REPUBLIKA PREZESÓW

Żałosny występ naszej reprezentacji na igrzyskach olimpijskich w Atenach spowodował lawinę komentarzy na temat kondycji polskiego sportu. Słusznie obwiniano system selekcji i przygotowań sportowców, który powoduje, że na międzynarodowe zawody wyjeżdżają głównie rozmaici prezesi i działacze, natomiast zawodnikami nikt się nie przejmuje. Czy jednak sytuacja taka odbiega od polskiej przeciętnej?

Niedawno otwarto ponury pomnik polskiego sportu – ogromną siedzibę PKOl-u, która kosztowała 40 milionów złotych. Nietrudno sobie wyobrazić, co można było wybudować (lub odremontować) za te pieniądze. Budynek ten służy jedynie jako „miejsce, gdzie chlają prezesy”, jak mówi o tym tzw. społeczeństwo. Los sportowców, wyniki na zawodach itd. oczywiście prezesów nie interesuje. Jako listek figowy służy kilkoro wyjątkowo utalentowanych zawodników i zawodniczek, pod których sukcesy „podczepiają się” całe tabuny działaczy. Konfrontacja tego systemu z realiami światowymi zawsze przynosi druzgocącą klęskę, niezależnie od dyscypliny sportowej (warto tu przypomnieć niedawne wyniki polskich drużyn piłkarskich w pucharze UEFA).

Sport to jednak tylko niewielki wycinek rzeczywistości i prawdę mówiąc mało ważny. Niestety, kondycja polskiego sportu jest dobrą ilustracją kondycji całego kraju. Prawdopodobnie każdy jest w stanie wymienić kilka znanych sobie instytucji, które funkcjonują identycznie jak PKOl i kluby sportowe: działalność statutowa praktycznie nie jest realizowana, wszystko trzymają przeraźliwie ograniczeni umysłowo prezesi, fundusze marnotrawione są na wystawne przyjęcia lub okazałe siedziby, ludzie zdolni nie mają szansy na awans, a kariery robią dzieci prezesów, równie ograniczone umysłowo, ale za to bardziej chamowate, o ile to w ogóle możliwe. Ileż takich instytucji jest w kraju? Czy przesadą może być stwierdzenie, że jest to polski standard?

Łatwo przewidzieć, co stanie się w PKOl-u. Kilku prezesów zostanie przesuniętych na mniej eksponowane stanowiska, 84-letni trener siatkarek przejdzie na emeryturę i zastąpi go 79-letni (to tylko przykład), ewentualnie na głównego prezesa zostanie wybrany najbardziej „twarzowy” z towarzystwa i to koniec. Tak właśnie wyglądają „epokowe” zmiany w polskich instytucjach.

Czy jest jakiś sposób, aby uzdrowić chory system i skończyć z „republiką prezesów”? Jest. Wystarczy wprowadzić zasadę rzetelnego sprawdzania kompetencji przy obsadzaniu stanowisk. Tylko jak to zrobić?

Autor publikacji
Archiwum ABCNET 2002-2010