3. URSYN ŚWIERSZCZ - POLITYKA CZY DEZINFORMACJA

Ursyn Świerszcz

Zdajemy sobie sprawę w kręgu stałych czytelników „N”, że impulsem do napisania artykułu „Żydzi, ubowcy i polityka” są rozpowszechniane w kręgu „postkorowskim” plotki (vide „KOS”) o charakterze insynuacji, na temat rzekomej współpracy zespołu „N” z SB itp. … Jest to dość niestety częsta (obosieczna) broń w rękach wielu opozycyjnych politykierów. Reżimowa propaganda nie musi się nią w zasadzie posługiwać, bo i tak u jej podstaw leży planowa, totalna dezinformacja, kłamstwo, przemilczanie. Również – a może szczególnie – KPN doświadczyła tego na sobie. Na początku procesu Leszka Moczulskiego i pozostałych trzech działaczy kierownictwa Konfederacji tzw. „osoby poinformowane” mówiły, że proces ten jest fikcją, że ubecja robi panu M. celową reklamę… Plotki przycichły, gdy zobaczono Moczulskiego na sali sądowej, wycieńczonego, choć bynajmniej nie załamanego psychicznie (podobnie jak współoskarżeni) – a gdy otrzymał 7 lat więzienia, mając za sobą już trzy „odsiadki” – to jedyną rzeczą, jaką zrobiły dla niego kręgi tzw. lewicy laickiej, było zaprzestanie oszczerstw, iż jest on… agentem Moskwy… Przeciwstawiając się (i słusznie) tym metodom „dyskusji politycznych” rodem z policyjnego wychodka – „Niepodległość” zaczyna we wspomnianym artykule stosować, wbrew własnym zasadom, jakby ulegać naporowi tej brudnej fali i mimo woli upowszechnia te brednie, nie zajmując przy tym stanowiska wobec nich.

Np.: „N” powtarza bezkrytycznie rozpowszechniane (do roku 1980) przez Adama Michnika zarzuty – powtarzane następnie przez Jacka Bieriezina na łamach paryskiej „Kultury” już w czasie trwania procesu KPN, że w 1968 r. ukazały się na łamach „Stolicy” artykuły z jego podpisem i że pozostawał on wówczas w ścisłym taktycznym sojuszu z Moczarem. Jedyne, co „N” ma na jego obronę, to: minęło ponad 10 lat i Moczulski się zmienił. Chcąc być uczciwymi, powinniście Panowie dodać, że oszczerstwa te były wyssane z palca (i brudnego i czerwonego); sprawa była niejednokrotnie wyjaśniana w prasie niezależnej. W marcu ’68 Moczulski próbował bronić studentów na łamach prasy, ale (nie trudno się domyślić) artykuły jego zostały skonfiskowane przez cenzurę. Przypisywany mu artykuł był napisany przez ówczesnego (po dziś dzień) redaktora naczelnego „Stolicy” Leszka Wysznackiego i podpisany inicjałami tegoż. Nie należy mylić ludzi o tych samych imionach, bo wtedy łatwo pomylić np. Józefa Piłsudskiego ze Stalinem (przepraszam za porównanie), a Władysława Sikorskiego z Gomułką…

Ale są sprawy poważniejsze, choćby umieszczenie programu KPN.

1) „N” stwarza fałszywą alternatywę stwierdzając, że program KPN był radykalny i całościowy, natomiast KOR-u sprowadzał się do „małych kroków”. Radykalna strategia nie wyklucza małych kroków i KPN stosowała również (czy z powodzeniem – to inna sprawa) tę taktykę, organizując np. zespoły inicjatyw obywatelskich czy kursy samokształceniowe. Stwierdzenia, że „socjalizm nie istnieje” i „poszerzanie obszaru wolności”, nie wykluczają się nawzajem, lecz pierwsze jest przesłanką drugiego. Gdyby w Polsce istniał socjalizm, taki o jakim np. marzył Żeromski, poszerzanie obszaru wolności nie byłoby potrzebne.

2) Nie jest prawdą twierdzenie, że współczesna Polska jest „polityczną pustynią”. Jeśli zostaniemy przy tego rodzaju przenośni, to raczej przypomina ona dżunglę. Obserwujemy nadmiar i pewną nawet patologizację programów, grup, organizacji politycznych, ale fakt ich istnienia jest jałowy. W pewnym sensie symetrycznie jałowy do oficjalnych programów i struktur – z tym, że pierwsze rodzą się autentycznie, a drugie z przykazu.

W całości tworzy to pewien „szum cybernetyczny”, dający Zachodowi pożywkę dla propagandowej wrzawy, a w znacznie mniejszym stopniu i reżimowi. Co było kiedyś, 3 – 4 lata temu, odkrywcze – dziś wydaje się być oczywiste. Generalnie obserwujemy przesuwanie się na prawo większości programów, a wadą ich jest m. in. to, że radykalizm wypowiada się poprzez negację. Wiemy kogo i w imię czego należy zwalczać, ale nie bardzo jesteśmy w stanie przeciwstawić własnej, całościowej wizji walki o Polskę suwerenną i sprawiedliwą oraz propozycji jej przyszłego „modelu”.

Nie odpowiadają też w pełni rzeczywistości dwa założenia polityczne, na których „N” opiera swą publicystykę.

1. „Solidarność” jest już fikcją.

2. Żyjemy w przededniu wojny.

Wszyscy przeżyliśmy rozczarowanie szybkością klęski, jakiej doznał 9-milionowy związek i ruch zarazem, ale w końcu pozostało nie samo tylko gorzkie doświadczenie, lecz poszerzył się niepomiernie krąg Polaków świadomych swych dążeń i dzięki temu, choćby takie ugrupowania jak „N”, mają szeroki krąg czytelników i nie działają w próżni. Warto też zastanowić się nad rolą struktur, przy pomocy których można przebudowywać rzeczywistość.

Nie można też wykluczyć szybkiego zbliżania się wojny światowej, ale jest to tylko jedna z hipotez rozwoju sytuacji międzynarodowej, jak dotąd, nie zweryfikowana. Program tak ambitny, jak „Niepodległość” powinien ustosunkowywać się nie tylko do rzeczywistości hipotetycznej, ale przede wszystkim do realnej. Tą zaś jest w naszym kraju usankcjonowany „normalnym” prawem stan de facto wojenny, utrwalony podziałem Europy na dwa pojałtańskie bloki.

Na zakończenie warto podkreślić, że absurdem jest uważanie wszelkiej zawodowej pracy w PRL za kolaborację. Reżim bowiem nie jest właścicielem państwa, lecz pasożytem. Można wprawdzie iść po wspomnianej wyżej linii rozumowania, ale wtedy trzeba by dosłownie zejść do podziemia, omijając nawet państwową konalizację… Spierajmy się ostro, ale rzeczowo – w imię wspólnych celów.

"Niepodległość" - miesięcznik polityczny 1982-1983