PSL przegra – wygrają peeselowcy

Euforia sondażowa w wypadku wyborów samorządowych dowodzi niezrozumienia celu, o który toczy się walka. 44 procent w parlamentarnych to samodzielne rządy, zaś na poziomie Sejmu – wpływ wyborców na wybór posłów, gdyż można przecież zaznaczyć dowolnego kandydata z danej listy, niekoniecznie ulubieńca partyjnego gabinetu.

W wyborach samorządowych preferencje partyjne nic nie mówią o prawdziwych zwycięzcach. Stawką jest rozbicie lokalnych mafii, które żerują na Polsce, uniemożliwiając jej rozwój. Z drugiej strony przepompowują kasę do kiszeni kolesi, z czym przynależność partyjna nie ma nic wspólnego. Panuje tu prawdziwy pluralizm. 44 procent wyborców deklarujących chęć głosowania na PiS oznacza tylko, że prawie połowa aktywnego społeczeństwa chce zmian. Na poziomie gminy i powiatu trwa wybór kandydatów. Jedni uciekają, bojąc się starcia z układem, w innych wypadkach wybierani są tacy ludzie, którzy nikomu nic nie zrobią, bo sami mają odpowiednie związki na przykład przez wujka, a wszystkim lokalnym beneficjentom chodzi o spokój. Kto ma większe ambicje, to go szybko aparat usadzi lub wyeliminuje. Oficjalnie można gardłować za zmianami i nawet zajmować stanowiska w partii, mimo przegranych wyborów wewnątrzpartyjnych, lecz najważniejsze jest, by mieć kumpli w innych ugrupowaniach i wtedy można żyć. Układ lokalny działa. W tej sytuacji udawanej walki, która ma niczego nie zmienić, największe szanse jak zawsze mają peeselowcy. Mamy więc aktualnego posła PSL w sejmiku powiatowym, który jednocześnie jest kandydatem PiS w wyborach samorządowych. Przyjdzie czas, zmieni barwy partyjne, bo najważniejsze, by wszyscy pozostali na swych miejscach. Partie się zmieniają – ludzie pozostają.

Autor publikacji