W INTERESIE WSPÓLNYM

Niezwykle nośne medialnie sformułowanie "w interesie dobra wspólnego" codziennie atakuje nas ze środków masowego przekazu. Niezależnie od opcji politycznych, niezależnie od pozycji społecznej oratorów, niezależnie od czegokolwiek. Zawsze i wszędzie słychać "interes państwa", "dobro wspólne", społeczeństwo obywatelskie", itd., itp.... Tłumaczyć takimi formułami można praktycznie wszystko i czynione jest to czasami w sposób wręcz kuriozalny. Już nawet z samego kontekstu wypowiedzi albo pobrzmiewa fałsz, albo co bardziej zręczni w słowie mówiony czy pisanym prezentują teksty, które z powodzeniem znalazłyby zastosowanie w niejednym kabaretowym skeczu.

Korporacje prawnicze podniosły larum na cały kraj, gdy ruszyły prace nad nowelizacją ustaw o dostępie do zawodów prawniczych. Społeczeństwo z rosnącym przerażeniem dowiadywało się – ustami reprezentantów korporacji – jakie to plagi egipskie i inne nieszczęścia szykuje ustawodawca temu właśnie społeczeństwu.

Najbardziej eksponowaną wizją skutków zwiększenia dostępu do pomocy prawnej był przewidywany zalew rynku prawniczą miernotą, nieprofesjonalną mierzwą. A przede wszystkim pogrzebanie na zawsze tak troskliwie pielęgnowanego poziomu etyki, moralności i świadomości służby społeczeństwu w pierwszym rzędzie.

Istotnie, słuchając tych futurystycznych wizji można było się przerazić. Zwłaszcza, gdyby przerażone społeczeństwo porzuciło jednocześnie swój przyrodzony instynkt, a niektórzy dodatkowo logikę.

Ale nie porzuciło. Zamiast popaść w zbiorową depresję zaczęło rozmyślać i stawiać pytania. Pytania niemądre, bo kłopotliwe. Na przykład, w jaki sposób ma się obniżyć poziom usług, skoro zwiększy się podaż, co z reguły wymusza zaostrzenie konkurencji, a ta z kolei wymusza podnoszenie jakości produktu? Zwiększona podaż, to też wymuszenie obniżenia cen, co w tym przypadku oznacza zwiększenia dostępności do pomocy prawnej.

W jaki sposób obalenie tego wieloletniego muru miałoby obniżyć standardy etyki, moralności czy świadomości służby społeczeństwu w imię praworządności i demokracji, też właściwie nie wiadomo. Chyba, że korporacje jako jedyne mają licencje na ocenę kandydata pod kątem wspomnianych cech i tylko przyjęci przez korporacje kandydaci gwarantują odpowiedni poziom. Cała reszta, która teraz będzie owe korporacje omijać szerokim łukiem – jak mogłoby wynikać z korporacyjnych deklaracji – to hochsztaplerzy i niedouki.

Trochę się to kłóci z doniesieniami prasowymi o wzrastającej liczbie ujawnianych afer korupcyjnych w środowisku prawniczym. Wszak bohaterami są, trzeba trafu, właśnie wychowankowie owych korporacji. Stąd też można by się pokusić o małą złośliwość wobec korporacyjnych piewców etyki i moralności pytając, jaki to właściwie poziom tych standardów oratorzy mają na myśli? Bo ten prezentowany przez media trudno byłoby jeszcze bardziej obniżyć.

Szczególnie, gdy jeszcze do niedawna bulwersujące przypadki ujawnianych zdarzeń z sędziami, prokuratorami czy adwokatami w rolach głównych zdawały się na korporacjach nie robić żadnego wrażenia. Reakcje zdawały się przypominać bardziej metody strusia, niż strażników standardów etyki i moralności.

O dostępności do pomocy prawnej, szczególnie dostępności ekonomicznej, można byłoby z wypowiedzi tegoż społeczeństwa sklecić wielotomową epopeję.

O poczuciu służby publicznej, służeniu społeczeństwu, nieraz wypowiadało się samo społeczeństwo. Szczególnie ta jego część, która z przyczyn ekonomicznych skazana była na pomoc prawną „z urzędu”. Jak w praktyce wygląda realizacja konstytucyjnego prawa do sądu, wielokrotnie się już rozpisywano.

Ta zasada ma niejako dwustopniowy wymiar. Mianowicie w sferze samego prawa do sądu jest jeszcze prawo do dwuinstancyjnego rozpoznania sprawy. Oznacza to, że od każdego wyroku w pierwszej instancji każdy ma prawo odwołać się do instancji wyższej, celem ponownego rozpoznania sprawy. I tu zaczynają się schody.

Otóż w wielu przypadkach, aby takie odwołanie wnieść, prawo nakłada na stronę tzw. przymus adwokacki. Oznacza to, że na przykład wniesienie skargi kasacyjnej do NSA wymaga sporządzenia jej przez podmiot do tego uprawniony, czyli na przykład przez adwokata lub radcę prawnego. Tu właśnie rozpoczyna się pole działania dla korporacji, zgodnie z owymi, tak głośno i dobitnie artykułowanymi cechami, o których wyżej. Zwłaszcza w dziedzinie rozumienia potrzeb społecznych, służby dla dobra społeczeństwa, działań na rzecz gwarantowania realizacji obywatelskich praw konstytucyjnych.

W jednej ze spraw przed wojewódzkim sądem administracyjnym zapadł wyrok niekorzystny dla strony skarżącej. Aby móc ten wyrok poddać weryfikacji, należało wnieść do NSA skargę kasacyjną. Ale zgodnie z prawem samodzielnie strona bez uprawnień zrobić tego nie mogła, a sąd odmówił prawa do pomocy. Odmówił w ogóle, choć podstawą odmowy była wyłącznie sytuacja ekonomiczna strony. Sąd, oczywiście, miał prawo tak postąpić, choć również mógł – też zgodnie z prawem – odmawiając zwolnienia z kosztów wskazać adwokata lub radcę prawnego z zachowaniem obowiązku pokrycia przez stronę kosztów. Nie zrobił tego.

