MIĘDZY NIEMCAMI A ROSJĄ - ROK 1937 (FRAGMENTY I)

4. O stosunkach polsko-niemieckich

Cóż jednak wynika z tych naszych założeń teoretycznych? Przede wszystkim niesłuszność twierdzenia jakoby sytuacja geograficzna zmuszała Rzeszę Niemiecką do polityki bez przerwy wrogiej dla Polski, z drugiej pewność, że korzystne dla nas nastawienie Niemców może ulec w przyszłości zmianie. Najlepszym dowodem prawdziwości pierwszej tezy są zresztą istniejące dziś stosunki między obu państwami. Co do drugiej to znów stwierdzić należy, iż nie napotyka ona na żaden prawie sprzeciw w społeczeństwie. Ilość Polaków wyobrażających sobie, że przy dzisiejszych stosunkach terytorialnych odnoszenie się Niemiec do Polski będzie zawsze w przyszłości takie, jak np. Szwecji do Danii, lub Francji do Hiszpanii, jest tak znikoma, że nie widzimy powodu, aby się nad tym zagadnieniem długo rozwodzić. Nawiasem mówiąc, niesprawiedliwością byłoby imputowanie takiego poglądu np. Władysławowi Studnickiemu. Koncepcja stosunków polsko-niemieckich wysunięta przez tego znakomitego pisarza i odważnego polityka opiera się na rozkwicie gospodarczym Europy środkowej drogą unii celnej Niemiec, Polski i Węgier. W ten sposób, nie przez mechaniczne zachowanie status quo pragnąłby on utrzymać w przyszłości dobre stosunki polsko-niemieckie.

Historia potwierdza zresztą pogląd, który dyktuje sama oczywistość. Wielu publicystów dodaje sobie ducha twierdzeniem, iż między początkiem XVI wieku a końcem XVIII wieku nie było ani jednego poważniejszego zatargu polsko-niemieckiego. Pogląd ten nie jest słuszny. Konflikty i rywalizacja czy to z elektorami brandenburskimi, czy też z Habsburgami były i wówczas zawsze na porządku dziennym. Jedno jest w każdym razie pewne. Stosunki między Polską a Prusami czy Austrią ulegały w tym okresie ciągłym zmianom, i od przymierza przechodziły łatwo w silne zaognienie. Polecam, dla zaznajomienia się z zagadnieniem, przestudiowanie studium Hoetscha o stosunkach polsko-pruskich w okresie od 1640 do 1815 roku. Same testamenty wielkich Hohenzollernów stanowią tu ciekawy przyczynek. Wielki Elektor na przykład w swym testamencie politycznym z 1667 roku doradza dobro-sąsiedzkie stosunki z Rzeczypospolitą, przyjaźń z .nią, a nawet pomoc w razie wojny ze Szwecją. "Denn an ihrer - pisze - Conservation und Erhaltung beruhet Ewere und Ewerer Lande Wohlfahrt". Fryderyk Wilhelm I w swym testamencie z 1721 roku doradzał również swym następcom dobre stosunki z Rzeczypospolitą. "Mit der Republicke Pohlen ist gut in gute Freundschaft leben und sie ein gut Vertrauen bezeugen". Mieliśmy więc w XVIII wieku i takie testamenty królów pruskich i przymierze polsko-pruskie, ale mieliśmy jednocześnie i pierwszy rozbiór. Badanie linii rozwojowej stosunków polsko-pruskich nie wykazuje żadnej ciągłości - poza ciągłością zmian. Po konwencji Alvenslebena przychodziła z reguły proklamacja dwu cesarzy. Nie tylko Hitler przyszedł po Stresemannie i Treviranusie. Odwrotnie, już kiedyś dawniej po polonofilach Arnimie i Willisenie doszedł do władzy Otton Bismarck.

