Nadzwyczajny Zjazd Ambasadorów! Niech żyje!

Annie Walentynowicz,
prawdziwej ambasador Polski w świecie

Zwykle zjazdy ambasadorów odbywają się – np. we Włoszech, co dwa lata – w porze letniej. Są połączone w czasie z okresem letnim, bo wakacyjnym, a jak wiadomo sierpień jest tradycyjnym miesiącem wakacyjnym korpusu dyplomatycznego (z wyjątkiem może państw islamskich, gdzie cykl „ustala” ruchomy w ciągu roku miesiąc postów - Ramadan).
Co innego „nadzwyczajne” zjazdy; mogą się nawet zaczynać zimą, zanim jeszcze przyjdzie długo oczekiwana nie tylko odwilż ale prawdziwa wiosna. Rozpoczynają je zwykle „konsultacje” i ambasadorzy przybywają „na konsultacje” kolejno; nie wszyscy naraz, w jakimś tłoku, gdzie gubią się w tłumie ich barwne, zawadiackie osobowości, ale kolejno, w miarę jak wypłyną na wierzch jakieś ich ciemne „sprawki”.
Takiemu Nadzwyczajnemu Zjazdowi Ambasadorów towarzyszą często imprezy towarzyszące, np. Nadzwyczajny Zjazd Attache Obrony.
Media gustujące w najniższych instynktach, spod znaku rewelacji p. Anety i jej DNA, często-gęsto nie rozumieją istoty tych wysoce ekskluzywnych zjazdów najwyższych sfer naszej (?) Polski, woląc - póki co – epatować publikę strasznymi przewinami Ministra Antoniego M. (ukradł Prezydentowi i Premierowi /”Kartoflom” w jezyku „jaśnieoświeconych”/ - dwa zdania czy też dwa nazwiska z Raportu). A publika (jak mówił i powtarzał to wciąż Kisiel) – to łyka. Tymczasem historyczne chwile nad Wisłą zauważa (choć opatrznie), taki np. brytyjski „Economist”, organ połączonych snobów wszystkich krajów. Zwykle o Polsce dość zagadkowo milczący. Dostrzegajacy tylko, co najwyżej Radka S. I tak trwa ten sojusz wielkokacapskiego szowinizmu ze Wschodu z hurra-liberalizmem jasnieoświeconych Zachodu. Nic nowego pod słońcem. Sojusz ten sam, który na początku lat 30. ubiegłego wieku sprawił, że „towarzysze podroży” z Zachodu, często laureaci różnych Nobli czy Pullitzer’ów – podróżując np. po Ukrainie nie dostrzegali tysięcy (właściwie: 6,5 milionów) trupów, kanibalizmu, holokaustu (zanim jeszcze nastał Holokaust), itd... Tylko dostrzegali – na ziemi - Raj.

Ten numer „Economista” to prawdziwy szlagier sfer jaśnieoświeconych, „prawdziwie europejskich”, można by rzec bez ogródek hit ambasadzko-ataszacki. W sam raz, jak ulał pasujący do umilenia wszelkich Nadzwyczajnych Zjazdów, których mam nadzieję już nam na długo nie zabraknie. W obronie praw człowieka gnębionych ambasadorów ze stażem KGB/GRU wystąpił więc już sam „Economist” (czekamy przecież jeszcze na „Der Spiegel”, którego czytelnikom tak w znakomity sposób imponuje Putin i czekamy też na inne wrażliwe na dziejową krzywdę Federacji Rosyjskiej tytuły).

Zaś Pani Minister Annie Fotydze życzymy, aby się nie zawahała i kontynuowała – ku chwale RP - stały dopływ Zjeżdżających Ambasadorów.

Archiwum ABCNET 2002-2010