SZAFA MICHNIKA

Zmęczył mnie Michnik. Zanudził. Ileż to już lat bierze w ramiona Kiszczaka, Jaruzelskiego, Urbana i Kwaśniewskiego i całuje ich w usta. Na zdjęciach tuli się do nich, miażdży ich w swoich ramionach, ale miny jego ściskalskich świadczą o tym, że tego nie lubią. Już mają tego dosyć. To tylko ten wstrętny Breżniew rwał się do manewru „usta-usta”, ale dziś, w epoce spolityzowania męskiej miłości lepiej tego nie robić publicznie. I oni już pewnie mają dość tych odwróconych ról. Kiedyś Michnik był ich obrońcą, odpieprzał ludzi od generała, ale czy oni muszą mu się całe życie odwdzięczać i osłaniać go? Przed kim? Przed czym?

Przecież gdyby Michnik nie walczył tak zażarcie przez dziesiątki lat przeciw lustracji i dekomunizacji, gdyby nie używał argumentów i języka z czasów zasadniczych sporów między Bucharinem i Kamieniewem, byłby już prawie zapomnianym byłym działaczem, starszym panem, który od czasu do czasu zachodzi do redakcji żeby na kogoś nasyczeć, człowiekiem byłej epoki zamieszanym od czasu do czasu w jakieś afery, pieniaczem w Polsce i humanistą zagranicą. Dlaczego on nie chce zamilknąć na temat palenia czarownic i łamania życia ubekom i agentom, na temat czarnych chmur i dziur zbierających się nad Polską, na temat skarłowaciałych anty-komunistów? Może trzeba mu pomóc zaprzestać pisania tych dramatyczne listów do prezydentów, premierów i królów. Przecież to czysta grafomania ale i straszna nuda. I po co Lech Kaczyński ma mu odpowiadać? Wszystkim nam będzie odpowiadał na listy?

Po to żeby Michnik przestał szargać się, zrywać glos i pluć na wiatraki, że ktoś tu chce ujawnić ujawnionych agentów, krzyczeć, że amnezja, ślepota i głuchota są darem Bożym – trzeba uwolnić go od ciężaru, który od lat dźwiga na plecach. Trzeba żeby on sam już się nigdy nie bal, że ktoś wyciągnie jego tajnego agenta z rodzinnej szafy. Hichcock mówił, że ludzie najbardziej boją się tego co nadejdzie, zwłaszcza jeśli nie wiedzą kiedy i gdzie.

Nie ulega wątpliwości, że Michnik ma obsesję, newrozę, psychozę, kompulsję i manię prześladowczą na temat ujawniania agentów. Jego przeciwnicy-idioci zanudzili nas opowieściami o bracie Michnika, którego honoru Michnik jakoby broni. Bzdura. Sam Michnik puszcza zasłony dymne, że broni nietykalności archiwów, bo nie chce żeby ujawniać jego nadzwyczajnych wyczynów seksualnych. Kolejna bzdura. Żadnych specjalnych wyczynów nigdy nie było, nawet jeśli Michnik dodawał sobie piór do pióropusza opowiadając o uwodzonych zakonnicach. Inni jeszcze upierają się, że Michnik, jak Rejtan, leży pod IPN-em bo nie chce ujawniać nazwisk swoich przyjaciół-tw, których nazwiska znalazł będąc członkiem nielegalnej komisji badającej stan archiwów PRL. Też bzdura. Michnik nie ma przyjaciół. A że nie chodzi o tego gówniarza Maleszkę - to oczywiste.

Więc gdzie jest pies pogrzebany? W jednym zdaniu jednej książki. Kiedy go pogrzebano? Dawno temu. Potem pies się wygramolił na chwilę, ale znów go pogrzebano. Jednak ciągle warczy, a nocą obnaża kły. Czas już dokonać kolejnej ekshumacji.

Sprawdziłem niedawno coś o czym dawno słyszałem, ale co wydawało mi się wymyślonym dowcipem (jak to że Michnik jest adoptowanym rosyjskim bezprizornym). Otóż nie chodzi o braci, o przyjaciół, czy o kobiety.

Chodzi o ojca, Ozjasza Schechtera. Ktoś powie, że nie powinienem o tym pisać, bo to niesmaczne, poniżej pasa, i dlaczego dzieci mają odpowiadać za rodziców. Gdybym jednak spędził najpiękniejsze lata swojego życia przekonując jednostki i naród, że kieszonkowcy nie powinni iść do więzień, bo to nieskuteczne, bo wyrosną z nich prawdziwi bandyci, bo w sumie społeczeństwo nic na tym nie traci skoro ukradzione pieniądze tak czy owak zostają w ojczyźnie, a potem gdyby się okazało, że mój syn był przez te lata kieszonkowcem - wartość moich argumentów spadłaby z plaskiem na podłogę.

