OD "GRUBEJ KRESKI" DO LEPPERA

Prezydent Lech Wałęsa nawoływał kiedyś, by Polacy wzięli swoją przyszłość we własne ręce. Tworzył nową – jak na polskie warunki – doktrynę prawną stwierdzając, że dozwolone powinno być wszystko, co nie jest zabronione. Przez kilka lat zdawało się, że Polacy zachłysnęli się nowymi możliwościami, i że obywatelska przedsiębiorczość wraz z utęsknioną od lat wolnością polityczną doprowadzą do kolejnego cudu nad Wisłą, tym razem gospodarczego.

Staraliśmy się – jako społeczeństwo - nie widzieć kolejnych przeszkód na tej drodze. Obłędna polityka „grubej kreski” atakowana była głównie z moralnego punktu widzenia. Dziś widać, że przyniosła Polsce ogromne szkody gospodarcze.

Teza, że „partyjni fachowcy” znali się na czymkolwiek, jest już nie do obrony. Politrukowie wyszkoleni w marksistowskich szkołach znali się być może na pacyfikowaniu nastrojów społecznych, ale nie na zarządzaniu finansami czy też gospodarką. Partyjni kapitaliści z przełomu epok wyraźnie „kładli” prowadzone interesy. Banki przejmowane przez struktury postpezetpeerowskie dzisiaj są własnością zagranicznych korporacji. Wielcy nieudacznicy z peerelowskim rodowodem czepiają się pańskich klamek, tworząc kolejne firmy lobbystyczne lub obejmując stanowiska w spółkach Skarbu Państwa. Jeśli można mówić o finansowych karierach byłych aparatczyków, to głównie w powiązaniu ze służbami specjalnymi.

Prezydent Wałęsa przerósł samego siebie. Zrobił krok w kierunku, w którym Polska mogłaby pójść z sukcesem, gdyby ekipy rządzące – z Wałęsą włącznie nie zaprzeczyły pierwotnym intencjom. Można było zaniechać pełnego uzdrowienia gospodarki, stawiając na uzdrowienie moralne. Zaniechanie jednak i jednego, i drugiego to już przestępstwo. Trzydzieści osiem milionów obywateli Polski cierpi dziś z powodu gangreny toczącej klasy polityczne. Zarzut ten dotyczy nie tylko SLD.

Rządy ekipy Leszka Millera sięgnęły w ostatnim czasie szczytów tumiwisizmu, egoizmu i – tego już się nie da ukryć – zwykłej głupoty. Porażka w negocjacjach europejskich skutkuje dziś ośmieszającymi Polskę targami o Niceę. Mamy wielką szansę, by stać się europejskim outsiderem, z którym nikt nie będzie się liczył. I nawet nie ma co pytać o poparcie innych krajów, które wraz z nami mają wstąpić do UE. Wybieranie się na wojnę bez sojuszników to nie głupota. To zbrodnia wobec ludzi, których się reprezentuje. AWS jaki był, każdy widzi, ale Amerykę traktował jako głównego sojusznika, nie zaś jako protektora. Lewica chyba jednak nie rozumie tej różnicy pojęć. Być może nie miała kiedy się tego nauczyć. I nie nauczy się tego także od prezydenta Aleksandra Kwaśniewskiego – najmądrzejszego w tym gronie, bez względu na szkody, jakie wyrządził Polsce w polityce wewnętrznej.

Klęsk rządów Millera nie ma co wymieniać. Jest ich zbyt dużo. Jesteśmy – niestety biernymi - świadkami rozpadu państwa. Ta ekipa już nie myśli. Jedyne na co ją stać, to skierowanie ludzkiej nienawiści na służbę zdrowia – tę metodę z powodzeniem z punktu widzenia inżynierii społecznej stosował już Gomółka – i obłożenie zwiększonym VAT-em budownictwa. Zarzynanie dojnych krów to też specjalność tej opcji politycznej. Stary dowcip, że jedynym sposobem na użyźnienie Sahary to wysłanie tam Polaków, a wkrótce zabraknie w Afryce piasku, dzięki tej ekipie znów nabiera sensu. „Ratowanie” gospodarki przez zmuszanie taksówkarzy do kupowania kas fiskalnych, graniczy z obłędem. Jest też dowodem zwykłego, prostackiego kłamstwa. Unia Europejska nie wymaga od Polski wprowadzenia kas fiskalnych do taksówek. Nie wytacza się armat na mrówki.

„Afera Rywina” jest tylko jednym, ujawnionym symptomem choroby, która zżera państwo. Obserwując niezdrową fascynację, z jaką wielu z nas ogląda sprawozdania z przesłuchań sejmowych, można zadać sobie kilka pytań: Komu naprawdę „nie jest wszystko jedno”? Z kim Rywin przez kilka miesięcy negocjował, zanim całość ujrzała światło dzienne? Z czyjego ramienia jakaś pani wysyłała e-maile do siedziby jakiejś gazety? Kto miał wypłacić, a kto miał odebrać owe siedemnaście milionów? Odpowiedzi na te pytania w sprawozdaniach posiedzenia komisji raczej nie usłyszymy.

