SIŁY EUROPEJSKIE

Angielski tygodnik „The Economist” w numerze z 23-28 listopada 2002 r. w artykule „Europa na świecie” zastanawia się nad rolą Europy w światowym systemie bezpieczeństwa w kontekście rozszerzenia NATO.

Podczas gdy szczyt NATO zbiera się w Pradze, gromadzących się wyzwań nie można odsunąć na bok. Czy Europa kiedykolwiek nauczy się posługiwania się swym znaczeniem na świecie?

Pytanie to było mniej naglące gdy (pomijając bałkańskie rozgrywki) najpilniejszą kwestią, wobec której stały rządy europejskie, było zagadnienie jak spożytkować “pokojowe dywidendy” pozostałe po zakończeniu zimnej wojny.

Jednak terrorystyczny atak na Amerykę 11 września, powtarzające się ostrzeżenia, że następnymi celami mogą być Berlin, Londyn, Paryż czy Rzym pokazują jak Europa jest podatna na nowe zagrożenia: niestabilność w odległych regionach, upadłe lub niedomagające państwa bądź rozprzestrzenianie się broni masowego zniszczenia. W przeszłości wielu Europejczyków uważało takie problemy za coś z czym Ameryka powinna sobie radzić, a jeśli nie ona to nikt inny. Wreszcie po długim wyczekiwaniu percepcja ta zmienia się.

Podczas szczytu NATO w Pradze 21-22. listopada i w późniejszych rozważaniach Unii Europejskiej na temat jej własnych embrionalnych sił szybkiego reagowania, europejscy przywódcy zobowiązali się sami (przynajmniej na papierze) do przyjęcia na siebie dalej sięgającej odpowiedzialności. Będąc głęboko oddanymi przez pół stulecia swoim własnym sprawom - koniec końców Europa miała być bezpośrednim celem zimnej wojny - muszą teraz uporczywie myśleć w jaki sposób bronić siebie i swych interesów w dowolnym punkcie świata.

Większość europejskich rządów przyznaje, że obecnie wymaga się więcej militarnej przydatności. Chociaż w ostatnich latach szczycą się one swą cywilizującą łagodną siłą, większość europejskich rządów uznaje, że teraz jest potrzeba bardziej twardej militarnej siły. Jednak Europejczycy nie są wcale bliscy ponownego odkrycia neo-kolonialnej żądzy ruszenia naprzód i przebudowania świata. Środki jakie proponują zastosować są w dalszym ciągu skromne, nawet pomimo tego, że ich horyzonty się poszerzają.

NATO, które ma być ogłoszone podczas szczytu w Pradze za operujące na całym świecie, w każdym przypadku stać będzie w obliczu dawnych problemów: za mało sił morskich, inteligentnych broni i bezpiecznych środków komunikacji - typu zademonstrowanych przez Amerykę w Kosowie i Afganistanie, a które są potrzebne do wygrania wojen. Do tego budżety obronne Europy dostarczają zbyt mało pieniędzy. Przeciętnie Europejczycy w NATO przeznaczają 2,1% PKB na obronę w porównaniu z 3,2% w Ameryce. Niemcy wydają zaledwie 1,5% i ta suma zmniejsza się. Obecnie jedynie Brytania i w mniejszym stopniu Francja mogą łączyć się w zespół o rozsądnie szerokim zakresie zdolności. Celem lepszego spożytkowania pieniędzy inne europejskie ministerstwa obrony i siły zbrojne specjalizują się (Norwegia w elitarnych siłach specjalnych, Czesi w ruchomych jednostkach obrony nuklearnej, chemicznej i biologicznej) lub też zaczynają łączyć wysiłki. Konsorcja zachęcone do działania przez sekretarza generalnego NATO Lorda Robertsona, łączą się by zatkać luki w zdolnościach obronnych. Niemcy podejmują się przywództwa w strategicznym transporcie powietrznym, Hiszpania w tankowaniu samolotów podczas lotu, Holandia nalega na wspólne zaopatrywanie w precyzyjnie naprowadzaną amunicję.

Celem jest wsparcie Europy w jej najsłabszym punkcie - militarnej efektywności. Ameryka zaproponowała 21-tysieczne siły szybkiego reagowania, gotowe do wyruszenia w przeciągu kilku dni i walczenia przez tygodnie aż do przybycia uzupełnień. Tymczasem UE nadal zmaga się z wyposażeniem swych dawno obiecywanych 60-tysiecznych sił szybkiego reagowania (mają być gotowe do wprowadzenia do akcji w ciągu 60 dni i zdolne do działania przez rok). Te dwie siły nie są konkurencyjnymi, ich zadaniem byłoby wzajemne uzupełnianie się.

