REWIZJA POLITYKI NARODOWEJ - ROK 1934.1/

Wydając w poniższych wywodach wojnę rozmaitym żądaniom fałszywego nacjonalizmu, przyjmujemy walkę na jego własnym terenie, tj. na płaszczyźnie dążenia do wielkości politycznej narodu polskiego, nie ograniczonej żadnymi prawami innej natury. Tego rodzaju stanowisko przyczynia się wprawdzie do uproszczenia - i tak niesłychanie zawiłego - zagadnienia, ale zmusza również do zupełnego abstrahowania od wszelkich praw moralnych. Na wstępie musimy więc czytelnika przestrzec, aby pomijania idei moralnych w poniższych wywodach nie brał za ich nieuznawanie. Wprost odwrotnie: sądzimy, że nadrzędność idei moralnych wobec interesów politycznych powinna być - w razie ich sprzeczności - wytyczną postępowania. Jednak wprowadzenie przykazań natury moralnej do toku naszych rozważań spowodowałoby jeszcze większe ich zawikłanie i dlatego rezygnujemy z nich w tym wypadku.

Przyjmując dyskusję na płaszczyźnie integralnego nacjonalizmu, nie wspominając nic o jakichkolwiek zastrzeżeniach natury moralnej, dajemy przeciwnikom możliwie największe szanse zwycięstwa. A jednak ich poglądy i żądania nie wydają się słuszne, nawet badane pod tym kątem widzenia. Dla integralnych nacjonalistów można odczuwać gorące współczucie: jeszcze nie znaleźli dla podstaw swych poglądów uzasadnienia filozoficznego, a już wyciągnęli z nich fałszywe i nielogiczne wnioski. Uzasadnienie tego ostatniego twierdzenia będzie treścią moich wywodów.

1. O h a s ł a c h p o l i t y c z n y c h. Objawem znamiennym dla upadku myśli politycznej jest zastraszające mnożenie się krótkich a dobitnych haseł, mających zastępować rzetelną pracę ideologiczną. Zwykle przeznaczone dla tłumów, niekiedy stają się one również pożywką dla inteligencji. Jedną z naczelnych zasług szkoły krakowskiej w drugiej połowie XIX wieku było rozprawienie się ze "Schlagwortami" [hasłami], ciążącymi wówczas nad polityką polską i uniemożliwiającymi jej wydobycie się z beznadziejnego dla kultury narodowej stanu. Również i Roman Dmowski położył niegdyś duże zasługi w walce z demagogicznym głupstwem - mianowicie w „Myślach nowoczesnego Polaka.” Tutaj musimy zacząć od analizy niektórych haseł, związanych obecnie z racją stanu Rzeczypospolitej.

Zasadniczo rola haseł jest w dziejach wielkich państw współczesnych raczej ujemna niż dodatnia. Na ich korzyść trzeba zaliczyć przede wszystkim zdolność do rozbudzania entuzjazmu mas dla idei, kryjącej się za danym hasłem. Ta korzyść nie wyda się nam zbyt wielka, jeśli weźmiemy pod uwagę, że sama idea wielkości narodu, nie ograniczona żadnymi bardziej konkretnymi "Schlagwortami", wystarcza zwykle do rozbudzenia entuzjazmu mas. Wyrażona w formie ogólnej, idea ta nie przynosi tego niebezpiecznego dla wielu spraw politycznych skrępowania, jakie zawiera w sobie popularna formułka czy hasło. Tak na przykład idea zjednoczenia Włoch wystarczała dla rozpalenia zapału mas. Natomiast hasło: "Italia fara da se"3/, aczkolwiek przyczyniało się do wzmożenia nastrojów bojowych, szkodziło mocno politycznie, gdyż stwarzało nastrój wrogi dla obcej interwencji w sprawie zjednoczenia Włoch. Podobnie dziś w Polsce hasło: "Walczymy z międzynarodówkami", może nieznacznie tylko podniecić ogólny patriotyzm, a jednocześnie w sposób ujemny i często może niepożądany wpływać musi na stosunki państwa z organizacjami międzynarodowymi.

Jeżeli zastanowimy się nad większymi hasłami z dziedziny polityki zagranicznej XIX wieku, przekonamy się, że rola ich była ujemna. Tak było z wielkim hasłem francuskim: "les limites naturelles" [granice naturalne], domagającym się granicy Alp i Renu. Spowodowało ono zajęcie jednocześnie i Nadrenii, i Holandii, a co za tym idzie - nieprzerwane koalicje niemiecko-angielskie
.
Hasło białych armii, mówiące o "jedynej i niepodzielnej" Rosji, uniemożliwiło Denikinowi porozumienie z Petlurą i było jedną z ważniejszych przyczyn jego katastrofy. Polskie hasło wiązania interesów narodowych z ideami rewolucyjnymi okazało się zupełnie fałszywe w okresie rządów hr. Beusta. Wymieńmy jeszcze przykład z innej dziedziny. "Free breakfast table'"4/ - hasło liberałów angielskich - poczęło w końcu przynosić wyraźne szkody gospodarcze krajowi, a uważane było przez dużą część opinii za dogmat. Jedynym wielkim hasłem, które dotąd szkód nie wyrządziło, jest chyba doktryna Monroe'ego.

Natomiast powodzenie haseł politycznych nie jest, zdaje się, związane z ich konkretnością i wyrazistością. Hasło: "Bóg i Ojczyzna", było w pewnym okresie o wiele popularniejsze od hasła konkretniejszego: "Rząd robotniczo-włościański". Najpopularniejsze zaś było bezsprzecznie: "Deutschland erwache" [Niemcy przebudźcie się], które w ogóle nic nie oznacza. Ponieważ warunki zmieniają się niesłychanie szybko, zaś poglądy rzeczowe mas wolniej, więc hasła najbardziej ogólne są stosunkowo najkorzystniejsze dla państwowej racji stanu. Jak widzieliśmy, stopień ich nieokreśloności nie wpływa w niczym na popularność; należałoby więc doradzać patriotycznie usposobionym demagogom, by wyszukiwali hasła możliwie najmniej mówiące i by możliwie najsłabiej wiązali je z jakimiś konkretnymi programami. Racja stanu państwa wymaga częstej zmiany programu - bądź to w polityce zagranicznej, bądź to w sprawach gospodarczych. Źle jest, jeżeli większość narodu zapalona jest do jednego hasła, za którym kryje się jeden konkretny program polityczny.

Wydaje się pewne, że obecnie zaczynamy się zbliżać do opanowania całej młodej generacji jednym wielkim hasłem, za którym ukrywa się jeden wielki program - co prawda, z wieloma odmianami w szczegółach. Troska o przyszłość wymaga więc albo wykazania złych stron tego hasła, albo umożliwienia podłożenia pod nie - w danej chwili - innej treści. Hasłem, o którym mówimy, jest "neoniepodległościowość". Programem, który się za nim ukrywa, jest program fałszywego nacjonalizmu.

