AMERYKAŃSKIE BŁĘDY W WALCE Z AL-KAIDĄ

Jedną z uderzających rzeczy związanych z tematem wojny w Iraku jest wielka liczba ekspertów ds. polityki zagranicznej, analityków wywiadu, dyplomatów i wysokich rangą oficerów, którzy uważają eskapadę iracką za tragiczny błąd. Do grona tego zalicza się oficer CIA, który jeszcze niedawno odpowiadał za analizę materiałów wywiadu nt. Osamy bin Ladena.

Człowiek ten pragnie pozostać anonimowy. Jest autorem książki "Imperial Hubris - a scathing look, at the way United States has conducted the War on Terror thus far". Przedstawiamy poniżej wywiad, jakiego udzielił on redakcji pisma "The American Conservative".

- Twierdzi pan, że Irak to najlepszy "prezent bożonarodzeniowy", na jaki Osama bin Laden kiedykolwiek mógł liczyć...

- (...) Było to coś, czego bardzo chciał od dawna, ale czego się nie spodziewał.

Irak to drugie pod względem świętości miejsce islamu. Jest więc tak, że ma on dziś Amerykanów w dwóch najświętszych miejscach islamu - na Półwyspie Arabskim i w Iraku, a także ma Izraelczyków w Jerozolimie. Wszystkie trzy sanktuaria są dziś okupowane przez niewiernych i jest to dla niego wspaniała okazja.

Dziś islamscy duchowni, od tych liberalnych po najbardziej radykalnych Wahabbitów, rzucają na Amerykanów fatwy, które są bardziej nienawistne i zawierają większe żądania, niż te rzucane na Sowietów w czasach, gdy ci wtargnęli do Afganistanu. Generalnie dodają one wiarygodności wszystkim teologicznym argumentom, jakich bin Laden używał od 1996 roku; że obowiązkiem wszystkich muzułmanów jest walka z Amerykanami, ponieważ najeżdżają oni ziemie islamskie.

Do czasu Iraku, argument ten nie trzymał się kupy, dziś jednak nie ma żadnych wątpliwości.

W świecie muzułmańskim dominuje również przekonanie, że zaatakowaliśmy Irak, aby przybliżyć realizację izraelskiego celu - tworzenia Wielkiego Izraela; od Nilu po Eufrat.

Podczas gdy my walimy w Irakijczyków jak w bęben, Izraelczycy to samo robią codziennie z Palestyńczykami. Mamy więc w świecie muzułmańskim szeroki strumień doniesień medialnych o tym, jak niewierni zabijają muzułmanów. Jest to jednostronne, ale oni takie odnoszą wrażenie. I dopóki my nie będziemy brali pod uwagę tego, co oni myślą, nigdy nie zrozumiemy wyzwania, jakie na nas czekają.

- Zainteresowała mnie pana analiza przeciwstawienia terroryzmu powstaniom.

- Pracowałem przy wojnie przeciwko Sowietom w Afganistanie i obserwowałem organizacyjną zdolność afgańskich grup powstańczych do ponoszenia olbrzymich strat i przetrwania.

Później przez następny etap mej kariery pracowałem przeciwko terrorystom. Tam grupy były o wiele mniej liczne, ich kierownictwo bardziej skoncentrowane i jeśli zadało się wystarczająco bolesny cios, przestawały stanowić jakiekolwiek zagrożenie. Można powiedzieć, że były one bardziej śmiercionośnym uprzykrzeniem niż zagrożeniem bezpieczeństwa narodowego.

Al-Kaida nie jest ugrupowaniem terrorystycznym, lecz ruchem powstańczym o niezwykłej zdolności do odnawiania się na poziomie przywódczym. Kiedy w Arabii Saudyjskiej doszło do egzekucji p. Johnsona, władze saudyjskie zdołały zabić czterech bojowników Al-Kaidy, jednego o nazwisku Mukrin. W ciągu następnych czterech godzin Al-Kaida wydała oświadczenie potwierdzające śmierć Mukrina oraz informujące o mianowaniu jego następcy - dołączono nawet krótki życiorys.

