Czy „nowe” wróci? oraz polemika Marka Krzemińskiego

Czy bracia Kaczyńscy dążą do tego, aby komuniści i postkomuniści ponownie przejęli władzę w Przenajświętszej Rzeczypospolitej? To, z pozoru absurdalne i podręcznikowo retoryczne pytanie, nie jest pozbawione sensu.

Niedawno minął rok od chwili, kiedy społeczeństwo, po raz kolejny zmylone oszukańczą i pozbawioną elementarnej kultury kampanią wyborczą, zdecydowało się powierzyć władzę w Polsce partii, stworzonej przez dwóch braci-bliźniaków, wcześniej znanych, między innymi, z głównych ról w filmie „O dwóch takich, co ukradli księżyc”. Partia, nosząca w nazwie to, na co oczekiwała spora część rodaków, wydawała się być mocno osadzoną po prawej stronie sceny politycznej, co gwarantowało zepchnięcie na margines historii SLD i satelitarnych ugrupowań o komunistycznym rodowodzie, które przez poprzednie 4 lata robiły wszystko, żeby po sobie zostawić spaloną ziemię oraz trudny do opanowania chaos gospodarczy i ustawodawczy. Nikt nie zwrócił jednak uwagi, że w spotach reklamowych Prawa i Sprawiedliwości pojawiło się sporo elementów, niemal żywcem zaczerpniętych ze „światłych” myśli Lenina i jemu podobnych demagogów. Mydlono oczy wizją taniego państwa, jednocześnie obiecując miejsca pracy także tym, którzy dla nowoczesnej gospodarki są kulą u nogi i zbędnym balastem: urzędnikom, biurokratom i fachowcom od siedmiu boleści, co to znają się na wszystkim, czyli na niczym. Tego balastu, do którego najbardziej pasuje określenie „darmozjady”, nigdy w naszym kraju nie brakowało. A że jest to całkiem pokaźny, bo kilkumilionowy elektorat, więc „Partia Braci” mogła liczyć na sukces wyborczy. Aby był on większy, dzięki paru naiwnym, łatwym do rozszyfrowania sztuczkom socjotechnicznym przekonano kolejnych wyborców, że wysokie podatki są w rzeczywistości dobrodziejstwem dla najbiedniejszych, ponieważ to oni dostępują dzięki temu łaski: mogą SAMI, bez pomocy bogatszych i lepiej zarabiających, utrzymać całe państwo z jego aparatem władzy. System podatkowy, jaki w tej szokującej kampanii wyborczej lansowali obaj bracia, pozwala najbogatszym, najwięcej zarabiającym, na korzystanie z różnych odpisów i innych przywilejów, czego efektem jest to, że wielu, a być może nawet – większość z nich, dochodowego podatku w ogóle nie płaci, i robi to w majestacie prawa. Kto by się jednak takimi drobiazgami przejmował, skoro na spotach reklamowych głodne dzieci stawały się syte, a lodówki zapełniały wszelakimi dobrami, jak za dotknięciem czarodziejskiej różdżki.

Wróćmy jednak do teraźniejszości. Otóż bracia obsadzili swoimi skromnymi gabarytowo osobami dwa najważniejsze stanowiska w Polsce i zaczęli rządy. Rządy, które trudno określić inaczej, jak – nadzwyczaj nieudolne. Dwaj panowie K. skoncentrowali się bowiem nie na tym, aby w kraju było choć trochę lepiej, ale na tym, żeby prowadzić nieustanną walkę z każdym o wszystko. Cóż, trzeba im przyznać, że nauki, jakie pobrali „za komuny” z różnych źródeł, nie poszły w las. Panowie K. zaczęli widzieć swoich prawdziwych i domniemanych wrogów w każdym i wszędzie, na każdym kroku. O dziwo – zupełnie tak, jak Josip Wisarionowicz Dżugaszwili i cała plejada jego spadkobierców, po generała Wojciecha J. twórcę wojny polsko-jaruzelskiej i byłego KaGeBistę, rządzącego obecnie pewnym mocarstwem na wschodzie. Zaatakowali najpierw wszystkich przeciwników politycznych, potem dobrali się do skóry swoim przyjaciołom, tworzącym wraz z nimi koalicję rządowo-parlamentarną. A kiedy wrogów zaczęło brakować, bo wielu z ich oponentów po prostu uznało, że nie warto polemizować z kimś, kto nie rozumie języka, użytego w dyskusji, panowie K. znaleźli swoich wrogów w niezależnych mediach i już szykują zmianę prawa prasowego tak, aby zamknąć usta tym, co mają coś do powiedzenia i nie są to pochwały dla domu panującego.