2. N i e p o d l e g łoś ć z a w s z e h a s ł e m n a c z e l n y m. Każdemu, kto nie jest dokładnie obeznany z prądami myślowymi młodego, pokolenia w Polsce, z pewnością wyda się dziwne, że dziś jeszcze wysuwa się niepodległość jako zasadnicze hasło polityczne. A jednak tak jest. I to nie tylko w odniesieniu do przeszłości - co by było najzupełniej słuszne - ale i w odniesieniu do przyszłości. Hasło niepodległości Polski wysuwa się dziś jako przewodnia linia działalności młodego pokolenia polskiego.

Hasło to łączy pod wieloma względami prawicę nacjonalistyczną z lewicą kolektywistyczną. Oczywiście, oba odłamy kładą nacisk na odmienne miejsca programu "neoniepodległościowego". Młoda generacja nacjonalistyczna kładzie akcent na uwolnienie narodu polskiego spod ucisku międzynarodówki masońskiej i żydowskiej, zaś młodzi kolektywiści wspominają więcej o wywalczeniu niepodległości narodowej przeciw "kapitałowi zagranicznemu" i przeciw "Watykanowi". Niemniej treść programu ukrywającego się za hasłem niepodległości narodowej jest u obu kierunków bardzo zbliżona.

Pomysł wysunięcia na nowo hasła niepodległości narodowej musi być uznany za doskonały pod względem taktycznym. Nie potrzeba stwierdzać, iż w ciągu XIX wieku niepodległość była tym ideałem, do którego dążyły wszystkie lepsze elementy narodu. Każda warstwa społeczna i każdy odłam polityczny liczy z dumą wśród swych członków bohaterów i męczenników walk niepodległościowych. Jest to słowo budzące najwyższy oddźwięk w duszy każdego Polaka i zapewniające powodzenie każdemu programowi, który się pod nim ukrywa. Szkoda, by tak piękne hasło zaginęło w zupełności. Z drugiej strony - należy bacznie zwracać uwagę na program, który się z nim wiąże, gdyż pod taką osłoną może on być wyjątkowo niebezpieczny lub wyjątkowo korzystny.

Przede wszystkim nietrudno zauważyć, że ta dzisiejsza niepodległościowość oznacza coś zupełnie innego niż dawniej: dawna była dążeniem do stworzenia suwerennego państwa polskiego, dzisiejsza jest czymś innym - ponieważ państwo to już istnieje. Dążenie do stworzenia suwerennego państwa polskiego było niegdyś naczelnym celem wysiłków politycznych narodu: było to najzupełniej uzasadnione i samo przez się zrozumiałe. Natomiast dziś nie mamy żadnej pewności, czy ta "niepodległościowość" nowego autoramentu, ukrywająca pod starym hasłem nowy program, posiada również dane, by stać się celem wysiłków narodu. Nasuwa się bowiem pytanie, czy nie istnieją teraz inne cele, z równą, a może nawet większą siłą narzucające się każdemu narodowo myślącemu Polakowi.

Jest to dziś fakt niewątpliwy, że istnieje państwo polskie. Po długich na niskim poziomie utrzymanych dyskusjach tak obóz narodowy, jak i obóz państwowy doszły do zgodnego przekonania, że losy państwa i losy narodu polskiego są ze sobą najściślej związane. Im silniejsze jest państwo polskie na zewnątrz, tym wyżej w politycznej hierarchii światowej znajduje się naród. Potęga państwa polskiego - przez jednych mocarstwowością, przez drugich racją stanu zwana - jest dziś, zdaje się, takim samym kategorycznym imperatywem, jak niegdyś dążenie do niepodległości. Należy się teraz zastanowić, czy program, ukrywający się pod pięknym hasłem "niepodległości narodowej", jest zgodny, czy też sprzeczny z dążeniem do potęgi państwa polskiego. W razie bowiem powstania takiej sprzeczności, musielibyśmy program ten uznać za szkodliwy dla samego narodu polskiego, to znaczy dla jego położenia politycznego.

Zanim jednak wydamy kategoryczny sąd w tej sprawie, musimy zastanowić się nad treścią pojęcia "potęga państwa" i nad istotnymi cechami poglądów, występujących dziś pod hasłem "niepodległości narodu". Dopiero ścisłe określenie tych pojęć pozwoli nam zrozumieć ich wzajemny stosunek. Całe to zagadnienie może się wydać błahe - tak jednak nie jest. Sprawa praw politycznych mniejszości narodowych, zagadnienie możliwości unii dwu państw, wreszcie także stosunek nasz do idei międzynarodowych - takich na przykład jak pacyfizm, panslawizm, syjonizm itp. - wiążą się ściśle ze zrozumieniem, na czym powinna polegać polska racja stanu i na czym polega program "neoniepodległościowy". Spróbujemy więc kolejno zdefiniować program neoniepodległościowy, rację stanu i ich wzajemny stosunek. Na razie utrzymywać się będziemy w ramach ściśle teoretycznych, bez zaczepiania o konkretne postulaty polityczne.

3. N o w a n i e p o d l e g ł oś ć. Badanie właściwej treści słowa "program niepodległościowy" jest dziś znacznie ułatwione dzięki sporemu wysiłkowi, włożonemu w jej dokładne określenie. Na pierwszym miejscu wymienić trzeba artykuł wstępny w 13 n-rze (25 III 1934) "Myśli Narodowej" pt. „Istota niepodległości narodowej”. Artykuł ten wyszedł spod pióra Zbigniewa Krasnowskiego. Jest to pseudonim, pod którym ukrywa się zespół młodych nacjonalistów, pisujący dawniej pod nazwiskiem "Henryk Rolicki". Artykuł ten zawiera najistotniejsze poglądy młodych nacjonalistów na zajmujące nas zagadnienie, przedstawione logicznie i pociągająco. Z drugiej strony - wiele materiału znajdujemy i w roczniku "Państwa Pracy", głośnego organu Legionu Młodych. Zwłaszcza w przemówieniach, wygłoszonych w czasie obchodu imienin Marszalka Piłsudskiego w 1934 r., program neoniepodległościowy został dość jasno sformułowany. Z tych źródeł korzystać będziemy poniżej. Nie znajdujemy w nich jednak najważniejszego, to znaczy określenia stosunku tego programu do zagadnienia potęgi państwa polskiego. Ta okoliczność zmusza nas do podjęcia dalszej analizy, w dużej mierze - na własną rękę.

Etymologia nie przyniesie nam tu zbyt dużo materiału. Z jednej strony - treść poglądów często ma dość luźny związek z nazwą stronnictwa czy z językowym znaczeniem naczelnego hasła. Tak na przykład treść poglądów stronnictw "konserwatywnych" mało ma związku z językowym znaczeniem słowa "konserwowanie". Jest to raczej synonim pojęcia prawicowości, ta zaś ~ jak wiadomo - rzadko pokrywa się z dążeniem do całkowitego zachowania istniejącego stanu rzeczy. Z drugiej strony - wielkie hasła znikają powoli, złączone zaś z nimi poglądy niekiedy zmienia- ją się o wiele prędzej i dzięki temu tracą ścisły związek z prawdziwym znaczeniem hasła.

