BĘDĘ MÓWIŁ WRESZCIE PRAWDĘ

Glossa do tekstu Romana Pawłowskiego p.t. "Przypadek Królikiewicza" - Uwaga! Tekst niepoprawny politycznie - nie liczę na publikację na łamach „Wyborczej”

Z radością i co tu ukrywać zdziwieniem przeczytałem pierwszy, w miarę obiektywny tekst w „Gazecie Wyborczej”, będący próbą opisu sytuacji w Teatrze Nowym w Łodzi, a właściwie życiorysem twórczym mego przyjaciela i kolegi po fachu Grzegorza Królikiewicza.

To bardzo ważny tekst, bowiem jest także próbą wyjaśnienia niezwykle, jak się za chwilę okaże, skomplikowanej sytuacji części twórców polskiego kina, do których był Pan łaskaw zaliczyć także mnie, obok Krzysztofa Kieślowskiego i właśnie Grzegorza Królikiewicza. Pochlebia mi to ale jednocześnie nie mogę się powstrzymać od koniecznych moim zdaniem uzupełnień. Uzupełnienia te są konieczne, albowiem tylko pełna prawda nas może wyzwolić od uprzedzeń jakie żywimy wobec siebie od lat. Mam na myśli różnice w pojmowaniu naszej tradycji a także w dostępie do informacji. A zatem, wydaje się, iż jedynie z powodu wieku, nie został Pan poinformowany o pewnych faktach.

Oto fragmenty pańskiego tekstu, które dowodzą tego niezbicie: „Jako artysta Królikiewicz bardzo szybko został sam. Startował z całym pokoleniem dokumentalistów, wśród których byli m. in. Krzysztof Kieślowski i Krzysztof Wojciechowski. Łączyły ich podobne tematy” - tak pisze Pan w połowie swego tekstu. TU konieczne jest pierwsze, bardzo istotne uzupełnienie.

Byliśmy razem z Kieślowskim najbliższymi przyjaciółmi w Filmówce do marca 1968 roku. Od marca, o którym za chwilę, pozostaliśmy przyjaciółmi do dziś. Ale tylko ja z Królikiewiczem. On pomógł mi w montażu filmu „Wyszedł w jasny, pogodny dzień”, który, o czym Pan nie wie, zdobył pierwszą nagrodę na festiwalu w Oberhausen w 1974 roku. Ja z kolei pomagałem Królikiewiczowi jako drugi reżyser w realizacji drugiego planu filmu „Na wylot”. Film ten reprezentował Polskę na dniach krytyki w Cannes. Potem zrealizowaliśmy wspólnie „Komunę Paryską” i „Tajną historię Mongołów” dla Teatru TV. Byliśmy razem w Zespole Kazimierza Kutza „Silesia”, a po tym jak nas wyrzucił, a Wajda nie dostrzegał, poszliśmy do Zespołu „Profil” Bohdana Poręby. Pragnę przypomnieć, iż w „Profilu”, obok nas byli tak wybitni twórcy jak Witold Leszczyński, Leszek Wosiewicz, Lech Majewski, Zbigniew Chmielewski, Zbigniew Kuźmiński, Stanisław Brejdygant, Ryszard Czekała, Bohdan Dziworski.

Dziwnym trafem, nikomu z wyżej wymienionych, nigdy „Gazeta Wyborcza” i część środowiska nie wymawiała bytności w „Profilu”, a nam wymawiała i wymawia do dziś. Ale tu także kładę to na karb pańskiej młodości.

A teraz o tym, dlaczego znaleźliśmy się w „Profilu”. Wróćmy więc znów do marca 68. Oczywiście nie może Pan wiedzieć kto i jak się wówczas w Filmówce zachowywał. Bo po pierwsze chyba chodził Pan wówczas do podstawówki, a potem skrzętnie przed Panem i opinią publiczną, ukrywano to, co działo się w marcu 68 roku w Filmówce. A fakty są takie: Grzegorz Królikiewicz, Krzysztof Kieślowski, Michał Dudziewicz, Józef Lewartowski i Krzysztof Wojciechowski, tworzą komitet protestacyjny i organizują kilka wieców w PWSTiF protestując wobec haniebnych praktyk ówczesnych władz wobec naszych wybitnych i naprawdę ukochanych wówczas i pamiętanych do dziś profesorów - Jerzego Toeplitza, Jerzego Bossaka i Stanisława Wohla.

