KARA ŚMIERCI

Miesięcznik amerykański „The American Spectator” z października 2000, William Tucker; Dlaczego kara śmierci działa. Autor porównując liczbę morderstw i wykonanych egzekucji w ich następstwie na przestrzeni ostatnich 60 lat w Stanach Zjednoczonych dowodzi, że wykonywanie kary śmierci powstrzymuje wzrost liczby morderstw.

„Pewnego dnia, gdy opadnie pył pozostawiony po kampanii prezydenckiej w USA, a w Gabinecie Owalnym zasiądzie George Bush lub Ale Gore, ktoś spojrzy w przeszłość i podda analizie ogromny problem kary śmierci podczas kampanii roku 2000” zaczyna autor. Jego zdaniem, opierając się na tym co pisała na temat kary śmierci prasa, mogłoby się wydawać, że była ona jednym z najistotniejszych elementów amerykańskiej walki wyborczej. W rzeczywistości jednak problem kary śmierci nie został poważnie poruszony. „Kiedy kandydaci zaczęli układać swe polityczne plany na konwencjach partii Demokratycznej jak i Republikańskiej, kara śmierci nie znalazła się w polu ich zainteresowania” pisze Tucker. Dalej uważa on, że stosunek do kary śmierci George W. Busha pokazywany był w mediach tendencyjnie. Sprzyjał temu fakt, iż Bush jest gubernatorem Teksasu gdzie wykonywana jest jedna trzecia wszystkich egzekucji w USA. Autor tłumaczy, iż po części dzieje się tak z przyczyn demograficznych (Teksas jest drugim co do wielkości stanem w USA), a ponadto „południowy-zachód jest tradycyjnie obszarem o wysokim stopniu przestępczości”. Przede wszystkim jednak zdaniem autora dzieje się tak, ponieważ mieszkańcy Teksasu mieli już dosyć wzrastającej przestępczości „i postanowili coś z tym zrobić. Jak zobaczymy, ich starania zostały nagrodzone” czytamy.

Tymczasem autor nawiązuje do prezydenckiej kampanii wyborczej. Jak twierdzi prasa [Demokratów] miała za zadanie: „przypiąć” karę śmierci do gubernatora Busha, a następnie wywołać w społeczeństwie nastroje przeciwne karze śmierci i zarazem kandydaturze Busha, ponadto wybrać „kilka wyroków śmierci, które wydawały się słabe oraz gdzie nie było pełnego przekonania o ich słuszności” i związać je z teksańskim gubernatorem. „Na szczęście żaden z tych zabiegów nie przyniósł oczekiwanych rezultatów” pisze autor. Jego zdaniem stało się tak z następujących powodów: po pierwsze amerykańska opinia publiczna w większości (ok. 60 proc.) ciągle opowiada się za karą śmierci. Po drugie, czterech głównych kandydatów opowiedziało się „w ten czy inny sposób” pozytywnie o karze śmierci. „Jednakże Demokraci w ten sam sposób popierali karę śmierci, co reformę systemu ubezpieczeń społecznych – werbalnie deklarując swe poparcie, ale w rzeczywistości nic nie robiąc” twierdzi Tucker.

W lipcu tego roku pojawiła się sprawa dealera narkotyków, któremu udowodniono zabójstwo trzech osób, za co miano wykonać na nim karę śmierci. Jak dowiadujemy się, prezydent Bill Clinton i prokurator generalny Janet Reno poszli drogą skrajnej poprawności politycznej powstrzymując wykonanie wyroku, bowiem istniała groźba, że w następstwie tego będzie można dowieść, iż „na hiszpańskojęzycznych handlarzach narkotyków wykonuje się karę śmierci częściej niż na członkach innych grup etnicznych”. Jak dalej pisze autor „w przyszłości możemy mieć do czynienia z masowymi egzekucjami, w których w równym stopniu reprezentowani będą członkowie wszystkich grup etnicznych”.