W znaczeniu językowym istotna niepodległościowość polegałaby na dążeniu do zapewnienia narodowi możliwie największej niezależności i niezawisłości od woli obcych państw, narodów czy organizacji. Gdyby tak było, niepodobna by oddzielać dzisiejszych idei niepodległościowych od państwowej racji stanu. W istocie jednak ani przed rokiem 1918, ani dziś program niepodległościowy nie pokrywa się z tym znaczeniem językowym hasła. Zacznijmy od czasów dawniejszych.

Nawiasem mówiąc, należy wyrazić zdziwienie, że mimo tak obszernej literatury, poświęconej podnoszeniu zasług bojowników i działaczy dążących do niepodległości naszego kraju, nie ustalono jeszcze w sposób zupełnie jasny i wyraźny, komu się tytuł niepodległościowca nie należy. Teoretycznie możliwe są trzy poglądy:

1) Niepodległościowcami byli ci wszyscy, którzy dążyli do zmniejszenia podległości narodu polskiego w stosunku do państw zaborczych. Byli więc nimi i ci, którzy pracowali dla uzyskania autonomii, polskiego szkolnictwa itp.

2) Niepodległościowcami byli tylko ci, którzy bezpośrednio dążyli do powstania suwerennego państwa polskiego - niezależnie od tego, czy państwo to miało znajdować się w związku prawnym z którymś z państw zaborczych.

3) Niepodległościowcami byli tylko ci, którzy dążyli do bezpośredniego utworzenia państwa polskiego - bez żadnego związku osobistego czy rzeczowego z jakimkolwiek innym państwem.

Pozostawiając na razie na boku ciekawe zagadnienie punktu 2 i 3, zajmijmy się na razie pytaniem, czy za niepodległościowców mogą być uważani ci, którzy dążyli do zmniejszenia politycznej zależności narodu polskiego od państw zaborczych - nie na drodze bezpośredniego dążenia do państwowości, lecz na innej, na przykład na drodze autonomii.

Patrząc na to zagadnienie pod językowym kątem widzenia, musielibyśmy bezsprzecznie zaliczyć tych ludzi do niepodległościowców. Niepodległość polityczna narodu - niepodleganie woli innych i narzucanie im swojej woli - może być osiągana stopniowo, w coraz to wyższym stopniu. Państwo suwerenne jest tylko j e d n y m z e t a p ó w na drodze do idealnej niezależności - nie jest zaś ani jedynym, ani nawet jej etapem końcowym. Na przykład: autonomia jest wprawdzie etapem znacznie mniejszym, ale jest jednak etapem na drodze do zmniejszenia zależności. Pełna niepodległość i niezależność w rzeczywistości nie da się właściwie pomyśleć. Wśród ludzi zupełnie niepodległy był tylko Robinson Cruzoe. Wśród państw nawet Rzym - na przełomie panowania Trajana i Hadriana, a więc w chwili największej swej potęgi - musiał się liczyć z wolą państwa perskiego. Najlepszym dowodem, że sprawa państwa suwerennego nie wyczerpuje zagadnienia niepodległości, niech będzie fakt, że po powstaniu państwa spotykamy jeszcze prądy polityczne, które się mienią niepodległościowymi.

Tak przedstawia się zagadnienie z punktu widzenia językowego i logicznego. W terminologii politycznej zostało ono jednak rozwiązane w sposób zupełnie odmienny. Można powiedzieć z całkowitą pewnością, że niepodległościowcami nazywamy tylko tych, którzy dążyli do bezpośredniego u t w o r z e n i a p a ń s t w a p o l s k i e g o, nie zaś tych wszystkich, którzy na innej drodze poszukiwali zmniejszenia zależności narodu polskiego od narodów innych. Myśl niepodległościowa była ściśle związana z konkretnym dążeniem do utworzenia państwa polskiego, nie zaś z walką o ogólne zmniejszenie zależności narodowej. Niewątpliwe postępy w tej dziedzinie, jak na przykład autonomię, niepodległościowcy odrzucali. Dla nich, poza konkretnym celem suwerennego państwa, nie istniały inne drogi zmniejszenia zależności narodowej.

Te rozważania posiadają, zdaje się, wartość czysto retrospektywną, niemniej mogą nam one posłużyć do rozjaśnienia naszego zagadnienia. Dostrzegamy pewną analogię, za którą neoniepodległościowcy powinni nam być wdzięczni. Tak jak niegdyś program niepodległościowy nie polegał na ogólnym dążeniu do zmniejszenia zależności narodowej, lecz na konkretnym celu, którym było państwo suwerenne - tak i dziś idee neoniepodległościowe nie oznaczają dążenia do zwiększenia stopnia niezależności i siły politycznej narodu polskiego, lecz tylko szereg konkretnych celów, jak na przykład wyrzucenie kapitału zagranicznego z Polski, odebranie praw mniejszości żydowskiej itd. Cele te, jako "niepodległościowe", stawiane są niezależnie od tego, czy przyczynią się do ogólnego stopnia potęgi narodu i państwa polskiego. Program "neoniepodległościowy" składa się z szeregu żądań głoszonych niezależnie od tego, jaki wpływ wywarłoby ich spełnienie na ogólną potęgę narodu i państwa, czyli - summa summarum - na stopień niezależności narodu i możności narzucania swej woli innym organizmom.

Jeżeli jest tu analogia z ruchami niepodległościowymi sprzed 1916 roku, to są także ogromne różnice. Wymieńmy najważniejszą. Utworzenie państwa polskiego było tak ważnym etapem na drodze podwyższania stanowiska narodu w hierarchii ogólnoludzkiej, iż cel ten zupełnie słusznie dominował nad wszystkimi innymi sposobami powiększenia politycznej niezależności narodu. Dzisiaj te cele "neoniepodległościowe" nie posiadają, nawet w przybliżeniu, podobnego znaczenia, posiadają natomiast rywala, którego dawna niepodległościowość nie miała: jest nim r a c j a s t a n u p a ń s t w a p o l s k i e g o, obejmująca nie oderwane części, ale całokształt sprawy niezależności i wielkości narodu polskiego - w znaczeniu politycznym.

Zasadniczą cechą poglądów, ukrywających się poza dzisiejszym hasłem niepodległościowym, jest uzasadnianie ich nie przez korzystny wpływ, jaki mogą wywrzeć na losy państwa, lecz niejako samo przez się. Rozumowanie wygląda mniej więcej tak: program nasz dąży do zwiększenia niezależności narodu w tej a tej dziedzinie - jesteśmy niepodległościowcami, a więc program jest słuszny. Tymczasem stopień niezależności politycznej narodu zależy od potęgi państwa: kto wysuwa poza państwem jakieś sprawdziany politycznej niezależności. narodu, ten bezsprzecznie błądzi i może dzięki temu przyczynić się właśnie do zwiększenia stopnia zależności narodu drogą osłabienia państwa.

