Kosmata łapa lustracji

Arcybiskup Stanisław Wielgus, prałat cieszący się zaufaniem Stolicy Apostolskiej i hierarchów Kościoła Katolickiego w Polsce, został rozjechany i zmiażdżony walcem teczkowym, Kościół w Polsce znalazł się w poważnym kryzysie, najwyższe władze państwowe w sytuacji co najmniej kłopotliwej, a Polska wyszła nagle na czołówkę wiadomości światowych i nie ma z tego najmniejszego powodu do chwały. W nadzwyczaj nieprzyjemnej sytuacji znalazł się Papież zmuszony do zmiany podjętej i ogłoszonej, urbi et orbi, decyzji, co samo w sobie jest ciosem nad wyraz nieprzyjemnym i bolesnym. Teraz, jak słyszymy, domaga się od hierarchów polskich wysunięcia kandydata nie tylko kwalifikowanego, ale i czystego, a więc niezamieszanego we współpracę z komunistycznym reżimem.

Zadanie to przypomina nieco problem kwadratury koła. W jaki sposób mają hierarchowie znaleźć odpowiednio czystego kandydata, skoro – jak wiemy z najbardziej wiarygodnych ust – ok. 80% materiałów teczkowych SB, WSI i czego tam jeszcze z lat osiemdziesiątych zostało zniszczonych? Oczywiście, wiemy, że zniszczonych nie do końca, że spora część tych materiałów została ukryta w sejfach ludzi, którzy mieli do nich dostęp i stanowią one nadal rękojmię ich nietykalności i bezpieczeństwa. Wiemy też, że materiały te znajdują się w archiwach KGB, z czego wynika prosty wniosek, że jedynym prawdziwym autorytetem, który mógłby dzisiaj zaświadczyć o pełnej niewinności tego czy innego hierarchy jest Władimir Putin, co oznacza, że Ojciec Święty, jeśli chce mieć pewność, że znowu jego autorytet nie zostanie wystawiony na szwank, powinien sprawdzenia dokonywać na Kremlu.

Jest dzisiaj dość oczywiste, że zdecydowaną większość sygnatariuszy historycznych umów Okrągłego Stołu, które wyznaczyły kierunek przemian w Polsce po 1989 roku, stanowili jawni i tajni współpracownicy służb komunistycznego reżimu i oni też stali się głównymi beneficjentami transformacji. Pępowiny łączącej III Rzeczpospolitą z PRL nie zerwały ani wybory kontraktowe 1989 roku, ani tzw. pierwsze wolne i demokratyczne wybory 1991 roku, ani żadne z kolejnych wyborów lat 1993, 1997, 2001 czy 2005. Świadczy o tym wymownie porównanie składu elit władzy dzisiaj i 16 lat temu. Pępowinę tę zabezpieczała i zabezpiecza procedura wyborcza, uprzywilejowująca na wszelkie możliwe sposoby spadkobierców PRL i uniemożliwiająca wykreowanie i wygenerowanie nowej elity politycznej, niepowiązanej z upadłym systemem plątaniną agenturalnych łączy. Ani uchwalona 15 lat temu ustawa lustracyjna, ani jej kolejne mutacje, nie doprowadziły do oczyszczenia sceny publicznej, gdyż było to zadanie, zarówno wówczas jak i dzisiaj, niewykonalne. Nie ulega wątpliwości, że IPN i służby specjalne są dzisiaj w stanie wykryć i ujawnić wielu dawnych TW i OZI, czy jak tam ich zwał. Jest równie niewątpliwe, że to ujawnienie może być jedynie cząstkowe i wybiórcze, szczególnie wybiórcze i cząstkowe w miejscach najważniejszych i najbardziej newralgicznych dla funkcjonowania państwa polskiego. Ludzie, którzy wbrew doświadczeniom ostatnich 18 lat twierdzą inaczej – łudzą nas i samych siebie. Można z pełnym przekonaniem powtórzyć dzisiaj słowa Marszałka Piłsudskiego, wypowiedziane w 1927 roku na Zjeździe Legionistów w Kaliszu:
Zwycięstwa nad agenturami nie odnieśliśmy wcale. Agentury, jak jakieś przekleństwo idą dalej bok w bok i krok w krok.

W sytuacji, gdy co krok potykamy się o agenturę w strukturach państwa i w najwyższych organach władzy skoncentrowanie uwagi opinii publicznej na związkach duchowieństwa i hierarchii kościelnej z władzami komunistycznymi w odległej przeszłości posiada wszelkie cechy manipulacji i odwracania uwagi społecznej od spraw istotnych. Kościół i duchowni stanowią łatwy cel, gdyż przed pomówieniami trudniej im się bronić niż politykom. Arcybiskup Wielgus i inni prałaci nie pójdą do sądu jak Zyta Gilowska, a nawet gdyby poszli to ich uniewinnienie – jak w przypadku Pani Wicepremier czy Mariana Jurczyka – niewiele im pomoże. Tymczasem takich ludzi, jak dyktatora polskich finansów od 17 lat – byłego sekretarza partyjnego w Instytucie Problemów Marksizmu-Leninizmu – nikt nie pyta, czy przy okazji licznych wyjazdów na studia zagraniczne nie podpisywał czasem jakichś instrukcji wyjazdowych i nie miał obowiązku składania sprawozdań. Trudno sobie wyobrazić, żeby tak błyskotliwemu młodemu człowiekowi odpowiednie służby nie założyły teczki, pozostaje jednak faktem, że teczki tej nie wykryli ani współpracownicy Antoniego Macierewicza w 1992 roku, ani jeszcze bardziej dociekliwi i precyzyjni pracownicy IPN. I podobnie przedstawia się sprawa z całym szeregiem innych, choć może już nie tak ważnych dostojników III RP.

