UNIA EUROPEJSKA RUSYFIKUJE BIAŁORUŚ

Europejskie wsparcie dla prodemokratycznych działań na Białorusi powinno zawierać program zmierzających do wzmocnienia wśród Białorusinów świadomości, że nie są oni narodem „rosyjskim” (jak to ostatnio zasugerował Władimir Putin) i że przynależą do Europy a nie Eurazji. Promocja białoruskiego języka powinna być jednym z kluczowych priorytetów takiego strategicznego programu europejskiego wsparcia dla Białorusi – pisze Jan Maksymiuk z Radia Swoboda w tekście z 21 sierpnia br. (rferl.org).

Tekst Maksymiuka powstał w wyniku dyskusji toczącej się na temat projektu Unii Europejskiej stworzenia stacji radiowej nadającej na Białoruś. Dyskusja ta dotarła także do Polski, gdzie przez dwa dni debatowano nad możliwościami i koniecznością takiego właśnie zaangażowania Polski i Europy na Białorusi. Znamienne, że w debacie tej zupełnie pominięto istniejącą przecież od lat białoruską sekcję amerykańskiego Radia Swoboda. Dlatego nie może też dziwić nieco złośliwy ton poniższego tekstu wobec europejskich wysiłków angażowania się na Wschodzie. Pokazuje on, że dla Europy Białoruś (i problem uniezależnienia się od Rosji krajów byłego bloku wschodniego) to raczej drugorzędna i prestiżowa kwestia niż domena realnej polityki. Bo to polityka właśnie, a nie radio czy telewizja, mogą zmienić sytuację na Wschodzie. A tej, zdaje się, nikt poza Amerykanami prowadzić nie potrafi. O micie „polskiej polityki wschodniej” szkoda tu nawet wspominać.

R.R.
Niemiecka międzynarodowa stacja Deutsche Welle ogłosiła w czerwcu swe plany rozpoczęcia nadawania na Białoruś rosyjskojęzycznego programu informacyjnego pod nazwą „Białoruskie kroniki”. Oficjalny Mińsk nie wypowiedział się dotychczas o planach codziennej audycji, która ma ruszyć w październiku. Ale wiele osób z kręgów opozycyjnych i prodemokratycznych – które w teorii powinny skorzystać na takim przedsięwzięciu – zareagowało z zaniepokojeniem, oburzeniem a nawet wrogością. Chcą oni, by Deutsche Welle mówiło do Białorusinów po białorusku.
Media podały ostatnio, że Deutsche Welle wygrała zorganizowany przez Komisję Europejską przetarg na emisję programów radiowych na Białoruś. Swoje oferty złożyli też tacy międzynarodowi nadawcy, jak EuroNews i BBC World Service. Bruksela przeznaczy na białoruski projekt Deutsche Welle 138 tys. euro (169 tys. dol.) rocznie przez trzy lata. Wstępnie podano, że Deutsche Welle będzie nadawać 15 minut dziennie na Białoruś, ale dyrektor rosyjskiej sekcji tej stacji, Cornelia Rabitz oświadczyła później, że jej zespół może już wystartować we wrześniu z codziennym 30-minutowym programem, w którym 15 minut poświęcone będzie sprawom europejskim, a drugie 15 białoruskim sprawom krajowym.

Aleh Trusau, przewodniczący Stowarzyszenia Języka Białoruskiego – pozarządowej grupy zajmującej się wspieraniem ojczystego języka większości Białorusinów był pierwszym, który zwrócił się do Deutsche Welle o nadawanie białoruskich audycji po białorusku. „Rosyjskojęzyczne audycje Deutsche Welle jeszcze bardziej zepchną białoruskich słuchaczy w rosyjską przestrzeń informacyjną i pogłębią ich izolację od Europy” – argumentował Trusau w czerwcu w liście otwartym do Deutsche Welle. A w późniejszym wywiadzie dla białoruskiej sekcji Radia Swoboda jeszcze bardziej wyklarował swoje stanowisko: „Wiele jest rosyjskojęzycznych sekcji międzynarodowych nadawców – Głosu Ameryki, BBC, Deutsche Welle – które zatrudniają emigrantów z Rosji z ich imperialnym punktem widzenia. Dla nich Ukraina i Białoruś to nie są pełnowartościowe narody”.

Lepsze niż nic

Liderzy białoruskiej opozycji, poszukujący wspólnego demokratycznego kandydata, który stawiłby czoła Łukaszence w 2006 roku, na wieść o planach Deutsche Welle zachowali ostrożność. Lider Zjednoczonej Partii Obywatelskiej, Anatol Labiedźka powiedział, że bardziej odpowiednią opcją byłoby nadawanie audycji Deutsche Welle po białorusku, natychmiast jednak dodał: „W sytuacji, gdy nie możemy wpływać na bieg wydarzeń, rosyjskojęzyczne audycje są lepsze niż nic”. Większość liderów opozycji, chcąc zachować szanse na nominację w wyborach prezydenckich zdecydowało się jednak w ogóle nie komentować tej sprawy.