Statyczny pogląd na politykę zagraniczną wielkich państw europejskich nie odpowiada już młodej generacji. Z jednej strony musimy brać pod uwagę możliwość dobrych stosunków z Rzeszą Niemiecką przez pewne okresy czasu, z drugiej nie możemy uwierzyć w ich wieczność i stałość. To są zasadnicze wytyczne, do których Rzeczypospolita powinna się dostosować. Ale wyzbywając się iluzji na zachodzie, nie możemy pozwolić na pielęgnowanie ich ze strony przeciwnej.

5. Niebezpieczeństwo Rosyjskie

Wiara w wieczny spokój od strony zachodu jest właściwie tylko "małą polską iluzją" ze względu na małą ilość jej zwolenników. Natomiast "wielką polską iluzją" jest wiara w "wieczny pokój" od strony wschodniej. Opiera się ona na dwu zasadniczych argumentach. Z jednej strony na przeświadczeniu, że ekspansja rosyjska kieruje się obecnie niezmiennie na Daleki Wschód, z drugiej na pewności, że nie sposób udowodnić interesu Rosji w nowych nabytkach terytorialnych.

Pogląd o niezmiennym skierowaniu się Rosji na Daleki Wschód i na wiecznie dobrych z tego powodu stosunkach między Polską a Rosją znajduje w dużej mierze wytłumaczenie w doświadczeniach z lat 1923 do 1930. W tym okresie ekspansja niemiecka kierowała się energicznie przeciw Polsce, ekspansja rosyjska stosunkowo mniej interesowała się Rzeczypospolitą, więcej zaś Dalekim Wschodem. Adam Krzyżanowski w swej klasycznej "Pauperyzacji Polski współczesnej" pisze, że ludzie dzielą się na trzy zasadnicze kategorie. Pierwsza potrafi korzystać z doświadczeń poprzednich pokoleń. Druga jedynie z własnych doświadczeń. Trzecia zaś w ogóle z żadnych doświadczeń korzystać nie potrafi. Zwolennicy twierdzeń o wiecznym spokoju na polskiej granicy wschodniej na razie korzystają jedynie z własnych doświadczeń z okresu 1923-1930, przyszłość zaś pokaże, czy przypadkiem nie zaliczają się do kategorii takiej, która w ogóle z żadnych doświadczeń korzystać nie umie. Dziś już jednak możemy przyjąć za udowodnione, że ta szkoła polityczna nie potrafi korzystać z doświadczeń poprzednich pokoleń. Badając bowiem oscylację polityki rosyjskiej w ciągu ostatnich dwu wieków, widzi się przejrzyście, jak dziwnie niepewne jest twierdzenie, jakoby zmiana linii ekspansywnej tego państwa, która miała miejsce po roku 1920, miała być zmianą - ostatnią.

Przejścia polityki rosyjskiej od frontu szwedzkiego do frontu tureckiego czy polskiego, później ewolucja od polityki antyaustriackiej do Dalekiego Wschodu, to przecież były rzeczy na porządku dziennym wydarzeń historycznych. Nawet iluzja o stałym i niezmiennym zaangażowaniu się polityki rosyjskiej na Dalekim Wschodzie nie jest rzeczą nową. Kierownicy naszej opinii publicznej mają pod tym względem wybitnego poprzednika w postaci cesarza Wilhelma II. On to przecież większość swych katastrof zawdzięczał błędnemu przekonaniu, że polityka rosyjska po roku 1901 niezmiennie orientować się będzie ku Dalekie- mu Wschodowi. Tu odnajdujemy przyczynę większości błędów polityki Holsteina w okresie od obietnicy "krycia tyłów" Rosji w 1895 roku, do konferencji w Algeciras. Tu leżał główny powód odrzucenia propozycji sojuszu z Anglią, prowokacyjnej polityki marokańskiej, nie przyjęcia układu Rouviera itd. Byłoby dziwne, aby polska opinia publiczna pragnęła oprzeć i politykę Rzeczypospolitej na tej samej iluzji, która 30 lat wcześniej przyprawiła o zgubę cesarskie Niemcy.

