RÓBTA CO CHCETA W TORUNIU

Czy uczeń może napluć nauczycielowi w twarz? Włożyć mu na głowę kosz pełen śmieci? Czy może go znieważyć słownie? Pobić? Niedawne wydarzenia w Toruniu pokazały, że można. Sprawcy mogą także liczyć na bezkarność lub bardzo symboliczne kary, jeżeli do swojej grupy przyjmą dostatecznie wcześnie latorośl wysokiego oficera policja albo – jeszcze lepiej – polityka.

W Polsce od mniej więcej 13 lat można zaobserwować ogólne zdziczenie obyczajów. Zjawisko to dotyczy niemal wszystkich grup społecznych i wszystkich bez wyjątku grup wiekowych. Język współczesnego Polaka jest pełen wulgaryzmów, wyrażeń gwarowych, nowotworów językowych a nawet słów i zwrotów zaczerpniętych z gwary knajackiej i więziennej grypsery. W apologii złodziejskiej mowy przoduje zwłaszcza młodzież szkolna. Grypserą, z niezwykłą biegłością, posługują się w rozmowach nawet dzieci ze szkół podstawowych.

Jednak nie sam język, jakim porozumiewają się współcześni Polacy, jest groźny. Może on co prawda na postronnym obserwatorze robić wrażenie, że połowa polskiego społeczeństwa to wieśniacy o edukacji zakończonej na przysłowiowych czterech klasach, a druga połowa to kryminaliści, którzy latami szkolili się w komunikacji międzyludzkiej za murami więzień. Używanie prostackiego języka przeplatanego obowiązkowymi wulgaryzmami (podobno niezbędnymi dla podniesienia ekspresji wypowiedzi) pociąga za sobą dostosowanie do niego sposobu myślenia. U bardzo wielu ludzi rzutuje także na ich zachowanie.

Przykład idzie z góry. Przed wielu laty określenie „język parlamentarny” oznaczało język zbliżony do literackiego, kwiecisty, pełen eleganckich wyrażeń – daleki od języka używanego na co dzień przez społeczeństwo. Od czasu kiedy dostęp do polskiego parlamentu otworzył się dla ludzi o znikomym lub żadnym wykształceniu i podobnym morale – z mównic sejmu i senatu zaczęły każdego dnia padać słowa rażące uszy nie tylko purystów językowych, ale nawet przywykłych do „kwiecistej” mowy mieszkańców podmiejskich dzielnic. Wcześniej jednak rynsztokowe słownictwo pojawiło się jako obowiązkowe w polskim filmie, a przodował w jego promocji mało uzdolniony, ale za to mocno ustosunkowany i cieszący się poparciem polityków „reżyser” ubeckich filmów, Pasikowski. Wkrótce gwara i slang zaczęły dominować w mediach, a zwłaszcza w tych, które zrezygnowały ze współpracy z dziennikarzami starszego pokolenia i postawiły na młodych, gniewnych i nie zawsze mówiących poprawnie po polsku. Przodowały w tym wszystkie bez wyjątku stacje telewizyjne. Przed kamery i mikrofony dopuszczano ludzi z poważnymi wadami wymowy, o znikomej kulturze osobistej i języku, którego nie powstydziłyby się przekupki z najpodlejszego bazaru.

W TV Publicznej pojawił się na tej fali przemian tragiczny w skutkach program „Róbta co chceta”. Prowadzący go Jerzy O. zwany „Jurkiem” miał znikomą wiedzę pedagogiczną i publicystyczną, natomiast był znakomitym specem – amatorem od socjotechniki. Swoim prostactwem, kontrastującym z nieco sztuczną elegancją innych prezenterów telewizyjnych zjednał sobie w krótkim czasie sympatię milionów i stał się niekwestionowanym Idolem. Do swoich fanów przemawiał ich językiem, dalekim od literackiego, skażonym regionalizmami i wyrażeniami z gwary więziennej. Zaskakujące jest, że wówczas nikt nie dostrzegł poważnego niebezpieczeństwa, jakie z pojawienia się pana O. na ekranach wyniknęło dla polskiego społeczeństwa. Pan O. prowadził bowiem totalną indoktrynację bardzo młodych, a więc bardzo podatnych na wpływy ludzi. Uświadamiał im, że wszystko to, co starsi od nich uważają za dobro, jest przez świat młodzieży nie do przyjęcia, że ogranicza wolność, niszczy osobowość... Młodzi ludzie szybciutko zrozumieli, że Idol , świadomie lub z głupoty, akceptuje, a nawet apologizuje wszelkie przejawy anarchii... I bardzo szybko zrobili z tego użytek.

Najpierw zaczęły się burdy na stadionach piłkarskich. Kibice sami nie wiedzieli z kim i o co walczą, ale w myśl zasady jakiej nauczył ich Idol, robili co chcieli. Demolowali stadiony, bili każdego kto miał zdanie przeciwne do wyznawanego przez nich... Jednak najchętniej okładali kijami i czym się tylko dało policjantów, którzy od niepamiętnych czasów przeciwstawiali się anarchii, a czasem nawet przestępczości. „Zwaśnieni” kibice dwóch konkurencyjnych drużyn szybko zawiązywali antypolicyjne koalicje i ramię w ramię zwartym szeregiem rozganiali niemrawo interweniujących stróżów prawa.

