PROBLEM Z GLOBALIZMEM

Amerykańskie czasopismo „The American Conservative” z 2 czerwca 2003 roku zamieszcza artykuł Roberta Locke pt. „Tłamszenie narodów. Problemy z globalizmem”. Autor krytykuje ideologię globalistów uważając ją za połączenie marksizmu i ortodoksyjnej myśli wolnorynkowej.

Globalizm jest centralnym zagadnieniem naszych czasów, lecz jego definicja stała się „śliska”. Jest on mylony z globalizacją – błąd, do którego globaliści rozmyślnie zachęcają. Globalizm i globalizacja różnią się miedzy sobą fundamentalnie. Globalizacja jest historycznym procesem, faktycznym stanem rzeczy. Globalizm jest ideologią, zespołem opinii o tym, jaki stan rzeczy powinien być.

Globalizm jest ideologią, która wypowiada się za likwidacja państw – jego przeciwieństwem jest nacjonalizm. Globalizacja w ogóle nie jest ideologią. Zasadniczo, jest to jedynie rozwój kontaktów i wymiany handlowej i w tej postaci istnieje ona od 1492 roku. Klasycznym kłamstwem o globalizacji jest jej rzekoma „nowość”. Kiedy na przykład po raz pierwszy stało się możliwe wysłanie $100mln z Nowego Jorku do Londynu za naciśnięciem guzika? 1976? 1966? 1956? Nie, w 1866, gdy uruchomiono telegraf transatlantycki.

Globalizm - ideologia, stara się występować w przebraniu globalizacji - faktu, w celu uzyskania sympatii, rozmyślnie używając fikcji jego nieuniknioności. Debaty na temat potrzeby globalizmu przedstawiane są jako nieuzasadnione. Lecz jeśli to nieuniknione, to dlaczego jego rzecznicy naciskają tak agresywnie?

Globalizm jest świadomym, rozmyślnym politycznym wyborem - nie bardziej nieuniknionym niż socjalizm. Jego typowe przykłady: ONZ, ekstremizm w wolnym handlu, Unia Europejska i masowa emigracja są tworami politycznymi, które jutro mogą zostać zniesione. Nie znajduje to potwierdzenia w odniesieniu do takich aspektów globalizacji jak internet, odrzutowiec pasażerski lub ogromny kontener.

Globalizacja może istnieć bez globalizmu. Handel światowy jako procent ogólno-światowego PNB był z grubsza równie wysoki w poprzedzających 1914 rok radosnych czasach standardu złota i europejskiego imperializmu, jak i dziś, choć świat Zachodu był wówczas wybitnie nacjonalistyczny. Rzekomy antynacjonalistyczny aspekt dzisiejszego handlu, używany dla kształtowania opinii publicznej, nie jest istotnym elementem wymiany dóbr i usług z innymi państwami. Japonia przez 50 lat opiera swą ekonomię na eksporcie, nie przestając być jednym z najbardziej nacjonalistycznych i kulturalnie wyróżniających się narodów na ziemi.

Problem z globalizmem to nie wolne rynki, ale wolnorynkowy ekstremizm, szczególny rodzaj prawicowego jakobinizmu, który nie powinien mieć miejsca wśród autentycznych konserwatystów. W USA oznacza to przeniesienie wolnego handlu poza opartą na zdrowym rozsądku zasadę wzajemności w wymianie z zaprzyjaźnionymi narodami i otwarcie naszych rynków dla państw takich jak Japonia, która trzyma swe rynki zamknięte dla nas, lub Chiny, które otwarcie deklarują swą militarną wrogość wobec nas.

