RZECZPOSPOLITA MONARCHIA

Oto na naszych oczach zaczyna rozgrywać się jeden z największych dramatów w historii III Rzeczypospolitej. Dramat prawdopodobnie szczegółowo przygotowany i ukartowany przez działaczy partii komunistycznej. A co gorsza – tak perfekcyjnie dopracowany w najmniejszych szczegółach, że mało kto – a być może nikt – nie zdaje sobie sprawy z tego co lada chwila może się wydarzyć.

Kończy się właśnie druga kadencja prezydentury Aleksandra Kwaśniewskiego. Okoliczności, w jakich trafił on na salony wolnej jeszcze wówczas Polski, są do dziś nie w pełni wyjaśnione. Były to bowiem JEDYNE od pamiętnego 1989 roku wybory, w których wyborcy NIE KWITOWALI podpisem otrzymania kart wyborczych. Z dużą dozą prawdopodobieństwa można założyć, iż oficjalna liczba oddanych głosów znacznie różniła się od faktycznej liczby głosujących. Nikt nie da gwarancji, że w komisjach zasiadali krystalicznie uczciwi ludzie, zwłaszcza że w kilku komisjach udowodniono nadużycia, z których najczęstszym było dorzucanie kart do urny już po zamknięciu lokalu wyborczego. W ilu komisjach zasiadali zwolennicy Aleksandra K. którzy mogli dorzucić trochę głosów „w imieniu” nieobecnych wyborców, oczywiście na swojego protegowanego? Wystarczyło postawić na liście wyborców w odpowiednich miejscach znaczki i – oddać kilka, kilkanaście a może nawet kilkadziesiąt głosów na pana K. Zbrodnia doskonała – nie można bez złapania za rękę na gorącym uczynku niczego udowodnić, bo przecież zaznaczony wyborca hipotetycznie mógł głosować osobiście... Nikt nie sprawdzał nawet, ilu tych rzekomo głosujących zmarło na dzień lub dwa przed tymi dziwacznymi wyborami.

Aleksander K. zyskał spore grono zwolenników, przedstawiając się jako posiadacz dyplomu i tytułu magisterskiego – choć nie dane mu było dotrwać do końca studiów mimo solidnego poparcia zarówno ze strony ZMS jak i PZPR oraz SZSP – idącego na pasku komunistów pseudozrzeszenia studenckiego. Inni zwolennicy pomysłowego pana K. rekrutowali się z „pensjonariuszy” aresztów i więzień, których omamiono obietnicami amnestii... Jeszcze innym pan K. obiecał mieszkania, pracę i Bóg jedyny wie, co jeszcze. I tak, posługując się nieprecyzyjną ordynacją wyborczą i usłużnymi członkami komisji oraz kłamstwami i obietnicami bez pokrycia pan Aleksander trafił do Pałacu Prezydenckiego, co gorsza – na najważniejszy w nim fotel.

Łudzono się wówczas, że 5 lat kadencji jakoś zleci, a naród pójdzie po rozum do głowy i w kolejnych wyborach już nie zagłosuje na tego „nieco” skompromitowanego pana. Stało się inaczej: ludzie zrobili Polsce, a w konsekwencji i sobie na złość, i wybrali – tym razem bez atmosfery skandali i niedomówień – pana Aleksandra K. na kolejne 5 lat...

Wydawałoby się, że po 10 latach prezydentury pan Kwaśniewski odejdzie na jakieś intratne stanowisko, a wspomnienie jego rządów zniknie w pomroce dziejów. Stało się jednak inaczej. Konstytucja RP nie pozwala co prawda, aby jeden prezydent sprawował rządy dłużej, niż przez dwie kadencje – ale... nic nie mówi o jego najbliższej rodzinie!

Był to majstersztyk godny najlepszych fachowców od socjotechniki i socjologii, a kto wie czy nie mają w nim swojego udziału służby specjalne. Przez okres prezydentury pana Kwaśniewskiego jego małżonka dała się poznać społeczeństwu jako osoba wrażliwa na krzywdę innych, spiesząca z pomocą każdemu potrzebującemu, wreszcie jako filantropka, tworząca jedną z najprężniej działających fundacji. To nic, że fundacja pani Jolanty K. ignorowała sporą część głosów z ludu, a działania kierowała tam, gdzie mogło je pokazać najwięcej stacji telewizyjnych. Pani K. rozmawiająca ze strajkującymi... Pani K. całująca biedne dziecko... Pani K. broniąca interesów żon strajkujących górników... Pani K. klękająca przez papieżem i całująca jego pierścień... Sielskie, perfekcyjnie wyreżyserowane sceny, które miały za zadanie jedno – pozyskać jak najwięcej zwolenników dla tej sympatycznie wyglądającej niewiasty. Aby nikt nie nabrał podejrzeń, pani K. oficjalnie dementowała wszystkie pogłoski o jej planach kandydowania do prezydenckiego fotela. I nagle okazało się, że była to zwykła kokieteria. Poparcie dla pani K. osiągnęło sporo ponad 50% – co najmniej o ponad 40% więcej od kolejnych potencjalnych kandydatów na prezydenta.

Sytuacja ta z pozoru jest paradoksalna. Pani K. nie ma bowiem żadnego zaplecza politycznego – oficjalnie nie należy do żadnej partii. Nie trzeba być mistrzem intelektu, żeby domyśleć się, iż gdy pani Jolanta stanie się prezydentem, co przy jej popularności jest pewne, to i tam rzeczywiste rządy będzie nadal sprawował jej małżonek – dotychczasowy prezydent, ale już jako szara eminencja. Jest też pewne, że pani Jolanta zostanie wybrana nie na jedną, a na dwie kadencje – i tak oto pan Aleksander K. będzie rządził w Polsce co najmniej przez 20 lat. Kto wie, czy nie dłużej, bo przecież latorośl prezydenckiej pary za kilkanaście lat może stać się prezydentem RP. Znając możliwości socjotechniczne macierzystej partii pana Aleksandra, już dziś można być pewnym, że władza w ręku rodziny państwa K może przetrwać nawet 30 lat, a może i więcej. Rodzina Kwaśniewskich może mieć wiele pokoleń...

Po raz kolejny jesteśmy świadkami, jak Polacy własnoręcznie kręcą bat, którym oberwą – jeżeli nie oni sami, to ich potomkowie. Na marne poszły nauki wynikające z 45 lat rządów monopartii. Zmarnowano cały dorobek antykomunistycznego zrywu solidarnościowego z 1980 roku. Rozmieniono na drobne korzyści płynące z odzyskania wolności w czerwcu 1989 roku. Zaprzepaszczono możliwości, jakie daje z trudem wywalczona demokracja. Stracono ostatnie 14 lat na spory i awantury inspirowane przez, lub na zamówienie komunistów...

Miał rację poeta, twierdząc kilkaset lat temu, że Polak „i przed szkodą i po szkodzie pozostanie głupi”. Bo czyż nie jest brakiem pragmatyzmu, graniczącym z głupotą, oddawanie dziedzicznej władzy w ręce dynastii Kwaśniewskich? A może nasze społeczeństwo po prostu lubi, gdy mu inni śpiewają „Miałeś chamie złoty róg”...

Autor publikacji
Archiwum ABCNET 2002-2010