Ale czy z lepszymi i bardziej użytecznymi narzędziami wojennymi Europejczycy nie staną się jedynie zaoptarzeniowcami dla armii amerykańskiej? Nie, ponieważ siły NATO mogą być wysłane do bitwy jedynie gdy zgodzi się na to wszystkich 19 członków włączając w to Turków, Kanadyjczyków i Europejczyków. Spory na temat użycia takiej siły mogą poróżnić Europejczyków miedzy sobą równie dobrze jak i z Ameryką. Niepodlegle kraje UE nie są w żaden sposób gotowe żeby myśleć i działać jednomyślnie.

Iracka debata w Narodach Zjednoczonych jest aż nazbyt dobrym przykładem na to jak Europejczycy nie potrafią się rozumieć wzajemnie - aktywistyczna Brytania, ostrożna Francja i mówiące “beze mnie“ Niemcy - wszyscy zmierzają w przeciwnym kierunku. To samo stało się w czasie wczesnych potyczek w jugosławiańskiej wojnie sukcesyjnej, kiedy to sprzeczające się europejskie rządy nie zdołały powstrzymać konfliktu w Bośni. Dopiero później połączyli się razem z Ameryką aby zatrzymać walki w Kosowie i uspokoić niesforne bałkańskie peryferie Europy. To było wystarczająco trudne. Teraz Europejczycy stoją wobec wyzwania konieczności myślenia o zagrożeniach dla bezpieczeństwa nie tylko w skali regionalnej ale i globalnej.

Skromne napinanie mięśni już obecnie ma miejsce. Europejscy żołnierze zaczynają pojawiać się w miejscach dalekich od domu - od Afryki po Timor Wschodni. W Afganistanie, pomimo zaniepokojenia pewnych polityków, że to było nieco “poza obszarem” niektóre rządy europejskie wysłały specjalistyczne siły i sprzęt dla obalenia Talibanu i tropienia agentów al-Qaeda, inni użyczyli oddziałów do pokojowych sił w Kabulu, jak też i wiele więcej. Objawem czasów wojskowych operacji ekspedycyjnych był fakt poproszenia przez Niemcy NATO o pomoc w związku z objęciem w lutym wspólnie z Holandią dowództwa sił bezpieczeństwa w Kabulu. Europejczycy również podjęli się trudniejszych obowiązków w innych miejscach - zarówno na Bałkanach jak i w miesiącach po ataku na World Trade Centre w obronie amerykańskiej przestrzeni powietrznej, aby amerykańskie oddziały i sprzęt mogły być użyte w wojnie przeciwko terroryzmowi. Europejskie służby wywiadowcze i siły policyjne pomagają tropić komórki al-Qaeda na całym świecie.

Niektórzy od dawna naciskali by Europa stała się zorientowana bardziej globalnie. Jeszcze przed 11 września Tony Blair zachęcał UE do bardziej efektywnej roli w świecie jako “supermocarstwo” (chociaż nie - jak podkreślał - jako “superpaństwo”). Wcześniej Valéry Giscard d'Estaing, były francuski prezydent, zainicjował nową konwencję konstytucyjną w UE w oczekiwaniu na nadejście czasów, kiedy Europa będzie “szanowana i słuchana nie tylko jako ekonomiczna potęga, którą już jest, ale jako siła polityczna, która przemawiać będzie na równej płaszczyźnie z największymi potęgami naszej planety”.

Francja jak zwykle ma skłonności do przyrównywania siły Europy do Ameryki. Wielka Brytania ma tendencję do postrzegania interesów bezpieczeństwa Europy i Ameryki jako jednego i tego samego. Jednak Francja i Brytania zgadzają się, że jeśli Europejczycy chcą by ich główny sojusznik słuchał ich, a ich wrogowie zwracali na nich większą uwagę, musza wziąć na swe barki więcej odpowiedzialności za sprawy na całym świecie. Niektórzy argumentują, że powiększenie UE - trwające obecnie przewartościowanie i przebudowa całego kontynentu obejmujące również nowych członków NATO - powinno stanowić dla wszystkich wystarczająco wielką ambicję w polityce zagranicznej. Wydarzenia szybko wyprzedzają lobby na rzecz małej Europy. I jeśli Europejczycy chcą być zaangażowani znacznie dalej od swego zwykłego otoczenia, mają do swej dyspozycji wiele narzędzi polityki zagranicznej.