Globalizm jest często rozmyślnie przyrównywany do internacjonalizmu, w celu ukazania sprzeciwu wobec globalizmu, jako opór wobec owocnej kooperacji pomiędzy państwami. Lecz internacjonalizm, bez względu na wszelkie niegodziwości, do jakich doprowadził, bazuje na stosunkach pomiędzy państwami, wykluczając ich całkowity rozkład. Niestety, jedynie mały i intelektualnie złudny krok dzieli wiarę w kooperację pomiędzy państwami i wiarę, że kooperatywne układy mogą wyłonić się i funkcjonować same, bez państw, które je wytworzyły. Wielu byłych internacjonalistów jest dziś globalistami.

Globalizm pociąga libertariańską prawicę, gdyż grupa ta błędnie widzi równoznaczność likwidacji państw z ograniczeniem potęgi rządów. Lecz tak nie jest.. Otwarte granice, np., przynoszą korzyść imigrantom kosztem obywateli i są pożywką dla wzrostu roli rządu poprzez import nędzy i innych patologii społecznych. Co gorsze, schyłkowi rządów państwowych często towarzyszy wzrost bardziej odległych, bardziej autokratycznych i mniej odpowiedzialnych przed kimkolwiek władz, co odczuła na przykład Wielka Brytania pod władzą Unii Europejskiej. Erozja państwa może łatwo podążać ręka w rękę z nowotworowym rozrastaniem się rządu; popatrzmy tylko na duszenie się Rosji pod martwą dłonią państwa sowieckiego.

Ponieważ globalizm rozkwitł w okresie dominacji neokonserwatyzmu, sugeruje się ich tożsamość – czynią tak zarówno paleokonserwatyści, jak i pewne elementy lewicy. Lecz chociaż neokonserwatyzm jest nieomal zawsze globalistyczny, nie jest on zasadniczo identyczny z globalizmem. Neokonserwatyzm to konserwatyzm skażony globalizmem.

Neokonserwatyści zaadoptowali globalistyczne idee, gdyż miały one sens dla wygrania zimnej wojny, lecz nie przyjęły się, kiedy ta wojna dobiegła końca. Gdy ograniczenia narzucone wojną skończyły się, idee te wyrwały się spod kontroli. Potrzeba eksportu kapitalizmu i światowa obecność militarna są ideami zimnej wojny. Służyły one kiedyś życiowym interesom Ameryki podminowując Związek Sowiecki, ale dziś nic nam one nie dają. Obecnie eksportowanie kapitalizmu tylko wzbogaca konkurencyjność obcych państw w stosunku do nas. Pewną otuchą dla nas było uczynienie z Japonii bastionu kapitalizmu we Wschodniej Azji. Lecz dziś już nasze drogi powoli się rozchodzą. Długoterminowe interesy geopolityczne Japonii nie są identyczne z naszymi i do tego finansuje ona ekonomiczny rozwój Chin, które otwarcie są nam wrogie.

Potrzeba było dwóch wojen światowych i zimnej wojny, aby Ameryka przestała być wierna ostrzeżeniu Jerzego Waszyngtona przed „usidlającymi przymierzami” i uwikłała się w ogólnoświatową obecność militarną. Zważywszy jednak, że twórcy Ameryki nie doświadczyli ideologicznej agresji, takiej jak marksizm, było to racjonalne w ówczesnych okolicznościach. Okoliczności te jednak już nie istnieją. Al-Qaida to nie ZSRS. Ponadto, ze względu na jej religijny charakter, potrzebujemy raczej powrotu do chrześcijańskiego partykularyzmu Ameryki, niż tworzenia rodzaju kontr-uniwersalizmu, jaki wystawiliśmy przeciwko uniwersalistycznym aspiracjom marksizmu.

Wymyślanie mesjanistycznych celów amerykańskiej polityki zagranicznej dla racjonalizowania przestarzałego nawyku stosowania siły, jest zwykłą sofistyką. Czasem militarna obecność za granicą jest wymagana, ale automatycznie wykorzystywana opcja na rzecz wypełniania nasza potęgą jakiejkolwiek dostępnej próżni, doprowadziła nas do bezcelowego zaangażowania w takich miejscach jak Bośnia, Somalia czy Haiti. Jedna rzecz to użycie siły w celu kształtowania międzynarodowego porządku w autentycznym interesie bezpieczeństwa Ameryki, ale czynienie tego ideologiczną misją kopiowania naszego systemu w całym świecie – to zupełnie co innego.