Braciom K. udało się „przy okazji” w parlamencie stworzyć scenę wydarzeń, które mogłyby posłużyć za kanwę wielu filmów fabularnych, przy czym Mrożek i Ionesco wspólnymi siłami nie stworzyliby tylu tak absurdalnych scenariuszy. O dziwo – nie zraziło to do nich zbyt wielu wyborców. Przeciwnie – ci, którzy z nimi sympatyzowali, stali się ich jeszcze zagorzalszymi fanami. Sęk w tym, że nie jest to wcale większa część społeczeństwa! Jest to jedynie większa część tych, co w ogóle poszli do urn wyborczych. – O co w tym wszystkim chodzi? – zapytałby naiwnie przybysz z odległego kraju, nie obeznany z realiami życia w naszym pięknym państwie. – Przecież nic nie dzieje się bez przyczyny! Miałby rację. Absolutnie wszystko, co się wokół nas wydarza, ma jakąś przyczynę, choć nie zawsze jest ona łatwa do jednoznacznego zdefiniowania. Tym razem jednak przyczyna zdaje się rysować coraz wyraźniej.

Kiedy po obaleniu reżimu komunistycznego w czerwcu 1989 roku dotychczasowi władcy Polski stracili cieplutkie stołki i grunt pod nogami, dość szybko sprowokowali swoich następców do kłótni i awantur, przy okazji tworząc różnego rodzaju afery, często z ich udziałem. Młoda władza, nie przygotowana na taką perfidię komunistów, łatwo dała się wciągnąć w tę odrażającą grę i bardzo szybko poniosła tego konsekwencje. Naród zrozumiał to, co miał zrozumieć, we właściwy sposób: prawica robi afery i kradnie, więc wróćmy do dawnych „właścicieli Polski” którzy też kradli, a nawet – zabijali swoich przeciwników, ale robili to w białych rękawiczkach i można było udawać, że się tego nie widzi. Poza tym dawna władza była bardziej przyjazna ludziom – wszyscy mieli pracę i głodowe pensje po 30 dolarów miesięcznie, które wypłacano, zaciągając kolejne pożyczki w zachodnich bankach. I napracować się nie trzeba było za bardzo, bo to, co mógł zrobić jeden człowiek, robiło dziesięciu. A wiec – uznał naród – głosujmy na swoich tyranów, bo choć byli źli, to przynajmniej wiadomo było, czego się można po nich spodziewać. Tak więc sprytnie zmanipulowane społeczeństwo podświadomie wybrało swoich nowych panów. W krótkim czasie i parlament i najważniejszy fotel w państwie znalazły się w rękach postkomunistów.

Historia lubi się powtarzać. W parlamencie trwają awantury jeszcze większe, niż te z pierwszej połowy lat dziewięćdziesiątych. Rządzenie państwem jest jedynie grą pozorów, z której tylko mało świadome niemowlęta nie zdają sobie sprawy. Najwyższa więc pora, aby odsunąć od rządów prawicę, dla dobra Polski i Polaków, rzecz jasna – myśli sobie społeczeństwo. Czy władza, miłościwie nam panująca od ponad roku, nie zdaje sobie z tego sprawy? Wątpię. Czy władza nie wie, że alternatywą dla prawicy jest lewica? Wątpię. Czy władza chce doprowadzić do tego, aby w najbliższych wyborach nie wzięło udziału jak najwięcej Polaków, zniechęconych do polityki i polityków? Jest to aż za bardzo oczywiste. A więc – kto pójdzie do urn wyborczych? Jest bardziej, niż pewne, że będą to dotychczasowi zwolennicy komunizmu, zawsze gotowi do poświęceń dla swoich ideałów i karnie chadzający na wszystkie wybory. Nie jest to duży elektorat – zaledwie około 3 milionów byłych członków PZPR i ich potomków. Być może jednak będą to jedyni wyborcy, którzy odwiedzą lokale wyborcze. W takim przypadku rezultat ich głosowania jest już dziś łatwy do przewidzenia. Czy o to chodzi Braciom K.?