W czasie drugiego wiecu, w sali kinowej Filmówki prosimy Józka Lewartowskiego, aby wystąpił z komitetu, ze względu na jego żydowskie pochodzenie, obawiając się iż może zostać, poddany dodatkowym represjom, które dotknęły wówczas wielu Polaków żydowskiego pochodzenia. Do dziś wspominam Józka, jako odważnego chłopaka. Wyjechał potem do Francji.

Następnym punktem, był mój projekt strajku okupacyjnego. Wówczas Kieślowski zaproponował, że pojedzie na Uniwersytet Łódzki i na Politechnikę aby dowiedzieć się czy oni będą strajkować. Zgodziliśmy się. Kiedy po jakimś czasie wrócił, był blady i przerażony. Powiedział, że my nie możemy strajkować, bo jesteśmy zbyt małą uczelnią i za dużo u nas profesorów i studentów żydowskiego pochodzenia i że w związku z tym jest przeciw strajkowi. Wtedy ja, powiedziałem do sali - głosujmy, kto jest za strajkiem, kto jest przeciw? Ale pamiętajcie - jeżeli nie przegłosujecie strajku, to zachowacie się jak prostytutki. A Królikiewicz dodał - Krzysiu! (Do Kieślowskiego) - Weź trochę witamin, wyjdź na powietrze i nie s... w portki ze strachu przed ubekami. Ja niektórych z nich znam, bo część z nich była ze mną na Wydziale Prawa Uniwersytetu Łódzkiego i mi kablują na swoich kolegów i mówią, że oni też się boją i mówią jeszcze, że Wojtek Leszczyc, mimo że Żyd, jest kapusiem i że Rebzda i jeden student z Iranu i kilku Bułgarów to też kapusie.

- Ale nie musicie nas obrażać - jęknął wówczas jeden z Wydziału Aktorskiego.

- Więc głosujemy - krzyknąłem. I niestety, tchórze z Kieślowskim na czele nas wówczas przegłosowali. Strajku nie było. Wesołe, co? Pada kolejny mit o czystości moralnej i odwadze wielkiego twórcy? I co dalej robi, ten wielki twórca, nasz dawny przyjaciel. A no obrabia d... mnie i Królikiewiczowi do końca swoich dni.

W tradycji katolickiej, polskiej, nie powinno się mówić źle o zmarłych. Ale ja w tym względzie będę heretykiem. Będę mówił wreszcie prawdę. A prawda jest okrutna. Dla mnie i dla Królikiewicza także. Tylko z innych powodów. Oto one: - A wiecie, dlaczego nigdy nie zrobicie kariery w filmie?

Zapytał nas nagle, spotykając któregoś dnia w SPATiFie Bohdan Poręba.

- Co ty Bodziu p........? - Odpowiedzieliśmy niemalże chórem wraz z Królikiewiczem.

- A no dlatego, żeście goje. Ja, kiedy jeszcze nie zrobiłem „Lunatyków”, zostałem zapytany na jednym z bali w Filmówce przez Kubę Morgensterna - I co ty goju, tu między nami robisz?

- Bodziu! - Odczep się dorzucił delikatnie Królikiewicz.

- Idziemy do „Silesii”, do Kutza, dodałem aby się od nas odczepił.

- Czekajcie! - Zaryczał tubalnie Poręba.

- Jeszcze popamiętacie moje słowa.

I popamiętaliśmy. Mimo sukcesu „Na wylot”, mimo gratulacji z powodu mojej nagrody w Oberhausen (mam do dziś depeszę Kutza z gratulacjami), Kazimierz Kutz wyrzucił nas z zespołu „Silesia”. Zaś Andrzej Wajda, był wówczas PRZECIWNY DEBIUTOM. Powiedział to wyraźnie na jednym z zebrań w „Ścieku” - dawnej siedzibie Stowarzyszenia Filmowców Polskich.