Dziennikarze i publicyści prowadzący na łamach amerykańskiej prasy debatę na temat kary śmierci „zapomnieli o najważniejszym fakcie. Kara śmierci działa”. Aby to udowodnić autor nałożył na siebie dwa wykresy zamieszczone w internecie podając ich adresy. Jeden wykres przedstawia coroczne zmiany liczby zabójstw od lat 30-tych po czasy współczesne; drugi natomiast przedstawia liczbę wykonywanych wyroków śmierci na przestrzeni tychże lat. Wykres, jaki prezentuje gazeta, wyraźnie pokazuje związek zależności między wykonywaniem kary śmierci, a spadkiem liczby zabójstw i odwrotnie. Następnie autor zaczyna dokładną interpretację nałożonych na siebie wykresów. Tak więc na początku lat 30-tych liczba morderstw utrzymywała się na wysokim i rosnącym poziomie, co autor tłumaczy obowiązywaniem prohibicji (1920-1933). W roku 1935 mamy do czynienia również z najwyższym poziomem wykonywanych kar śmierci w interesującym autora okresie. „W tych odległych czasach egzekwowano karę śmierci dość rutynowo, a ich liczba zasadniczo pokrywała się z liczbą zabójstw”. Przez następne 30 lat zarówno liczba zabójstw jak i wykonywanych kar śmierci spadała. Zdaniem autora można to interpretować w dwójnasób. Liczba morderstw spadała warunkowana przyczynami zewnętrznymi takimi jak zakończenie prohibicji, albo też duża ilość wykonywanych egzekucji spowodowała spadek liczby zabójstw. Jednakże po roku 1963 „stało się zupełnie coś nowego”. Niemal całkowicie wstrzymano bowiem wykonywanie kary śmierci. Stało się tak za sprawą Sądu Najwyższego USA, który zreformował tryb orzekania i wykonywania kary śmierci dając skazanym możliwości niemal nieskończonego odwoływania się i apelacji. Po 1964 roku wykonywanie kary śmierci ustało zupełnie, a w 1971 roku amerykański wymiar sprawiedliwości uznał wszystkie istniejące wyroki śmierci za niezgodne z konstytucją. Postanowienie to obowiązywało do 1978 roku. Od czasu jego zniesienia do 1990 roku ponad połowa amerykańskich stanów ponownie wprowadziła karę śmierci.

Jak wpłynęło to na statystyki liczby morderstw popełnianych w USA?” pyta retorycznie autor. Rezultaty doskonale widać na zamieszczonym wykresie. W momencie, gdy zaprzestano wykonywania wyroków śmierci, liczba morderstw zaczęła gwałtownie rosnąć osiągając niespotykane przedtem rozmiary. „W 1973 roku liczba morderstw sięgnęła dotychczas rekordowego poziom z 1933 roku oraz przekroczyła go w 1974 i 1980 roku, by w latach 1990-92 osiągnąć szczyt po raz trzeci” czytamy. Nagle po roku 1992 liczba morderstw gwałtownie spadła, by w roku 1999 osiągnąć poziom z 1966 roku, kiedy to zaczął się jej wzrastający trend. Jak uważa autor powyższe dowodzi, że egzekwowanie kary śmierci powstrzymuje morderstwa. „Kiedy przestajemy wykonywać karę śmierci liczba morderstw wzrasta” i odwrotnie. „Nie myślcie jednak ani przez chwilę, że kryminolodzy z tym się zgodzą” kontynuuje Tucker. Jego zdaniem są oni „specyficznym gatunkiem ludzi wartych swych socjologicznych opracowań, którzy jako jedyni na świecie nie wierzą, że kara powstrzymuje zbrodnię”. Posługują się oni jednym, prostym wytłumaczeniem związanym ze składem danej populacji. Mianowicie wysoki stopień przestępczości i zabójstw wiążą z wysoką liczbą w populacji „podatnych na dokonywanie zbrodni” młodych ludzi między 16, a 26 rokiem życia. Kiedy ich liczba jest wysoka wtedy wzrasta przestępczość, kiedy się obniża, za nią obniża się liczba przestępstw. Ich zdaniem „ani sprawność policji, ani ilość ludzi zamykanych w więzieniach nie dają tu pożądanego efektu”. Autor twierdzi, że jest to jedynie częściowo prawdą. Podobny odsetek ludzi młodych bowiem zanotowano w latach 50-tych i 70-tych, a liczba morderstw znacznie się zwiększyła w latach 70-tych. „Liczba ludzi w wieku dojrzewania znacznie spadła w latach 80-tych, a jednak wskaźnik liczby morderstw pozostawał wysoki” przekonuje autor tłumacząc, iż być może spowodowane to było wychowaniem tej generacji przestępców, która „nawet nie słyszała o karze śmierci”.