Przed chwilą wykazaliśmy błędność poglądu jakoby polityka zagraniczna państw współczesnych opierała się na jakichś stałych i niezmiennych podstawach. W naszych oczach nastąpiły już tak radykalne zmiany np. w nastawieniu Niemiec i Rosji do Polski, iż podkreślenia tej stałości nie wahamy się nazywać absurdem. Nie mamy też powodu, aby zasady, iż polityka niemiecka prawdopodobnie w przyszłości się zmieni i skieruje przeciw Polsce, nie zastosować także do Rosji. Ale nawet gdyby te wszystkie przesłanki odrzucić, nawet gdyby przyjąć, że istotnie Rosja będzie w przyszłości dążyć do zachowania jak największego spokoju na swej zachodniej granicy, to trzeba by sobie zdać sprawę, że uzyskuje się spokój na pewnym odcinku przez porozumienie z możliwie najsilniejszym partnerem. Kto wie, czy właśnie chęć zapewnienia sobie spokoju na zachodzie nie nakazywałaby Rosjanom współdziałanie z Niemcami, nie pozbawione na pewno ostrza przeciwpolskiego. Jest w każdym razie rzeczą prawie pewną, że jedynym chyba państwem, które może Rosji dać gwarancję pokoju na zachodzie - jest właśnie Rzesza Niemiecka. Jest to ciążąca nad Polską zawsze poważna groźba. Wprawdzie dziś porozumienie między hitleryzmem a komunizmem wydaje nam się niemożliwe, ale nie należy zapominać, że sto dwadzieścia siedem lat temu morderca księcia d'Enghien ożenił się z córką cesarza apostolskiego. Państwowa racja stanu pozwala czasem na zasadnicze kompromisy ideologiczne. W razie więc o ile ekspansja rosyjska wróci kiedyś do Europy, co uważamy za pewne, kierować się będzie przede wszystkim przeciw Polsce. O ile przez długi okres czasu natomiast Rosja będzie jeszcze poszukiwać spokoju na swej zachodniej granicy, to jest rzeczą prawie pewną, iż będzie go poszukiwać przede wszystkim przez porozumienie z Rzeszą Niemiecką.

Jednym z głównych argumentów zwolenników hipotezy „wiecznego pokoju” między Polską a Rosją jest twierdzenie, że Rosja jest terytorialnie tak ogromna, iż w żadnym wypadku nie może poszukiwać nowych nabytków. Jest to twierdzenie, które dość słabo trafia do przekonania, łatwiej natomiast do wyobraźni. Zasadniczo bowiem obszar każdego państwa jest w stosunku do pojedynczego człowieka tak ogromny, że można by identycznie rozumować w każdym wypadku. Głównym powodem imperializmu terytorialnego jest jednak zazwyczaj raczej obawa przed utratą w przyszłości właśnie pewnych terytoriów. Jeżeli Rosja ostatecznie zaanektowała w XVIII wieku dużą część Polski, to stało się to w dużej mierze dlatego, że chciała zabezpieczyć swe posiadłości ukraińskie. Dziś problem ukraiński jest dla Rosji nie jakąś fantazją, ale niesłychanie realnym niebezpieczeństwem. Istnieją tu dwie wielkie możliwości. Albo wpływ narodowych Ukraińców na sposób prowadzenia polityki zagranicznej ZSRR wzrośnie - co zresztą uważamy za mało prawdopodobne - i w tym wypadku zaktualizuje się dążenie do odebrania Polsce jej kresów wschodnich. Drugą natomiast możliwością jest raczej wzrost kierunku centralistycznego, a tym samym niebezpieczeństwa ukraińskiego dla Rosji. W tym wypadku naturalne będzie dążenie do odebrania Ukraińcom tego skrawka ziemi, na którym z konieczności wytwarza się ich Piemont narodowy, tzn. ziem ukraińskich Rzeczypospolitej Polskiej. Istnieje również poważny interes Rosji w uzyskaniu bezpośredniego połączenia terytorialnego z Czechosłowacją przez Galicję Wschodnią. W każdym razie jest rzeczą pewną, że argumenty grupy politycznej rosyjskiej, prekonizującej aktywną politykę na zachodzie, nie byłyby o wiele słabsze od argumentów zwolenników ekspansji niemieckiej na Pomorze i Śląsk. Najświetniejszy dziś niewątpliwie publicysta polski Stanisław Mackiewicz twierdzi, że porzucenie przez Rosję ekspansji na Daleki Wschód około roku 1906 było ciężkim błędem. Nie wchodzimy tu w pytanie czy to był błąd, czy też nie. Jedno jest jednak pewne. Ten „błąd” był tak jednomyślnie poparty prawie przez całą narodową opinię rosyjską, że trudno przypuścić, aby takie "błędy" nie mogły się zdarzyć i w przyszłości.