Odpowiedź Marka Krzemińskiego:

Pytanie brzmi:. Do czego dążą bracia Kaczyńscy rządzący teraz Polską?

Pan Ryszard opierając się na „myślach społeczeństwa” wnioskuje, że działania władzy państwowej sprowadzają się do gry pozorów a w związku z tym zdyscyplinowani wyborcy lewicy zdegustowani złymi rządami wybiorą jedyną alternatywę dla rządów PiS – SLD.

Myślenie to mylnie zakłada, że elektorat PiS nie jest zdyscyplinowany i nie potrafi wziąć na swoje barki konfrontacji z SLD. Elektorat ten już 3 krotnie udowodnił, że potrafi wygrać nie tylko z SLD ale również z Platformą, która stara się być niezależnym graczem. Udowodnił w trakcie tej rywalizacji, że jest godnym przeciwnikiem eliminując z gry LPR i SAMOOBRONĘ.

Kto pójdzie do urn wyborczych?
Na odpowiedź na to pytanie pozostało jeszcze 3 lata. Powoływanie się na nastroje ponad 50% społeczeństwa, które w ogóle nie chodzi na wybory sprowadza poziom dysputy na rozmowy o kaczkach. Niczym w najlepszym wydaniu Kuby Wojewódzkiego czy Tomasza Lisa.

Pytanie powinno brzmieć: Jak dotrzeć do tego elektoratu, który jest zniesmaczony komercyjnym przekazem informującym o życiu politycznym naszego kraju by pozyskać nowych zwolenników dla których zmobilizowany elektorat SLD będzie wywoływał tylko uśmiech na twarzy.

Czy liczba 723,6 tys. osób może przeważyć szalę zwycięstwa w kolejnych wyborach parlamentarnych? Czy liczba ta reprezentująca liczbę urodzeń w 1983 roku jest wystarczająco atrakcyjna by zbudować na jej bazie solidną część swojego elektoratu. Czy studenci tego rocznika kończąc studia w 2007 roku mają zasilić rynki europejskie i obniżyć bezrobocie w Polsce czy może zakładać własne firmy w rodzimym kraju?
Takie pytania powinny być częścią debaty o polityce prowadzonej przez polityków PiS.

Jeżeli dodamy do tej liczby sumę urodzeń z całego dziesięciolecia lat osiemdziesiątych w tym również osoby z rocznika 1990 które za 3 lata uprawnione będą do głosowania dostajemy zawrotną liczbę 7 milionów 699 tys. osób uprawionych do głosowania.

Pytanie skierowane do rządu powinno brzmieć czy dostrzega on ten fakt i czy posiada plan by oprzeć się na tej niezaangażowanej politycznie grupie społecznej młodych ludzi wkraczających w dorosłość i przygotowującej się do przejścia w sferę aktywności gospodarczej. Wymaga to jednak zdecydowanych i konkretnych posunięć. Rocznik wyżu demograficznego już w maju bronił będzie swoich prac magisterskich.

Charakterystyka obietnic które padły w czasie kampanii wyborczej jest słuszna. Należy jedynie zauważyć, że program ten był skonstruowany pod kontem pewnego elektoratu i odniósł on zdecydowany sukces wyborczy. Pozostaje poczynić kroki w celu urzeczywistnienia podjętych zobowiązań w tym zmiany konstytucji.

Pytanie jakie należy postawić. W czyim interesie jest budowa struktur IV Rzeczypospolitej i kto powinien w niej odgrywać dominującą rolę a tym samym pracować na rzecz realizacji programu odnowy państwa?