Dokładniejsza analiza poglądów, ukrywających się poza hasłem niepodległościowym, wyjaśnia nam praktyczny wygląd tego sporu. Poglądy te propagują przede wszystkim walkę z organizacjami słabszymi i nie posiadającymi siły zbrojnej. Tak na przykład Narodowa Demokracja pragnie przede wszystkim uniezależnić nas od mniejszości żydowskiej oraz od masonerii - kolektywiści natomiast pragną nas uniezależnić od Watykanu. Na stosunki z siłami, mogącymi istotnie silnie ograniczać naszą niezależność, a więc z mocarstwami - tego rodzaju pociągnięcia miałyby wpływ wybitnie ujemny: w pierwszym wypadku mielibyśmy ogromne wrzenie 11% obywateli państwa, w drugim - nawet może wojnę domową, a więc w obu silne osłabienie państwa na zewnątrz. Nie twierdzimy, oczywiście, by taki skutek miał być zawsze koniecznym następstwem haseł niepodległościowych, wysuwanych poza państwową racją stanu: niekiedy może się przypadkiem zdarzyć, iż jedno z tych haseł jest właśnie z racją stanu zgodne. To, co tu zwalczamy, to metoda argumentacji tych poglądów - argumentacji nie wynikającej z państwowej racji stanu, która jest przecież jedynym właściwym sprawdzianem wielkości politycznej narodu. Poglądy, oparte na dwu odmiennych sprawdzianach, mogą mieć niekiedy bardzo wiele wspólnego, jednak prędzej czy później nastąpić musi między nimi sprzeczność. I dlatego poglądy "niepodległościowe", nie opierające się na sprawdzianie państwowej racji stanu, musimy z góry określać jako antypaństwowe, a co za tym idzie - jako antynarodowe.

W tym świetle poglądy, którymi się zajmujemy, nabierają właściwego zabarwienia. Są one właściwie tylko postacią fałszywego nacjonalizmu. Przez pojęcie to rozumiemy teorię, która pragnęła wielkość polityczną narodu realizować niezależnie od państwa lub nawet wbrew państwu. Teoria ta posiada wszystkie cechy hydry i kameleona: hydry - dlatego że tylokrotnie już zwalczona - między rokiem 1930 a 1933, zdawałoby się, już ostatecznie - wciąż odrasta; kameleona - dlatego że występuje pod postacią coraz to innego hasła. Niegdyś z "Bogiem i Ojczyzną" na ustach, dziś przyczepiła się do "niepodległości narodowej". Jest bezsprzecznie teorią wywodzącą się z czasów niewoli, gdy państwo polskie w ogóle nie istniało. N a zachodzie Europy musiałaby być uznana za zupełnie niezrozumiałą. Dalecy jesteśmy od twierdzenia, jakoby wszystkie pierwiastki psychiczne, wyniesione z XIX wieku, miały mieć charakter ujemny: ten jednak jest bezsprzecznie ujemny i możliwie najprędzej powinien być wykorzeniony.

Korzystam z okazji, by w tym miejscu stwierdzić, że jedynie los i wielkość polityczną narodu wiążemy tak bezwzględnie z interesem państwa: natomiast nie odnosi się to bynajmniej do dziedziny ekonomicznej czy kulturalnej. W tych dziedzinach wzrost i upadek znaczenia narodów odbywa się prawie zawsze bez pośrednictwa państwa. Ostatecznie wywierają one, oczywiście, znaczny wpływ i na położenie państwa. Wpływ ten bywa jednak często tym dodatniejszy, im większy jest zakres ingerencji władzy państwowej w te dziedziny.

Poddaliśmy już badaniu pojęcie niepodległości. Widzieliśmy, że może być n i e p o d l e g ł o ś c i o w o ś ć w ł a ś c i w a, tzn. dążenie do ogólnego zmniejszenia zależności narodu od organizmów obcych, i że ta właściwa niepodległościowość pokrywa się dziś z racją stanu. Natomiast n i e p o d l e g ł o ś c i o w o ś ć n i e w ł a ś c i w a, tzn. program ukrywający się dziś pod hasłem niepodległościowym, zajmuje się sprawą zależności w pewnych fragmentarycznych dziedzinach, bez względu na potęgę państwa utożsamionego z narodem. Obecnie przejdziemy do badania treści pojęcia "potęgi państwa".

4. I s t o t a p o t ę g i P a ń s t w a. Dążenie do potęgi państwa wobec czynników międzynarodowych powinno być celem wysiłków każdego logicznego nacjonalisty. Na czym jednak owa "potęga państwa" polega? Musimy tu odróżnić dwie odmienne sprawy:

1) od czego zależy ta potęga - co na nią wpływa dodatnio lub ujemnie - i

2) czym jest ona w swej istocie, czym się wyraża. Potęga państwa zależy niewątpliwie od całego szeregu bardzo skomplikowanych czynników, którymi będziemy się jeszcze zajmować: na razie ograniczymy się do określenia jej istoty.

Stopień potęgi państwa, stopień niepodległości czy mocarstwowości mierzy się miarą, w jakiej dane państwo może narzucać swą wolę innym państwom, czy też czynnikom międzynarodowym, oraz stopniem, w jakim jest ono uniezależnione od woli tych innych czynników. Celem polityki potęgi państwa, polityki racji stanu, polityki mocarstwowej, czy jak ją inaczej będziemy nazywali, jest stwarzanie stanów, w których państwo miałoby maksymalną możność narzucania swej woli innym państwom. a co za tym idzie - i utożsamiony z nim naród. Stopień potęgi państwa jest więc identyczny ze stopniem niepodległości narodu w danej chwili.

Wielu autorów, nie zadając sobie trudu przemyślenia zagadnienia do końca, utożsamia niepodległość z niepodleganiem woli innych państw, nie zaś z narzucaniem swej woli innym. Jest to pogląd fałszywy i zakłamany. Wszystkie sprawy, zachodzące między dwoma państwami, podzielić możemy na trzy kategorie: w pierwszej - oba państwa są tego samego zdania; w drugiej - jedno z nich w ogóle nie ma zdania; w trzeciej wreszcie - zdania ich są ze sobą sprzeczne.

Otóż w pierwszych dwu kategoriach (druga właściwie w praktyce nie istnieje) niepodobna mówić w ogóle o podleganiu czyjejś woli lub o narzucaniu jej. W trzeciej - jedynie ważnej - możność niepodlegania woli drugiego państwa jest jednoznaczna z możnością narzucenia mu swej woli własnej.

Karl von Clausewitz - nie tylko najwybitniejszy teoretyk wojny. ale także jeden z największych umysłów XIX wieku - określił wojnę jako „akt przemocy dokonywany celem zmuszenia przeciwnika do spełnienia naszej woli" (Der Krieg ist also ein Akt der Gewalt um den Gegner zur Erfüllung unsers Wille zu zwingen). Nie potrzebujemy podkreślać pokrewieństwa i związku genetycznego tej definicji z naszym pojęciem racji stanu; jest on oczywisty. Tak potęga wojskowa, jak potęga polityczna przejawiają się w możności narzucania swej woli. Ale jeżeli jest analogia, to jest także ogromna różnica - i ta różnica, nawet poza sprawą środków, które są najzupełniej odmienne, aczkolwiek zasadniczo wojna jest środkiem polityki - ta różnica więcej wyjaśnia od tej analogii.