Ostatnie 35 lat, w czasie których następował wzrost liczby zabójstw, przyniosło „eksplozję szczególnego rodzaju morderstw”. Chodzi tu o tak zwane zabójstwa bez wyraźnej przyczyny. Autor wyszczególnia dwa zasadnicze rodzaje zabójstw. Pierwszy nazywa on „zabójstwem wywołanym emocjami [w stosunku do mordowanej osoby]”, drugi „dziwnymi zabójstwami”. Pierwsze popełniane są na ludziach, z którymi zabójca jest w jakiś sposób związany. Są to znajomi, członkowie rodziny zabójcy, dawni partnerzy, małżonkowie, kochankowie czy na przykład partnerzy karciani itp. Te drugie natomiast wymykają się znalezieniu ich wyraźnych przyczyn. Jeśli spojrzymy na dokonywanie morderstw w ujęciu historycznym przekonamy się, że „olbrzymią ich większość zawsze stanowiły zabójstwa pierwszego typu, wywołane pasją”, nagłym porywem w stosunku do często bliskiej osoby. „Kiedy powodowane działalnością gangsterów zabójstwa lat 30-tych i 40-tch zanikły” jak pisze autor „przypadkowe morderstwa” zaczęły stawać się najczęstszą formą zabójstwa.” Jeszcze do roku 1960 90 proc. zabójstw miało miejsce między ludźmi, którzy się znali. Fakt ten stał się niesłusznie, zdaniem autora, jednym z czołowych argumentów przeciwników kary śmierci. Twierdzili oni, iż egzekwowanie kary śmierci na tej kategorii ludzi nie przyczynia się do obniżenia liczby zabójstw i uznali oni „za barbarzyństwo zabijanie ludzi, jeśli nie przynosi to żadnych rezultatów.” Pomijali oni jednak najważniejszy fakt - tj., zdaniem autora, zabójstwa powstrzymane wykonywaniem kary śmierci. W momencie, kiedy zaniechano jej wykonywania tzw. „przypadkowe zabójstwa” lub „bez wyraźnej przyczyny” powróciły z nadwyżką. Właśnie tego rodzaju morderstwa stanowiły cały przyrost liczby zabójstw w latach 1965-1995. Najczęściej są one popełniane w związku z jakimś innym przestępstwem, w czasie jego dokonywania. „Podczas gdy do roku 1960 stanowiły one zaledwie 10 proc. liczby zabójstw, do roku 1990 stanowiły już ponad połowę”, czytamy. Niemal cały przyrost liczby zabójstw jest ich „zasługą”. Jak czytamy dalej „do roku 1960 nieznana była nawet kategoria „dziwnego zabójstwa” czy „przypadkowego zabójstwa”. Obecnie kategoria „dziwnego zabójstwa” [strenger murder] używana jest do opisu sytuacji, w której w miejscu publicznym znajduje się ciało osoby zamordowanej „z zupełnie niewiadomych powodów”. Jako motyw często przewiduje się kradzież, ale kategoria ta zawiera też przypadki ludzi zamordowanych zupełnie przez przypadek.

