Kapitulacja wieńczy pozorację
Przez kilka miesięcy słyszeliśmy, że otwarcie ku centrum ma dać większość konstytucyjną. Teraz ucichło i przyzwyczajani jesteśmy do myśli o rządzie koalicyjnym, którym zakończy się zwycięstwo, czyli szykujemy się do jeszcze większego otwarcia. I tak droga do centrum okazuje się marszem ku SLD. Jaki to tylko zwiastun przyszłości.
Pomysł, by wciągać na listy PiS popularne osoby z innych partii, to droga do stworzenia w razie wygranej kompletnie apolitycznej partii władzy zainteresowanej wyłącznie własnym trwaniem i korzyściami osobistymi, genetycznie niezdolnej do wprowadzania jakichkolwiek zmian. Z tej perspektywy trzeba spojrzeć na efekty zastąpienia reformy sądownictwa w roku ubiegłym jej namiastką, w czym duża zasługa prezydenta, a następnie kolejne kapitulacje przed Brukselą występującą w charakterze narzędzia Berlina. Miało to rzekomo dać porozumienie, a przyniosło powódź kolejnych żądań. I wreszcie nadszedł czas na wycofanie się nawet z połowicznych reform, co, jak łatwo przewidzieć nawet pięciolatkowi, przyniesie nowe żądania i zwiększy wrzask. Kompromisy zawiera się z silnymi, których nie można pokonać, lub gdy koszty zwycięstwa są za duże. Słabych się kopie. Dla zasady i przyjemności. Kasta triumfuje, Berlin zaakceptował nowy rząd i postanowił go pieriewospitat. Po co go obalać, skoro można wytresować. Sukcesy już widzimy. I tak kopanie twardego elektoratu – na osłodę można mu zawsze palnąć radykalną mowę przed każdą kapitulacją i po niej – kończy się zmianą filozofii. Początkowo sądzono, że reformy przyniosą głosy nowych zwolenników, ale po zachwytach nad ubeckimi sondażami widać, że cała wstecz i kapitulacja też ma zakończyć się sukcesem wyborczym. To po co się wysilać. No to zobaczymy.