"Zwycięstwo bufona", czyli Gazeta Wyborcza o wyborach na Łotwie.

Chcąca uchodzić za polską medialną wyrocznię w sprawach Europy Środkowej i Wschodniej "GW" po raz kolejny przekonuje, że patrzy na polityczne wydarzenia w byłych demoludach i republikach sowieckich przez pryzmat "zasypywania starych podziałów historycznych" i hołubienia byłych komunistycznych aparatczyków, teraz nawróconych na gospodarczy liberalizm (przynoszący wymierne korzyści finansowe pewnym grupom) euroentuzjastów. Informacje na temat życia politycznego w państwach takich jak Węgry, Litwa, czy właśnie Łotwa, korespondenci "GW" czerpią jedynie ze źródeł lewicowych i liberalnych. Powołują się na opinie bliskich ideowo linii "GW" mediów lokalnych, nie zadając sobie trudu przedstawienia racji drugiej strony, lub choćby samodzielnego zapoznania się z dostępnymi na miejscu informacjami. Wszystkie te stare grzechy powtarza korespondent "Wyborczej" na kraje bałtyckie Jacek J. Komar. Czytając jego teksty na temat wyborów parlamentarnych na Łotwie (5 października) nie sposób oprzeć się wrażeniu, że włącza się, świadomie lub nie, w polityczną walkę w tym kraju. Jego artykuły świetnie wpisują się w bezpardonową nagonkę mediów podporządkowanych kontrolującemu przez ostatnią dekadę Łotwę układowi politycznemu na zwycięzców wyborów. Na partie i polityków zapowiadających koniec ery korupcji i niejasnych układów biznesowo-politycznych, nazywanej przez samych Łotyszy czasami "państwa S.A." Inna sprawa to zwykła dziennikarska rzetelność. Kompromituje nieznajomość nazwy jednej z największych partii łotewskich. Tautas partija to według korespondenta "GW" Partia Narodowa. W rzeczywistości chodzi o Partię Ludową. "Tautas" może znaczyć zarówno "ludowy" jak i "narodowy". W tym jednak wypadku chodzi o ten pierwszy przymiotnik. JJK najprawdopodobniej zasugerował się rosyjskim tłumaczeniem nazwy partii: "narodnaja". Zapomniał chyba tylko, że "narodnyj" to po rosyjsku nie "narodowy", ale "ludowy". Niby szczegół, ale poddający w wątpliwość rzetelność korespondencji Jacka J. Komara.

"Łotyszy już nie interesują hasła nacjonalistyczne" - pisze Jacek J. Komar w dniu wyborów. "Liczą pieniądze i chcą, żeby im było nie gorzej niż dotąd. Ale dzisiejsze głosowanie przesądzi, czy Łotwa utrzyma się w kursie na Unię Europejską i NATO." Trzy pierwsze zdania i od razu trzy zdania nie do końca odpowiadające rzeczywistości. Po kolei. Zdanie pierwsze - "Łotyszy już nie interesują hasła nacjonalistyczne" - sondaże przedwyborcze wskazywały na coś innego. Wysokie notowania partii prawicowych, a trzeba pamiętać o tym, że właściwie wszystkie liczące się ugrupowania łotewskie z centrum i prawicy od lat, niezależnie od poglądów na kwestię ekonomicznej współpracy z Rosją, za jeden z najważniejszych celów politycznych uważają zachowanie dominującego statusu języka łotewskiego i usuwanie niebezpiecznych dla narodu i państwa skutków wieloletniej sowieckiej kolonizacji. JJK za nacjonalistów uznaje partię "Za Ojczyznę i Wolność", która faktycznie, przez lata budowała swoje poparcie na hasłach łotyszyzacji rusyfikowanego i sowietyzowanego przez lata państwa. Ostatnio jednak stała się typową partią władzy, zainteresowaną jedynie stanowiskami i pieniędzmi, utrzymywaną de facto przez jednego z najbogatszych w kraju ludzi, króla naftowego tranzytu Aivarsa Lembergsa, który świetne interesy robi nie z kim innym, a z Rosjanami. Korespondent "GW" nie pofatygował się przestudiować programy partii politycznych i, jak zwykle, opiera się prawdopodobnie na zaprzyjaźnionych lokalnych dziennikarzach. O czym przekonamy się dalej. Warto też chyba zatrzymać się nad widocznym tutaj poglądem, pokrywającym się z propagandą rosyjską, a sprowadzającym się do przylepiania przeciwnikom roszczeń rosyjskich mniejszości w krajach bałtyckich, obrońcom narodowego charakteru tych państw, etykietki "nacjonalistów". Nie trzeba chyba przekonywać, że określenie to nie skojarzy się zbyt korzystnie przeciętnemu polskiemu czytelnikowi, który nie zna specyfiki Litwy, Łotwy czy Estonii. Zdanie drugie - "Liczą pieniądze i chcą, żeby im było nie gorzej niż dotąd" - gdyby tak było, największe poparcie miałyby partie establishmentu, rządzące od lat Łotwą.