Pod koniec panowania Pawła I ekspansja Rosji zwracała się ku Azji Środkowej. W roku 1803 kierowała się bez reszty ku Polsce. W okresie 1807-1811 przeważały nadzieje na opanowanie Półwyspu Bałkańskiego. W latach 1812-1820 wracały znów plany zjednoczenia całej Polski pod berłem Romanowów. W latach 20-tych XIX wieku widzimy dążenia do rozbicia Porty Ottomańskiej. Od 1895 do 1905 imperializm rosyjski działa na Dalekim Wschodzie, by w okresie następnym skierować się znów na Bałkany, a w 1920 roku na Polskę. Dziś znajduje się raczej na Dalekim Wschodzie. Nie mamy jednak żadnych rozumnych podstaw do przypuszczenia, że pozostanie tam na zawsze.

Dochodzimy do pierwszych naszych konkluzji. Polska opinia publiczna powinna się liczyć ze zmianami zarówno w polityce niemieckiej, jak i w polityce rosyjskiej. Możliwe i prawdopodobne są zarówno dobre, jak i złe stosunki między tymi państwami a Polską. Nie ma jakichś stałych i koniecznych stosunków, ale należy się liczyć z nawrotami zarówno ekspansji niemieckiej, jak i ekspansji rosyjskiej przeciw Polsce. Z tych konkluzji wynikają możliwości całego szeregu konstelacji politycznych. Niektóre z nich staną się też przedmiotem: dalszych naszych rozważań.

6. Iluzja równowagi

Biorąc teoretycznie można by sobie wyobrazić cztery układy stosunków między Polską, Rosją a Niemcami, względnie między tymi dwoma państwami ze skutkiem dla Rzeczypospolitej. Będą to więc:

1. Koalicja niemiecko-rosyjska przeciw Polsce.

2. Antagonizm niemiecko-rosyjski w ostrej fazie, tzn. prowadzący do rozbicia jednego z tych dwu organizmów państwowych przez drugi.

3. Antagonizm niemiecko-rosyjski w fazie chronicznej, jak obecnie.

4. Antagonizm niemiecko-rosyjski w fazie chronicznej, z tym, iż polityka polska w obronie swych granic opierałaby się na jednym z dwu mocarstw przeciw zakusom terytorialnym drugiego.

Nieco dalej zajmować się będziemy obszerniej pierwszą i drugą możliwością. Obecnie ograniczymy się do czwartej. Wysuwa się mianowicie pytanie, czy w czasie poważnej groźby wynikającej dla Polski np. z imperializmu niemieckiego lub sowieckiego, Rzeczypospolita mogłaby się oprzeć na drugim z tych państw w celu skuteczniejszej obrony przed tym, które w danej chwili bezpośrednio zagraża. Pytanie to jest o tyle ważne i zajmujące, iż od odpowiedzi na nie zależy w dużej mierze tak rozpowszechniona u nas teoria równowagi. Wielu wybitnych publicystów głosi bowiem twierdzenie, iż w interesie Polski jest nie dopuścić ani do znacznego osłabienia Niemiec przez Rosję, ani na odwrót Rosji przez Niemcy i podtrzymywanie między tymi państwami pewnej równowagi. Ten pogląd opiera się na tak zwanej zasadzie silniejszego przeciwnika, tzn. na przyjętym w stosunkach międzynarodowych ogólnym twierdzeniu, że o ile się ma dwu przeciwników skłóconych, z których jeden jest silniejszy a drugi słabszy, należy raczej popierać słabszego przeciw silniejszemu niż silniejszego przeciw słabszemu.