Od wielu lat przedstawiciele Ruchu Obywatelskiego na rzecz Jednomandatowych Okręgów Wyborczych pielgrzymują do hierarchów Kościoła o poparcie inicjatywy zasadniczej reformy ustrojowej państwa, argumentując, że obecna procedura wyborcza nie tylko uniemożliwia skuteczne i sprawne kierowanie nawą państwową, ale że narusza ona podstawowe prawa obywatelskie, takie jak bierne prawo wyborcze i podstawową zasadę demokracji, jaką jest zasada równości, a zatem, że procedurze tej można postawić ważne zarzuty moralne. Nagabywani przez nas hierarchowie, nawet zgadzając się z naszymi argumentami, uchylają się od zajęcia stanowiska, utrzymując, że sprawa ordynacji wyborczej to sprawa polityczna, a Kościół do polityki mieszać się nie może. I oto jesteśmy świadkami, jak kosmata łapa polityki chwyta ich za gardło. Okręca się wokół hierarchii diabelska pępowina, aby poprzez kompromitację Kościoła i jego autorytetów uzyskać rozmycie odpowiedzialności, ukryć swoje agenturalne pochodzenie i zabezpieczyć swoje interesy.

Usunięcie podstawowej wady konstrukcyjnej państwa polskiego, jaką jest szkodliwa, korupcjogenna, zniechęcająca do udziału w życiu publicznym ordynacja wyborcza do Sejmu, przecięłoby tę pępowinę radykalnie, albowiem wyjęłoby z rąk ludzi o wątpliwej, i często agenturalnej, przeszłości wysuwanie kandydatów do Sejmu i układanie list partyjnych poza plecami wyborców. Tą drogą, w sposób najzupełniej naturalny, do polityki państwowej weszliby ludzie nieuwikłani w żadne teczki, cieszący się autentycznym poparciem obywateli, ludzie o nieporównanie wyższych kwalifikacjach niż gros parlamentarzystów wypełniających ławy sejmowe od 17 lat. Ludzie ci nie widzieliby priorytetu w jakichś archeologicznych badaniach przeszłości, w osądzaniu tego, kto czym się zajmował ćwierć wieku temu, ale zajęliby się sprawami najbardziej istotnymi z punktu widzenia naszych obecnych interesów państwowych i narodowych.

Jestem przekonany, że biskupi polscy lepiej by zrobili, gdyby zamiast powoływać kolejne komisje dla dokonywania rozliczeń i obrony dobrego imienia Kościoła i duchownych, powołali komisję, która opracowałaby stanowisko Episkopatu Polski wobec ordynacji wyborczej do Sejmu i w ten sposób ukazali Polakom drogę wyjścia z obecnego impasu ustrojowego. Są w tej sprawie dobre precedensy. Takim precedensem jest stanowisko wobec projektu nowej ordynacji wyborczej sformułowane w Liście Biskupów Polskich („Czas” z 17 kwietnia 1913): Jakkolwiek reforma wyborcza jest aktem politycznym, nie jest nim jednak wyłącznie. Nowy ustrój prawa wyborczego wydaje ze siebie prawodawców, którzy za pomocą władzy ustawodawczej wpływać mogą i wpływać będą na wszystkie dziedziny życia kościelnego, narodowego, kulturalnego, społecznego i moralnego, a szczególnie na przyszły kierunek wychowania publicznego. Tym samym reforma wyborcza w te wszystkie dziedziny wkracza i z nimi się łączy. Do nas więc, jako do stróżów praw wiary w tych dziedzinach należy pytać i badać, o ile do ich zdrowego rozwoju proponowany ustrój prawa wyborczego dopomaga albo też w uprawnionym rozwoju przeszkadza lub go nawet niszczy.

Pod tymi słowami podpisali się ludzie, których nazwiska otwierają najświetniejsze karty historii Kościoła i Polski: Książę Adam Sapieha, biskup krakowski; Józef Bilczewski, arcybiskup lwowski, Józef Pelczar, biskup przemyski; Leon Wałęga, biskup tarnowski i Józef Teodorowicz, arcybiskup lwowski obrządku ormiańskiego.

A zatem istnieje dziedzictwo, do którego Kościół Polski może się odwołać i istnieje pilna potrzeba, żeby Hierarchowie zabrali w tej sprawie głos. Byłoby to uwolnienie się z uścisku tej kosmatej łapy antypolskiej polityki i przywrócenie słowu polityka tego jedynego sensu, dla którego warto ją traktować z szacunkiem: rozumna troska o dobre wspólne.

Wrocław, 9 stycznia 2007

Autor publikacji
Archiwum ABCNET 2002-2010