Reprodukowanie amerykańskiego systemu na całej kuli ziemskiej oznacza w rezultacie światowy rząd, przyznają intelektualnie uczciwi globaliści, jak np. były zastępca Sekretarza Stanu w administracji Clintona, Strobe Talbott. Globalizm jest często utożsamiany z rządem światowym, ale jest to półprawda. Chociaż pęd do stworzenia rządu światowego racjonalizuje globalizm, niszczenie państwa narodowego może postępować bez względu na to, czy rząd światowy zostanie zbudowany na jego szczątkach, czy nie. Dążenie do stworzenia rządu światowego może zawieść i – rozmontowawszy uprzednio zdolne do samodzielnego istnienia państwa narodowe – globaliści pozostawią świat w chaosie.

Globalizm wyłonił się również dlatego, że zarówno prawica, jak i lewica odpowiedziały na zimną wojnę interpretując swe misje jako ponadnarodową walkę idei, niż raczej dobro narodu amerykańskiego. W rezultacie „tępe elementy światowej prawicy” i „bystre elementy światowej lewicy" doszły do tego samego wniosku: państwo narodowe stało się przestarzałym mechanizmem popierania ich idei. Prawica chciała więcej kapitalizmu, lewica chciała więcej równości, a państwo narodowe, naturalny wał ochronny przed ekstremizmem, stało na drodze obojga. Postanowili zatem je podminować.

„Bystra lewica” przyznała się - bez względu na to, czy „tępa lewica” stanowiąca jej „motłoch do wynajęcia” pojmie to czy nie – że kapitalizm nie może zostać obalony. Jeśli więc nieuniknioność kapitalizmu czyni ekonomiczną równość w obrębie państw nieosiągalną, to kolejna, najlepszą rzeczą jest ekonomiczna równość pomiędzy państwami. Widok ekstremizmu w wolnym handlu podnoszącego dochód Chińczyków, a jednocześnie zubożającego amerykańskiego robotnika jest dla nich niezmiernie satysfakcjonujący. Niektórzy wyznali to otwarcie.

Ponieważ „bystra lewica” porzuciła socjalizm, nie potrzebuje ona już silnego państwa narodowego, które umożliwiało centralne planowanie. Widzi ona teraz istnienie oddzielnych państw jako nie dający się zaakceptować bastion nierówności. Oddzielne państwa dały narodom o bogatej historii i dużych ekonomicznych osiągnięciach, jak np. Anglikom i Amerykanom, wolne i dostatnie życie, na które zapracowali ich przodkowie. Natomiast narodom o skromniejszych osiągnięciach przeznaczyły niższą formę egzystencji. Zatem zatarcie różnic pomiędzy państwami – „świat bez granic” - jest nowym egalitarnym planem lewicy. Masowa imigracja z Trzeciego Świata do Pierwszego jest kluczową częścią tego projektu, ponieważ zmusza ona obywateli Pierwszego Świata do dzielenia się swą wyższą jakością życia. Socjalistyczne korzenie globalizmu są wyraźnie widoczne w tym, iż zaprzecza on, że państwa są własnością ich obywateli, własnością, którą nie są oni zobowiązani dzielić się z cudzoziemcami.

„Technokratyczna” lewica, która jest niczym innym, jak lewicą głodną władzy, stała się wyrafinowana. Postrzega ona globalne instytucje jako sposób osiągnięcia celów politycznych, które nigdy nie byłyby narzucone przez rządy narodowe podlegające demokratycznej kontroli i odpowiedzialności przed narodem. Ponieważ suwerenność państwowa jest kluczową barierą na drodze do osiągnięcia tego celu, globalizm atakuje suwerenność państw.