- Sugeruje pan, że Al-Kaidzie jest na rękę, jeśli George Bush pozostanie w Białym Domu, ponieważ patrząc z punktu widzenia ich celów zagranicznych, nie można liczyć na nic lepszego. Jak pan to widzi w świetle, powiedzmy, całkowicie hipotetycznego incydentu terrorystycznego - podobnego do podłożenia bomby w hiszpańskich pociągach?

- Powiedziałem tylko tyle, że Al-Kaida sama uważa, że nie może pragnąć lepszego rządu w USA niż ten, który jest teraz, bo we wszystkich sprawach ważnych dla muzułmanów, ten rząd prowadzi - zdaniem Al-Kaidy - błędną politykę. Co za tym idzie, pozwala to podburzać inne grupy do ataków przeciwko Amerykanom.

- Jednym z pana zasadniczych przekonań jest to, że mamy do czynienia z szeroko pojętą wojną z islamem. Jak pan zbije argumenty krytyków sugerujące, że islam jest faktycznie o wiele bardziej złożony. Kraje takie, jak Malezja nie pasują do islamistycznego czy fundamentalistycznego schematu.

- Nie wiem, czy możemy mówić, że jesteśmy w stanie wojny z islamem, ale uważam, że byłoby ignorowaniem rzeczywistości, gdybyśmy nie powiedzieli, że coraz większe odłamy islamu prowadzą wojnę przeciwko nam. Nie potrafię zrozumieć, jak na tym etapie można wciąż twierdzić, że ta wojna nie ma nic wspólnego z religią. Ona jest bardzo ściśle związana z religią, zwłaszcza gdy chodzi o motywację bin Ladena, jego zwolenników, sympatyków, generalnie chęć muzułmanów do zwalczania nas.

Geniusz bin Ladena polega na skoncentrowaniu uwagi świata muzułmańskiego na konkretnych aspektach polityki USA. W przeciwieństwie do Ajatollaha, bin Laden nie krzyczy, że kobiety noszą spódnice do kolan, nie występuje przeciwko Budweiserowi czy demokracji. Twierdzenie, jakoby bin Laden przeciwstawiał się naszym wolnościom jest całkowicie fałszywe i prowadzi nas do sytuacji, w której nigdy nie będziemy w stanie zrozumieć natury zagrożenia.

- O ile nie nabierzemy przekonania, że bin Laden zachowuje się racjonalnie i nie będziemy go doceniać?

- I to bardzo poważnie. Jednym z głównych przykładów naszego lekceważenia jest cała debata, jaka towarzyszy kwestii Iraku i Al-Kaidy.

Jest mało prawdopodobne, że bin Laden współpracował z Irakijczykami i to nie dlatego, że ich nie lubił czy nienawidził Saddama - co jest prawdą - ale ponieważ jakość usług oferowanych przez Irakijczyków pozostawiała wiele do życzenia. Większość operacji terrorystycznych, jakie organizowali, kończyła się fatalnie, ginęli ich ludzie. Nigdy nie widzieliśmy, aby Al-Kaida współpracowała z kimś, kto mógł stanowić zagrożenie dla bezpieczeństwa jej własnej organizacji, członków lub planu ataku.

Al-Kaida jest pierwszorzędną organizacją powstańczą dysponującą pierwszorzędnym wywiadem i kontrwywiadem. W trakcie swej kariery bin Laden pokazał, że zadaje się z równymi sobie.

- Czy mógłby nam pan przybliżyć, jaka obecnie jest sytuacja Al-Kaidy jeśli chodzi o popularność w świecie muzułmańskim?