Tymczasem liderem jest partia z charyzmatycznym liderem na czele, który bez ogródek zapowiada czystki i rewolucję w strukturach państwa, która przerwie spiralę skandali finansowych i korupcji. Zresztą kilka zdań niżej autor sam sobie zaprzecza: "Z sondaży wynika, że wyborcy postanowili ukarać partie koalicji za ich rządy i ciągłe afery w ostatnich czterech latach."

Zdanie trzecie - "dzisiejsze głosowanie przesądzi, czy Łotwa utrzyma się w kursie na Unię Europejską i NATO." - trudno powiedzieć, na jakiej podstawie autor wysnuwa takie wnioski. Nie licząc partii mniejszości rosyjskiej, od zawsze bojkotowanej przez pozostałe partie, niezależnie od proweniencji politycznej, która nawet wygrywając wybory, nie miałaby absolutnie żadnych szans, żeby rządzić, wszystkie pozostałe partie opowiadają się, mniej lub bardziej entuzjastycznie, za wstąpieniem do NATO i UE. Co do roli partii Rosjan, autor popełnia dyskwalifikujący go błąd, pisząc "Trzecią siłą w nowym Sejmie, bez której najprawdopodobniej nie powstanie żaden rząd, może być Koalicja Praw Człowieka w Zjednoczonej Łotwie z Janisem Jurkansem na czele." Pamiętając o agenturalnej przeszłości i obecnych, demonstracyjnie okazywanych wręcz dobrych stosunkach z Kremlem, marzenia niektórych o "zasypaniu bolesnych podziałów w społeczeństwie Łotwy" trzeba odłożyć na później. Jurkansa tuż przed wyborami przyjął na Kremlu Putin, co dało koalicji bardzo dobry wynik wyborczy. Inny czołowy polityk tego ugrupowania Alfreds Rubiks, były szef łotewskich komunistów, odsiedział pięć lat więzienia za zdradę państwa (poparł puczystów w sierpniu 1991). Nie ma więc żadnych przesłanek do traktowania wyborów łotewskich w taki sposób, jak choćby wcześniejszych słowackich, gdzie faktycznie mogło dojść do rozwiązań niebezpiecznych dla integracji Słowacji z UE, a przede wszystkim z NATO. Autor próbuje jednak przekonywać, że jest inaczej. "Silną pozycję zapewne zdobędzie też Koalicja Zielonych i Chłopów, partia antyunijna i antynatowska (blisko 10-proc. poparcie)" - kolejny dowód nieznajomości poglądów startujących w wyborach partii. Być może chodzi jednak o pokazanie w jak najgorszym świetle faworytów wyborów partii "Nowe Czasy". Autor pisze "Zieloni i Chłopi mają duże szanse na wejście do koalicji rządzącej - partia Nowe Czasy poinformowała już, że są oni jej głównymi partnerami". Jaki wniosek z tego płynie? Że zwycięstwo ugrupowania Einarsa Repsze to zagrożenie dla integracji Łotwy z UE i NATO. Dlatego te wybory są tak niebezpieczne. O czym przekonuje cytowany przez "GW" komentator "bratniej" łotewskiej gazety "Diena" Aivars Ozolinsz: "Jeśli Koalicja Zielonych i Chłopów zdobędzie silną pozycję i w rządzie, to można oczekiwać jakichś antynatowskich i antyunijnych demonstracji. Mogą to być żądania zorganizowania referendum w sprawie członkostwa w NATO. To bardzo niebezpieczne, bo może zakończyć się opóźnieniem naszej integracji."