Tożsamość kulturowa narodów stwarza emocjonalne przywiązanie ludów do ich suwerenności państwowej, zatem globalizm atakuje też tożsamość kulturową. W Ameryce atak ten przyjmuje formę politycznie poprawnej napaści na amerykańską historię i przekształcania narodowej kultury Ameryki w uniwersalistyczną. W Wielkiej Brytanii ma to postać poczucia winy dawno już nieistniejącego i często dającego się obronić kolonializmu. W Niemczech, każda forma niemieckiego patriotyzmu utożsamiana jest z Trzecią Rzeszą. W Trzecim Świecie jest to import amerykańskiej „junk culture”.

Globalizm pogardza każdą kulturą, która nie podlega zasadom kupna/sprzedaży. Pragnie on homogenicznej komercjalnej pop kultury, mającej narkotyzować uległych konsumentów. Przybranego w wyszukane formy, lecz pozbawionego jakichkolwiek związków z narodem kosmopolityzmu.

Globalizm nie dostrzega wartości wybitnych kultur świata; jest on zainteresowany jedynie kulturami Trzeciego Świata, jako narzędziem do obalenia historycznych kultur Pierwszego Świata. Jego kulturalna niespójność, którą postmodernizm próbuje systematyzować i „uzdatniać” jest wynikiem rozdarcia pomiędzy impulsem „prawicowych” globalistow uczynienia kultury dobrem komercyjnym i impulsem „lewicowych” globalistow uczynienia jej wywrotową.

Wywrotość ta ma znajomy wydźwięk, gdyż globalizm jest wiodącym następcą marksizmu. Utrzymuje on, że jest on nieuniknionym wynikiem praw ekonomii i bardziej skuteczną formą organizacji ekonomicznej. Utrzymuje, że służy dobru ludu, ale wprowadzenie go wymaga elitarnej kadry ekspertów. Utrzymuje, że jest niezależny od jakiegokolwiek państwa, jednak we wprowadzaniu w życie swego systemu, krańcowo polega na militarnej sile jednego państwa.

Globalizm wynagradza te same psychiczne patologie, co marksizm i jest przez to idealny dla zawiedzionych w swych niespełnionych iluzjach intelektualistów szukających dla siebie nowego miejsca. Utrzymuje, że jest empiryczną teorią, lecz faktycznie jest zaledwie piękną abstrakcyjną ideą, która musi być podtrzymywana przez ukrywanie lub wykrętne „racjonalizowanie” niewygodnych faktów. Oferuje swym wyznawcom szansę uwierzenia, że są szczególną grupą, która jest bardziej zaawansowana, postępowa niż ktokolwiek inny. Podobnie jak marksizm, globalizm posiada talent inspirowania nielojalności wobec własnego kraju.

Podobnie jak marksiści, globaliści, zdając sobie sprawę z potrzeby światowej dominacji militarnej dla narzucenia swej wizji, rozpoczęli wmanewrowywanie Ameryki w wypełnianie tej roli. Ich podstawowa doktryna głosi, że Stany Zjednoczone muszą używać siły, kiedy tylko jest to konieczne i utrzymywać nieograniczoną globalną przewagę militarną. Ma to być rzekomo środkiem zachowania bezpieczeństwa Ameryki, ale jest faktycznie popieraniem zglobalizowanego porządku światowego. Ostatecznym celem tego intelektualnego puczu jest zdefiniowanie bezpieczeństwa Ameryki nie jako naszej zdolności do obrony w obliczu zagrożeń - globalisci nie są zainteresowani obroną naszych granic - ale jako ochroną globalistycznego systemu na całym świecie, który, jak kłamliwie mówią, jest po prostu Ameryką w wielkim wymiarze.