Ameryka łatwo przewodzi światu w nieomal każdym wymiarze potęgi. Jednak Europa ze swą większą populacją i niewiele mniejszym PKB (faktycznie kalkulowanym jako wyższy, dopóki niedawny szybki wzrost i deprecjacja euro nie odwróciła tych honorów) ma znaczący wzrost, jak wykazuje tabela i waga jego będzie rosnąć z przyjmowaniem przez UE nowych członków.

Europejczycy przeznaczają mniej pieniędzy na badania i rozwój niż Ameryka, a jednak kraje UE mają największy udział w światowym eksporcie dając tym samym Europie w sprawach handlu głos, którego amerykański Kongres i sądy zmuszone są słuchać coraz uważniej. I chociaż kulturowa atrakcyjność amerykańskich produktów od filmów po McDonalda jest niezmierna, unijne uniwersytety przyciągają z łatwością równie wielu zagranicznych studentów jak i amerykańskie. Europejczycy również wskazują, że wydają znacznie więcej niż Amerykanie na pomoc w rozwoju dla zagranicy - ok. 0,33%GDP w porównaniu do 0,11% w Ameryce (chociaż i jedni i drudzy znacznie poniżej celu ONZ 0,7%).

Z pośród nich, Francja, Brytania, Niemcy i Włochy (oraz Komisja Europejska jako obserwator) zajmują połowę miejsc za stołem kiedy zbiera się G8 - grupa bogatych krajów plus Rosja. Europejczycy również mają 30% udział w Międzynarodowym Funduszu Walutowym (w porównaniu do 17,5% dla Ameryki i 6,3% dla Japonii) oraz podobnie znaczące prawo do głosowania w Banku Światowym. Co więcej, utrzymują oni bliskie związki z rozwijającym się światem, gdzie może się pojawić wiele z przyszłych problemów dotyczących bezpieczeństwa. Wlk. Brytania ma swój Commonwealth - w większości byłe kolonie, Francja swą frankofonię i terytoria na Południowym Pacyfiku, Hiszpania swoje związki z Ameryką Łacińską. Przetrwała cała masa związków pomiędzy mniejszymi europejskimi krajami jak Portugalia i Holandia i byłymi koloniami na całym świecie.

Nawet włączając ich nowe zobowiązania podjęte w Pradze, także w przyszłości Europejczycy będą nadal wydawać znacznie mniej na obronę niż Amerykanie. A przecież Brytania i Francja pozostają dwoma z pięciu uznanych potęg nuklearnych (dwoma z pięciu mających prawo veta w Radzie Bezpieczeństwa ONZ), znajdują się też pośród kilku krajów poza Ameryką, które potrafią wysłać znaczące siły stosunkowo szybko do odległych punktów zapalnych. Francja dąży obecnie do dorównania Wielkiej Brytanii pod tym względem. W rzeczywistości Europejczycy mają jakieś 2 mln mężczyzn i kobiet w mundurach - powód dla niecierpliwienia się Ameryki ich niezdolnością do wysłania w pole części tych sił do pełnienia użytecznej służby przeciwko zagrożeniom XXI wieku.

Jeśli chodzi o bezpieczeństwo, to wielu Europejczyków nadal wolałoby szczycić się swą “łagodną siłą”; gotowością do wypełniania pokojowych obowiązków, których Ameryka woli unikać; doświadczeniem w zapobieganiu kryzysom i odbudowie ze zniszczeń wywołanych konfliktami, z trudem nabytym głównie w Bałkanach; swym większym budżetem pomocowym.

Świat potrzebuje pomocy w inteligentnym rozwoju a nie tylko “inteligentnych bomb”, zażartował jeden z wyższych urzędników UE w czasie niedawnego transatlantyckiego pojedynku na słowa. Jednak sprawy wcale nie wyglądają tak prosto. Ameryka często szybciej niż Europa spełnia swe zadania gdy trzeba szybko udzielić pomocy humanitarnej; jest również często pojedynczym największym dostarczycielem pomocy dla danego kraju, a jej prywatna pomoc jest szacowana w wysokości czterokrotnie wyższej niż oficjalne sumy, co odzwierciedla dawną tradycję prywatnej filantropii.

