JAK W POLSCE ROBI SIĘ POLITYKĘ

Zaprosił mnie na rozmowę szef ważnej instytucji państwowej. Prosił o poradę medialną. Poczęstował kawą i whisky. Wypiłem, udzieliłem. Po miesiącu powtórzył scenariusz. Odegrałem przypisaną mi rolę. Zaproponował stałe konsultacje, płatne, rzecz jasna. Nie wiedziałem jak by tu grzecznie odmówić, więc zażartowałem, że jestem dla niego zbyt drogi. Sto dolarów za godzinę. Potraktował to serio. Zmartwił się. Nasłał na mnie swojego zastępcę i ważnego dyrektora. Moja cena nie uległa jednak zmianie.

Odezwał się po dwóch miesiącach. Spytał czy nie mógłbym mu pomóc w kontaktach z politykami. Zdziwiłem się, gdyż przecież bez kłopotu mógł się spotkać z kim by chciał. Pomyślałem – zapewne naiwnie - że może chodzi o wytworzenie atmosfery prywatności, o ucieczkę od oficjalności, a ja mam być swoistą „przyzwoitką”. Tym razem nie podałem swojej ceny, ale już bez żartów stwierdziłem, że to raczej on mógłby mnie wprowadzić na salony. Znowu się zmartwił.

Zadzwonił po dwóch miesiącach. Zaprosił na obiad. Przy deserze oznajmił, że chciałby, żebym czasem w swoich tekstach wspomniał życzliwie o jego instytucji. Żadnych porad medialnych, żadnych spotkań z politykami, w ogóle żadnej pracy dla niego i jego instytucji. Zwykła życzliwość. To wszystko. A ponieważ, jak poucza Pismo Święte, dobre uczynki powinny być wynagradzane, nie ominie mnie gratyfikacja. Pieniądze, to raz, i poufne a ciekawe wiadomości z branży jego firmy, to dwa. Propozycję potraktowałem z powagą na jaką zasługuje. Spytałem o szczegóły. Były. Nauczony sprawą Rywina pomyślałem, że warto by rzecz całą nagrać. Uzbroiłem się w cierpliwość i magnetofon. Czekam na kolejne zaproszenie.

Autor publikacji
Archiwum ABCNET 2002-2010