Korespondent "GW" nie potrafi ukryć sympatii do dotychczas rządzących partii, w świetle sondaży skazanych w większości na porażkę. Ale to nie jest dziwne. Ton życiu politycznemu na Łotwie od momentu odzyskania niepodległości nadawali byli członkowie kompartii, którzy w odpowiednim dla nich momencie "przejrzeli na oczy" i zostali ekonomicznymi liberałami, niepodległościowcami, a jednocześnie zagorzałymi zwolennikami UE. Choć nieco wcześniej autor pisał o wielkich skandalach korupcyjnych, za które społeczeństwo postanowiło ukarać establishment, okazuje się, że "według komentatorów najlepszym rozwiązaniem byłaby koalicja Nowych Czasów i partii koalicyjnych (Partia Narodowa, Łotewska Droga i Za Ojczyznę i Wolność)." Jakich komentatorów? Takich jak choćby Aleksiej Szczerbakow, szef rosyjskojęzycznego dziennika "Biznes & Baltija" (kręgi potężnego, także politycznie, na Łotwie biznesu rosyjskiego), który o takiej koalicji mówi: - "Wtedy będziemy mieli gwarancję, że w polityce zagranicznej i w gospodarce Łotwa będzie kroczyć dotychczasową drogą." Wzruszający przykład troski Rosjanina o państwo, oskarżane przez jego rodaków o rasizm wobec nich... Poza tym, trudno każdemu uważnemu obserwatorowi sceny politycznej na Łotwie poważnie traktować możliwość współpracy Repsze z ludźmi, których uczynił głównym celem ataków przedwyborczych. O czym zresztą pisze sam JJK: "Repsze obiecuje rozbicie skostniałego układu partyjnego, który doprowadził kraj do kryzysu. Oskarża obecne partie parlamentarne o korupcję. Zarzuca im rozkradanie majątku narodowego, grabieżczą prywatyzację i dbanie wyłącznie o własny interes."

Jak JJK ocenia Aivarsa Repse.? Pisze o nim w miarę obiektywnie, przekazując niewyrobionemu polskiemu czytelnikowi przede wszystkim jak najwięcej informacji, czy też` dzieli polityków w innych krajach na swoich i obcych, dobrych i złych? O to kilka cytatów zamieszczonych w artykule: "Twierdzi, że tylko on wie, jak wyprowadzić kraj na prostą."; "Myślę, że oszołomiony swoimi sukcesami w banku i bardzo dobrą opinią w społeczeństwie rzeczywiście uwierzył, że jest potrzebny krajowi i że potrafi zamienić go w raj" - uważa Ozolinsz. Tak JJK w przeddzień wyborów przedstawia faworyta: "Politolodzy partię Nowe Czasy utożsamiają z centroprawicą. Ale jej program socjalny jest bliższy lewicy. Repsze deklaruje kontynuację polityki integracji z Unią i NATO oraz ocieplenie stosunków z Rosją." Wniosek jest prosty: Nowe Czasy to populiści, nie przywiązujący wagi do programu, o czym mają świadczyć rzekome sprzeczności w nim, aideowi (czytaj: oportuniści nastawieni na korzyści finansowe). A na ich czele stoi fanatyk, ze swoim przeświadczeniem o misji do wykonania, niebezpieczny dla kraju.