Celem działalności strategicznej jest zmuszenie przeciwnika do wypełnienia woli kierownictwa politycznego naszego państwa, ostateczny cel wojny leży więc poza domeną strategii: jest on jasny, sprecyzowany, możliwy do osiągnięcia. Celem polityki racji stanu jest natomiast coraz to większa, coraz to bardziej wzrastająca potęga państwa i narodu, coraz to większa, coraz to bardziej wzrastająca możliwość narzucania swej woli innym państwom. Ostateczny cel tej Machtpolitik gubi się w mrokach i nie wydaje się możliwy do osiągnięcia. Możliwe jest natomiast zbliżanie się do niego, osiąganie coraz to wyższych stanowisk w hierarchii politycznej świata. Dążenie do wzrostu wielkości politycznej swego państwa i narodu wyklucza w międzyczasie (tzn. w istocie z a w s z e) uważanie jakichkolwiek innych żądań politycznych za cele same w sobie: wszystkie one są tylko środkami, dającymi państwu w wyniku coraz to większą możliwość narzucania swej woli państwom innym. Natomiast wola ta jest najsilniej skrępowana od wewnątrz, gdyż może iść tylko w kierunku coraz to większego wzmagania swych możliwości, nigdy zaś w kierunku ich wyzyskiwania dla celów innych, nie dla zwiększenia tych możliwości. I tu wysuwa się konflikt między racją stanu, która narzuca swą wolę tylko w celu uzyskania możliwości coraz to bezwzględniejszego jej narzucania, a wszystkimi innymi programami, które pragną jej wyzyskania w jakimś bardziej konkretnym kierunku. Pacyfizm na przykład pragnie zużytkować potęgę państwa dla utrzymania pokoju, nielogiczny nacjonalizm integralny - dla zniszczenia mniejszości narodowych, kapitalizm - dla wzbogacania się jako dla celu samego w sobie itp. Tym wszystkim przeciwstawia się program racji stanu, mogący uważać inne ewentualne żądania tylko za środki dla własnej, coraz to wzmagającej się potęgi, nie zaś za cele godne spełnienia już ze względu na sam swój charakter. Ta właśnie polityka racji stanu, z wszystkimi następstwami, musi być określona jako dążenie do wielkości narodu. Jest w niej pewna wielkość, ale jest i pewien smutek.

Oczywiście, ta polityka mocarstwowa wygląda w życiu o wiele mniej groźnie - z powodu granic, które ambicji każdego kraju zakreśla ilość jego mieszkańców i ich wartość polityczna. Niemniej schemat przedstawia się tak, jak to przedstawiliśmy powyżej. Nie można też zapominać, że państwo, które nie posuwa się naprzód w hierarchii, często zwraca się wstecz. Jest to niewątpliwie czynnik mogący zaostrzyć starcia racji stanu. Wywody nasze wyglądałyby niewątpliwie mniej groźnie, gdyby, zamiast używać zwrotu "możność narzucania swej woli", powtarzał się tu częściej zwrot "możność niepodlegania niczyjej woli obcej", jednak oba te zwroty oznaczają w istocie jedno i to samo, toteż dla skrócenia definicji wolimy używać pierwszego z nich. Drugi lepiej uwypukla związek między potęgą państwa a logiczną niepodległościowością.

Spór między racją stanu, zmierzającą do coraz to większej potęgi państwa, a rozmaitymi ideami, pragnącymi ją wyzyskać dla celów bardziej realnych, zdarza się w historii niebywale często. Niepodobna znaleźć państwa, o którego polityce rozstrzygałaby czysta racja stanu. Z drugiej strony - nie ma jednak również państwa, w którym nie grałaby ona żadnej roli. Spór między dążeniem do potęgi państwa a innymi celami przewija się czerwoną nitką przez dzieje. Takie idee, jak: solidarność religijna, walki lub przymierza na tle ustrojowym, krzyżowanie się interesów ekonomicznych z politycznymi, węzły dynastyczne - często walczyły z interesem państwa. Raz były to walki świadome, kiedy indziej - nawet nie sformułowane wy- raźnie. Zdarzały się okresy, w których dana idea była, nawet przez bardzo długi czas, zgodna z racją stanu tego lub innego państwa; tak na przykład idea pacyfistyczna zgodna jest dziś zupełnie z angielską racją stanu. Kiedy indziej znów silniej występowały konflikty, na przykład między ideą narodowościową a interesem politycznym Francji w XIX wieku. Również stopień niebezpieczeństwa, jakie dana idea zawierała w sobie dla polityki potęgi państwa, ulegał częstym wahaniom.

Za jedną z idei najniebezpieczniejszych dla racji stanu (a więc i dla wielkości narodu) uznać należy bezsprzecznie odmiany fałszywego nacjonalizmu. Opierają się one na tej samej idei, która jest podstawą nowoczesnej racji stanu. Za pomocą oczywistych sofizmatów starają się odłączyć dążenie do wielkości politycznej narodu od losów państwa - jak gdyby dekadencja państwa np. polskiego mogła być jednoznaczna z podwyższeniem stanowiska narodu polskiego w hierarchii politycznej. Jeżeli ten fałszywy nacjonalizm zyska jakieś popularne hasło, niebezpieczeństwo jeszcze się wzmoże.

Nie ulega wątpliwości, że nawet idea imperializmu terytorialnego może być dla państwa niebezpieczna: tak np. projekt pozyskania Sabaudii i Nicei stał się jednym z głównych powodów udzielenia przez Napoleona III poparcia dziełu zjednoczenia Włoch. Pozyskanie Sabaudii było, oczywiście, rzeczą dodatnią, ale zjednoczenie Włoch miało dla Francji nierównie większe znaczenie ujemne. Z tego widzimy, że imperializm terytorialny, często zgodny z racją stanu, niekiedy bywa z nią sprzeczny; ta sprzeczność pochodzi stąd, iż obszar państwa nie jest jedynym czynnikiem rozstrzygającym o jego potędze - czynników tych jest o wiele więcej i bardzo często są one o wiele ważniejsze od obszaru i ilości mieszkańców.

W tym momencie zastanówmy się nad czynnikami potęgi państwa - to znaczy nad pytaniem, od czego ta potęga zależy, gdyż pozwoli nam to jeszcze jaśniej uchwycić sprzeczność między racją stanu a poglądami, ukrywającymi się pod hasłem niepodległościowym.

5. O c z y n n i k a c h p o t ę g i p a ń s t w a. Są one niewątpliwie liczne i bardzo skomplikowane. Humorystyczne wrażenie robią próby jednostronnego łączenia losów państwa z jednym tylko czynnikiem. Jedni wysuwają na czoło sprawę ustroju prawnego, inni znów odpowiadają: nulla lex sine moribus.4/ Najdalej w tym kierunku poszedł słynny Mahan, który za najważniejszy czynnik potęgi państwa uważał silną flotę. Pełne wyliczenie wszystkich czynników, mających wpływ na potęgę lub słabość stanowiska państwa w hierarchii politycznej, wydaje się niemożliwością; jeszcze ważniejszy jest zresztą ich wzajemny stosunek. Na właściwej ocenie znaczenia i wartości tych czynników polega w gruncie rzeczy większa część sztuki politycznej. Gdybyśmy chcieli podkreślić elementy podziału ogólnego, moglibyśmy powiedzieć, że czynniki te podzielić można na dwie wielkie grupy: z jednej strony - te, którymi zajmuje się polityka wewnętrzna państwa, z drugiej - te, którymi zajmuje się jego polityka za- graniczna. Do czynników, należących do polityki za- granicznej, zaliczyć należy: 1) stosunek państwa do innych państw czy organizacji, 2) stosunek tych innych państw między sobą, i wreszcie 3) ich położenie wewnętrzne.