- Zadaliśmy Al-Kaidzie poważne straty, jeśli chodzi o ludzi, którzy mieli atakować Stany Zjednoczone, ale zostali oni zastąpieni przez innych, którzy praktykowali zanim jeszcze tamci zniknęli. Jeśli chodzi o popularność - trudno przecenić wzrost poparcia dla Al-Kaidy, obserwowany w całym świecie islamu.

Bin Laden zidentyfikował sześć aspektów polityki amerykańskiej, które bezpośrednio wzbudzają gniew muzułmanów. Są to:

- nasze bezwarunkowe poparcie dla Izraela,

- nasza zdolność do utrzymywania cen ropy naftowej, w zakresie który jest do zaakceptowania dla przeciętnego konsumenta,

- nasze poparcie dla państw, które prześladują muzułmanów, jak: Rosjanie w Czeczenii, Indie w Kaszmirze, Chiny w zachodnich Chinach,

- nasza obecność na Półwyspie Arabskim,

- nasza wojskowa obecność w Iraku i w Afganistanie, i wreszcie,

- nasze poparcie dla muzułmańskich dyktatur od Atlantyku do Oceanu Indyjskiego.

Bin Laden jest poważnym przeciwnikiem, ponieważ rozpoznał to, co wielu muzułmanów, również tych, którzy nie popierają jego działalności wojskowej - uważa za zagrożenia dla islamu.

- Sugeruje pan, że sytuacja wytworzona przez Al-Kaidę wymaga od nas dwóch rzeczy: przyznania, iż jest to wojna prowadzona przeciwko wielkiemu ruchowi powstańczemu, który obejmuje znaczną część świata oraz rozwiązania tych zagadnień politycznych, które do tego doprowadziły. Gdyby miał pan dziś taką możliwość, co by pan zrobił?

- Nie sądzę, byśmy mogli wygrać tę wojnę bez przeprowadzenia debaty na temat jej przyczyn i uznania, że jesteśmy w stanie albo ją wygrać, albo prowadzić ją bez końca.

Mówi się, że powinniśmy się angażować w przekonywanie muzułmanów, wydawanie dla nich czasopism, etc. Cóż, tak długo, jak długo Al-Dżazira codziennie na żywo nadaje z Gazy i Zachodniego Brzegu, nikt nie będzie słuchał Amerykanów. Zasadniczo mówimy wyłącznie do siebie i może też do Europejczyków, którzy i tak niezbyt nas lubią.

Z pewnością nie jestem na tyle zdolny, aby sformułować politykę zagraniczną dla całego kraju, ale powinniśmy przeprowadzić tego rodzaju debatę. Przez 30 lat uprawialiśmy politykę, która doprowadziła nas do 9/11 i która zaprowadzi nas do kolejnych 9/11, o ile nie zdecydujemy się na agresywne akcje militarne oraz nie uzupełnimy ich znaczącymi posunięciami politycznymi. Jeśli to nie nastąpi, będziemy przegrywać raz za razem.

- Nie rozumiem, w jaki sposób zdecydowane działania wojskowe mają uzupełniać strategię polityczną? Agresywne działania militarne muszą powodować mnóstwo zniszczeń, pociągną za sobą wiele ofiar, a tym samym podetną wysiłki polityczne.

- Wojna była tym, czym jest w czasach jaskiniowców, wypraw Napoleona na Rosję czy II wojny światowej. Zniszczenia i straty, zadawane przy okazji, są naturalną okolicznością wojny, zwłaszcza jeśli zwalcza się przeciwnika, który nie nosi munduru.

Dlaczego uważam, że powinniśmy być bardziej agresywni? W październiku 2001 roku wkroczyliśmy do Afganistanu; wedle szacunków, było tam 50 tys. bojowników Talibanu i 8 - 10 tys. bojowników Al-Kaidy. Jeśli dać wiarę optymistycznym wyliczeniom, załóżmy, że zabito 20 proc. tej liczby, to i tak oznacza to, że 45 tys. pojechało do domów, chowając broń do szafy na potem. Czy ktokolwiek może określić taką sytuację jako zwycięstwo?

