"TUMULT" - POWIEDZIAŁ ROKITA, "TUMULT!"

All that jazz! Na szczytach władzy, jeśli go jeszcze nie ma... To ma być. All that jazz! W szczególności im bardziej zbliża się... 30 września 2006 r. All that jazz! Zapowiada się ciekawie. Odnotowały to już różne służby obce i ambasady. All that jazz!

Poseł Rokita mówi: "tumult". Ba, powtarza to nawet po trzykroć, z właściwą sobie teatralną dykcją i specyficznym (profesorsko-hrabiowskim krakowskim?) akcentowaniem. "Tumult!" - brzmi to niemal jak zaklęcie. Tak, poseł Rokita mówi wyraźnie, aż do śmieszności, aż do przesady, przeciągając sylaby: "tu-mult, tu-mult, tu-mult".

A p. Gilowska znów, ta mówi także dużo. Ale nie tylko mówi, nie zawsze na temat - ta to nawet czyni... "tumult". Przede wszystkim wokół swej, ważnej dotąd (dla rynków finansowych) osoby. Ale trzęsie się cała Polska. Najpierw zwraca się ze szklanego ekranu do bliżej nam nieznanej Urszuli (której mąż chodził po cywilnemu. A powinien widać był chodzić w mundurze!) Następnie, po kilku dniach p. Gilowska, wykorzystując nieustające zainteresowanie mediów swoją osobą, nagle przypomina sobie, że była poważnie ostrzegana (także przez "przyjaciółkę"!) 1,5 roku temu raz i rok temu nawet drugi raz. Zaiste wspaniała pamięć. O okolicznościach, jak była ostrzegana, kto zacz, kto groził, czego kto tam dokładnie chciał, p. Gilowska wyraża się - co najmniej - enigmatycznie. Podaje mianowicie informacje, sączy je, tego rodzaju, jak te które zwykle zawarte są w pierwszym rozdziale sensacyjnej powieści. Już widać, że aby dowiedzieć się coś więcej od p. Gilowskiej (a tego chce już cały "telewizyjny" naród), uzyskać wiadomości z ostatniego niejako rozdziału - będziemy musieli przejść... przez niezły "tumult". Pani Gilowska jest wielką zwolenniczką zaaplikowania nam wszystkim niezłej dawki suspense - niczym jakaś Agata Christie, czy Artur Conan Doyle. Jest generał ("gdzie jest generał?"), jest tajemnicza, "dobrze znana" posłanka, są "przyjaźnie" (cóż to za bestsellerowy eufemizm!) No i jest, czy go chcemy, czy nie... "tumult".

Na tym tle pojawia się wreszcie po 17 latach, długo wyczekiwane, dotąd niemal nieosiągalne powszechne żądanie powszechnej i natychmiastowej lustracji. Każdy, każda, każdego, każdą... minister, woźny, profesor, uczniak... prezes, kierowca, dyrektor, stróż, sekretarka, nauczycielka, pomoc biurowa... a gdzie-niegdzie, jak rodzynki w keksie... emerytowani na wcześniejsze emerytury wojskowe - pułkownicy (ta armia liczy 30-40 tys. osób, całe oficerskie pułki!), pardon obecnie dyrektorzy i prezesi spółek Skarbu Państwa. Jednym słowem niezły... "tumult".

A może właśnie o to chodziło, aby w zalewie informacji, ba w powodzi danych, poprzednio bardzo konfidencjonalnych - niczym w mętnej wodzie... rządzić sobie dalej w gospodarce państwowej na prywatny sposób. Zarządzać nie swoim, ale tak jak swoim. Bez społecznej, narodowej kontroli. Bo naród będzie się teraz epatował jakimiś sensacjami z życia konfidencjonalnego jakieś czwartorzędnej sekretarki i tego typu dawki informacji zostaną gigantycznie zmultiplikowane, niczym zasłona dymna, aby przykryć naprawdę ciekawe grzechy grubych ryb naszej gospodarki.

Stąd ten cały zgiełk. All that jazz! Innymi słowy: "tumult". A jak to jest po rosyjsku?

Autor publikacji