V. KOSZTUNICA - PIERWSZE KROKI

Amerykański dziennik “The Washington Post” z 10 października 2000, R. Jeffrey Smith, Peter Finn; Jugosłowiański prezydent zaczyna nawiązywać kontakty dyplomatyczne.

Amerykański dziennik poinformował, że nowowybrany prezydent Jugosławii, Vojislav Kosztunica obiecał przeprowadzić falę demokratycznych zmian w swoim kraju i postarać się, by Jugosławia odzyskała swą pozycję w Europie. Jak podali autorzy artykułu nowy prezydent Jugosławii wypowiedział się w kwestii etnicznych Albańczyków w Kosowie, sugerując, że Albańczycy którzy siłą zostali wydaleni z Kosowa w ubiegłym roku, mają szanse na powrót. Z drugiej strony autorzy artykułu, zwrócili uwagę na raczej fatalistyczną perspektywę Kosowa. Przyszły status Kosowa, w mniemaniu prezydenta Kosztunicy oznacza Kosowo jako część Serbii. Kosztunica podkreślił, że Albańczycy wobec Kosowa roszczą sobie prawa etniczne, podczas gdy Serbowie roszczą sobie prawa historyczne. Kosztunica oświadczył, że jest otwarty na rozwiązanie problemu Albańczyków w Kosowie, ale zażądał informacji o Serbach, którzy zniknęli z Kosowa po interwencji NATO. Jeżeli chodzi o Bośnię i Hercegowinę, Kosztunica powiedział, że mimo iż nie jest zwolennikiem Dayton, jako prawnik uważa, ze Serbowie w BiH powinni przestrzegać postanowień układu, jak również konstytucji Jugosławii z 1992 roku. Jak podał “The Washington Post”, Kosztunica podkreślił chęć nawiązania poprawnych stosunków zarówno z sąsiadami Jugosławii jak też z państwami Europy zachodniej. “Demokratyczne, pokojowe przekazanie władzy jest niezwykle ważne dla Serbii, ale również dla stabilności w tym regionie Europy” – powiedział nowy prezydent - “Serbia i Jugosławia odgrywają znaczącą rolę ze względu na swą historyczną, kulturową i polityczną tradycję”. Jednocześnie autorzy artykułu zwrócili uwagę na dość krytyczne wypowiedzi Kosztunicy co do perspektywy kontaktów z USA i to nie tylko w odniesieniu do misji dyplomatycznej ambasadora USA Williama Montgomery, jak też ewentualnej wizyty sekretarz stanu Madeleine Albright. Kosztunica zastrzegł, że nie należy liczyć na szybką poprawę kontaktów z USA, gdyż wspomnienie bombardowań NATO-wskich jest wciąż żywe. Dziennik francuski „Liberation” z dnia 17 października 2000, Hélene Despic-Popovic; Głosowanie na Białorusi podważane. Obserwatorzy z krajów europejskich podważają zgodność organizacji wyborów parlamentarnych na Białorusi ze standardami demokratycznymi.

Członkowie białoruskiego parlamentu są przegrani. „Bardzo autorytarny prezydent Białorusi Aleksander Łukaszenko liczył, iż obecne wybory posłużą do legitymizacji parlamentu wybieranego po raz pierwszy po reformie konstytucyjnej wprowadzonej przez prezydenta w 1996 roku oraz położą kres izolacji jego kraju w Europie” zaczyna autorka. Łukaszenko poszedł jednak złą drogą. Przedstawicieli trzech instytucji europejskich, które przyglądały się wyborom: Rady Europy, Parlamentu Europejskiego oraz OBWE oceniły, iż wybory „nie odpowiadały normom demokratycznym”. Jedynie Rosja uznała poprawność przebiegu głosowania.

Opozycja białoruska liczyła, że przez bojkot wyborów uda jej się udaremnić ukonstytuowanie się parlamentu oraz przeszkodzić prezydentowi we wdrożeniu nowych reform. Jednocześnie w kontekście wyborów „mówiła o oszustwie”. Wyborcy na Białorusi „raczej nie posłuchali tych nawoływań”. Gazeta opierając się na danych białoruskiej Centralnej Komisji Wyborczej podaje, iż w głosowaniu wzięło udział 60,6% uprawnionych i przekroczyła 50% w 96 ze 110 okręgów wyborczych w kraju. W roku 1995, gdy odbywały się wybory do rozpędzonego przez Łukaszenkę parlamentu, frekwencja była niższa choć żadna z partii nie nawoływała do bojkotu. „Łukaszenko, który po upadku Miloszevicia pozostał ostatnim dyktatorem w Europie ostrzegł, iż nie dopuści, aby sytuacja z Belgradu powtórzyła się w Mińsku”. Chociaż opozycja białoruska liczy na taki właśnie rozwój wypadków, zapomina jednakże, że opozycja serbska miała poparcie w rezultacie jakie osiągnął Kosztunica. „Również w krajach takich jak Słowacja i Chorwacja to urny wyborcze obaliły Mecziara i spadkobierców Tudjmana” czytamy.

Zdaniem autora ostatnie wybory na Białorusi są więc straconą okazją dla tamtejszej opozycji. Niezależny ekspert, szef Centrum Analiz Politycznych Leonid Zaiko poinformował autora, iż w kwietniu sondaże przeprowadzone przez powyższe Centrum wskazywały, że w wyborach parlamentarnych ma zamiar wziąć udział ponad 70% społeczeństwa, z których 40% opowiadało się za kandydatami niezależnymi. Notowania Łukaszenki natomiast wynosiły 38% i były najniższe odkąd doszedł on do władzy w 1994 roku. Kilkudziesięciu kandydatów, którzy zaprezentowali się jako niezależni, spotykali się z wrogością władzy, która mnożyła przed nimi różnego rodzaju przeszkody. Znajdowali się również pod stałą presja ze strony opozycji białoruskiej, która groziła im napiętnowaniem i wykluczeniem ze swych szeregów. „Nie znamy jeszcze dokładnych wyników wyborczych, ale już teraz wątpliwym wydaje się, iż więcej niż tuzin z nich otrzymało wystarczającą ilość głosów aby znaleźć się w parlamencie”. Nie będą więc oni mieli znaczącego wpływu „na rozpoczynającą się debatę w związku z przyszłorocznymi wyborami prezydenckimi”. A cały Mińsk z niecierpliwością oczekuje na ten moment i „nikt nie ma zamiaru go bojkotować” czytamy. Poszczególne partie opozycji cieszą się poparciem od 3 do 6 proc. i nie mają wspólnego kandydata. „Nasze badania dowodzą, iż żadna z partii opozycyjnych nie ma jakichkolwiek szans na zwycięstwo jeśli ograniczy się do własnego programu” cytuje autor wypowiedź Leonida Zaiko. „Jaki miałby być idealny kandydat na nowego prezydenta?” pyta autor. Najtrudniej będzie przekonać te partie „iż nie będzie to żaden z ich liderów” dodaje Zaiko.

Archiwum ABCNET 2002-2010