Jednym z żywotnych zadań prewencyjnej “łagodnej siły” w czasie ubiegłej dekady było wydanie ponad 7 mld dolarów przez USA na zabezpieczenie materiałów nuklearnych i innych materiałów zbrojeniowych oraz “know-how” w krajach byłego Związku Sowieckiego. Chociaż problem leży u ich własnych drzwi, Europejczycy wspólnie zgromadzili mniej niż 1 mld dolarów. Ameryka zobowiązała się sama do wydatkowania kolejnych 10 miliardów w przeciągu następnej dekady. Europejczycy wspólnie z reszta z G8, włączając w to Kanadę i Japonię, obiecali znaleźć równoważną kwotę, ale jak dotąd ich deklaracje nie osiągnęły tej sumy.

Jeśli idzie o europejskich sprzedawców “łagodnej siły” to nie gardzą sprzedawaniem broni do zapalnych punktów świata, z którymi rozwijają bliskie stosunki militarne, włączając w to udostępnianie wiedzy technicznej i szkolenia. Brytania, Francja, Szwecja i Włochy, a w mniejszym stopniu również inni - wszyscy są uznanymi graczami w handlu bronią. Silna pozycja handlowa Europy we wszystkich rodzajach dóbr, włączając w to broń - powinna dać jej dźwignię nacisku na reżymy o niskim stanie przestrzegania praw człowieka np. Chiny czy Iran, jednak w ich entuzjastycznej pogoni za handlem, niektóre europejskie rządy, np. niemiecki i włoski w szczególności - chociaż Francja i Brytania nie są poza krytyka - uchylają się od kładzenia nacisku na drażliwe zagadnienia w obawie utraty kontraktów.

Azja i Bliski Wschód są dwoma regionami, które mają żywotne znaczenie dla trwania dobrobytu Europy. Jak dotąd ich waga nie zawsze była oczywista w zbiorowej odpowiedzi Europy na wydarzenia na Bliskim Wschodzie. Stawka Europy na Bliskim Wschodzie w ekonomicznych kategoriach jest być może nawet wyższa niż Ameryki. Europa importuje prawie 1/4 swej ropy z regionu (w porównaniu z 15% Ameryki). Jednak w czasie ostatniej wojny w Zatoce Perskiej w 1991, kiedy Irak zagrażał Saudyjskim polom naftowym, militarny wkład Europy przyszedł głównie ze strony Wlk. Brytanii i w mniejszym stopniu Francji. Jeśli dojdzie do kolejnej wojny przeciwko Irakowi, Europa może bardziej się zaangażować (szczególnie jeśli akcja militarna będzie posiadać mandat ONZ), jednak amerykańskie siły i sprzęt bojowy przyjmą na siebie największy ciężar akcji.

Dla kontrastu, w arabsko-izraelskim konflikcie Europa stała się czymś więcej niż drobnym graczem. Po latach sprawiania wrażenia rozmyślnych usiłowań równego oddziaływania w nierównych zmaganiach z Ameryką o wpływy (amerykańska pomoc - wojskowa i pokojowa dla Izraela i Egiptu sprawia, że akcja Europy na tym polu wygląda karłowato), Ameryka i Europa wraz z Europejską Komisją pracowały ostatnio bardziej harmonijnie na rzecz procesu pokojowego zapoczątkowanego w Oslo, kierując w myśl porozumienia znaczące kwoty swej pomocy dla władz Autonomii Palestyńskiej. Od czasu izraelskiej druzgocącej militarnej odpowiedzi na gwałty obecnej intifady większość tych wysiłków UE leży dosłownie w gruzach. Wielu Europejczyków jest rozgniewanych ostentacyjnym, bezkrytycznym poparciem administracji Busha dla Izraela. Jednak obie strony się zgadzają, że nie może być powrotu do konkurencyjnego podejścia Europy w przeszłości.