Kiedy starając się o jego względy pokazałem mu mój debiut dokumentalny, o którym już wyżej wspominałem, pan Andrzej nazwał go filmikiem i odjechał z piskiem opon sportowym BMW z placyku przed starym budynkiem WFD. I oto ten sam Andrzej Wajda, pisze w rok potem dwa miłosne listy zapraszając mnie do Zespołu „X”. Ale tylko dlatego, żeby odciągnąć mnie wówczas od Passendorfera i Poręby, którzy pomogli mi zadebiutować w Zespole „Panorama”, a potem Poręba dał mnie i kilkunastu innym reżyserom, szanse na pracę, szanse na tworzenie filmów. Dzięki niemu zaistnieliśmy. Wprawdzie na krótko, ale jednak. A Kieślowski dalej nam d... obrabiał. Niestety. Teraz rozumiem, że mechanizm tego obrabiania był prosty.

Oto stchórzył w marcu 68 roku, a myśmy nie stchórzyli. Robiliśmy filmy i dostawaliśmy nagrody, także na międzynarodowych festiwalach, kiedy Kieślowski dopiero męczył się z „Blizną”. A „listy miłosne” Wajdy zachwalające mój film „Kochajmy się”, który i tak dostał 6 nagród krajowych i był sprzedany do kilku krajów, został w historii naszego kina. A Wajdzie nie wierzyłem w jego syreni śpiew. Jeżeli Pan mi nie wierzy, to niech Pan spyta o to jaki z niego człowiek choćby Kutza czy Kijowskiego. Dowie się Pan wówczas, kto naprawdę zrobił „Kanał”.

Tymczasem trwał PRL, Krzysztof Kieślowski, nasz dawny przyjaciel, realizował antypartyjne filmy za pieniądze partyjne i nikt się temu nie dziwił. Nas to nawet cieszyło, bo także czekaliśmy aż się wszystko rozleci.

Ale kiedy się rozleciało a potem nastał stan wojenny, okazało się, że Kieślowski dalej mógł robić filmy, ale my już nie. Potem jak nam Polska wybuchła, Kieślowski także mógł robić filmy, a Królikiewicz już coraz mniej, a ja wcale. Zresztą do tej pory nie mogę żadnego filmu zrealizować i tylko żona Janusza Gazdy powiedziała mi kiedyś w tajemnicy, że nie dlatego, że jestem niezdolny, tylko dlatego, że byłem u Poręby. Może oczywiście robić film za filmem Magdalena Łazarkiewicz i jej mąż z powodu swej sławnej siostry i szwagierki Agnieszki Holland, a ja nie mogę.

Mówią mi, że to dlatego, że nie jestem dzieckiem Holocaustu. A ja właśnie jestem dzieckiem Holocaustu, tylko dotąd nie odrywałem kuponów z tego powodu, bo wydawało mi się to nikczemnością. W czasie wojny straciłem ojca, którego jeszcze przed wojną endecy walnęli cegłą w głowę bo był podobny do Żyda, a Niemcy szukali jeszcze rok po śmierci. Straciłem też połowę rodziny, kilka mieszkań tejże rodziny w Warszawie i willę 24 pokojową w Międzylesiu. Ale nie obnosiłem się z tym, tak jak pański szef, czy Agnieszka Holland, która dla kariery za Żydówkę się podaje nie będąc nią według prawa Izraela. A pański szef stracił rodziców w czasie wojny? Nie stracił, ale ma ciągle minę cierpiętnika i kiedy napisałem mu, że nazywał ludźmi honoru Kiszczaka i Jaruzelskiego, a o mnie mówił, że jestem ubekiem, bo zrealizowałem film na podstawie scenariusza Ryszarda Gontarza, to mi odpisał, że nie będzie publikował mojego listu, bo go nikt z czytelników nie zrozumie. Ale gdyby kiedykolwiek zapytał mnie, osobiście a nie przez Jacka Szczerbę, który odpytał mnie, pisząc tekst o Porębie pot. „Recytator”, zapewne dowiedziałby się, że potraktowałem Gontarza instrumentalnie, nic wspólnego nie miał mój film z jego scenariuszem i nawet napisał on wówczas oficjalne pismo do „Profilu”, że robię co innego niż napisał. Potem podpisał się jako scenarzysta, kiedy się zorientował, że film został dobrze przyjęty (miał 270 tysięcy widzów, co na film polski jest wynikiem niezłym). A zrealizowałem ten film, bo jestem przekonany do dziś, że kradzież i wywożenie z Polski dzieł sztuki jest podłością i głupotą. I nawet gdyby sam diabeł a nie tylko Ryszard Gontarz napisał na ten temat scenariusz i co najważniejsze, przez samego Kanię załatwił realizację, to też bym ten film zrobił. Nasze zabytki, nasze dzieła sztuki, których tak niewiele ocalało po szwedzkich, moskiewskich i hitlerowskich złodziejach, stanowią jedyne świadectwo o tym kim byliśmy. A że dziś zeszliśmy na psy, to już nie moja wina. Wina jest tych, co nazywają ludźmi honoru zdrajców ojczyzny i deprawatorów jak Urban a szkalują takich jak ja i Królikiewicz. Poszliśmy do „Profilu” z goryczy. Poszliśmy tam nie dlatego, żeśmy choć przez chwilę byli komunistami czy nacjonalistami, ale dlatego, że zostaliśmy odrzuceni przez tych, których broniliśmy w marcu 68 roku i którzy okazali się takimi właśnie jak o nich mówił Poręba. Porębę to my, ja i Królikiewicz, zdjęliśmy z szefostwa „Profilu”.

Jednocześnie nigdy nie zgodzimy się z tym, że „Hubal” jest filmem bezwartościowym, że jest oleodrukiem narodowym, jak piszecie często. Takie oleodruki wychowywały całe pokolenia Polaków. Polacy wychowani na Sienkiewiczu i Kossaku ratowali swoich braci Źydów w czasie Holocaustu, bo tak byli przez te oleodruki i klisze narodowe, jak je nazywacie, wychowani.

Gdyby byli wychowani przez WKPB, CZEKA, NKWD i UB, to by się zachowali inaczej. Zachowali by się tak jak Wy dzisiaj zachowujecie się wobec nas. Robicie nam opinie niezdolnych matołków, faszystów i wariatów, a telewizyjni redaktorkowie słuchają Was z rozdziawionymi gębami i mają nawet odwagę zatrzymywać film o Herbercie, tylko dlatego, że wyraził się krytycznie o Waszym szefie.

A Wasz szef, podobnie jak Wałęsa, już dawno się WYPALIŁ. Dokąd tego nie zrozumiecie i on sam tego nie zrozumie, będziecie faszerować umysły naszych głupich rodaków aferami Rywina i innych łotrów.

Czy nie rozumiecie, że wyciągając tę aferę bardziej szkodzicie sobie niż Rywinowi. Bardziej szkodzicie sobie niż Polsce. Pisaliście całe lata niemalże wyłącznie o Unii Wolności. Gdzie ona teraz jest? Pod jaką kanapą?

Pisze Pan nieco dalej - „Zespół Profil” nazywany był potocznie w środowisku filmowym „Ułanami Rakowieckimi”. - Wprawdzie cytuje Pan po chwili Sobolewskiego, który twierdzi, że to wobec Królikiewicza niesprawiedliwe. To znaczy, że wobec Witolda Leszczyńskiego, na przykład i mnie to sprawiedliwe, a już na pewno sprawiedliwe wobec Bohdana Dziworskiego czy Zbigniewa Kuźmińskiego - tak?

Wybaczam to Panu, bo nie wie Pan co czyni. Chodził Pan wówczas może do liceum. Więc Panu powiem - UŁANAMI RAKOWIECKIMI NAZYWANO WSPÓŁPRACOWNIKOW MIECZYSŁAWA MOCZARA, KTÓRZY WZIĘLI SIĘ JUŻ KILKAKROĆ ZA ŁBY Z NIEWIELE LEPSZYMI OD NICH UBEKAMI POCHODZENIA ŻYDOWSKIEGO.

Oni brali się za łby już nie raz i rozciąganie winy ubeków od Moczara na Bodzia Dziworskiego, czy Rysia Czekałę jest pospolitym świństwem. Ale tak to Panu wyszło. Może Pan nie chciał, może Pan nie wiedział ale świństwo Pan zrobił. A jak mawiali starzy Ruscy - czto napisano pierom nie wyrubisz toporom.

A mnie zwyczajnie Pana szkoda, bo pisze Pan świetne teksty o teatrze, bo w „Gazecie Wyborczej” pojawiają się czasem teksty znaczące, ale w imię czego, musicie co jakiś czas naświnić?!

Czy tak ma być w tej lansowanej przez Was Europie? Czy mówiąc w czasie przesłuchania w Sejmie, pański szef o swojej czystości moralnej, może jednocześnie spotykać się z Goebelsem stanu wojennego?

Jeżeli będzie Pan miał, na podstawie tego co napisałem, jakąkolwiek refleksję, to pomodlę się za Pana. Jeżeli natomiast uzna Pan, że to co napisałem, jest niepoprawne politycznie lub, że jest to na przykład antysemityzm, to gratuluję. To znaczy, że jeśli broniłem Toeplitza, Bossaka i Wohla, to było dobrze, choć źle się dla mnie skończyło. Ale jak krytykuję Urbana i ubeków żydowskiego pochodzenia, to już jestem antysemita.

Możecie się starać nie wiem jak, antysemityzmu w Polsce nie wywołacie. Jest to niemożliwe, dokąd resztki kultury szlacheckiej jeszcze w nas drzemią. Zawsze będę głosił, że Jerzy Toeplitz był wielki, wszyscy absolwenci Filmówki wiele mu zawdzięczają. Zawsze będę mówił jak o ojcu o Jerzym Bossaku, zawsze będę mówił jak o poczciwym wujaszku, mądrym i z kościami, dobrym Stanisławie Wohlu, na którego pogrzebie płakałem jak bóbr.

Ale zawsze będę uważał, iż mordercy akowców takich jak rotmistrz Pilecki czy generał „Nil”, byli bydlakami pozbawionymi ludzkich cech i nie obchodzi mnie czy byli Żydami, Turkami, Ruskimi, czy Polakami, byli zbrodniarzami. Ale jeśli ich krytyka oznacza antysemityzm, to róbta tak dalej.

P.S.

Załączam Panu kilka odbitek - listy Wajdy, teksty cenionego przecież przez Pana Zygmunta Kałużyńskiego, recenzje z przeglądu w Rotterdamie, gdzie miałem zaszczyt być z Profesorem Bossakiem, Januszem Majewskim i Gabrielą Kownacką i gdzie prasa pisała o moich filmach obok filmów Polańskiego i Skolimowskiego. Dziś nie mogę nawet w normalnych warunkach zrobić reportażu, moje scenariusze filmów fabularnych i dokumentalnych pozostają bez odpowiedzi całymi latami. Jeżeli uda mi się czasem własnym sumptem zrealizować film dokumentalny, to mimo dobrej recenzji samego Jerzego Giedroycia, jakiś bałwan z telewizji odrzuca mi go.

Przez trzy lata realizowałem własnym sumptem film dokumentalny o jednym z ostatnich dowódców Armii Krajowej na Podlasiu. Mimo znakomitych recenzji Hanny Krall, Ernesta Brylla (na piśmie) oraz pozytywnych opinii i gotowości wzięcia udziału w kolaudacji Zygmunta Kałużyńskiego, Stanisława Różewicza, Kazimierza Orłosia i Marka Nowakowskiego, film czekał na kolaudację przez rok a potem czekałem ponad pół roku na honorarium.

W ciągu zeszłego roku zarobiłem w TVP 13 tyś. zł. Słownie - trzynaście tysięcy złotych polskich przez cały rok. Jeżeli tak ma wyglądać przyszła Europa i Polska w tej Europie, to ja taką Europę poprostu .... Ale w jednym przynajmniej zrobię Wam na złość: NIGDY NIE ZOSTANĘ ANTYSEMITĄ! Nigdy, nikt mi tego nie wciśnie, żadne elyty, dla których Rejtan i Poniatowski to kabotyni a bohater to Jaruzelski.

Na koniec trochę optymizmu. W „Gazecie Wyborczej” też macie antysemitę. Nazywa się Jacek Szczerba, o czym uprzejmie donoszę. Napisał on bowiem w dniu 22 października 1999 roku, że Maciej Karpiński jest nieuczciwy. Tekst załączam. Jestem więc w niezłym towarzystwie, bo teksty pana Maćka także cenię, choć wobec Poręby postąpił podle, w czym mu niechcący pomogłem i teraz mi głupio. Chodzi o tekst „Recytator” z ub. roku. Bo tak prawdę mówiąc, to ten cały Poręba, jest w gruncie rzeczy poczciwy chłop, choć czasem dobiera sobie niedobre towarzystwo i robi głupstwa. Ale tak naprawdę, z ręką na sercu - komu on narobił choć cząstkę tych świństw, jakie narobiono jemu? Pozostaję z szacunkiem, nie licząc na publikację [na łamach „Wyborczej”]. Na to brak Wam odwagi!

Archiwum ABCNET 2002-2010