UKĄSZENI MICHNIKIEM

W ostatnich tygodniach „Gazeta Wyborcza” ostro zaatakowała IPN za prowadzenie „dzikiej lustracji”, podżeganie do nienawiści oraz zoologiczny antykomunizm. Jako przykład takiej działalności podano sprawę Henryka Karkoszy, podejrzewanego o to, że był agentem (a być może nawet oficerem) o pseudonimie „Monika” i jako taki rozpracowywał krakowskie podziemie niepodległościowe.

Karkosza idealnie nadaje się do schematu lansowanego przez „Gazetę Wyborczą”, który zakłada, że cała lustracja to wyłącznie problem niesprawiedliwego nękania i niszczenia życia człowiekowi, który bity przez kilkadziesiąt godzin bez przerwy „sam nie wiedział, co podpisuje”. Retoryka GW w przypadku Karkoszy była identyczna, jak przez ostatnie 15 lat. Oto co powiedział „Wyborczej” poeta Antoni Pawlak: „Ludzie, którzy całe życie walczyli o demokrację, zachowują się teraz jak bolszewicy. Nie wystąpię o swoją teczkę, bo nie chcę grzebać się w gównie. To, co teraz się dzieje, że my w te teczki wierzymy, jest zwycięstwem SB”. Niby nic nowego, również to, że w sprawie lustracji największymi autorytetami są poeci.

A jednak. Poświęcanie tyle uwagi Karkoszy mogło budzić od samego początku podejrzenia, że chodzi tu o coś więcej, niż obrona jakiegoś mało istotnego człowieka, który na dodatek obecnie ukrywa się przed wierzycielami i w III RP jest nikim. Sam Karkosza prawdopodobnie nic o obronie swojej osoby nie wiedział i dopiero po namowach zgodził się porozmawiać z reporterem GW.

Potwierdzenie tych przypuszczeń przyszło 24 września, kiedy ukazał się w GW artykuł Andrzeja Romanowskiego pod znamiennym tytułem „IPN – bezprawie i absurd”. Karkosza jest tu już tylko pretekstem, owym „bitym przez kilkadziesiąt godzin, który nie wiedział, co podpisuje”. „Sprawa Karkoszy każe się na nowo przyjrzeć IPN” wyjaśnia Romanowski, a później wylicza grzechy Instytutu: dzika lustracja, chaos, brak podstaw prawnych, podżeganie do nienawiści, brak skuteczności w działaniu, m.in. w sprawie katyńskiej (która pojawia się zazwyczaj w okresie walk na Kremlu, a później jest odkładana – uwaga na marginesie) i ekstradycji komunistycznych zbrodniarzy, w tym Stefana Michnika (!).

„IPN-owska tęsknota za sprawiedliwością przerodziła się w niesprawiedliwość. Czyż nie jest to jedno ze źródeł nihilizmu toczącego nasze życie społeczne?” konkluduje Romanowski. Wnioski nasuwają się same – należy przeprowadzić kontrolę w IPN-ie, „przepędzić szkodników” i ewentualnie restytuować później tę instytucję zawężając jej aktywność do badania polskich zbrodni („Z jednej strony mamy fundamentalną, 1500-stronicową edycję "Wokół Jedwabnego", imponującą naukową dociekliwością i bezstronnością” – pisze Romanowski).

Wszystko dobrze, słusznie i poprawnie, ale dlaczego akurat teraz? Czyżby redaktorzy „Wyborczej” tak przejęli się niedolą biednego Karkoszy? Nad losem bardziej wybitnych postaci nikt łzy nie uronił. Prawdopodobnie, jest to moja hipoteza, gwałtowne ataki na IPN mają związek z faktem, że Adam Michnik schodzi już do politycznego grobu.

Od czasu afery z Rywinem pozycja naczelnego „autorytetu” dość szybko spada. Najlepszym tego przykładem jest ostatnia książka Rafała Ziemkiewicza. Jeszcze kilka lat temu tego typu pozycja zostałaby zupełnie przemilczana, a sam autor całkowicie zniknąłby z mediów. Tymczasem dzieje się coś wręcz odwrotnego – Ziemkiewicz występuje w telewizji!

Michnik, moim zdaniem, doskonale zdaje sobie sprawę, że jego dni są policzone. Dlatego też stara się wciągnąć do grobu również IPN, który wyrwał się spod kontroli nie tylko Michnika, ale również, jak się wydaje, prezesa Leona Kieresa, człowieka raczej mało mobilnego. Ujawnienie archiwów byłej SB jest dla Michnika podwójnie groźne: po pierwsze wyrywa mu z rękawa ostatni atut, który polegał na tym, że on te archiwa widział, a inni nie. Po drugie zupełnie obala wizję historii komunizmu lansowaną przez jego środowisko – nagle okazuje się, że agenci SB jednak istnieli i mieli świetne rozeznanie w świecie opozycji, a nawet mogli nią do pewnego stopnia sterować, co doskonale widać na przykładzie Karkoszy.

Michnik broni więc już nawet nie swojej skóry, ale dobrej pamięci o swoim „rządzie dusz”. Niedługo czeka nas pewnie fala opuszczania środowiska „Gazety Wyborczej” przez polskich intelektualistów. Michnik walczy, by dokonało się to po cichu, prawie naturalnie, a nie było głośno obwieszczane: „Byłem naiwny! Dałem się ukąsić Michnikiem!”, tak jak kiedyś wszyscy przyznawali się, że ukąsił ich Berman przebrany za Hegla. Michnik nie chce zostać po prostu kolejnym kozłem ofiarnym, którego przykładne ukaranie ma tłumaczyć wszystkie świństwa popełniane przez komunistów, postkomunistów i ich poputczików.

Autor publikacji
Archiwum ABCNET 2002-2010