Wśród antyłukaszenkowskich kół intelektualnych w Mińsku, projekt Deutsche Welle rozpalił gorącą dyskusję nad losem języka białoruskiego w szczególności oraz politycznymi i cywilizacyjnymi wyborami kraju w ogólności. Białoruski politolog Witalij Silicki, w emocjonalnym liście opublikowanym na początku sierpnia w tygodniku „Nasza Niwa” wezwał Białorusinów, by zbojkotowali rosyjskojęzyczne programy Deutsche Welle. Silicki stwierdził, że wybór języka rosyjskiego do nadawania na Białoruś to wynik „całkowitego niezrozumienia” sytuacji Białorusi przez „europejskich biurokratów”, którzy zdaniem Silickiego wspierają Łukazenkę w jego wysiłkach „utwierdzenia w opinii publicznej Białorusi pojęcia, że język białoruski nie ma żadnych perspektyw i nie jest pożądany przez obywateli Białorusi”.
Silicki stwierdził, że decyzja UE o sponsorowaniu emisji programów na Białoruś przez rosyjską sekcję Deutsche Welle jest „absurdalna”, ponieważ serwis zatrudnia ludzi, dla których Białoruś to tylko dodatkowa praca i od których nie można oczekiwać głębokiej wiedzy i zrozumienia zachodzących na Białorusi procesów”. Silicki podkreślił, że „odrodzenie świadomości narodowej jest koniecznym warunkiem demokratyzacji każdego narodu” i ponownie zbeształ „europejskich biurokratów” za, jak to postrzega, ich wsparcie dla „tendencji konsolidacji dyktatury na Białorusi”. „Nasza Niwa” wezwała swych czytelników do podpisania się pod apelem Silickiego.
Czy Bruksela przemyśli to jeszcze raz?

Niemiecki dyplomata Hans Georg Vieck, były szef mińskiej grupy OBWE i zagorzały obrońca nadawania na Białoruś sponsorowanych przez Unię Europejska programów, odpowiedział na tę fale protestów za pośrednictwem Radia Swoboda. Vieck powiedział, że ani Bruksela ani Deutsche Welle nie są przeciwne nadawaniu po białorusku. „To problem środków. Teraz po rosyjsku, później po białorusku”, powiedział Vieck. „Nowy projekt Deutsche Welle to tylko początek”. Vieck podkreślił, że reakcja na projekt Deutsche Welle jest całkiem zrozumiała.

Vieck, który odegrał znaczącą rolę w jednoczeniu marudnej opozycji białoruskiej wokół jednego kontrkandydata Łukaszenki w 2001 roku, jest niewątpliwie jednym z najlepiej znających się na Białorusi ekspertów na Zachodzie. Jest także jednym z nielicznych, którzy zdają się rozumieć rolę językowego i kulturowego dziedzictwa Białorusi w możliwej demokratyzacji kraju. W 2001 roku niektóre siły antyłukaszenkowskiej koalicji wyborczej sabotowały kampanię, ponieważ wybór między opozycyjnymi kandydatami był katastrofalny. Uładzimir Hanczaryk, opozycyjny kandydat „wyznaczony” przez Viecka w 2001 roku był związkowym aparatczykiem z czasów sowieckich, który pozostawał całkowicie obojętny na odrodzenie białoruskiej kultury i języka. Odrodzenie to, które jest silnie wspierane przez znaczący segment białoruskiej opozycji jako sine qua non białoruskiego „powrotu do Europy” i nie mniej ostro zwalczane przez Łukaszenkę jako główna przeszkoda na jego kursie „powrotu do ZSRR”, otrzymało teraz poważny cios (nawet jeśli nie bezpośredni lub niezamierzony) od Brukseli i Deutsche Welle.

Czy, jak tego oczekuje Vieck, Bruksela przemyśli sprawę jeszcze raz i zajmie bardziej przychylne stanowisko (czytaj: pieniądze na nadawanie w języku białoruskim) w przyszłości? Jak wszystko na to wskazuje, nie stanie się to w przyszłości niedalekiej. Bo przed Brukselą wciąż stoi zadanie wypracowania strategicznej polityki wobec Białorusi Łukaszenki, polityki, która wyznaczałaby długoterminowe priorytety, a nie tylko „nadzwyczajne środki” w przededniu głównych kampanii politycznych na Białorusi, do których projekt Deutsche Welle wydaje się należeć.

