MIĘDZY DEMAGOGIĄ A MATACTWEM

Wokół najważniejszych osób w państwie próbuje się zbudować fikcyjną opinię ludzi odpornych na korupcję, szczególnie gdy idzie o wyjaśnienie sprawy Rywina. Prym w kreowaniu tej otoczki wiodą niezależne (pozornie) media z tygodnikiem „Polityka” na czele. Dziennikarze, którym sprawa Rywina jest szczególnie bliska, pisząc o niej tracą rozum.

Linia obrony ludzi SLD przesłuchiwanych przez komisję śledczą polega przede wszystkim na powoływaniu się na własną niepamięć. Przypadłość ta dotkliwie poskromiła zeznania wszystkich zamieszanych w aferę Rywina. W zdumiewający sposób każdy z nich zapomniał, jaki był przebieg kluczowych zdarzeń związanych z ich udziałem w sprawie. Wszystko świetnie pamiętał jedynie Jerzy Urban, co mocno uwiarygodniło go w oczach opinii publicznej.

Otwarta postawa Urbana podczas składania zeznań była też dla pozostałych uczestników spotkań towarzystwa rodzajem ostrzeżenia. Urban pokazał przede wszystkim, że się nie boi i na tym tle wszyscy jego koledzy wypadli jak zwykli tchórze. Po drugie zademonstrował publicznie chęć współpracy z organami śledczymi, czego nie da się powiedzieć o pozostałych. Wreszcie uchylając rąbka tajemnicy przestrzegł kolegów, że może coś „chlapnąć”, a pretensje niech mają do siebie samych. Mogli przecież nie kłamać i nie zatajać.

Tytaniczną pracą dla obrony Millera i jego ekipy wykonują jednak media uchodzące za niezależne, a szczególnie tygodnik „Polityka”. Wszak to rynkowy konkurent pisma prowadzonego przez Urbana.

„Polityka” usilnie dąży do przeniesienia środka ciężkości powiązań premiera z Rywinem i ustawą o mediach z płaszczyzny biznesowej na polityczną. W biznesie rządzi pieniądz, w polityce – (pozornie) siła przekonywania. W ten sposób Miller ma być całkowicie oczyszczony z wszelkich podejrzeń o łapówkarstwo czy inspiracje korupcyjne. Wszak jest potężnym włodarzem i używa siły argumentów władzy. Ale nie łapówek. Taki obraz premiera wyłania się z artykułu Janiny Paradoweskiej „Czekając na premiera”.

Autorka konstruując swoje tezy posłużyła się dwoma wywodami, z których żaden nie opiera się ani na logice ani na prawdzie. Pozostawiają jednak jednoznaczny obraz Millera czystego jak łza. I niewątpliwie bardzo wpływowego.

Pierwsza teza Paradowskiej polega na przeprowadzeniu twierdzenia. Nazwijmy je roboczo Twierdzeniem Paradowskiej. Autorka pisze: „Decyzje zasadnicze (w sprawie ustawy o mediach – przyp. aut.) podejmowano na szczeblu rządowym, a pracom towarzyszył nadzwyczajny bałagan, co mogło sprzyjać propozycjom korupcyjnym, ale o żadnej korupcji nie przesądzało. Wprost przeciwnie, wydaje się nawet, że przy takim zaangażowaniu najwyższych osób w państwie w decyzje, prosta korupcja była niemożliwa. Chyba że – rzeczywiście – interes na boku postanowił zrobić jakiś układ towarzysko – partyjno – biznesowy, niekoniecznie mający jednoznaczne partyjne barwy”.

Zdumiewające jest zaangażowanie Paradowskiej z ratowanie wizerunku obozu rządzącego. Próbuje ona uczynić go odpornym na korupcję ze względu na jego polityczne zaangażowanie w ustawę regulującą funkcjonowanie rynku mediów. Twierdzenie zostało jednak oparte na fałszywych przesłankach.

Po pierwsze logika wskazuje, że jeśli jakieś okoliczności nie są decydujące o możliwości popełnienia przestępstwa to nie są także decydujące, aby mu zapobiec. Dlatego przywoływanie argumentu, że bałagan nie przesądza o korupcji jest chwytaniem się brzytwy przez tonącego. Paradowska wszak swój udział w tuszowaniu afery Rywina ma i dlatego nie chce znaleźć się na dnie razem z premierem i jego świtą.

Ważniejsze jest jednak to o czym autorka pisze z nieskrywanym powątpiewaniem: interes na boku postanowił zrobić jakiś układ towarzysko – partyjno – biznesowy, niekoniecznie mający jednoznaczne partyjne barwy”. Pierwszy człon zdania wydaje się być wbrew tezom Paradowskiej esencją sprawy Rywina. Otóż kluczowe osoby w państwie postanowiły zrobić po cichu kolejny szwindel. Pisanie o tym, że mają one różne barwy polityczne jest już zwykłym rozmiękczaniem afery.

A zatem Twierdzenie Padadowskiej zostało ukute aby ratować oblicze grupy trzymającej władzę.

Druga teza publicystki jest czysto merytoryczna, ale nie mniej kłamliwa. Paradowska twierdzi bowiem, że „obecnie komisja, a przynajmniej niektórzy jej członkowie, próbuje konstruować grupę stojącą za Rywinem na podstawie billingów rozmów telefonicznych, ale jest to działanie głównie o charakterze polityczno – propagandowym, skierowanym przeciwko SLD i nie mające waloru procesowego. Na podstawie bllingów można próbować zarzucić składanie nieprawdziwych zeznań, ale od tego daleko do propozycji łapówkarskiej”.

Otóż nieprawda. Pisząc o podstawie do postawienia zarzutu o składanie fałszywych zeznań autorka przypuszczalnie nawiązuje do sprawy Baraniny. Mafiozo namawiał do tego czynu swoją współpracownicę, a śledczy wpadli na to właśnie na podstawie bilingów. W ten sam sposób co Baranina również mocodawcy Rywina mogli namawiać go do wizyty w Agorze. I w tym przypadku poszlaką jest również billing.

Można do tego jeszcze dodać, że Paradowska zarzuca komisji, że usiłuje „konstruować grupę stojącą za Rywinem”. Grupa ta przecież „skonstruowała się” sama. Bez niej nie byłoby Rywina i jego sprawy.

Osobiste zaangażowanie red. Paradowskiej w tuszowanie wielkiej afery to działanie całkowicie sprzeczne z zasadami etyki dziennikarskiej i urągające wolnemu zawodowi żurnalisty. Nagroda „Grand Press”, jaką dostała parę miesięcy temu została jej przyznana niesłusznie lub jest taką samą fikcją jak obiektywizm publicystki.

Autor publikacji
Archiwum ABCNET 2002-2010