Tymczasem ludziom w Polsce żyje się coraz gorzej. Rząd chce oszczędzać na rentach inwalidzkich. Proponuje zmianę przepisów o zwolnieniach lekarskich, bo lekarze wypisują pracownikom zwolnienia na czas dłuższy niż siedem dni, żeby pacjenci nie tracili wypłaty za pierwszy dzień zwolnienia. A dlaczego mieliby tego nie robić? Lekarze mają pomagać ludziom. Jeśli pacjent jest naprawdę chory, to chwała lekarzowi, że pozwala mu ominąć bzdurne przepisy. Być może dzięki temu jakieś dziecko dostanie ostatniego dnia miesiąca śniadanie. Ale tego z fotela premiera ani z fotela szefa SLD nie widać. Za wysoko.
Koszty pracy trzeba obniżyć, ale pracodawcy na pierwszych miejscach wskazują wiele innych przyczyn ich wzrostu, między innymi szalejący w geometrycznym tempie wzrost ukrytych podatków. System finansowo-podatkowy musi być skonstruowany w ten sposób, aby ludziom opłacało się rozpoczynanie działalności gospodarczej. Kto dziś pamięta, że na początku lat 90. były w Polsce miasta dorównujące procentowo azjatyckim tygrysom liczbą firm? Co z tego, że małym, nawet jednoosobowym, jeszcze kulawym? Od czegoś trzeba zacząć. Po pierwsze nie szkodzić – podstawowa zasada dotycząca nie tylko medycyny. W Stanach Zjednoczonych, na które wszyscy chętnie się powołują, firmę można założyć w ciągu jednego dnia. Spółkę akcyjną mogą założyć dzieci z sąsiedztwa sprzedając akcje sąsiadom. I nikomu to nie przeszkadza.

My jednak ograniczamy możliwości obywatela. Staramy się wszystko ująć w ostre rygory, tak by biznes stał się domeną tylko najbogatszych, czyli dzisiejszej elity gospodarczej. W ten sposób buduje się struktury oligarchiczne, do których wstęp mają tylko wybrani. To z kolei prowadzi do coraz dalej idącego zubożenia wielu obywateli, ale staje się również przyczyną, dla której ci najbogatsi tracą pola do dalszego wzbogacania się na normalnej drodze. Szukają więc swojego miejsca w lukratywnych kontraktach firmowanych przez rząd, stają się klientami poszczególnych ministerstw i szukają niekoniecznie uczciwych sposobów na wygranie kolejnych przetargów. Samorządy zaś nie mogą bez przetargu kupić papieru toaletowego. Tak wygląda dzisiejsza Polska.

Kto ma ją uzdrowić? Nie łudźmy się, Unia Europejska tego nie zrobi, choć pewne mechanizmy przeniesione do Polski mogą pomóc w oczyszczeniu niektórych procedur. Część unijnych pieniędzy wykorzystana na projekty infrastrukturalne może dać pracę pewnej grupie ludzi, zwłaszcza w budownictwie, ale nie wpłynie to w znaczący sposób na poprawę sytuacji większości Polaków. Potrzebny jest nowy ruch w polityce, mniej niż poprzednie nastawiony na ideologie, bardziej zaś wsłuchujący się w oczekiwania ludzi. Nowy – to znaczy bardziej odwołujący się do kategorii pokoleniowych. SLD i przybudówki kompromitują się z dnia na dzień. Tylko patrzeć jak podzielą los AWS. Pustka polityczna jest groźna dla każdego państwa. Nie zapełni jej parciana retoryka Samoobrony, kisnący pseudoliberalizm Platformy Obywatelskiej ani gromkie pokrzykiwania Prawa i Sprawiedliwości. Bezmyślni liderzy czepiający się pazurami poselskich foteli i nie potrafiący wnieść niczego nowego do praktyki zarządzania państwem kompromitują nas wszystkich. Jeśli ich miejsc nie zajmą dzisiejsi trzydziesto-, czterdziestolatkowie, co po lewej stronie w skarykaturyzowanej formie usiłowała zrobić Ordynacka, to Polskę czeka dziura pokoleniowa w polityce, o wiele gorsza od najstraszniejszej dziury budżetowej. W takiej dziurze lokują się w polityce osobistości z najgorszych koszmarów, których nie wymyśliłby ani Goya, ani Lepper...

Bohdan Jagodziński Autor jest niezależnym publicystą, z konieczności piszącym pod pseudonimem

Autor publikacji
Archiwum ABCNET 2002-2010