Potem młodzi ludzie zaczęli zaprowadzać swoje „porządki” na koncertach rockowych. Tu mogli już bez przeszkód realizować nakaz wyrażony przez Idola słowami „Róbta co chceta”. Alkohol lał się strumieniami, narkotyki były sprzedawane niemal na straganach, burdy i rozróby stały na porządku dziennym. Takie imprezy stawały się dość szybo wylęgarniami i równocześnie szkołami bandytyzmu – żadna z nich nie zakończyła się bez ofiar. Nikt na wszelki wypadek nie liczył poturbowanych, pobitych, z połamanymi żebrami, wybitymi zębami... Idol twierdził, że nic się nie dzieje, więc któż mógłby poddawać w wątpliwość jego słowa. Czasem jakiś niepokorny dziennikarz ośmielił się napisać o ofiarach śmiertelnych, jakie od czasu do czasu wieńczyły koncerty rockowe. W końcu rozwydrzenie młodych zwolenników rocka, wyznawców Idola osiągnęło apogeum – pijane i nafaszerowane narkotykami dzieciaki dosłownie rozniosły w strzępy największą z organizowanych dla nich imprez – festiwal w Jarocinie. Młodzi gniewni zniszczyli sprzęt nagłaśniający wart setki tysięcy złotych, zdemolowali scenę i przy okazji pół miasta, z dziesiątków prywatnych samochodów Bogu ducha winnych mieszkańców zrobili stertę złomu... Sprawę jednak dość szybko wyciszono. Jednym wypłacono jakieś odszkodowania innych postraszono. Ściągające młodych chuliganów i bandytów imprezy do Jarocina jednak nie powróciły.

Równocześnie rozpoczął się gwałtowny wzrost przestępczości wśród młodzieży na skalę nigdzie na świecie nie notowaną. Dzieci zaczęły zabijać bez najmniejszych skrupułów. Mordowały i rówieśników i osoby starsze. Było im wszystko jedno kogo i dlaczego – byle tylko popisać się przed sobą i rówieśnikami swoim „bohaterstwem”. Młodzi bandyci, którzy mieli na sumieniu czyjeś życie, cieszyli się uznaniem swojego środowiska. Sprzyjało temu zarówno ułomne polskie prawo jak i totalna obojętność władz, organów ścigania. Nawet sądy bały się i nadal boją się skazywać młodych złodziei i morderców. Mimo to średnia wieku skazańców jest niewiele wyższa od 20 lat.

Niektórzy socjologowie w swojej naiwności próbowali lansować tezę, że bandytyzm młodzieży jest wynikiem nędzy społeczeństwa i chęcią łatwego zdobywania pieniędzy na dobra doczesne. Szybko okazało się jednak, że większość zbrodni autorstwa nieletnich lub bardzo młodych ludzi nie ma podłoża materialnego – młodzież zabijała dla samej przyjemności zabijania, patrzenia na czyjeś cierpienia, upajania się śmiercią... Czy można się temu dziwić jeżeli ze scen i z ekranów telewizorów prawie codziennie padał słowa zachęty. Już nie tylko jąkający się Idol optował za anarchią. Coraz odważniej wtórowali mu młodzi „artyści”, wyśpiewujący pochwały dla zabijania, mordowania, niszczenia wszystkiego w imię „wolności”. I znów władze starały się nie zauważać problemu. Cóż złego jest w piosence, która „tylko” mówi o korzyściach wynikających z łamania prawa a nawet z zabijania... Przymykano oczy na to i owo w imię nie drażnienia młodzieży, z której przecież rekrutowali się przyszli wyborcy...

Nagle na głowy oślepłego społeczeństwa jedna z komercyjnych stacji telewizyjnych wylała kubeł lodowatej wody. Pokazano film, jak rozkoszne nastolatki bez najmniejszych zahamowań poniżają i maltretują swojego nauczyciela – anglistę. Natychmiast wszyscy ci, którzy do tej pory byli za pobłażliwością dla młodzieży, która „musi się wyszumieć” podnieśli larum. Darto szaty nad zwyrodnieniem paru uczniów, którzy – pewni bezkarności – swoje przestępstwa sfilmowali amatorską kamerą. Wołano o pomstę do nieba, o surowe kary... Kary były, owszem, ale bardzo symboliczne. Okazało się, że w grupce znęcających się nad nauczycielem jest... syn wysokiego oficera policji. Ustosunkowany tatuś nie pozwolił zrobić nadmiernej krzywdy ani swojemu synkowi ani jego przyjaciołom. Jedno jest w tym pocieszające – nikt nie wystąpił o przykładne ukaranie nauczyciela za to, że próbował nieśmiało przeciwstawiać się oprawcom.

Młodzież zawsze dokuczała nauczycielom. Nigdy jednak uczniowskie żarty nie przekraczały pewnej granicy – granicy wyznaczonej przez prawo karne. Jednak od czasu pojawienia się w telewizji Idola i jemu podobnych guru, którzy bez skrupułów nawołują młodzież do gardzenia „starym” światem i niszczenia wszystkiego co się z tym światem i jego zasadami wiąże, agresja uczniów wobec nauczycieli lawinowo narasta. Oficjalnie nie wspomina się o tym, wszak uczniów i nauczycieli nadal obowiązuje niepisana, stworzona prawie dwieście lat temu zasada: „Choćby cię smażyli w smole, nie mów, co się dzieje w szkole”. Jak długo przyjdzie czekać, aż młodzi rozwydrzeni bandyci zamordują jakiegoś nauczyciela, albo wymordują się nawzajem? Czy w końcu ktoś przejrzy na oczy i zajmie się nie tyle samym problemem, co jego przyczynami, czyli różnej maści Idolami, guru i pseudogwiadorami jawnie i całkowicie bezkarnie nawołującymi do anarchii i łamania prawa??? A może rządzącym właśnie taka sytuacja, istniejąca dzięki sowicie opłacanym przez nich Idolom, jest na rękę. Jeżeli tak, to RÓBTA CO CHCETA, a potem niech nawet nastąpi koniec świata.

Autor publikacji
Archiwum ABCNET 2002-2010