Żadnych stałych i absolutnych reguł w tych dziedzinach niepodobna, oczywiście, stawiać. Wszystkie czynniki, wewnętrzne i zagraniczne, nieustannie się komplikują i splatają ze sobą i nic nie jest bardziej niebezpieczne niż nadmierny dogmatyzm w tych materiach. Pisze się często, że potęga państwa jest pojęciem relatywnym i że jest odwrotnie proporcjonalna do siły państw innych. Twierdzenie to, tak absolutnie sformułowane, jest fałszywe, aczkolwiek podstawa jest trafna. Nie można twierdzić, aby osłabianie państw - nawet państw sąsiednich - miało zawsze leżeć w interesach racji stanu; często się bowiem zdarza, że dane państwo sąsiednie może być cennym sprzymierzeńcem w konflikcie z kimś niebezpieczniejszym. Tak na przykład w interesie Polski XVIII wieku leżało wzmocnienie, nie zaś osłabienie, Szwecji czy Turcji. Nie można także twierdzić, jakoby państwo stale powinno wrogo odnosić się do wszystkich idei międzynarodowych, zwanych obecnie często "międzynarodówkami": niekiedy przynoszą one państwu korzyść bardzo znaczną. Nawet twierdzenie, formułowane jeszcze przez Wergilego: parcere subiectos et debellare superbos5/ - nie zawsze może być uważane za słuszne. W polityce, podobnie jak i w strategii, należy się wystrzegać zasad zbyt doktrynalnych. Wszystkie te dane uwypuklają naiwność doktrynerskich twierdzeń fałszywych nacjonalistów: "państwo ma być narodowe", albo innych w tym rodzaju. Niekiedy żądanie takie może być dla państwa korzystne, lecz innym znów razem - nie; trzeba to w każdym konkretnym wypadku udowodnić - i to wychodząc z punktu widzenia racji stanu, o ile chce się, oczywiście, być konsekwentnym nacjonalistą.

Jednym z ważnych czynników potęgi państwa jest bezsprzecznie jego bogactwo; wydaje się ono ściśle związane ze stopniem zamożności obywateli - decydującym o możliwościach budżetowych. Nie jest to, naturalnie, czynnik jedyny, lecz tylko jeden z wielu. Tak np. Rumunia niewątpliwie zubożała na skutek wojny światowej, niemniej jednak potęga jej się zwiększyła - dzięki nabytkom terytorialnym i rozpadnięciu się Austro-Węgier. Fakt ten cytuję tylko w tym celu, by uwypuklić stosunek polityki racji stanu do zagadnień wewnętrznopolitycznych. Niezwykle często się zdarza, że bogactwo kraju jest tym większe, im mniejsza jest ingerencja państwa w życie gospodarcze i polityka racji stanu wymaga wówczas wolności życia gospodarczego. Z tego wynika już jasno, że dążenie do potęgi państwa nie implikuje bynajmniej konieczności despotyzmu na wewnątrz.

Wskazuje na to również inny czynnik potęgi państwa, mianowicie stopień uświadomienia i patriotyzmu obywateli. Otóż istnienie tego czynnika bywa często związane z wolnościowym ustrojem politycznym, gdyż ustrój despotyczny przyczynia się często do zobojętnienia obywateli na sprawy polityczne i do cofnięcia się ich w rozwoju kulturalnym. Często więc właśnie ustrój wolnościowy bywa postulatem wypływającym z racji stanu.

Tyle dla wyjaśnienia stosunku racji stanu do zagadnień wewnętrznopolitycznych. Wracajmy jednak do naszego fałszywego nacjonalizmu. Otóż - fałszywy nacjonalizm bezwzględnie głoszonymi żądaniami czepia się niektórych czynników potęgi państwa i domaga się spełnienia tych postulatów bez względu na inne czynniki - może ważniejsze, czyli bez względu na całość zagadnienia, na całokształt potęgi państwa. Jest to zawsze to samo zagadnienie; tak na przykład mówi się: "Polacy mają być gospodarzami w swym kraju", a w praktyce ma to oznaczać pozbawienie mniejszości praw politycznych. Jednolitość narodowa może być, oczywiście, w niektórych wypadkach ważnym czynnikiem potęgi państwa, w innych jednak dążenie do niej przynieść może nieobliczalne wprost szkody. Stawianie tego czynnika jako celu samego w sobie, bez względu na całokształt spraw politycznych, uznać więc musimy za ciężki błąd i nielogiczność.

Porównanie ze strategią może i tu rzucić nieco światła. Narzucenie swej woli przeciwnikowi jest najwyższym celem wojny. Wszystkie inne rzeczy, jak: zajęcie kraju, zniszczenie wojsk nieprzyjacielskich, zmęczenie przeciwnika przewlekłym trwaniem walk - to tylko środki prowadzące do tego celu ostatecznego. Naczelny wódz, czyniący z jednego z tych celów pobocznych cel sam w sobie, nie mógłby być uważany za wodza dobrego. Obrona terytorium narodowego jest na przykład tylko środkiem do narzucenia przeciwnikowi swej woli w ten czy inny sposób i jako cel sam w sobie - pociąga najgorsze klęski: jesteśmy tu u źródła obrony kordonowej, tak znienawidzonej przez Marszałka Piłsudskiego. Środki muszą być podporządkowane najwyższemu celowi.

Mówiliśmy już, że prawdziwa niepodległościowość, racja stanu, mocarstwowość, wielkość polityczna narodu i państwa - to pojęcia jednoznaczne z możliwością stosunkowo największego niepodlegania woli innych państw czy organizmów międzynarodowych. Wszystko inne - to dla polityki racji stanu tylko środki, mogące zbliżyć do celu lub odeń oddalić. Takie na przykład hasła, jak niezależność od kapitału zagranicznego, nie mogą być celem same w sobie - mogą być tylko środkiem, skutecznym albo zgubnym, stosowanym przez politykę racji stanu, środek zaś powinien być przecież podporządkowany celowi. Takich haseł nie można rozpatrywać na płaszczyźnie stopnia ich "niepodległościowości", lecz tylko na płaszczyźnie interesów państwa - to znaczy, w tym wypadku, możliwie największego wzbogacenia jego obywateli.