W swojej bulgocącej głowie, w której kipią marksizm, liberalizm, bolszewizm, humanizm, wiara w boga, ateizm, miłość i nienawiść, Michnik nie może pogodzić się z sobą jako synem swojego ojca.

W Bibliotece Narodowej znajduje się książka wydana w Drugiej Rzeczpospolitej, dokładnie w roku 1934, a potem również w podziemiu. Autorem jej jest niejaki Jan Alfred Reguła (pseudonim agenta-dwójkarza-komunisty Józefa Mitzenmachera), a książka nazywa się "Historia Komunistycznej Partii Polski". O książce i o dziejach jej autora szeptano, mówiono i nawet pisano.

Na stronie 243 podziemnego wydania, które jest kopią przedwojennego, czytamy:

"Jesienią 1930 roku władze bezpieczeństwa wyaresztowały szereg działaczy Komunistycznej Partii Zachodniej Ukrainy....... Wśród aresztowanych komunistów znalazło się wówczas wielu, którzy pod wpływem rozczarowania do całej działalności KPZU, jęli wydawać władzom policyjnym tajemnice partyjne (odznaczał się tem zwłaszcza Schechter Ozjasz, ps. Jerzy), mówiąc żargonem komunistycznym, sypać innych towarzyszy partyjnych, bądź pozostających na swobodzie, bądź też obciążać winą aresztowanych......."

(We wznowieniu tej książki w roku 1994 w Toruniu, ze wstępem i pod redakcją Witolda Pronobisa, zdania tego już nie ma. Krasnoludki je wycięły.)

Ozjasz Szechter (jak wiadomo każdemu kto czytał komunistyczne a potem nacjonalistyczne gazety) był ojcem Adama Michnika (Michnik nosi nazwisko matki). Książka była napisana przed urodzeniem Michnika, więc nie można powiedzieć, że była w niego wymierzona. Reguła pisał tę książkę posługując się materiałami policyjnymi „znienawidzonej dwójki”, ale też sam zajmował się zbieraniem tych materiałów.

Może Reguła pisał nieprawdę, może pomylił nazwiska, może w KPZU było dwóch Ozjaszów Schechterów (jeden może pisał się tak, a drugi owak) - nie wiadomo. Ale gdyby to był mój ojciec (czy syn) zacząłbym doszukiwać się prawdy (jak młody Birkut), żeby ojca bądź obronić, bądź zrozumieć. Ojciec jest ojcem i bronienie go jest całkiem naturalne, ale czasami lepiej poznać prawdę by móc się wyzwolić z kompleksu ojca. Właśnie nie wyjaśnione i nie zakończone stosunki z nieżyjącymi już rodzicami powodują u nas cały zespół chorób psychicznych. Czy Michnik zna prawdę? Czy nie chce jej poznać?

Wygląda na to, że z punktu widzenia nie tylko psychoanalizy ale i zdrowo -rozsądkowej analizy, Michnik uczepił się właśnie tego zdania lub incydentu i tego krótkiego okresu w życiu swego ojca i na nim zbudował teorie grubej kreski, lustratorów-potworów i szkieletów wyłaniających się z szaf by udusić następne pokolenie.

Ale czy to jedno zdanie było warte kilkunastoletnich wysiłków, ataków wściekłości w Sejmie, wytresowania i spuszczenia ze smyczy całej sfory dziennikarzy by ujadali na lustrację i dekomunizację? Czy warto było użyć wielonakładowej gazety żeby mieszać ludziom w głowie, że prawda jest szkodliwa, że historia może pójść do przodu tylko jeśli o niej zapomnimy i że lobotomia narodu jest niezbędna by mógł on spojrzeć do przodu? Czy warto było odnowić w Polsce bolszewicką teorię historii?

O książce Reguły prawie się w Polsce nie mówi, choć jest ona bardzo ciekawa. Pewnie dlatego że podważa jeden z mitów założycielskich "lewicy październikowej" - mit o tym, że KPP to naprawdę była dobra partia, uczciwa, komunistyczna w prawdziwym duchu, a jej członkowie byli czyści, wierni i oddani tylko trosce o ludzkość.

Ale przecież, jeśli Papa nie był donosicielem, można by to było ustalić. Ciągle właściwie można, bo są archiwa.

A jeśli Papa donosił na komunistów - to przecież można by było z dumą o nim powiedzieć, że dobrze przysłużył się Drugiej Rzeczpospolitej.

PS. Czytelników przepraszam za nadmiar metafor, ale gdy czytam Michnika, pióro kręci się samo.

Autor publikacji