Pobłażanie czy niemoc
Ideologowie dewiacji i zboczeń przypuścili atak na społeczeństwo polskie. Prawdą jest, że nie jest ono już tak odporne wobec dewiacji jak za PRL-u. 30 lat indoktrynacji zrobiło swoje. Laicyzacja też stosunkowo szybko postępuje naprzód i w dużych aglomeracjach nie jesteśmy już społeczeństwem katolickim.
Dlatego sytuacja jest niebezpieczna, gdyż dewianci znajdują zwolenników i spotykają się z akceptacją zwłaszcza młodego pokolenia, a na domiar złego mają poparcie zachodnich korporacji. Na razie jeszcze większość odrzuca program sodomizacji i dzięki temu PiS wygrywa. Nie wystarczy jednak toczyć werbalnej walki z dewiantami, jednocześnie tolerując ich atak na szkoły i wyższe uczelnie oraz terror w sferze kultury. Takie pobłażanie spowoduje, że przeciwnik zrealizuje swoje plany, tyle że z kilkuletnim opóźnieniem. Jeśli sferze werbalnej nie zaczną towarzyszyć zdecydowane działania, powstanie wrażenie, że PiS specjalnie toleruje sodomitów i genderystów, by mieć wygodnego w tej chwili przeciwnika, bez względu na konsekwencje, jakie to pobłażanie przyniesie za kilka lat. W pierwszym rzędzie konieczne jest zlikwidowane na uczelniach wyższych katedr aberracji umysłowej zwanej studiami gender. Ta pseudonauka tylko daje możliwość tworzenia kadr dla ruchu dewiantów. Zakazu wstępu do szkół dla zboczeńców nie wymuszą rodzice, jeżeli państwo abdykuje ze swoich obowiązków. W konsekwencji za kilka lat role się odwrócą i zwolennicy normalnego społeczeństwa przegrają z powodu swoich haseł i krytyki nauki masturbacji w przedszkolach albo sprzeciwu wobec pedofilii. Finansowanie w sferze kultury propagandy zboczeń – bo jak nie, to salony dewiantów podniosą krzyk i poskarżą się w Brukseli – też należy wykluczyć.