Nie zgadzam się z oceną jakoby polityka prowadzona przez braci Kaczyńskich przybrała formę wojny wszystkich ze wszystkimi i amnezji na poczynione zobowiązania wyborcze. To upraszczanie rzeczywistości i budowanie fałszywego obrazu życia politycznego.
Tam gdzie trwa konfrontacja rozmaitych grup interesów przejęcie kontroli nad strukturami państwa wymaga rozmaitych środków.
Np. środkiem do zachowania wpływów będzie dyskredytowanie jakichkolwiek poczynań władzy porównując ich zachowania do kaczek, szydząc z ich wyglądu, nazwiska czy nazywając partnerów koalicyjnych przyjacielami itd. nie podejmując dyskusji nad merytorycznymi argumentami braci Kaczyńskich i całej koalicji oraz nie analizując z jakimi problemami mają do czynienia.Natomiast środkiem do utrzymania władzy przejęcie kontroli nad machiną państwową i uczynienie z niej narzędzia do wprowadzania pożądanych zmian.

W tej sytuacji na nowo trzeba postawić pytanie Pana Jakubowskiego:

„A kiedy wrogów zaczęło brakować, bo wielu z ich oponentów po prostu uznało, że nie warto polemizować z kimś, kto nie rozumie języka, użytego w dyskusji, panowie K. znaleźli swoich wrogów w niezależnych mediach i już szykują zmianę prawa”

i zastanowić się nad tym, czy zamiast słowa „wrogów” nie powinno się użyć słowa „partnerów” do merytorycznej dyskusji, której język byłby akceptowalny dla obydwóch stron.Na razie to „wrogowie” posługują się językiem pogardy i lekceważenia przeciwnika który przecież sprawuje rządy w Polsce. I czy ingerowanie w ustawodawstwo medialne podwyższy ten poziom? Może sytuacje te powinna rozwiązać czysta konkurencja pomiędzy komercyjnymi a publicznymi mediami pod kierownictwem Pana Wildsteina i Czabańskiego i powinien zadecydować odbiorca tych treści.

Czy można podnieść poziom dyskursu politycznego, kiedy komercyjne źródło informacji nie przekazuje informacji a nadbudowuje rzeczywistość swoim przypuszczeniami a wydarzenia najbliższej przyszłości przepowiadane są jako katastrofalne konsekwencje czynów Rządu i Prezydenta, inaczej jak stając do konkurencji z przeciwnikiem.

Pozostaje zdiagnozować przyczynę scharakteryzowanych przez Pana Jakubowskiego wydarzeń i zadać pytanie. Czy to rzeczywiście jest tak że bracia Kaczyńscy prowokują kłótnie i awantury? Czy może jest to dzieło tych samych ludzi którzy we wspomnianym okresie:

„stracili cieplutkie stołki i grunt pod nogami, dość szybko sprowokowali swoich następców do kłótni i awantur, przy okazji tworząc różnego rodzaju afery, często z ich udziałem. Młoda władza, nie przygotowana na taką perfidię komunistów, łatwo dała się wciągnąć w tę odrażającą grę i bardzo szybko poniosła tego konsekwencje „

A jeżeli tak jest może czas by zmanipulowane społeczeństwo, które swoją pamięcią odwołuje się jedynie do bajki dla dzieci „O dwóch takich co ukradli księżyc” otworzyło oczy i rozpoczęło poważną dyskusję o kierunkach wprowadzanych reform.

Ale czy do tego nie są potrzebne środki w postaci przejęcia kontroli nad instytucjami państwowymi by móc za ich pomocą wpływać na społeczeństwo, podwyższyć poziom funkcjonariuszy w instytucjach państwowych a jednocześnie w drodze konkurencji pokazać jak powinno wyglądać profesjonalne dziennikarstwo?

Pierwszy rok rządów postrzegam jako porządki we własnym domu przygotowujące teren pod budowę IV Rzeczypospolitej. Czas na drugi okres – oparcie swojej władzy na grupie społecznej, która stanie się fundamentem nowego państwa i poprowadzi kraj do rozkwitu gospodarczego i kulturalnego.

Autor publikacji
Archiwum ABCNET 2002-2010