W innych częściach świata Europejczycy są ciągle ostrzegani o zagrażającym przechyleniu się Ameryki na stronę Azji i Pacyfiku kosztem jej tradycyjnych sojuszy w Europie. Jednak jeśli chodzi o handel i inwestycje, to szanse Europy w tym, szybko rozwijającym się regionie są na równi z amerykańskimi. Obecnie UE eksportuje więcej do Ameryki niż do Azji, ale przed azjatyckim kryzysem w 1997 sytuacja była odwrotna. Ogólna wartość handlu UE z Azją jest w dalszym ciągu większa niż z USA, podobnie jak amerykańska wymiana z Azją jest większa niż jej handel z Europą. Wszystko to, można by myśleć powinno wywołać u Europejczyków podobnie wielkie jak u Ameryki zainteresowanie bezpieczeństwem i stabilnością w regionie Azji i Pacyfiku. Jednak potencjalne muskuły Europy na tym obszarze są rozmyślnie słabo używane. Europejskie banki pożyczyły więcej pieniędzy przed kryzysem azjatyckim Azji Wschodniej, a tym samym miały więcej do stracenia niż ich japońscy czy amerykańscy odpowiednicy. Europejscy podatnicy wpłacili więcej do IMF pakietów pomocy dla Tajlandii, Indonezji i Korei Południowej. Pomimo tego, Europejczycy uzyskali w zamian niewiele podziękowań. Ameryka i Japonia są nadal postrzegane jako decydujący gracze finansowi w Azji.

W dyplomatycznych kryzysach głos Europy również jest rzadko słyszany. Pomimo, że UE udziela znaczącej pomocy Indiom i Pakistanowi, Europejczycy mieli niewielki wpływ na którykolwiek z rządów w czasie niedawnej konfrontacji pomiędzy tymi dwoma nowicjuszami nuklearnymi w kwestii Kaszmiru. Ameryka, wspomagana przez Brytanię pracowała najsilniej dla rozładowania napięcia. “Oni wydawaliby się bardziej zaniepokojeni gdyby to był kryzys pomiędzy Togo i Gabonem”, zwraca uwagę sfrustrowany brytyjski urzędnik mówiąc o swych europejskich kolegach.

Chociaż większość europejskich rządów utrzymuje stosunki dyplomatyczne z izolowaną Koreą Północną, UE wnosi jedynie maleńki udział (15 - 20 mln dolarów rocznie do projektu mającego kosztować 5 mld) do KEDO - organizacji odpowiedzialnej za budowę dwu nuklearnych reaktorów i przejściowe dostawy oleju paliwowego w zamian za zamrożenie przez Północ produkcji plutonu, z którego mogą być produkowane bomby nuklearne.

Tak marny wkład europejski miał głównie za cel zapewnienie, że europejskie firmy nie będą całkowicie wyłączone z przetargów o kontrakty. Regionalne bezpieczeństwo nie było pierwszym priorytetem. Tymczasem, to nie ma żadnego znaczenia, że w ostatnich latach Japonia wniosła więcej do bezpieczeństwa Europy, głównie poprzez pomoc dla Bałkanów, niż Europa do Azji Wschodniej.

Korea Północna nie jest jedynym miejsce w Azji gdzie flaga Europy podąża raczej za handlem niż vice versa. W czasie kryzysu w Cieśninie Tajwańskiej w 1996 r., kiedy Chiny testowały rakiety z zamiarem wywarcia wpływu na wyniki pierwszych demokratycznych wyborów prezydenta Tajwanu, Ameryka wysłała flotyllę ochronną okrętów bojowych, Europejczycy natomiast rozmyślnie patrzyli w drugą stronę, świadomi potrzeby utrzymywania dobrych stosunków handlowych z Chinami. W rzeczywistości, urzędnicy UE czasem promują siebie jako idealnych partnerów handlowych dla Chin, dokładnie dlatego, że nie mają aspiracji bycia siłą zapewniającą prawo i porządek i w przeciwieństwie do Ameryki nie są militarnie obecni w regionie. Kiedy jednak regionalna stabilizacja jest tak ważna, istną bezmyślnością byłoby pozwolenie Chinom w ten właśnie sposób na granie kartą europejską przeciwko Ameryce.

Porządkowanie spraw na Bliskim Wschodzie, próbowanie uczynienia swego głosu słyszalnym w wojnie z terrorem, pod presja czynienia więcej dla uporządkowania problemów, które były widziane w przeszłości jako zaledwie sposobność dla handlu --- wszystkie te wyzwania zmuszają Europejczyków do myślenia jak mogą lepiej zgrać swe poczynania z światem zewnętrznym. W Pradze podejmą oni parę pierwszych praktycznych kroków na drodze do uczynienia Europy rzeczywista siłą - siłą definiowaną nie tylko przez interesy ekonomiczne, ale przez znaczenie strategiczne i sens odpowiedzialności za utrzymywanie pokoju na świecie.
Tłum. Alex

Archiwum ABCNET 2002-2010