KOSZTY WOJNY JUŻ SĄ WIDOCZNE

„The American Cause” z 19 lutego 2003 roku zamieszcza artykuł Patricka J. Buchanana na temat spodziewanej wojny w Iraku. Autor uważa, że machiny wojennej nie da się już zatrzymać, a wprowadzanie jej w ruch było błędem.

Gdyby Prezydent Bush nie używał tej wojowniczej, karczemnej retoryki o "osi zła", "wyprzedzających atakach", "zmianach reżymu" i "tygodniach, a nie miesiącach" - dziś mógłby ogłaszać swe zwycięstwo w rozgrywce z Saddamem. Bo właśnie jedynie dzięki zdecydowanemu przywództwu Busha, inspektorzy są znowu w Iraku. Przy stanowczym nacisku, Bush mógłby mieć dalsze ich setki rojące się w całym tym kraju, czyniąc atak Saddama na swych sąsiadów nie do pomyślenia.

Bez wojny, Saddam mógłby być z powrotem w swoim kąciku, ale Bush sam ustawił sobie poprzeczkę zbyt wysoko. Dziś, choć wojna nie jest konieczna dla powstrzymania Iraku, Bush nie może się z niej już wycofać. Wysłanie 200.000 wojska do Zatoki Perskiej, a później sprowadzenie go z powrotem do domu - z Saddamem nadal przy władzy - sparaliżowałoby amerykańską wiarygodność.

Można się zastanawiać, czy Prezydent zapytał kiedyś siebie: Kto mnie w to wpędził? Kto skłonił mnie do oddania mej wolności działania?

Chociaż wojna jeszcze się nie rozpoczęła, jej koszty już są widoczne. Europa jest gorzko podzielona i coraz bardziej antyamerykańska. NATO jest rozszczepione. Tony Blair, lojalny sojusznik czuje się jak na dnie piekła.

Ankiety wykazują, że tylko jeden z dziesięciu Brytyjczyków popiera wojnę bez nowej rezolucji UN, zaś Francja będzie wetować każdą nową rezolucję. Nie jest prawdopodobnym, by pozycja Francji uległa zmianie, gdyż antybushowska postawa Jacquesa Chiraca i jego ministra spraw zagranicznych, Dominique’a de Villepina jest szeroko popularna na kontynencie.

Belgia, Francja i Niemcy mogą być izolowane wewnątrz NATO, ale większość Europejczyków popiera Paryż, Berlin i Brukselę w ich starciu z Waszyngtonem. Przy wzbijającej się niechęci do Busha na kontynencie oraz w całym arabskim i islamskim świecie, zdolność USA do przewodzenia środkami perswazji i przykładu ginie. Pęd do hegemonii izoluje Amerykę.

Jak można teraz budować nowy porządek świata, zakorzeniony w amerykańskich wartościach, z Georgem W. Bushem jako architektem? Żaden z amerykańskich prezydentów ostatnich czasów nie był tak potępiany za granicą.

Chociaż ta karykatura jest wielce niesprawiedliwa i w jest w głównej mierze dziełem antyamerykańskiego lobby za granicą, prezydent, jego Gabinet Wojny i Partia Wojenna przyczyniły się do izolacji Ameryki. Całoroczna kampania przedstawiająca Saddama Husseina jako nowego Hitlera - śmiertelne niebezpieczeństwo dla Bliskiego Wschodu, Ameryki, świata, nawet cywilizacji jako takiej, wg Johna McCaine’a (senator republikański z Arizony) - z Georgem W. Bushem grającym rolę Churchilla - jest po prostu niewiarygodna. Podtrzymywanie tej fikcji odbija się poważnie na naszej wiarygodności.

Po pierwsze, nie ma cienia dowodu, że Saddam był zamieszany w wydarzenia z 11 września. Pomimo stachanowskich wysiłków naszych propagandystów wojennych tzw. "Praska koneksja" pomiędzy Mohammadem Attą i wywiadem irackim okazała się fikcją. Oskarżenie Saddama przez Colina Powella o naruszenie restrykcji militarnych wydaje się naciągane. Brytyjski dokument, który cytował, był plagiatem akademickich zapisków, sporządzonym na użytek publiczny. Komórka al-Qaidy w Iraku wydaje się być na terytorium kontrolowanym przez naszych kurdyjskich sojuszników, a nie przez Saddama.

Odnośnie taśmy, na której bin Laden wzywa Irakijczyków do samobójczych ataków przeciwko Amerykanom: Biały Dom zdecydowanie twierdzi, ze dowodzi ona związku pomiędzy Saddamem i Osamą. Nic podobnego. Na taśmie bin Laden używa określeń takich, jak: niewierny, apostata i socjalista w stosunku do Saddama. Jego uczucia do Saddama porównywalne są do tych, jakie miał zmarły Ajatollah Chomeini do pisarza Salman Rushdie.

Jeśli chodzi o pomaganie terrorystom, Saddam nie jest nawet w tej samej lidze co Iran czy Syria. Jego możliwości rakietowe są znikome w porównaniu do Iranu i Korei Północnej. Jego program nuklearny dogorywa od lat, podczas gdy Iran wydobywa uran, a Korea Północna produkuje rozszczepialne materiały. Północna Korea jest „państwem bandyckim”, rozprzestrzeniaczem rakiet, Pakistan - rozprzestrzeniaczem technologii nuklearnej. Irak nie jest powodem, dla którego F-16 latają nocą nad naszymi domami w Waszyngtonie, lub dlaczego w drodze do pracy mijamy baterie rakiet Stinger.

Lecz właśnie przeciwko Irakowi idziemy na wojnę i niewielu w tym mieście myśli, że prezydent wysławszy wszystkie te wojska do Zatoki Perskiej może zwyczajnie ogłosić zwycięstwo i wycofać się. Nie ma mowy. " Delenda est Iraq. " Irak musi być zniszczony.

A jednak jest tu jakieś uczucie, że inwazja kraju, który nigdy nie szukał z nami wojny przyniesie koniec post - zimno wojennemu świata, jaki znaliśmy i zamknie nas w nowej erze, której granic nie jesteśmy w stanie dostrzec.

Większość z nas jednak patrzy na to z obawą większą niż neokonserwatyści, którzy teraz oczekują z szalona wyobraźnią wojny o imperium, którą mogą w końcu mieć.

opr. Alex L.

Archiwum ABCNET 2002-2010