Strona zwróciła się poprzez pocztę elektroniczną do kilkunastu kancelarii adwokackich i kancelarii radców prawnych z prośbą o podjęcie sprawy, by można było wnieść kasację. Opisując, oczywiście, o co w sprawie chodzi. W gruncie rzeczy podstawową sprawą było zachowanie wymogów formalnych, tzn. wniesienie kasacji przez podmiot uprawniony.

Spośród około dwudziestu kancelarii, do których wysłane zostały listy, tylko pięć odpowiedziało w ogóle. Odmownie, wyjaśniając, iż przedmiot sprawy jest spoza ich specjalności. Reszta kancelarii w ogóle się nie odezwała. Podobnie jak jedna z okręgowych rad adwokackich. Natomiast okręgowa izba radców prawnych nie tylko się odezwała, ale nawet wykazała rzeczowość i chęć pomocy. Jednakże znalazła tylko jednego radcę prawnego, który zaproponował podjęcie się wniesienia skargi kasacyjnej do NSA za minimum…dziesięć tysięcy złotych.

Wstępnie, ponieważ, jak zaznaczono, to dopiero pierwszy krok do dalszych działań, zmierzających do złożenia skargi do Trybunału Praw Człowieka w Strasburga. To akurat nie dziwiło, że sprawa będzie musiała wyjść poza granice RP. W końcu nie po to tworzy się wygodny system, by go teraz niszczyć w tych samych strukturach.

Rzecz jeszcze powróci na wokandę i ten układ będzie jeszcze rozważany, być może w różnych kontekstach. Teraz warto wykazać dwa aspekty. Pierwszy, to rzeczywista pozycja obywatela wobec państwa. Sąd wydając wyrok o zgodności z prawem układu o wymowie wręcz patologicznej, już z definicji wydaje się sankcjonować fikcję prawną.

Drugi aspekt, to postawa samego środowiska prawników, którzy zdają się uciekać od problemu poprzez stosowanie uników w sensie to „nie nasza specjalność”, albo podejmują się sprawy – najwyraźniej pozornie – stawiając takie warunki finansowe, które w istocie zamykają drogę do dalszego postępowania.

Dlaczego tak się dzieje?

Otóż sprawa dotyczyła dość niepokojącego układu: komisja konkursowa i jej skład oraz osoby, które w tych konkursach biorą udział, a jeden z uczestników konkursu jest bezpośrednim podwładnym członka komisji. Przy czym jeszcze dwie osoby ze składu komisji nie są kimś obcym dla tego właśnie uczestnika. Na zdrowy rozum, to patologia. W świetle prawa, jak widać, rzecz najzupełniej naturalna - - Wyrok z dnia 27 lipca 2005 r., sygn. akt IV S.A./Wa 890/05 - a tak właśnie odbywają się konkursy na wyższe stanowiska w służbie cywilnej.

Pozostawiając tymczasem postępowanie sądowe, w którym pominięto wiele aspektów, w tym i taki, że ów uczestnik konkursu na stanowisko dyrektora, jako „p.o.” brał udział w przygotowywaniu materiałów do tegoż konkursu, warto zwrócić uwagę na sposób podejścia do tematu środowisk prawniczych.

Na czy opierał się ten ogólnoświatowy protest korporacji? Otóż – zdaniem korporacji – na groźbie ograniczenia dla społeczeństwa dostępu do profesjonalnej pomocy prawnej. Protest wznoszony był, oczywiście, w poczuciu rozumienia pojęcia służby społeczeństwu. W tej konkretnej sprawie chodziło, jak należałoby się domyślać, właśnie o dostęp do pomocy prawnej i to właśnie w interesie społeczeństwa.

Chodziło o próbę przecięcia fikcji i doprowadzenia do rzeczywiście bezstronnych i rzetelnie przeprowadzanych konkursów, gdzie każdy przystępujący ma rzeczywiście równe szanse. Czyli o praktyczną realizację zasady konstytucyjnej dostępu do służby publicznej na jednakowych zasadach, o czym mowa w art. 60 Konstytucji RP.

Taką fikcję przecina ustawa o dostępie do zawodów prawniczych, gdzie w równie dziwnych konkursach na aplikacje, też osiągali nadspodziewanie dobre wyniki głównie ci, którzy mieli coś wspólnego z komisjami.

Ten gwałtowny opór korporacji dotyczył, podobno, zupełnie innych obszarów. A jednym z głównych argumentów był interes dobra wspólnego. Podobnie, jak w przypadku konkursów na wyższe stanowiska w służbie cywilnej, gdzie też chodzi o dobro wspólne. Skąd tak diametralnie różne potraktowanie grup zawodowych, które w pewnym sensie mają punkty styczne – zaufanie publiczne? Jak w świetle art. 32 Konstytucji RP, mówiącym o równości wobec prawa, bez żadnych wyjątków, kształtuje się status owych grup, gdzie podobne weryfikacje wiedzy i umiejętności przebiegają w tak różnych warunkach?

Zgoda, dobro wspólne nade wszystko. Zależy tylko, kto i co rozumie pod tym pojęciem. Dobro wspólne Państwa, jak się okazuje, niekoniecznie musi być tożsame z dobrem wspólnym własnego otoczenia.

Przynajmniej w rozumieniu tego otoczenia.

mifin@wp.pl

Autor publikacji
Archiwum ABCNET 2002-2010