(Jacek J. Komar, Łotwa. Dzisiaj wybory parlamentarne, Gazeta Wyborcza, 05-06.10.2002)

W poniedziałek 7 października "GW" podała wyniki łotewskich wyborów: "Wielkim zwycięzcą została partia Nowe Czasy byłego szefa banku centralnego Ainarsa Repszego (23,5 proc.). Najprawdopodobniej on zostanie premierem. Tak dobry wynik tej partii, która powstała na początku roku, komentatorzy tłumaczą tym, że Łotysze chcieli wyrazić swój sprzeciw przeciwko dotychczasowym rządzącym i uwierzyli, że Nowe Czasy agresywniej będą zwalczać korupcję. Drugie miejsce zdobyła promoskiewska Koalicja o Prawa Człowieka we Wspólnej Łotwie (18,8 proc). Głosowali na nią w zdecydowanej większości nie-Łotysze. Trzecie miejsce zajęła Partia Narodowa, partia dotychczasowej rządzącej koalicji byłego premiera Andrisa Szkelego (16,7 proc). Na pozostałe dwie partie tej koalicji (Łotewska Droga i O Ojczyznę i Wolność) głosowało zdecydowanie mniej wyborców niż poprzednio - na prawicową O Ojczyznę i Wolność 5,3 proc., na Łotewską Drogę premiera Andrisa Berzinsza tylko 4,8 proc., więc partia ta nie znajdzie się w nowym parlamencie." JJK nie traci nadziei na włączenie do koalicji jednej z głównych dotychczas partii, gwaranta utrzymania status quo na "biznesowo-politycznej mapie" Łotwy: "Komentatorzy podkreślają, że filarami nowej koalicji będą Nowe Czasy i Partia Narodowa." Ta druga ma być gwarancją utrzymania pro zachodniego kursu w polityce zagranicznej Łotwy, bo nowe siły w parlamencie i najprawdopodobniej rządzie zagrażają, zdaniem JJK, wejściu Łotwy do struktur europejskich: "Oznacza to, iż Łotwa nie zmieni kursu ku integracji euroatlantyckiej, i to niezależnie od tego, czy w nowym rządzie znajdzie się antyunijny Związek Zielonych i Chłopów (9,4 proc.). Wbrew swym ambicjom zdobył on zbyt mało głosów, aby mieć wielki wpływ na ewentualną zmianę kursu łotewskiej polityki." Autor powtarza mającą niewiele wspólnego z prawdą tezę o rzekomej antyunijności tej partii.

JJK niepokoi miażdżąca porażka lewicy w wyborach. Jedyne ugrupowanie tej opcji, koalicja O Prawa Człowieka w Zjednoczonej Łotwie, reprezentuje prawie wyłącznie łotewskich Rosjan i resztki po komunistycznym betonie łotewskim. Autor ma nadzieję, że po wyeliminowaniu elementów skrajnych jej bardziej liberalna, a w rzeczywistości agenturalna część (nie wspomina o przedwyborczej wizycie lidera tego skrzydła Jurkansa na Kremlu) przełamie bojkot ze strony łotewskich partii: "Nieoficjalnie mówi się, że jeśli koalicja nie znajdzie się w rządzie, może dojść do jej rozpadu na radykalnie lewicową i silnie promoskiewską część z Tatianą Żdanok i Alfredem Rubiksem na czele oraz liberalną część popierającą łotewskie aspiracje unijne. Ta druga miałaby szanse na dołączenie do rządzącej koalicji."