W strategii niezwykle często się zdarza, iż cel ostateczny nakazuje zrobić ofiarę z jednego z mniej ważnych środków zwycięstwa - dla osiągnięcia rzeczy ważniejszej. Manewr wojskowy najczęściej polega na ofierze - bądź to na ofierze terytorialnej, bądź też nawet na ofierze pewnych sił wojskowych. Wielki manewr rosyjski z roku 1812 polegał na przykład na ofierze terytorialnej: armia rosyjska dobrowolnie odstępowała przeciwnikowi olbrzymią połać swego kraju. W roku 1920 Marszałek Piłsudski uważał, iż utrzymanie Warszawy posiada mniejsze znaczenie od manewru nad Wieprzem; tylko tchórzliwy nastrój sfer politycznych skłonił go do pozostawienia tak znacznych sił w stolicy. Gen. Colin całą strategię Napoleona tłumaczył możliwością dłuższej walki jednego korpusu z całą armią nieprzyjacielską, czyli możliwością poświęcenia jednego korpusu dla osiągnięcia rozstrzygającego zwycięstwa przez otoczenie przeciwnika korpusami pozostałymi. Na początku 1796 roku Bonaparte - Cervoniego, a w roku 1870, pod Metzem, Moltke Alvenslebena wystawiał na pewną klęskę. Sam Napoleon zdefiniował swój system jako pogardę dla celów pobocznych - wobec celu głównego, którym jest zwykle zniszczenie mas nieprzyjacielskich. "II y a beaucoup de generaux en Europe - powiedział w Loeben - mais ils voient trop de choses. Moi, je n'en vois qu'une, ce sont les masses."6/ Konieczność ofiary w strategii jeszcze jaśniej zdefiniował Fryderyk Wielki: "II faut perdre a propos - powiedział - sacrifier une province. Qui veut tout defendre, ne sauve rien."7/ Zasada ekonomii sił polega właściwie na umiejętności ofiary. To samo odnosi się i do polityki: tu też cele mniej ważne muszą być podporządkowane ważniejszym. Od- stąpienie Sabaudii i Nicei było dla Piemontu wielką ofiarą, niemniej jednak zjednoczenie Włoch wydawało się o wiele ważniejsze - i ofiara została dokonana. Bismarck liczył się poważnie z odstąpieniem Nadrenii celem uzyskania od Napoleona III zgody na zjednoczenie Niemiec. Każda prawie wielka akcja polityczna poprzedzona była ofiarą. Jednym z najsilniejszych węzłów, trzymających wielką koalicję w czasie wojny światowej, była ofiara z Konstantynopola na rzecz Rosji; trzeba znać dzieje dyplomatyczne XIX wieku, by zdać sobie sprawę, jak znaczna była ona ze strony Wielkiej Brytanii. Ofiara polityczna była prawie zawsze w dziejach podstawą umożliwiającą wzrost mocarstwowy państwa - podobnie jak manewr na liniach wewnętrznych przynosi największe zwycięstwa wojskowe.

Od czasu do czasu musi się poświęcić pewne czynniki potęgi państwa, by tym silniej móc wyzyskać inne, ważniejsze. Ta elementarna prawda polityczna ukazuje nam we właściwym świetle niebezpieczeństwo sztywnych poglądów fałszywego nacjonalizmu. Fałszywy nacjonalizm wysuwa zazwyczaj dogmatyczne żądania od- nośnie do niektórych czynników potęgi państwa - przede wszystkim co do ustroju i co do liczebności obywateli danej narodowości, od żądań tych nie odstępuje - niezależnie od tego, czego wymaga w danej chwili racja stanu, czyli istotny interes narodu.

Liczebność narodu i znaczny jego wpływ na losy państwa stanowią niewątpliwie czynniki jego potęgi. Są to tylko niektóre spośród wielu i niezwykle często muszą być poświęcane dla czynników ważniejszych. Tego rodzaju "ofiary", jak udzielenie praw politycznych mniejszościom narodowym, są prawie zawsze elementarną koniecznością państwową i tym się różnią od wszelkich innych ofiar, terytorialnych czy ekonomicznych, że trwają całe stulecia i wobec wielkiej stabilizacji stosunków politycznych niekiedy nie widać przed nimi końca.

Wydobyliśmy wszystkie teoretyczne sprzeczności, zachodzące między fałszywym nacjonalizmem i niepodległościowością a prawdziwym dążeniem do możliwie najmniejszej zależności narodu od czynników zagranicznych, tzn. racją stanu państwa; teraz pozostaje nam już tylko zastanowienie się nad pytaniem, kiedy naród jest politycznie jednoznaczny z państwem.

6. I d e a n a r o d o w a i i d e a p a ń s t w o w a. Wszystkie nasze wywody są słuszne tylko pod warunkiem uznania, że losy danego narodu są równoległe do losów danego państwa - zdarza się bowiem nadzwyczaj często, iż związek taki nie zachodzi. W ubiegłych wiekach większość państw nie opierała się na idei narodowej, lecz na dynastii lub na biurokracji; takim państwem była na przykład austriacka część monarchii Habsburgów. Również w wypadku, gdy istnieje kilka państw o przeważającym procencie ludności, pochodzącej z danego narodu - trudno mówić o stałym związku któregoś z tych państw z losami tego narodu. Wszystkie nasze poglądy - odnośnie do wzajemnego stosunku narodowej i państwowej racji stanu - mają więc zastosowanie tylko wówczas, gdy te dwie racje stanu są połączone węzłem ścisłej solidarności.

To zastrzeżenie posiada zresztą wartość raczej teoretyczną niż praktyczną. Tak w Polsce, jak i poza granicami naszego państwa wszyscy zgadzają się na ścisły związek losów naszego narodu z losami państwa polskiego. Niemniej widzimy, że istnieje przecież jakaś granica współdziałania narodu z państwową racją stanu i że granica ta jest wykreślona tam, gdzie państwo przekształca się do tego stopnia, iż losy jego przestają się wiązać z losami danego narodu.

Nie taję, iż tu znajduje się pięta achillesowa moich dotychczasowych wywodów; gdybym był zwolennikiem poglądów, które określam mianem fałszywego nacjonalizmu - od razu przeniósłbym dyskusję na tę sprawę. Aby ocenić jej znaczenie praktyczne, musimy najpierw zastanowić się, w jakich wypadkach można utrzymywać, iż los danego państwa zatracił łączność z losem danego narodu, i od czego to zależy.

W jakich wypadkach posuwanie się państwa ku górze w hierarchii politycznej przestaje oddziaływać na stanowisko polityczne narodu lub zaczyna nań oddziaływać ujemnie? Zależy to niewątpliwie od całego szeregu skomplikowanych czynników. Wśród tych ostatnich trzeba wymienić przede wszystkim procent narodowości, zamieszkujących dane państwo, procent narodowości w jego elicie społecznej i wśród warstwy rządzącej krajem politycznie. Czynniki te, zwłaszcza pierwszy i trzeci, znoszą się często nawzajem lub wzmacniają. Dokładne oznaczenie granicy, poza którą państwo przestaje być solidarne z losami narodu, wydaje się niemożliwe.

Dzisiejszy ZSRR liczy zaledwie 50% Rosjan; do jego elity politycznej zalicza się cały szereg cudzoziemców - a jednak losy tego państwa są bardzo ściśle związane z dolą i niedolą narodu rosyjskiego. Również w Republice Czeskiej olbrzymi procent mniejszości nie odbiera jej związku z czeską ideą narodową. Natomiast stały związek między dawną Austrią (poza Koroną św. Stefana, tj. Węgrami) a jakąkolwiek narodową racją stanu wydaje się już w najwyższym stopniu wątpliwy. Państwo szwajcarskie bezsprzecznie nie jest związane z położeniem żadnego narodu w hierarchii politycznej. Natomiast państwa, oparte na unii dwu narodów - zawartej z powodu zrozumienia jakiegoś wspólnego niebezpieczeństwa - bynajmniej nie zatracają związku z ich położeniem; najlepszym przykładem są tu przedwojenne Węgry lub Polska jagiellońska. Można twierdzić, iż dane państwo jest w swej istocie solidarne z danym narodem, niepodobna jednak dokładnie oznaczyć granicy, poza którą ten związek się kończy.

