LEPIEJ W ZIEMI NIŻ NA SKAŁCE...

Zmarł Czesław Miłosz. Liberalna i lewicowa prasa rozpisuje się więc o tym ile to straciliśmy i co to też dalej będzie. Szczególnie zaś na temat gdzie by tu Mistrza pogrzebać.

Zmarł też Stanisław Helski, mieszkaniec Kobylej Głowy w gminie Ciepłowody. O nim jednak nikt nie pisze. Nikt też nie rozważa gdzie go pochować. Paradoks?

Oczywiście wiem, że Czesław Miłosz otrzymał Literacką Nagrodę Nobla. Zaś Stanisław Helski żadnej nagrody w życiu nie otrzymał.

Pamiętam również jak Czesław Miłosz publicznie oświadczał, że Polska nie jest jego Ojczyzną, a jeśli już to Ojczyzną numer dwa, zaś Ojczyzną numer trzy były dla niego Stany Zjednoczone. O swej prawdziwej Ojczyźnie mówił, że takowa nie istnieje a jeśli już to są nią Kresy. Stanisław Helski zaś zawsze twierdził, że jego jedyną Ojczyzną jest Polska. Ta prawdziwa, nie komunistyczna.

Pamiętam też, że przed laty, w najbardziej podłym momencie, w latach stalinowskich, Czesław Miłosz wraz z Bierutem, Różańskim, Fejginem współrządził okupowaną Polską. Co więcej, wtedy kiedy w kraju katowano i zabijano w więzieniach kolegów Czesława, kiedy w bydlęcych wagonach deportowano na Syberię ludność z pierwszej i drugiej Ojczyzny Czesława, on sam zakąszając kawiorem szampan w Paryżu reklamował okupowaną Polskę jako nowy raj na ziemi, kraj sprawiedliwości społecznej i tym podobne duperele. Ponieważ jednak był osobą dość delikatną po pewnym czasie rola herolda, chłopca na posyłki zaczęła mu ciążyć. Wyemigrował więc dalej. Opisał jak to strasznie niewolono jego i innych umysł i żył w wygodzie sobie dalej.

Stanisław Helski w tym czasie pracował ciężko fizycznie nie wiedząc, że istnieje coś takiego jak „kawior” za to doskonale orientując się czym jest wolność socjalistyczna. Praktycznie żył tak jak pozostali Polacy – na granicy przetrwania.

Czesław Miłosz po latach stał się piewcą wolności, stał się nawet autorytetem, stał się wrogiem ideowym swoich dawnych kolegów. Słusznie strosząc brwi oburzał się na zło i niesprawiedliwość, zapominając, że przed laty sam w promowaniu tego zła uczestniczył. „Solidarność” przywitał z uśmiechem. Stan wojenny ze smutkiem w swym domu w USA. Potępiał, piętnował, pisał. Rozliczał innych. O sobie skromnie milczał. Nigdy nie zdobył się na słowo przepraszam. Jeśli się bił, to w piersi przechodnia, nigdy w swoje. Był odważny odwagą urzędnika. Potem, kiedy upewnił się że Armia Czerwona opuściła nasz kraj, przyjechał i zamieszkał w Krakowie.

Stanisław Helski w tym samym czasie egzystował jak miliony Polaków wystając w kolejkach, realizując kartki żywnościowe. Potem radował się i wspierał „Solidarność”. Potem rozpaczał na wiadomość o stanie wojennym. Potem próbował żyć. Dotrwał 1989 roku. Obserwował, jak każdy z nas, butę i bezkarność zdrajców w wojskowych mundurach. Przełknął z goryczą, jak każdy z nas, upokorzenie jakim była dla Polaków prezydentura W. Jaruzelskiego. I jako jedyny Polak zdobył się na gest samosądu. Widząc pewnego siebie, zadowolonego ze swych zbrodni popełnianych w wojsku zwanym polskim, zadowolonego z masakry popełnionej na robotnikach w 1970 roku, dumnego z tragedii stanu wojennego Wojciecha Jaruzelskiego promującego na dodatek książkę pełną pychy i kłamstw, Stanisław Helski dokonał samosądu. Uderzył pyszałka we wrocławskiej księgarni kamieniem. Dokonał symbolicznego aktu sprawiedliwości. Za ten czyn media, a następnie „władza”, uczyniła ze Stanisława Helskiego chorego psychicznie.

W tym czasie Czesław Miłosz cały czas pisał. Estetycznie.

Teraz obaj nie żyją. Jeden zostanie pochowany gdzieś tam, prawie że anonimowo. Jako psychiczny. Drugiego pochowają z orkiestrą. Z pompą. Być może obok polskich królów i świętych. Jako bohatera.

Jeden posiadał dumę i honor, drugi o tym tylko pisał. Jeden okazał się jedynym odważnym sprawiedliwym, drugi dla wielu był autorytetem. Lecz nic nie wskazuje na to aby w podręcznikach historii ktoś wspominał czyn Stanisława Helskiego.

Cóż, taka jest polska historia...

Autor publikacji
Archiwum ABCNET 2002-2010