Dalej JJK "popisuje się" głęboką znajomością sceny politycznej Łotwy. Nie widzi rzeczywistych podziałów i mających znaczenie układów personalnych, popełnia natomiast grzech zbytniej wiary w oficjalne nazwy i programy partii. Widać to wyraźnie na przykładzie oficjalnie chadeckiej Łotewskiej Pierwszej Partii (9,6 proc.). Na podstawie jej sukcesu wyborczego wysuwa tezę o odrodzeniu się chadeckiego, a nawet wręcz klerykalnego nurtu w zateizowanej Łotwie. "Na Łotwie najwięcej jest protestantów, tak więc protestanccy duchowni wiodą w niej prym. Nie brakuje w niej jednak także księży katolickich i prawosławnych." - czytamy w GW. "Głównym ich hasłem jest walka z postępującą ateizacją społeczeństwa oraz walka o zakaz aborcji. Na Łotwie aborcja - w spadku po b. ZSRR - jest dozwolona prawie bez żadnych ograniczeń. Partia chce prawie zupełnego zabronienia usuwania ciąży, wątpliwe jednak, by udało jej się to przeforsować, gdyż społeczne poparcie dla takiego zakazu jest niewielkie." Czemu więc, skoro poglądy takie nie są wśród Łotyszy popularne, tak dobry wynik partii, założonej dosłownie kilka miesięcy przed wyborami? "Sukces partii media tłumaczą bogatą kampanią wyborczą i wykorzystaniem w niej struktur kościelnych" - wyjaśnia JJK. Jeśli chodzi o pieniądze - PP wydała na kampanię najmniej ze wszystkich liczących się partii (dokładne dane na internetowej stronie poświęconej walce z korupcją na Łotwie: www.pretkorupcija.lv). Co do wykorzystania ambon w walce o głosy - biorąc pod uwagę stopień ateizacji łotewskiego społeczeństwa, o którym wspomina sam JJK, nie sposób traktować tego argumentu poważnie.

JJK nie kryje niechęci do wielkiego zwycięzcy wyborów Einarsa Repsze. Powołuje się przy tym cały czas na opinie łotewskie, politologów i dziennikarzy. Nie dodaje, rzecz jasna, jakich, ale napisane jest to tak, że przeciętny czytelnik odnosi wrażenie, że przedstawiane przez korespondenta opinie są na Łotwie powszechne (wynikałoby z tego, że przeciętni Łotysze to ciemna masa, która zagłosowała na Repsze wbrew woli i wskazówkom "autorytetów"). "Egocentryk, zadufany w sobie, bufon - mówią łotewscy politolodzy o 41-letnim Ainarsie Repszem"- to o osobistych cechach byłego szefa banku centralnego. "Jest uważany za ojca łotewskiego systemu finansowego"- przyznaje JJK, przypominając od razu, że "łotewscy politolodzy przyznają, że w tym okresie jest ledwie jedno niekorzystne wydarzenie w jego biografii. Chodzi o bankructwo banku Baltija w 1995 r., w którym pieniądze trzymała ponad połowa mieszkańców Łotwy. Z ujawnionych dokumentów wynika, że Repsze wiedział o kłopotach banku, lecz nie interweniował, licząc na cud.". JJK wyciąga więc ten epizod, choć przyznaje, że to właściwie jedyne niekorzystne dla Repsze wydarzenie. Nie zaprząta już uwagi czytelników szeregiem sukcesów, jakie osiągnął w czasie 11 lat rządów w banku centralnym Repsze. Podsumowuje je jednym zdaniem: "Repsze jest chwalony za surową politykę fiskalną, której efektem jest silna (zbyt silna, twierdzą eksporterzy) pozycja łotewskiej waluty oraz niska inflacja." Trudno uznać za przychylne, lub choćby obiektywne, krótkie podsumowanie politycznej działalności Repsze: "Założył partię Nowe Czasy i obiecywał swoim zwolennikom, że oczyści kraj z korupcji, wymieni starą, skorumpowaną administrację na ludzi młodych i twierdził, że tylko on wie, jak polepszyć życie Łotyszom. Jako rekompensatę za zajęcie się mniej dochodową działalnością polityczną i w nagrodę za sukcesy swej partii... zażądał od budżetu państwa pół miliona łatów (800 tys. euro) za jej założenie. - Każda twórcza praca wymaga wynagrodzenia - dowodził wiosną były już bankowiec. Do tej pory nie spotkał się z prezydent Vairą Vyke-Freiberga, chociaż był do niej zapraszany kilkakrotnie. Za każdym razem odmawiał bowiem przejścia przez bramkę do wykrywania metali - przekonując, że to dla niego zbyt poniżające."

(JACEK J. KOMAR Nowe Czasy, idee bez zmian, Gazeta Wyborcza, 07.10.2002)

Autor publikacji
Archiwum ABCNET 2002-2010