europy Wschodniej, która rozwiązuje sama konflikty w swoim regionie.

26 listopada odbyły się rozmowy pierwszego okrągłego stołu z udziałem Aleksandra Kwaśniewskiego, prezydenta Litwy Valdasa Adamkusa, Leonida Kuczmy, Wiktora Juszczenki, Wiktora Janukowycza, Wołodymyra Lytwyna, przewodniczącego Rady Najwyższej z nadania Kuczmy, sekretarza generalnego OBWE Jana Kubista, Przedstawiciela UE ds. Wspólnej Polityki Zagranicznej i Bezpieczeństwa Javiera Solany oraz szefa rosyjskiej Dumy Borysa Gryzłowa. Komentarze były jednoznaczne – rozmowy nie przyniosły przełomu.

Jak przyznał sam Aleksander Kwaśniewski jego plan polegał na osiągnięciu zgody strony prorosyjskiej na „weryfikację wyniku wyborczego, wyzbycie się siły, prowadzenie dialogu publicznego”. Komunikat kończący rozmowy zawierał trzy zasady uregulowania konfliktu: wyrzeczenie się siły, kontynuację dialogu, powołanie grupy ekspertów do spraw szczegółowych i czekanie na obrady Sądu Najwyższego. Nie postanowiono zatem zweryfikować wyników, nie padło ani słowo o fałszerstwie, bo jak stwierdził Kwaśniewski, „inaczej nie wypadało”. A niby dlaczego? Pominięcie kwestii masowych fałszerstw milczeniem, wzmacniało pozycję Janukowycza i Kuczmy, ponieważ właśnie fałszerstwa stanowiły usprawiedliwienie działań obozu Juszczenki. Nawet więc z zakładanych punktów Kwaśniewski nie osiągnął żadnego, ponieważ rozmowy i tak się toczyły, ponieważ nie było innego wyjścia, a użycie siły nigdy nie wchodziło w grę i to nie dlatego, że Kuczma miał awersję do przemocy, tylko dlatego że owej siły nie posiadał.

Opowiadanie przez prezydenta jak to uratował Kijów przed marszem 40 tys. górników (tj. rosyjskich bojówkarzy z Donbasu) dzwoniąc do Tichipki (klan dniepropietrowski) stanowi jedynie próbę ukazania zasług tam gdzie ich nie ma i osobę znającą ukraińskie realia po prostu bawi. Prezydent musi jednak konfabulować na temat zagrożenia rozlaniem się przemocy by w ten sposób usprawiedliwić działania na korzyść obozu prorosyjskiego i przedstawiać je jako kompromis.

Rzecz w tym, że żaden marsz 40 tys. górników nigdy Kijowowi nie groził, byłby zresztą bezsensowny gdyż w stolicy Ukrainy demonstrowało na placach ok. pół miliona ludzi, więc różnica sił była miażdżąca na niekorzyść ewentualnych górników. Klanowi donieckiemu udało się wysłać do Kijowa niecałe 10 tys. i to większość natychmiast rozbiegła się do sklepów by wydać otrzymane pieniądze, a 6 osób zapiło się za nie na śmierć. Marsz 40 tys. był więc groźbą bez pokrycia, zwykłym straszakiem. Można oczywiście przyjąć, iż prezydent nie miał o tym pojęcia i dał sobą manipulować. Ale co w takim razie robili jego doradcy i specjaliści, kogo słuchali, z czyich informacjo korzystali?

1 grudnia odbyły się rozmowy drugiego okrągłego stołu z tymi samymi uczestnikami. Negocjacje także zakończyły się praktycznie fiaskiem, gdyż nie podjęto decyzji o powtórzeniu II tury wyborów z tymi samymi kandydatami. Odłożenie do kolejnego spotkania rozstrzygnięcia czy powtarzać II turę, czego domagała się obóz Juszczenki czy całe wybory, co dawało możliwość zwycięstwa grupie prorosyjskiej, znów było na niekorzyść demonstrujących, ponieważ przewlekało jedynie konflikt. Postanowienie, iż negocjatorzy zbiorą się po decyzji Sądu Najwyższego było właśnie dowodem na nieskuteczność negocjacji. Jedyną pozytywną decyzją było potwierdzenie integralności Ukrainy, natomiast deklaracja o nie użyciu siły należała znów do sfery socjotechniki.

