ŻARTY

W Czechosłowacji procesy polityczne nie były specjalnością tylko okresu stalinowskiego. O tym jak StB tworzyła nowych wrogów ludu poprzez fingowane procesy niepokornej młodzieży w latach siedemdziesiątych przypomina tygodnik „Respekt” (nr 15 z 2003 r.) w artykule Marka Švehli „Proč jsme se za Husáka tolik báli” (Dlaczego tak balismy sie za czasów Husaka?).

Główny bohater pierwszej powieści Milana Kundery „Żart” za młodzieńczy wygłup zapłacić musiał wysoką cenę. Akcja powieści zaczyna się roku 1949, pierwszym po „Zwycięskim Lutym”, kiedy partia komunistyczna – przypomnimy, że przy poparciu znacznej części społeczeństwa – całkowicie przejęła władzę w Czechosłowacji. Dobrze zapowiadający się młodzieniec, komunista z przekonania, zajmujący znaczące stanowisko w Związku Studenckim chcąc zaimponować bezkrytycznie i całkowicie ufającej partii dziewczynie wysłał jej pocztówkę z następującymi słowami: „Optymizm to opium dla ludu! Zdrowy duch zalatuje głupotą! Niech żyje Trocki”.

Cóż z tego, że te słowa były napisane przez rozgoryczonego młodzieńca, który był urażony tym, że dziewczyna więcej uwagi poświęca partii niż jego uczuciom. Towarzysze, którzy czytali skrupulatnie korespondencje innych towarzyszy myśleli jednak inaczej. Dalej wszystko potoczyło się jak na równi pochyłej: wyrzucenie ze stanowiska w związku studenckim, komisje partyjne, samokrytyka, usunięcie z partii, relegacja ze studiów, służba w wojsku (jako tzw. czarny baron, czyli politycznie podejrzany poborowy, który służbę wojskową odbywał pracując w kopalni, musztrę odbywając bez broni). Złamana kariera, złamany życiorys, a wszystko z powodu młodzieńczego żartu.

Partia komunistyczna zakazywała pesymizmu, czasy nie mogły być ponure, pesymista stawał się podejrzany, iż brak entuzjazmu może być wynikiem dezaprobaty dla zwycięstwa klasy robotniczej! Pesymista był podejrzany, iż „w sposób indywidualistyczny pogrążony jest we własnych rozterkach”. Radość tego okresu nie przepadała za błaznowaniem i ironią, obowiązywała radość poważna i historyczny optymizm zwycięskiej partii.

Autor nieszczęsnego żartu na licznych zebraniach partyjnych był przez tow. tow. krytykowany za „indywidualizm”. W tamtych czasach wypadało mieć jakąś wadę, świadczyło to o zdrowym krytycyzmie w stosunku do własnej osoby. Każdy posiadał jakąś wadę, która było dobrze widziana, a jednocześnie była zalążkiem katastrofy. W wyniku niesprzyjających okoliczności lub na potrzeby partii taka drobna wada stać się mogła śmiertelnym grzechem. Paranoja realnego socjalizmu polegała na tym, że każdy obywatel totalitarnego systemu nosił w sobie ów zalążek katastrofy.

Można sądzić, że opowiedziana przez Kunderę historia to tylko fikcja literacka traktująca o czasach najgorszego stalinowskiego terroru. Jednak życie potwierdziło, iż opisany przez pisarza mechanizm tworzenia z niewinnych ludzi wrogów ludu, szpiegów i różnej maści trockistów był stosowany w rzeczywistości i to nie tylko w czasach stalinowskich, ale także za reżimu Husáka.

Josef Römer był jednym z tysięcy młodych ludzi, którzy w latach siedemdziesiątych przyjechali z prowincji do Pragi poszukiwać lepszego jutra. Młody Josef nosił długie włosy oraz dżinsy, słuchał rockowej muzyki i był zafascynowany zachodnią kulturą pop. Takie zachowanie i wygląd samo w sobie nie było niebezpieczne, odnosząc się do terminologii Kundery, była to wada, która dopiero mogła przerodzić się „zalążek katastrofy”. Lecz życie Josefa stało się układanką w rękach przygotowującej prowokację bezpieki. Josef chodził regularnie do ambasady amerykańskiej, gdyż tam mógł słuchać najnowszych płyt „Pink Floyd” i innych zachodnich grup rockowych. Kontakt z ambasadą to kolejny epizod, który za pomocą odpowiedniego naświetlenia stać się mógł dla młodzieńca tragiczny w skutkach. Kolejne klocki tej układanki: Josef w towarzystwie kolegów i przyjaciół nieraz zwierzał się z tego, że chciałby wyjechać za granicę, tam gdzie mógłby swobodnie rozwijać swoje zainteresowania, słuchać płyty i chodzić na koncerty. Następnie zmienia pracę – zaczyna pracować na lotnisku, gdyż otrzymał ofertę lepszego zarobku.