Otóż ta teoria równowagi znajduje swe uzasadnienie logiczne jedynie w przypuszczeniu, że w przyszłości Polska mogłaby być broniona przez Niemców przeciw Rosji, lub odwrotnie przez Rosję przeciw Niemcom. Tego rodzaju nadzieja musiałaby bowiem istnieć, by wytłumaczyć dlaczego Polska miałaby się przeciwstawiać osłabieniu jednego z państw, o którym można z całą pewnością twierdzić, że kiedyś będzie jej przeciwnikiem. O ile byśmy przyjmowali, że jedno z tych państw może być dla Polski nie tylko przeciwnikiem, ale i cennym sojusznikiem w obronie przed drugim, musielibyśmy przyznać znaczne uzasadnienie teorii równowagi. W przeciwnym razie wydawałaby się ona mało uzasadniona.

Otóż jednym z aksjomatów polityki odrodzonej Rzeczypospolitej, który najlepiej chyba poprzez społeczeństwo został zrozumiany, jest właśnie świadomość niemożliwości opierania naszej przyszłości przeciw Niemcom na pomocy Czerwonej Armii lub na pomocy niemieckiej przeciw Rosji. Tego rodzaju stan rzeczy istniał w okresie między pierwszym a drugim rozbiorem, kiedy Polska była przed zakusami pruskimi broniona przez potęgę rosyjską. Równał się on ze stanem protektoratu. Stackelberg, ambasador rosyjski był właściwym władcą Warszawy. Było to zresztą logiczne, gdyż był jednocześnie jej obrońcą przed imperializmem pruskim. Należałoby się obawiać, że koncepcje oparcia Polski na pomocy jednego z dwu sąsiadujących mocarstw przeciw drugiemu doprowadziłyby do stanu uzależnienia, nieznośnego dla naszej generacji niepodległych Polaków. Nawet kiedy w okresie p. Zaleskiego całość granic Polski była zbyt silnie uzależniona od pomocy francuskiej, odczuwaliśmy to w formie zbyt protekcyjnego stanowiska naszego sojusznika. Podobnie zresztą było i za czasów Napoleona i Księstwa Warszawskiego. Można by sobie wyobrazić o ile groźniej sytuacja by się przedstawiała, gdyby całość granic Rzeczypospolitej była uzależniona od pomocy niemieckiej lub rosyjskiej. Jest to sprawa mniej więcej podobna do kwestii przemarszu wojsk rosyjskich przez Polskę.

Otóż jeżeli odrzucamy możliwość obrony granic Rzeczypospolitej przez jednego z naszych sąsiadów przeciw drugiemu, odpada główna podstawa teorii równowagi. Teoretycznie biorąc nie można bowiem zrozumieć, dlaczego by Polska miała dążyć do konserwacji państw, o których wie z pewnością, że będą kiedyś jej przeciwnikami, a jednocześnie o których z góry zakłada, że nie mogą być jej obrońcami przed drugim wchodzącym w grę państwem.