To jest politycznie poprawne upośledzenie - uważać, że można prowadzić wojnę, a jednocześnie utrzymywać, że da się to robić bez zabijania przeciwnika, towarzyszących temu zniszczeń i strat, śmierci naszych ludzi. Coś takiego zakwalifikować można do kategorii pobożnych życzeń. Możesz twierdzić, że to prawda, ale to nigdy nie była prawda. Do czasu, aż rozwiążemy kwestie polityczne, pozostawać nam będzie wyłącznie opcja militarna.

- Ale jeśli ma się do czynienia z organizacją powstańczą zorganizowaną, jak ugrupowanie terrorystyczne, to jest ona rozproszona. Zniszczenie takiej grupy konwencjonalnymi metodami militarnymi oznacza konieczność dziesiątkowania całych społeczeństw, po to tylko, by w końcu trafić na terrorystów.

- To skomplikowany problem. Nigdy nie pojmowałem mej przysięgi ochrony konstytucji jako nakazu, aby troszczyć się w takim samym stopniu o cudzoziemców, jak o Amerykanów. Gdybym musiał wybierać między poparciem prezydenta, który każe atakować, zabijając cywilów, w celu ochrony moich dzieci, a zaniechaniem takich działań, sądzę, że poparłbym prezydenta.

Nie uważam, że powinniśmy gdzieś tam zastosować naloty dywanowe, by zabijać cywili, chodzi mi jedynie o to, że jeśli mamy sposobność uderzyć wroga, to nie powinniśmy tracić czasu na zastanawianie się, czy możemy obronić taką decyzję w sądzie. Informacja wywiadowcza to nie jest materiał dowodowy. To jest tylko informacja, i jeśli dochodzi się do poziomu, w którym nabieramy przekonania, iż nie będziemy dysponowali niczym lepszym, wówczas na podstawie tej informacji działamy. Jest to coś, w czym w latach 90. ponieśliśmy całkowitą klęskę.

- Czy uważa Pan, że do końca 2001 r. mogliśmy pozbyć się Al-Kaidy w Afganistanie?

- Uważam, że gdybyśmy byli gotowi do działania w samym dniu ataku lub przez kolejnych kilka dni, zadalibyśmy im bardzo ciężkie straty. Bin Laden w 1996 roku wydał nam wojnę, ale nasze wojsko nie było przygotowane do żadnej odpowiedzi. Kiedy ostatecznie odpowiedź ta nastąpiła, to przez miesiąc niszczyliśmy trzydziestoletni złom sowiecki. Od 11 września do 7 października Al-Kaida i Taliban rozproszyły się, a gdy byliśmy już na miejscu, woleliśmy używać sił zastępczych, a nie własnych żołnierzy.

- Jak duże znaczenie ma schwytanie bin Ladena?

- W miarę upływu lat jest to coraz mniej ważne, nie zmienia to faktu, że bin Laden to geniusz, który posiada do dyspozycji jedyną w swoim rodzaju organizację w świecie islamskim. Ma w niej muzułmanów pochodzących z różnych grup etnicznych, dochodzi między nimi do wielu tarć, ale razem potrafią oni skutecznie działać. Od 45 lat obserwujemy Palestyńczyków. To są sami tylko Palestyńczycy, ale nie są w stanie przejść razem na drugą stronę ulicy, aby się przy tym nie pokłócić.

Bez bin Ladena Al-Kaida straci początkowo część spójności, a to ze względu na jego prawdziwe zdolności przywódcze, ale Al-Kaida jest dziś dojrzałą organizacją. Dorobiła się już drugiego pokolenia przywódców, a jest ono bardziej profesjonalne i ma biznesowe podejście. Przede wszystkim zaś działa bez rozgłosu.

Tłumaczył: A. Kumor

Archiwum ABCNET 2002-2010