Gdybyśmy na chwilę przyjęli, że pewien naród może być silniej lub słabiej związany z losami pewnego państwa, że ta solidarność losów może być stopniowana - tak samo jak i potęga państwa - wówczas ujrzelibyśmy możliwość innej polityki nacjonalistycznej, zupełnie odmiennej od omawianej przez nas dotychczas, polityki opartej nie na dążeniu do wielkości i potęgi narodu, lecz na dążeniu do coraz to ściślejszego zespolenia narodu z państwem, czyli na wytępieniu maksymalnej ilości czynników obcoplemiennych - na wewnątrz, nawet za cenę głębokiego upadku na zewnątrz.

Gdyby więc nacjonaliści (tzn. ci, których tu nazywamy fałszywymi nacjonalistami) powiedzieli wyraźnie, że celem ich jest nie wielkość i potęga państwa, a co za tym idzie - i narodu, lecz że dążą tylko do możliwie najściślejszego zsolidaryzowania państwa polskiego z narodem polskim, czyli do ideału "państwa narodowego" - wtedy musielibyśmy przyznać, iż ze swoich założeń wyciągają logiczne konsekwencje. Wskazywałoby na to częste rozprawianie o "państwie narodowym", hasła o "gospodarzach na swojej ziemi", apoteozowanie Polski "piastowskiej" przeciw Polsce "jagiellońskiej" itd. Niestety jednak, nacjonaliści - z wyjątkiem francuskich i włoskich - zasadniczo niezbyt lubią myśleć i dlatego jesteśmy w niepewności co do ich założeń. Trudno uwierzyć, aby świadomie rezygnowali z wielkości narodu i państwa polskiego dla gonitwy za mirażem jeszcze ściślejszego zsolidaryzowania tych dwu pojęć niż to, które już obecnie istnieje. Wszyscy bowiem zdają sobie sprawę, że solidarność między narodem a państwem polskim już istnieje: jakże więc można się odważyć na poświęcenie wielkości politycznej swego narodu dla ściślejszego ich zespalania?

Niemniej przyjęcie takiego założenia jest jedynym sposobem wytłumaczenia błędów logicznych fałszywego nacjonalizmu. Mogą istnieć dwa kierunki, dwie wielkie linie poglądów nacjonalistycznych: jedna dąży do wielkości narodu i w razie istnienia państwa, związanego ściśle z losami narodu, czyni to drogą wzmacniania państwa; druga dąży nie do wielkości politycznej narodu i państwa, lecz do jeszcze ściślejszego połączenia losów jednego z drugim. Niekiedy może się zdarzyć, iż linie te biegną równolegle. J e d n a k p r ę d z e j czy później muszą się one skrzyżować, g d y ż z m i e r z a j ą d o i n n y c h c e 1 ó w. I tu jesteśmy u źródła różnicy między koncepcją narodową a koncepcją państwową - różnicy, którą dotąd nie bardzo umiano wytłumaczyć. Jest to sprawa niezwykłej wagi; przed przystąpieniem do obozu narodowego lub do obozu państwowego każdy myślący człowiek powinien ją sobie dokładnie uświadomić. Sądzę, iż logicznym następstwem tego, co nazywam tu "koncepcją narodową", powinien być wasalny stosunek do potężnego sąsiada, który by pozwolił na wytępienie wszystkich żywiołów obcoplemiennych wewnątrz państwa i wszystkich pozanarodowych parcel w umysłowości człowieka. Celem bowiem nie jest potęga narodu i państwa na zewnątrz, a zupełnie jednolity jego charakter na wewnątrz.

Albo - albo: jeżeli przyjmiemy, że nasi nacjonaliści dążą do wielkości politycznej narodu, musimy uznać sposób argumentowania ich żądań za fałszywy (co uzasadnialiśmy poprzednio); jeśli zaś dążą do jeszcze ściślejszego zespolenia narodowej i państwowej racji stanu, to w takim razie rezygnują z potęgi i nie mają prawa nazywać się niepodległościowcami. Z tego dylematu nie ma wyjścia.

Nie chcemy tu wdawać się w roztrząsanie wartości drugiego założenia, gdyż zasadniczo wszelkie roztrząsanie założeń niewiele przynosi pożytku. Ograniczymy się tylko do uwagi, że dążenie do wytworzenia państwa, którego losy byłyby identyczne z losami narodu polskiego, wydaje się nam bezprzedmiotowe, gdyż państwo to istnieje. Natomiast dążenie do potęgi narodu i państwa, czyli tak zwana mocarstwowość, jest nie- wątpliwie programem, który musi wywołać oddźwięk u każdego patrioty.

Kończąc powyższe rozważania, pragniemy jeszcze raz: podkreślić, iż nie implikują one bynajmniej pewności, że twierdzenia fałszywych nacjonalistów i ich "neoniepodległościowych" sojuszników są z punktu widzenia potęgi państwa zawsze szkodliwe. Niekiedy może się; zdarzyć, iż są one właśnie zgodne z racją stanu, aczkolwiek albo dążą do innego celu, albo opierają się na, przesłankach odmiennych od tych, które z punktu widzenia potęgi państwa należałoby przywodzić.

Zbuntowani żołnierze Druzusa (w pierwszej księdze „Annales” Tacyta) uważali, iż muszą przegrać, gdyż nastąpiło zaćmienie księżyca. Prawdą było, że musieli przegrać, gdyż byli zbyt słabi; z księżycem nie miało to jednak nic wspólnego. Podobnie jest z tezami neonacjonalistycznymi: mogą one być przypadkiem słuszne - chociaż nie opierają się na kryterium jedynie ważnym z nacjonalistycznego punktu widzenia, to znaczy na racji stanu.

Przypisy:

1/ Droga, nr 7-8 z 1943 r. Adolf Bocheński, Historia i polityka. Wybór publicystyki, wybrał i opracował i przedmową poprzedził Marcin Król, PIW Warszawa 1989, s.180-205.

2/ Włochy same sobie dadzą radę - hasło ruchu niepodległościowego we Włoszech w końcu XVIII i w XIX wieku.

3/ Hasło głoszące pełna wolność konkurencji gospodarczej.

4/ Nie ma prawa bez (dobrych) obyczajów.

5/ Oszczędzać pokornych, gromić pysznych.

6/ „W Europie jest dużo generałów, ale dostrzegają oni zbyt wiele. Ja widzę tylko jedną rzecz - masy”.

7/ „Trzeba umieć przegrywać, nawet poświęcić całą prowincję. Kto chce bronić wszystkiego, nie uratuje niczego”.

Autor publikacji: 
GEOPOLITYKA: