PODSŁUCHOWY SURREALIZM

"Nie chciałbym komentować tych doniesień, ponieważ moja wiedza na ten temat jest praktycznie żadna. Dzisiaj coś takiego przemknęło mi przed oczami, coś czytałem na ten temat prawdopodobnie w jednym z raportów, ale nie zdążyłem gruntownie się z nim zapoznać. Jeśli coś takiego miało rzeczywiście miejsce, to dla mnie jest jakiś surrealizm" Nie, to nie jest trawestacja zeznań Leszka Millera przed komisją śledczą. Nie jest to również komentarz Lecha Nikolskiego do informacji o łapówkarskiej propozycji Rywina. Choć brzmi znajomo - nie jest to również prezydencki komentarz do znanego szeroko nagrania... Cytat ten dotyczy również nagrania. A raczej nagrań do tej pory nie ujawnionych a prawie na pewno istniejących. Chodzi o nagrania rozmów telefonicznych prowadzonych z pomorskiego urzędu marszałkowskiego. Nagrań ze sprawą Rywina pozornie nie związane w żaden sposób. Przytoczona tutaj wypowiedź urzędującego ministra spraw wewnętrznych i administracji Krzysztofa Janika jest komentarzem do ujawnionej w piątek afery podsłuchowej w pomorskim urzędzie marszałkowskim.

Jak podaje "Dziennik Bałtycki" Daniel Duda - asystent społeczny Macieja Płażyńskiego usłyszał w swoim telefonie stacjonarnym w biurze poselskim Płażyńskiego rozmowę telefoniczną członka zarządu województwa pomorskiego Przemysława Marchlewicza (PiS). Zastrzegający sobie anonimowość pracownik urzędu nie do końca potwierdza wersję przytoczoną przez "DB"-Duda faktycznie rozmowę słyszał, ale nie w telefonie stacjonarnym, tylko we własnej komórce. Zaraz potem przybiegł do Marchlewicza do gabinetu. Tak, czy tak Duda poinformował o sprawie Marchlewicza. Ten poinformował swoich kolegów - Marka Biernackiego (byłego ministra spraw wewnętrznych w rządzie J. Buzka), Bogdana Borusewicza (również byłego szefa MSW) oraz Jana Kozłowskiego (byłego wiceministra sportu) - pozostałych członków zarządu i jednocześnie marszałków województwa. Jak niesie wieść gminna Biernacki zarządził sprawdzenie budynku. Wezwał w tym celu firmę nieoficjalnie zajmującą się wykrywaniem podsłuchów.

Zdumienie wszystkich panów było ogromne, kiedy zdenerwowani technicy poinformowali ich, że... wszystkie telefony stacjonarne w gmachu są podsłuchiwane. Przedstawiciel firmy odmówili oczywiście składania jakichkolwiek deklaracji na piśmie, czemu zresztą nie należy się specjalnie dziwić. Zasugerowali jednak, że podsłuch założony mógł być przy zakładaniu alarmu w budynku. Podobną hipotezę (jako jedną z trzech) wysnuwa również "Dziennik Bałtycki", który nie dotarł jak do tej pory (lub informacji na ten temat nie opublikował) do firmy, która ów alarm w urzędzie montowała. Ten sam pracownik urzędu mówi: -Biernacki twierdzi, że to firma [zakładająca alarmy- przyp. red.]mocno związana z Wojskowymi Służbami Informacyjnymi, zarzeka się jednak że nie powtórzy tego publicznie, bo to "tajemnica państwowa" znana mu jeszcze z czasów pracy w resorcie. Sprawa krążyła więc od gabinetu do gabinetu, a pracownicy urzędu, którzy niebawem dowiedzieli się o całej sprawie w czasie swoich rozmów telefonicznych głośno pozdrawiali "panów oficerów". Oficjalnie sprawy nie było. Trwały spory na temat drogi jaką pójść dalej - upublicznić sprawę, czy nadać jej tor oficjalny. Spory okazały się jałowymi, bo w piątek 9 V Tomasz Falba z "Dziennika Bałtyckiego" opublikował w swojej gazecie artykuł "Na podsłuchu".

I o dziwo... nic się nie stało. Media ogólnokrajowe nie podjęły tematu, Krzysztof Janik wydał w tej sprawie przytoczone na wstępnie oświadczenie (zaiste surrealistyczne do cna), a o aferze wspomniał lokalny dodatek do "Gazety Wyborczej" i stacja tvn24 w 20 minutowym raporcie. W sobotę uaktywnił się "Super Express", w jednym z artykułów stwierdził, że sprawa jest wynikiem obsesji Biernackiego, a rzekomy podsłuch, to zwykła awaria centralki telefonicznej. I nie jest żartem argument, przytoczony na potwierdzenie tej teorii przez "SE" - instalacje alarmowe w obu instytucjach zakładała jedna i ta sama firma, stąd te a nie inne rozmowy słyszeli po dwóch stronach kabla pracownicy obu instytucji.

Oczywiście można założyć, że faktycznie nikt nie podsłuchiwał zasiadających w samorządowych fotelach polityków prawicy. Można też założyć, że przepięcia telefoniczne między biurem Płażyńskiego, biurem Marchlewicza a komórką Dudy były spowodowane przez beztroskich i mało profesjonalnych monterów. Można też założyć, że to żadna wielka sprawa - ot podsłuch jakich pełno pozakładanych w różnych urzędach, gminach, biurach poselskich czy prywatnych firmach.

Ale można też zadać kilka pytań. Czemu kończący po męsku swoją misję urzędnicy premiera tak chętnie uciekają od trudnych kwestii w surrealizm, czy psychitryczne diagnozy? Czemu cierpią na zbiorową demencję (Janikowi "coś takiego przemknęło przed oczami")? Czemu "nie przywiązują wagi", "nie przypominają sobie", lub jak minister Nikolski "nie interesują się"?

Nie tak dawno temu przez polską prasę przetoczyła się dyskusja o wspólnych cechach "Rywingate" i "Watergate", przypominając jaki wpływ miała ta druga na polityczne losy USA. Dzisiaj duża lokalna gazeta informuje o podsłuchach założonych przez podległe pewnej partii politycznej służby w biurach podlegających zupełnie innych partii.

A światli publicyści milczą...

Autor publikacji
Archiwum ABCNET 2002-2010