Globalizm często określa się jako zamaskowaną formę egoistycznych celów Ameryki. To prawda, że często używany jest on jako racjonalizacja dla demonstracji amerykańskiej potęgi, ale nieubłagalnie rozkłada też on zasadniczą podstawę tej potęgi, ponieważ Stany Zjednoczone, najbardziej otwarte społeczeństwo na ziemi, są szczególnie podatne na jego niszczycielską siłę. Możemy to nazwać „neocontradiction” (neo sprzecznością – Alex L.) Np. wolna wymiana handlowa z Chinami rozbudowuje chińską bazę przemysłową, jednak my zakładamy, że zawsze będziemy mieć taką przewagę nad Chinami, że w nieskończoność potrafimy pozwolić sobie na powstrzymywanie ich militarnej ekspansji. Gorzej nawet, właśnie ten handel zubaża naszą własną bazę przemysłową i gospodarkę, redukuje przychody z podatków i zmusza nas do zadłużania się w Japonii, by opłacać kosztowne rozmieszczenie naszych sil wojskowych. Układ ten daje Japonii prawo cichego veto w sprawach użycia naszych sil.

Rzecznicy nieograniczonej amerykańskiej globalnej hegemonii widzą przyszłą amerykańską dominację ekonomiczną z beztroską brytyjskiego sekretarza ds. kolonii około roku 1889. Nie potrafią zadać sobie twardego pytania na temat znaczenia relatywności ekonomicznej potęgi, gdyż globalizm jest pokusą dla elity władzy Ameryki właśnie przez to niesformułowane nigdy twierdzenie, że Ameryka bez wysiłku będzie rządzić zglobalizowanym światem.

Czeka ich brutalne przebudzenie - i to już wkrótce. Jeśli wartość dolara spadnie o połowę -przeciętny szacunek tego, co potrzeba do zrównoważenia naszego nie dającego się powstrzymać deficytu handlowego - to będziemy musieli podwoić opłaty do organizacji międzynarodowych, by móc utrzymać nasze wpływy na obecnym poziomie. Faktycznie, będziemy musieli podwoić wszystkie nasze międzynarodowe wydatki, by utrzymać naszą pozycję.

Jeśli udział Ameryki w światowym PNB obniży się z obecnych 25% do 12% lub 13%, co właśnie ten spadek oznacza, nie będziemy już posiadać tej samej wagi w światowej ekonomii, by móc odgrywać znaczną rolę w ustalaniu jej zasad, tak jak to robimy teraz. Obniży się również prestiż i wiarygodność tzw. amerykańskiego modelu ekonomii. Świat nie będzie słuchał idealistycznych nauk ekonomicznych podupadającego państwa.

Im dłużej opieramy naszą politykę zagraniczną na założeniu, iż jesteśmy wyłącznym supermocarstwem, tym twardszy będzie nasz upadek. Im prędzej porzucimy to złudzenie, tym łatwiej będzie nam powrócić do naszego naturalnego statusu wielkiego, prosperującego i potężnego narodu, żyjącego wśród innych narodów.

Tutaj - w kraju - globalistyczni neokonserwatyści zakładają trwanie republikańskiej dominacji, pomimo że ich oddanie się sprawie masowej imigracji niszczy Partię Republikańską poprzez importowanie wyborców, którzy oddadzą kiedyś swe głosy na Demokratów. Ale ponieważ dla globalistow ideologie są bardziej rzeczywiste, niż empiryczne fakty, kontynuują oni swą pokrętną racjonalizację, by ukryć ten fakt politycznej demografii.

Cudzoziemcy, zrozumcie proszę, że aspekty polityki amerykańskiej, które są dla was odpychające, są w rzeczywistości aspektami globalizmu. Powinniście zatem być antyglobalistyczni, nie antyamerykańscy - tak samo jak Ameryka była antykomunistyczna, a nie antyrosyjska.

opr. Alex L.

Archiwum ABCNET 2002-2010