Szefostwo Zachodniego Dowództwa Operacyjnego, któremu podporządkowane są oddziały 9 zachodnich obwodów, oświadczyło jeszcze na początku „Pomarańczowej Rewolucji”, że „wojsko nigdy nie będzie wykonywać żadnych działań sprzecznych z prawem, skierowanych przeciwko wlasnemu narodowi”. Do tego należy dodać poparcie znacznej części Służby Bezpieczeństwa Ukrainy, czego instytucja ta dowiodła czynem zakładając podsłuchy w obozie przeciwnika. Poparcie dla Juszczenki zadeklarowali dwaj byli ministrze obrony i dziesiątki wyższych oficerów. Lojalność wobec Kuczmy zachowały jedynie poszczególne jednostki MSW, wojsk wewnętrznych i ochrony.[1] Ciekawe zatem jakich to wojsk użyłby obóz prezydencki, może jednostek samobójców, bo nie ulega wątpliwości, że napotkałyby one opór nie tylko setek tysięcy demonstrantów, ale także oddziałów regularnej armii o przeważającej sile. Ministerstwo obrony dysponuje 1,5 sztuk broni w swoich magazynach, więc uzbrojenie demonstrantów nie stanowiłoby żadnego problemu. Jeśli zatem ktoś mógł straszyć użyciem siły, to obóz Juszczenki. Kuczma z tego punktu widzenia był po prostu bezbronny. Opowiadania o uniknięciu rozlewu krwi dzięki misji Kwaśniewskiego lub o miłości Kuczmy do narodu, która nie pozwala mu na użycie wojska, którego nie ma, są jak w sam raz dobre dla czytelników „Gazety Wyborczej” i „Polityki” – przełkną wszystko.

Późniejsze enuncjacje „Financial Times” oparte na konfidencjach Wasyla Baziwa, jakoby Kuczma chciał użyć wojska, nie mogą być brane poważnie pod uwagę, ponieważ ich autor w okresie pierestrojki był znany jako osoba współpracująca z rosyjskimi służbami. Zresztą byłoby ewenementem gdyby korespondent zachodni nie został obstawiony przez ludzi rosyjskiej agentury wpływu. Propaganda ta miała więc raczej na celu uzasadnienie późniejszych ustępstw i zakończenia „Pomarańczowej Rewolucji” niepełnym zwycięstwem, niż jakikolwiek związek z rzeczywistym zagrożeniem.

1 grudnia Rada Najwyższa przegłosowała votum nieufności wobec premiera Janukowycza, a 3 grudnia Sąd Najwyższy orzekł, iż wybory zostały sfałszowane i zdecydował o powtórzeniu II tury z tymi samymi kandydatami. Tak więc najważniejsze decyzje zapadły bez udziału negocjatorów, a nawet pod ich nieobecność. Okres od piątku 3 grudnia do poniedziałku rano 6 grudnia był decydujący i Kuczma został zmuszony wówczas do praktycznej kapitulacji. Prezydent Ukrainy musiał zgodzić się na podpisanie we wtorek 7 listopada o godzinie 12-tej w parlamencie „dużego pakietu”, obejmującego dymisję rządu Janukowycza, zmiany w CKW i nowe prawo wyborcze w zamian za uchwalenie reformy politycznej ograniczającej władzę prezydenta. Opozycja zgodziła się jednak na reformą polityczną, która weszłaby w życie 1 września 2005 roku pod warunkiem, iż wcześniej przyjęta zostanie ustawa o samorządzie, która wprowadziłaby wybór gubernatorów przez mieszkańców. Takie rozwiązanie dałoby prezydentowi Juszczence pół roku na oczyszczenie administracji państwowej, powołanie rządu, a nawet pewien margines manewru, gdyby bowiem ustawa o samorządzie nie została uchwalona, data wejścia w życie reformy politycznej przesuwałaby się na styczeń roku 2006.