Białoruska samoświadomość

Trudno wyobrazić sobie jakakolwiek „kolorową rewolucję”, która wydarzyłaby się w przyszłym roku na Białorusi. I stało się już oczywiste ponad wszelką wątpliwość, że europejskie wsparcie dla prodemokratycznych działań na Białorusi, jeśli ma być efektywne, nie może ograniczać się do szkolenia w technikach wyborczych, ale raczej objąć o wiele szerszy program działań zmierzających do podbudowania wśród Białorusinów świadomości, ze nie są oni „rosyjskim” narodem (jak to ostatnio zasugerował Władimir Putin) i że przynależą oni do Europy a nie Eurazji. Promocja białoruskiego języka, czy to narzędzia przekazywania wolnej i bezstronnej informacji czy to środka dla osiągnięcia silniejszego poczucia dumy narodowej u Bialorusinów, powinna być jednym z kluczowych priorytetów takiego strategicznego programu europejskiego wsparcia dla Białorusi.

Dyrektor rosyjskiego serwisu Deutsche Welle powiedziała białoruskim dziennikarzom, że będzie chwalić raczej niż krytykować projekt nadawania po białorusku. „Mówienie, że rosyjski jest zły a białoruski dobry, jest głupie”, zacytowała 8 sierpnia panią Rabitz agencja Belapan. Rabitz zauważyła, że Deutsche Welle nadawała po rosyjsku do pięciu postsowieckich krajów Azji Środkowej, gdzie programy te, stwierdziła Rabitz, są chwalone, nie krytykowane. Irytacji pani Rabitz można się było chyba spodziewać. Jednak dopóki bierze się pod uwagę oponentów nadawania na Białoruś po rosyjsku z zagranicy, argumenty pani Rabitz są chybione.

Jabłka i pomarańcze

Po pierwsze, nikt na Białorusi nie zdaje się przyjmować takiej czarno-białej oceny obu języków. Protesty są wymierzone bezpośrednio w to, co postrzegane jest jako symboliczne poparcie Deutsche Welle dla polityki i ideologii rusyfikacji promowanej przez Łukaszenkę na Białorusi. Ktoś mógłby zapytać, nie bezpodstawnie, dlaczego Deutsche Welle potrafiła znaleźć fundusze na finansowanie nadawania po ukraińsku na Ukrainie – kraju zrusyfikowanym w stopniu porównywalnym z tym na Białorusi – a nie może powtórzyć tego w odniesieniu do Białorusi.

Porównanie przez Rabitz Bialorusi do krajów Azji Środkowej także, jak mówią oponenci na Białorusi, nie wytrzymuje próby, ponieważ żaden z tych pięciu postsowieckich krajów nie prowadził takiej traumatycznej polityki kulturalnej i językowej jaką od 10 lat realizuje na Białorusi Łukaszenka. W żadnej z posowieckich republik sytuacja tytularnego języka nie jest tak godna pożałowania, jak na Białorusi. Chociaż według spisu z 1999 roku 73,7% białoruskiego społeczeństwa deklarowało białoruski jako swój język ojczysty, a 36,75 twierdzi, że rozmawia w tym języku w domu, w życiu publicznym i państwowych mediach białoruski został niemal całkowicie zastąpiony przez rosyjski.

Z drugiej strony, podczas gdy wielu Białorusinów (z posiadaczami uniwersyteckich dyplomów włącznie) ma trudności z mówieniem i swobodnym pisaniem po białorusku, przeważająca większość nie ma żadnych problemów z rozumieniem tego języka. Nadawca emitujący programy po białorusku miałby zatem tę samą publiczność, co nadający po rosyjsku. W prosty sposób zademonstrował to przykład popularnego prywatnego białoruskojęzycznego Radia 101.2 w Mińsku, które zostało zamknięte przez administrację Łukaszenki w połowie lat 90. ponieważ, jak ujął to jeden z komentatorów, stacja nadawała w języku wolności, a nie opresji.

Jeden z uczestników rozpoczętej przez „Nasza Niwę” dyskusji o projekcie Deutsche Welle stwierdził, że użycie rosyjskiego języka pozbawia przedsięwzięcie jakiejkolwiek praktycznej efektywności. Przełączenie bowiem na rosyjskojęzyczny program Deutsche Welle na falach krótkich (na których Deutsche Welle ma nadawać na Białorusi) byłoby nieporównanie trudniejsze niż odnalezienie programu po białorusku, a to ze względu na mnogość innych rosyjskojęzycznych stacji nadających na falach krótkich. Dlatego użycie przez Deutsche Welle białoruskiego byłoby opcją zdecydowanie bardziej praktyczną. Ten argument niektórzy na Białorusi uważają za nawet bardziej wymowny niż te odwołujące się do traumy będącej wynikiem rządowej polityki językowej i kulturalnej.

Opracował R. R.

Uwaga redakcji:

Vieck, podobnie jak cała delegacja OBWE, jest znana z prokomunistycznego i rusofilskiego stanowiska. Prawdą jest, że Łukaszenko Vieckowi przeszkadza ale nie przeszkadza mu podporządkowanie Białorusi komunistom i Rosji, czemu nie przeczy fakt, iż Hanczaryk został na polecenie Łukaszenki zamordowany. Projekt Deutsche Welle jest tego przykładem, owe późniejsze audycje po białorusku zapewne rozpoczną się w roku 4565. J. Darski

Archiwum ABCNET 2002-2010