SZCZYT W RYDZE 5-6 LIPCA 2002

"The Baltic Times", 11-17 lipca 2002, Następny przystanek - Ukraina. Komentarz po szczycie państw kandydujących do NATO w Rydze w dniach 5-6 lipca. Nieoczekiwane wysunięcie się na plan pierwszy kwestii członkostwa Ukrainy w NATO podczas obrad w stolicy Łotwy, anonimowy autor tekstu ocenia negatywnie, jako fakt, który przesłonił prawdziwe przesłanie ostatniego przed praskim szczytem spotkania na tak wysokim szczeblu tzw "wileńskiej 10-tki".

Zasadnicze przesłanie, jakie popłynęło ze szczytu państw kandydujących do NATO w Rydze, nie dotyczyło bynajmniej tego, które państwa powinny być zaproszone do Paktu w Pradze, ale kogo powinno się zaprosić w następnym etapie. Czytając miedzy wierszami, jest jasne, że państwa bałtyckie, Bułgaria, Rumunia, Słowenia i Słowacja - w tym ostatnim wypadku wiele zależy od wyniku zbliżających się wyborów - mogą być pewne swego. Zdaniem autora dyskutować można co najwyżej o tym, jakie państwa podążą w ich ślady. Oprócz Albanii, Chorwacji i Macedonii, które uczestniczyły w ryskim szczycie, pierwsza na liście jest Ukraina - czytamy w "The Baltic Times".

Gazeta przypomina, że to polski prezydent Aleksander Kwaśniewski, także obecny w Rydze, jako pierwszy poruszył kwestię ukraińską, wzywając obecnych kandydatów do połączenia wysiłków z Polską, Czechami i Węgrami w przesunięciu granic NATO dalej na wschód. Podczas jego wystąpienia wielu spośród obecnych dziewięciu premierów zapamiętale robiło notatki na marginesie przygotowanych wcześniej mów. Potem jeden po drugim wstawali i mówili o konieczności wsparcia ukraińskich aspiracji do NATO. Prezydent Łotwy Vaira Vike-Freiberga nazwała Ukrainę "ważnym partnerem i sojusznikiem".

Według autora nie ulega wątpliwości, że to przede wszystkim Stany Zjednoczone chcą Ukrainy w Sojuszu. Ludzie Waszyngtonu w NATO od siedmiu lat podróżują po Europie Wschodniej, często bez rozgłosu, bardzo dyskretnie, i radzą lokalnym przywódcom co mówić i robić, żeby dostać się do Paktu. (...) Jest wśród nich obecny doradca ds. bezpieczeństwa narodowego Condoleeza Rice, jak też zastępca sekretarza obrony Paul Wolfowitz. (...)Ich praca jest bardzo ciężka, ale nie dlatego, że nie do wykonania. Najważniejsze, że wschodnioeuropejscy liderzy słuchają się ich, czego efekty zobaczymy w listopadzie w Pradze.

Teraz ich praca będzie jeszcze cięższa. Niełatwo jest dogadać się z krajem, takim, jak Ukraina, którego ludność jest niemal równa ludzkiemu potencjałowi siedmiu obecnych kandydatów do NATO razem wziętych - ocenia sceptycznie komentator. Jeszcze większą irytację może, jego zdaniem, budzić wymienianie wśród przyszłych kandydatów do NATO kolejnego kraju leżącego na wschód od Bugu. Na dodatek takie opinie pojawiają się wśród amerykańskich dyplomatów, koordynujących działania Waszyngtonu w kwestii rozszerzenia NATO. Pewien członek komisji, były doradca ds. polityki zagranicznej wpływowego senatora, przyznał, że jego ulubiony projekt przewiduje wciągnięcie Białorusi na listę kandydatów. Był już co prawda po kilku piwach, ale w jego wypowiedzi nie było ani cienia żartu - niepokoi się autor tekstu. I dochodzi do sedna sprawy. Oni [zachodni dyplomaci] szukają partnerów takich jak państwa bałtyckie, którzy pomogliby im w ekspansji na Wschód. Tymczasem kraje bałtyckie z uwagą spoglądają w zupełnie innym kierunku - Unii Europejskiej.

Bardzo interesujące będzie zobaczyć, co zrobią przywódcy bałtyccy, jak przyjdzie im odnawiać dawno zerwane więzi - pisze ironicznie autor o wizji NATO skupiającego byłe republiki sowieckie. Jego zdaniem Sojusz szuka sobie coraz dziwniejszych towarzyszy.

Archiwum ABCNET 2002-2010