Kiedy człowiek jest sprawcą przestępstwa - napaści z bronią w ręku, kradzieży, gwałtu - zazwyczaj jedynym i głównym świadkiem przestępstwa jest ofiara. Jej zeznania mogą obciążyć sprawcę i pozwolić zamknąć go w więzieniu. W takich przypadkach sprawca często decyduje się na zamordowanie swej ofiary, choć nie zawsze ma to w planach, działając impulsywnie. Najczęściej zachowują się tak młodzi przestępcy i „amatorzy” w tym fachu. W obawie przed rozpoznaniem (np. ktoś zastaje złodzieja w swym domu) dla przestępcy nawet niegroźnych występków „zabójstwo wydaje się być jedyną racjonalną alternatywą”. Z tej przyczyny „społeczeństwa dążyły zawsze do oddzielenia wyraźną granicą przestępstw takich jak kradzieże, napady czy gwałty od „przypadkowych morderstw” dokonywanych na ofiarach, a zarazem świadkach przestępstw. W przeszłości jednak, jak zauważa autor, często popełniano błąd karania złodziejstwa, tak jak zabójstwa - karą śmierci. Co w praktyce powodowało wzrost ilości zabójstw. Bowiem przestępca dokonujący kradzieży, już za którą groziła mu kara śmierci nie wahał się zabić osoby przezeń okradanej. W krajach, gdzie inaczej karano zabójstwa i kradzieże, ludzie nie mordowali tak często.

Jak uważa autor obecne, słuszne skądinąd, rozdzielenie morderstw od innego rodzaju poważnych przestępstw zaszło za daleko. Główna różnica pomiędzy napadem, a morderstwem zasadza się teraz w długości przebywania w więzieniu. „Do roku 1990 przeciętny sprawca napaści z bronią w ręku spędzał w więzieniu trzy lata, a morderca jedenaście.” Obecnie mniej niż połowa „przypadkowych morderstw” nie jest wykrywana. W związku z tym autor zapytuje „czy przestępca poważnie ryzykował decydując się na zabójstwo? czy do ostatniego czasu, kiedy ponownie zaczęto wykonywać wyroki śmierci coś mogło go skutecznie powstrzymać?” Dzisiaj w Stanach Zjednoczonych liczba wykonywanych wyroków śmierci ciągle rośnie, a liczba morderstw od początku lat 90-tych spada. „Czy trend ten będzie jednak zachowany w przyszłości?” pyta Tucker.

George W. Bush był wśród ludzi, którzy postanowili powstrzymać narastający i alarmujący społeczeństwo amerykańskie problem” pisze autor. Wysoki odsetek morderstw, który zawsze był udziałem czterech stanów: Teksasu, Oklahomy, Louisiany i Arkansas gdzie obecnie wykonywana jest ponad połowa wszystkich wyroków śmierci w USA, spadł w ostatnim czasie jak nigdzie w Stanach Zjednoczonych. W stanach, gdzie zawsze pozostawał on niski, a wyroków śmierci tam się nie wykonuje „odsetek ten nie spadł prawie zupełnie”. Kończąc autor stwierdza, że przeprowadzanie egzekucji kończących czyjeś życie jest bardzo nieprzyjemnym zadaniem obciążającym olbrzymią odpowiedzialnością. „Jednakże jest to ciężar, który należy dźwigać zajmując stanowisko publiczne. Człowiek taki powinien umieć przedkładać dobro ogółu nad osobiste wyrzuty sumienia i preferencje. „George W. Bush dobrze dźwigał ten ciężar i nawet, jeśli nie zostałby prezydentem już dziś zasłużył się w służbie swemu krajowi” konstatuje Tucker.

Archiwum ABCNET 2002-2010