Bardzo ważną sprawą było podpisanie przez Kuczmę dymisji rządu Janukowycza, co wytrąciłoby z rąk prezydenta Ukrainy jedyną broń jaką posiadał i którą mógł szantażować przeciwników odciągając datę odejścia premiera i stawiając wciąż nowe warunki. Za każdym razem gdy pozycja Kuczmy słabła, wzywał prezydenta Kwaśniewskiego, co umożliwiało mu wycofywanie się z wymuszonych już na nim przez obóz Juszczenki ustępstw. Potrzebnych było przeciętnie dwu dni dalszych demonstracji by sytuacja wracała do stanu sprzed kolejnego okrągłego stołu. Tak też stało się i tym razem-6 grudnia po południu doszło do najważniejszego, trzeciego okrągłego stołu, który zakończył się we wtorek 7 grudnia. Media ukraińskie donosiły, podobnie jak w poprzednich wypadkach, iż rokowania zakończyły się „bez wyraźnych sukcesów”.

Dzięki trzeciemu okrągłemu stołowi Kuczma mógł się wycofać ze wcześniejszego zobowiązania do podpisania dymisji premiera, jak sam stwierdził, stronom nie udało się osiągnąć porozumienia co do dymisji rządu Wiktora Janukowycza. W rękach Kuczmy pozostawiono więc bardzo istotną broń. Prasa donosiła również, jak zwykle niezgodnie z prawdą, iż opowiedziano się za zdjęciem blokady budynków rządowych. W istocie obóz Juszczenki zobowiązał się do likwidacji bloka pod warunkiem, iż wcześniej Kuczma podpisze dymisję Janukowycza, co dowodzi jak ważną była ta sprawa dla „pomarańczowych”.

Znamienne, że zasługi Kwaśniewskiego zostały odkryte, kiedy pojawiły się głosy w opozycji ukraińskiej, że stół nie był dla niej korzystny. Enuncjacje Putina, jakim to Aleksander Kwaśniewski jest strasznym wrogiem Rosji, zostały przyjęte jako potwierdzenie niezależnej roli odegranej przez prezydenta III RP. Tymczasem Putin w ten sposób po prostu uwiarygodniał działania Kwaśniewskiego. Trudno zresztą by powiedział, że dziękuje Kwaśniewskiemu za próby ratowania klanu Kuczmy. W ten sposób Aleksander Kwaśniewski będzie mógł nadal prowadzić politykę prorosyjską i zawsze się powoływać na niezależność wobec Rosji, potwierdzoną przecież przez samego Putina. Najwyżej niebawem dowiemy się, z okazji wizyty rosyjskiego prezydenta w Polsce, że Putin jednak „przekonał się” do Aleksandra Kwaśniewskiego i zrozumiał, iż ma on prawo do własnego stanowiska. Ponadto, dzięki protestom Putina społeczeństwo rosyjskie uzyskało wyjaśnienie kto jest winny zwycięstwa Juszczenki – Polacy.

Roli jaką odegrał Aleksander Kwaśniewski w rokowaniach na Ukrainie nie należy rozpatrywać w oderwaniu od innych istotnych zawirowań politycznych prezydenta. Jeśli zestawimy ją z antyamerykańskimi enuncjacjami na temat wycofania się z Iraku, w tym dokonywanymi za pośrednictwem swych współpracowników, zwrot w kierunku Unii czy powiązania ze sprawą Orlenu, gdzie chodzi o całkowite uzależnienie od Rosji polskiego sektora paliwowego, to wszystko ułoży się w logiczną całość.

[1] Ołeksandr Palij dla „Ukraińskiej Prawdy” (Олекcaндр Палій, для УП ), 14.12.2004, 15:43

Autor publikacji
INTERMARIUM