GLOBALIZACJA ZACZYNA BIĆ W ELITY

Jeśli od ubiegłego miesiąca trzęsiecie się przed tsunami, radzę popatrzeć w inną stronę - prawdziwe "tsunami", jakiej Ameryka powinna się obawiać, to stworzona ludzkimi rękami fala globalizacji, która zalewa amerykański rynek pracy ekspediując za ocean stanowiska robocze. Wiemy, że zagrożenie jest poważne, bo oto w ubiegłym miesiącu zwrócił na nie uwagę sam "Business Week". Poniższy tekst ukazał się w styczniowym numerze "Chronicles", konserwatywnego pisma założonego przez Leopolda Tyrmanda

W numerze z 6 grudnia magazyn zamieścił sporych rozmiarów tekst Adama Bernsteina, zatytułowany "Zachwiało teorią handlu". Artykuł warto zauważyć, chociażby dlatego, że, jest to prawdopodobnie pierwszy wypadek, kiedy odzwierciedlający poglądy establishmentu czasopismo biznesowe postawiło poważne pytania podważające obowiązujący dogmat wolnego handlu, jaki leży u fundamentu globalizacji, jak również teorii i polityki ekonomicznej ostatnich kilku dekad. Jeśli coś takiego pojawia się na łamach "Business Week", to tak, jakby "Scientific American" zakwestionował prawo ciążenia...

Wielu ekonomistów, których cytuje autor artykułu, martwi fakt, że podstawowe założenie teorii wolnego handlu, doktryna przewagi względnej, nie trzyma się kupy. Wedle tej doktryny ekonomiści zakładają, że kraje, które ze sobą handlują, specjalizują się w tym, co robią najlepiej, dzięki czemu w ostatecznym rachunku więcej zyskują niż tracą.

Dziś jednak postęp w dziedzinie telekomunikacji; superszybkie łącza oraz internet, doprowadził do nowego typu wymiany handlowej, która już nie pasuje do tej teorii. Dziś praca szarych komórek, może przemykać z jednego końca świata na drugi po niskich kosztach - po raz pierwszy powstaje globalny rynek zatrudnienia dla ludzi uzdolnionych i wykształconych, a to prowadzi do zakłócenia tradycyjnego pojęcia "narodowej specjalizacji". Artykuł powołuje się przy tym na "guru" najwyższego kapłana ekonomii, nie kogo innego, jak samego laureata nagrody Nobla, Paula Samuelsona, który również od niedawna kwestionuje korzyści płynące z wolnego handlu.

Fakt, że stanowiska pracy w dziedzinie pisania programów komputerowych, projektowania i innych wymagających wysokich kwalifikacji gwałtownie uciekają do takich krajów, jak Chiny czy Indie, wydaje się całkowicie podważać mającą 200 lat doktrynę przewagi względnej. W krajach tych już dziś uczelnie wyższe kończy każdego roku więcej studentów niż w USA i ekonomiści są coraz mniej pewni na czym właściwie polega dziś przewaga Stanów Zjednoczonych i czy w świetle ucieczki wysoko wykwalifikowanych stanowisk standardowe rozumienie globalizacji nadal jeszcze obowiązuje. Przez blisko dwa wieki dziewiętnastowieczna doktryna Davida Ricardo wydawała się być nie do podważenia, dziś nawet "guru" ekonomii zaczynają w nią wątpić.

Jeden z powodów tego powątpiewania jest prozaiczny - od bardzo dawna wiadomo było, że wolny handel prowadzi do zwalniania z pracy robotników słabo wykwalifikowanych, dziś jednak proces ten zaczyna dotykać również "białych kołnierzyków" - pracowników dobrze wykształconych, to oznacza że dotyczy również ludzi pokroju tych, którzy piszą na temat polityki handlowej - jak Bernstein i jego koledzy.

"Do niedawna" - stwierdza Bernstein - z powodu skutków globalizacji cierpiała mniej niż jedna czwarta ogółu zatrudnionych, głównie robotników gorzej wykwalifikowanych, których malejące wynagrodzenia równoważone były przez napływ tanich towarów, które przynosiła globalizacja", dziś jednak ból globalizacji staje się udziałem tych, którzy przez lata całe zachwalali ów proces.

Bernstein przytacza opracowanie Forrester Research z Cambridge, które, jego zdaniem dobrze prognozuje ucieczkę wysoko wykwalifikowanych miejsc pracy. Z opracowania Forrestera wynika, że ubytek 300 tys. stanowisk rocznie to konserwatywny szacunek. "Już dziś około 14 milionów stanowisk pracy związane jest z czynnościami, które mogą zostać elektronicznie wyekspediowane do dowolnego kraju. Wysoko wykwalifikowani pracownicy mają prawo się bać - mówi Lawrence F. Katz, ekonomista z Harwardu,podobnie, jak kiedyś bali się robotnicy niewykwalifikowani, tylko, że wówczas nikt się nimi nie przyjmował.

Nie powinno dziwić, że na prawdziwe koszty wolnego handlu i globalizacji nie zwracano dostatecznej uwagi do momentu, kiedy zaczęły one pochłaniać klasę ludzi, która promowała same te procesy i na nich zarabiała. Podobne rzeczy zdarzały się na przestrzeni dziejów. Nie wiadomo jeszcze, czy uderzenie w klasę białych kołnierzyków - biznesową, polityczną i intelektualną elitę kraju - będzie tak wyniszczające, jak przewidują niektórzy pesymiści. Gdyby nie obawa, że wyniszczenie to prawdopodobnie oznaczać będzie ruinę całego kraju, moglibyśmy się nawet cieszyć, gdyby proces ten okazał się prawdziwy.

Tłum. ak

Archiwum ABCNET 2002-2010