FUNDACJA – CZYLI FUNDOWANIE DOSTATNIEGO ŻYCIA

Co robi głupi złodziej aby się wzbogacić? Kradnie na własną rękę albo zawiązuje gang lub zapisuje się do mafii. Co robi mądry złodziej, aby stać się bogaczem? Kradnie tylko tyle, aby starczyło mu na kampanię wyborczą a potem trafia do „tych co tym interesem kręcą”. Co robi bardzo mądry złodziej, żeby podnieść standard swojego życia? Polski bardzo mądry złodziej zakłada fundację.

Głupi złodziej, jeżeli w porę nie znajdzie protektora z tzw. sfer lub nie będzie się dzielił swoimi dochodami z kim powinien – wcześniej czy później wyląduje w więzieniu. Mądry złodziej na czas trwania immunitetu jest wyjęty spod prawa – nic mu nie grozi ze strony sędziów i prokuratorów. Jeżeli ma odrobinę więcej oleju w głowie, to przed wygaśnięciem immunitetu załatwi sobie ciepłą posadę w zarządzie jakiejś dużej firmy z większościowym udziałem skarbu państwa i nadal pozostanie nietykalny. Jednak gdy popadnie w niełaskę – co w tym zawodzie jest raczej rzadkością – jeżeli w porę nie wyemigruje do Izraela lub RPA, może nawet zostać aresztowany w bardzo spektakularny sposób. Czy zostanie ukarany – to już zupełnie inna sprawa. Zależy jak wielka będzie ta „niełaska”.

Jak kraść nie kradnąc?

Bardzo mądry złodziej nie musi się martwić ani o wpadkę, ani o ryzyko popadnięcia w niełaskę. Nie musi też z nikim dzielić się swoimi łupami. Dożywotni dobrobyt gwarantuje mu polskie prawo. Wystarczy, że założy fundację.

Fundacje są jedną z podstawowych form tzw. NGO, czyli organizacji pozarządowych. Z założenia mają służyć dobru społecznemu i – nie przysparzać żadnego dochodu ani założycielom czyli fundatorom, ani samej fundacji. Tyle mówi teoria. Życie jest jednak pełne rozwiązań, które „nie śniły się nawet filozofom”.

Pochodząca z 1984 roku ustawa o fundacjach została stworzona z myślą nie tyle o pożytku społecznym, co o dygnitarzach i urzędnikach minionego reżimu. Spodziewając się rychłego końca „nieśmiertelnej” leninowskiej władzy robotniczo-chłopskiej już wówczas poszukiwali legalnego sposobu zapewnienia sobie dostatniego żywota po utracie posady w strukturach zagrożonej rozpędzeniem PZPR. Dlatego wspomniana ustawa zawiera sporo luk, z których nawet mało sprytny człowiek o niewielkim IQ może korzystać. Najwyższą władzą w fundacji jest bowiem zarząd, a ten jest „pierwszym po Bogu”. Każda przyjęta przezeń uchwała, jeżeli nie jest sprzeczna z polskim prawem, jest ostateczna i nie może być przez nikogo ani oprotestowana ani zaskarżona. Tak więc zarząd fundacji, który oficjalnie dla zachowania pozorów pełni swoje funkcje nieodpłatnie, może w majestacie prawa przyznać sobie ogromne, wielomilionowe premie „za zasługi”. I zarządy bardzo wielu fundacji korzystają z tego przywileju, czerpiąc pełnymi rękami i nie lękając się żadnej kary. Bo ich postępowanie jest zgodne z prawem!!! Trudno więc dziwić się panu Parysowi, że wraz z innymi członkami zarządu Fundacji Polsko-Niemieckie Pojednanie uchwalił przyznanie sobie niebotycznych premii, a potem, w majestacie prawa przelał na swoje prywatne konto pieniądze należne ofiarom pracy przymusowej na rzecz Trzeciej Rzeszy. Mało kto zmarnowałby taką okazję; Parys wraz z kilkoma innymi osobami skrupulatnie skorzystał z nadarzającej się sposobności szybkiego wzbogacenia.

Magiczne oddziaływanie słowa „Fundacja”

Pan Parys stanie jednak przed sądem – ale nie karnym, lecz cywilnym. Władze fundacji zdecydowały się jednak na odebranie mu zagrabionych dziesiątków tysięcy złotych na drodze procesowej – ponieważ o dobrowolnym pozbyciu się legalnie zdobytego majątku nie chce on rozmawiać. Wynik procesu jest łatwy do przewidzenia – pan Parys zachowa swój majątek, bo zdobył go lege artis – choć ze szkodą dla ofiar hitlerowskich praktyk.

Nie tylko pan Parys zyskał na działalności charytatywnej kierowanej przez siebie fundacji. Każdego roku, każdego dnia w różnych fundacjach głosami członków zarządu zapadają decyzje o „podziale łupów” czyli środków zdobytych pod pozorem realizacji celu społecznie użytecznego. I nikt nie może w ten proceder ingerować – bo na taki postępowanie pozwalają przepisy.

Dzięki opisanym praktykom słowo „fundacja” w polskim społeczeństwie zyskało mistyczną moc. Nawet najbardziej uczciwi ludzie, którzy trafiają do zarządów tych organizacji w szybkim czasie, jak za dotknięciem czarodziejskiej różdżki, zmieniają swoją mentalność. Oto zasłyszany fragment rozmowy pomiędzy wiceprezesem a prezesem pewnej fundacji. Jej nazwa niech pozostanie tajemnicą! Obie osoby wcześniej dały się poznać ze swojego kryształowego charakteru i wielu zasług dla polskiej kultury.

Mówi wiceprezes:

– Ja wiem, że w Polsce każdy, kto mówi o przestrzeganiu prawa, jest brany za wariata... mocno chorego na umyśle. Więc wolę być chorym na umyśle tym idiotą co szanuje prawo. Tyle na ten temat. Jeżeli uważasz inaczej - nie podejmuj z takimi, jak ja, żadnej współpracy.

Odpowiada prezes z pełnym przekonaniem w głosie:

– Jeśli chodzi o mnie, to jestem bardzo odporny na takie choroby. Po prostu zaczynam takich chorych ludzi unikać.

Autor publikacji
Archiwum ABCNET 2002-2010