PSTRY KOŃ SATYRYKÓW

Ludowa mądrość mówi, że łaska pańska na pstrym koniu jeździ. We współczesnej Polsce przysłowie to powinno mieć zdecydowanie bardziej adekwatną postać: „Łaska satyryków na pstrym koniu jeździ”. Czym innym można wytłumaczyć przedziwny nadmiar dowcipów o elektrykach i zupełny brak dowcipów o ślusarzach? Obie kategorie fachowców mają ze sobą bardzo wiele wspólnego. Obie są mniej więcej jednakowo przydatne w przemyśle. Obie nie wymagają średniego wykształcenia. Obie – zupełnie nie sprawdzają się w rządzeniu Polską.

Kilkanaście lat temu naród, ratując kraj przed kompromitacją i utratą godności, wybrał swoim prezydentem pewnego elektryka z Wybrzeża. Jego przeciwnikiem był Mister Nobody of Nowhere, nawiedzony biznesmen wzbogaconym nie wiadomo na czym, a chytrze przemycony przez podejrzanej konduity służby do grona kandydatów na prezydenta. Elektryk nadawał się na głowę państwa mniej więcej tak samo, jak nosorożec do głównej roli w balecie „Jezioro łabędzie”, ale – z dwojga złego był zdecydowanie złem mniejszym. Tuż po jego zaprzysiężeniu pojawiły się setki, a może nawet tysiące dowcipów, ośmieszających i deprecjonujących zarówno jego oraz jego małżonkę, jak i wszystkich elektryków – od tych niedouczonych do dysponujących tytułami naukowymi. Dzięki tej zmasowanej kampanii, prowadzonej przez szyderców i prześmiewców różnej maści i barwy bycie elektrykiem stało się w tamtych czasach czymś poniżającym, poniżej godności normalnego człowieka.

Elektryk z Wybrzeża odszedł w przepisowym czasie z Pałacu Prezydenckiego, a wraz z nim odeszły w niepamięć dowcipy i drwiny z elektryków. Kilka lat później ten sam naród, już nie w obawie przed kimkolwiek, a z niezrozumiałych dla logicznie myślącego człowieka powodów uczynił premierem „swojego” rządu pewnego ślusarza z Żyrardowa. Ten na stanowisko premiera pasował jak, nie przymierzając, pięść do nosa. Elementarne poczucie logiki wskazywało, iż nagle pojawią się setki, jeżeli nie tysiące dowcipów, ośmieszających i szkalujących wszystkich ślusarzy świata, a także ich przydatność do czegokolwiek, zwłaszcza do rządzenia państwem. Jednak satyrycy, kpiarze i prześmiewcy nagle, jak za dotknięciem czarodziejskiej różdżki utracili całą wenę twórczą – ślusarze nie zostali wykpieni i ośmieszeni! Cóż mogło spowodować taką przedziwną metamorfozę polskich błaznów i trefnisiów, że zapomnieli przysłowiowego języka w gębie?

Żyrardowski ślusarz już za kilkadziesiąt dni odejdzie w niesławie i przed terminem na „zasłużoną” emeryturę. Potem ktoś mu postawi pomnik, albo jego imieniem nazwie ulicę. Historia lubi się powtarzać – tak stało się z pewnym górnikiem, też odchodzącym blisko ćwierć wieku temu w niesławie. Być może na miejsce ślusarza, przy aplauzie otumanionej większej części społeczeństwa trafi pewien rolnik wysoko wyspecjalizowany w niespłacaniu kredytów, tumanieniu sędziów i siłowym dochodzeniu swoich racji. Umieram z ciekawości, czy wówczas pojawią się nowe dowcipy na temat rolników, czy też satyrycy kupią sobie pampersy, by „nadmiar odwagi” z nogawek im na bruk nie wylatywał? Czy znajdzie się choć jeden, ratujący zawodowy honor prześmiewców, który jak widać gdzieś się w ostatnich dwóch latach zapodział?

Autor publikacji
Archiwum ABCNET 2002-2010