W końcu ostatni klocek układanki: w styczniu 1977 roku rozpoczęła się histeryczna kampania przeciwko sygnatariuszom Charty 77, zwana jako antycharta. Podczas odczytania tekstu tej ostatniej na zebraniu pracowników praskiego lotniska Josef zgłosił wniosek, że przed potępieniem manifestu opozycyjnego chciałby się z jego tekstem zapoznać. Było to dość często wysuwane żądanie, gdyż obywatele Czechosłowacji zmuszani byli do podpisywania antycharty, choć oficjalnie tekst Charty 77 nie mógł być drukowany, czy nawet publicznie odczytany...

Następnego dnia Josef zobaczył dwóch panów, którzy czekali na niego w pracy. Usłyszał „pojd’te s námi na chvilku” i już stalinowska maszyna rozpoczęła pracę: osławiony komisariat na ulicy Bartolomějskiej, bicie, pytanie o wspólników i wreszcie oskarżenie: próba nielegalnego opuszczenie republiki za pomocą uprowadzenia samolotu.

Szczegóły śledztwa przypominają cytaty z książki Milana Kundery: zastraszona przyjaciółka Josefa przyznaje, że jej chłopak chciał wyjechać za granicę, niepochlebnie wyrażał się o systemie, itp. Jego znajomi chcąc ratować własną skórę potwierdzali wszystko czego chcieli prowadzący śledztwo. Wojskowa prokuratura (kontakt z ambasadą amerykańską zaowocował zarzutem o szpiegostwo”) posunęła się do takiego absurdu, że jako dowód na rzekomą pracę dla obcego wywiadu posłużył zapis w jego notatniku „T-Rex”. Przypadkowo sekretarz w amerykańskiej ambasadzie nazywał się Terry Rex. Zapis w notatniku dotyczył jednak rockowej grupy „T-rex”, której płytę Josef chciał kupić w sklepie muzycznym, lecz w logice procesów pokazowych nie ma przypadków...

Petr Uhl, jeden z czołowych czechosłowackich dysydentów, członek VONS-u (organizacji zajmującej się w latach osiemdziesiątych losem więźniów politycznych) twierdzi, że StB potrzebowała procesów, w których oskarżeni skazywani byli za szpiegostwo. Miało to podsycać atmosferę podejrzenia i udowodnić, że nadal ukrywają się wśród społeczeństwa wrogowie systemu. Wytworzenie takiej atmosfery wzmacniało pozycję samej bezpieki w aparacie partyjnym. Dlatego takie oskarżenia często były przez funkcjonariuszy bezpieki wymyślane.

Los, jaki spotkał Josefa Römera nie był wyjątkowy. W roku 1972 głośny był przypadek uprowadzenia samolotu Slovairu. Takie incydenty nie należały do rzadkości, toteż były żywo komentowane wśród społeczeństwa. W lecie 1977 Ladislav Švec wracał samolotem z koncertu rockowego w Pradze. Po przylocie do Brna spotkał się z kolegami w miejscowym pubie, w który po wypiciu kilku dobrych dvanactek głośno opowiadał rozbawionym towarzyszom, że nie byłoby głupim pomysłem taki samolot porwać i uciec za granicę. Ten pijacki żart, którego Lad’a później nawet nie pamiętał, kosztował go dziewięć lat więzienia jako inicjatora rzekomego porwania, inni jego znajomi także trafili za kratki, a jeden uczestnik owej fatalnej biesiady dostał rok więzienia za to, że owej debacie biernie się przysłuchiwał, a na kolegów nie doniósł.

Zapytany o realia w tamtych czasach wspomniany Petr Uhl odpowiedział, że w latach siedemdziesiątych, sędzia, który w fingowanych procesach sprzeciwiłby się naciskowi z góry, nie ryzykował tak jak za czasów stalinowskich, groziło mu najwyżej opóźnienie awansu czy nieżyczliwość przełożonych. Dla większości pracowników wymiaru sprawiedliwości była to groźba wystarczająca. „Normalizacyjny” system Gustava Husák odcisnął na ludziach swoje piętno zniewolenia. Niektórzy ówcześni sędziowie i prokuratorzy nadal pracują w zawodzie.

Postscriptum

Josef Römer z wyroku sądu wojskowego otrzymał wyrok 11 lat za szpiegostwo i dodatkowo 2 lat za próbę porwania samolotu. Karę spędził jako więzień polityczny wraz z recydywistami pracując fizycznie. W styczniu 1990 roku, dzięki amnestii prezydenta Václava Havla, wyszedł na wolność – trzy tygodnie przed końcem trzynastoletniego wyroku. Pan Römer jest dzisiaj skromnym człowiekiem nie lubiącym opowiadać o swoich przeżyciach w więzieniu; pracuje w biurze podróży pomagając młodym ludziom wyjeżdżać do ukochanej przez niego Austrii.

Oprac. Jacek Kisiel

Archiwum ABCNET 2002-2010