Przewidywane możliwości zamiany chronicznego konfliktu niemiecko-rosyjskiego na konflikt zbrojny należy do spekulacji na razie czysto teoretycznych. Niemniej jednak głównym celem poniższych wywodów jest przygotowanie stanowiska polskiej opinii i publicznej do teoretycznie możliwych przyszłych wypadków. Chodzi o to, abyśmy w chwili ich zaistnienia nie znaleźli się w stanie takiej dezorientacji, jak opinia niemiecka na wschodzie, po dwu latach wojny światowej. Otóż w wynikach ewentualnego konfliktu naszych dwu wielkich sąsiadów należy rozróżnić dwa zasadnicze elementy. Jednym jest osłabienie jednego z naszych sąsiadów przez drugiego. Przeciw temu występuje teoria równowagi i to wydaje się nam niesłuszne. Osłabienie polityczne jednego z dwu naszych wielkich sąsiadów nie może być uważane dla Polski za niekorzystne. Pozostaje jednak otwarte zagadnienie ewentualnego wzmocnienia w ten sposób drugiego naszego głównego przeciwnika. Tą kwestią zajmiemy się jednak przy sposobności omawiania problemu ukraińskiego, względnie niebezpieczeństwa sukcesu komunizmu w Niemczech.

Teorię równowagi pozostawiamy na razie w spokoju. Jest ona typowo polskim przykładem zamiłowania do tkwienia w urobionych formułkach, kwietyzmu i niechęci do przemyślenia rzeczy do końca. Mało który ze zwolenników teorii utrzymywania równowagi między Rosją a Niemcami byłby w stanie nam wytłumaczyć - dlaczego jest jej zwolennikiem.

Przechodzimy obecnie do najbardziej zasadniczej części naszych rozważań, tzn. do kwestii niebezpieczeństwa koalicji niemiecko-rosyjskiej, zwróconej przeciw Rzeczypospolitej i do zagadnienia podtrzymywania chronicznego antagonizmu niemiecko-rosyjskiego.

7. Antagonizm niemiecko-rosyjski

Rzeczypospolita Polska musi liczyć się z nawrotami zarówno ekspansji Niemiec, jak i ekspansji Rosji w kierunku jej granic. Nie może natomiast liczyć na pomoc Rosji przeciw Niemcom i Niemiec przeciw Rosji! Nie osłabia to jednak w niczym zaufania, z którym musimy się patrzeć na ewentualny wypadek niebezpieczeństwa zagrażającego Rzeczypospolitej w danej chwili jedynie od jednego z dwu sąsiadów, nie zaś od obu jednocześnie. O ile chodzi o niebezpieczeństwo niemieckie, to stwierdzić należy, że odwrót pacyfizmu zachodnio-europejskiego w ostatnich pięciu latach urealnia w dużej mierze sojusz polsko-francuski, który w okresie Arystydesa Brianda istniał raczej na papierze, ze względu na niemożliwość psychiczną zbrojnej interwencji francuskiej. Niebezpieczeństwo rosyjskie jest pod tym względem gorsze, gdyż sojusz francuski przeciw Niemcom jest niewątpliwie lepszą gwarancją, jak sojusz rumuński przeciw Rosji.

Zasadniczym dla Polski zagadnieniem jest jednak, by niebezpieczeństwa te nie występowały jednocześnie, lub aby wskutek antagonizmu obu naszych przeciwników w ogóle jak najdłużej nie wstępowały na widownię dziejową. Niezbitym bowiem faktem, dominującym nad położeniem politycznym Rzeczypospolitej, jest związek między nieistnieniem bezpośredniego niebezpieczeństwa niemieckiego i rosyjskiego i antagonizmem tych dwu krajów.

Nie żadna "genialna polityka polska", ani nic w tym rodzaju, ale właśnie antagonizm niemiecko-rosyjski, datujący się w naszych czasach od dojścia do władzy Adolfa Hitlera, spowodował tak korzystną dla Polski dzisiejszą koniunkturę. Fakt ten zdaje się nie ulegać wątpliwości. Ktoś powiedział, że jeżeli w jakiejś sprawie św. Tomasz z Akwinu jest zgodny z Kantem, marny pewność, że stanowisko ich jest słuszne. Otóż Roman Dmowski z Władysławem Studnickirn i Stanisławem Mackiewiczem zgodni są w twierdzeniu, że właśnie antagonizm niemiecko-rosyjski daje Polsce idealną koniunkturę polityczną i stanowi najlepszą gwarancję zachowania jej mocarstwowego stanowiska. Polska odrodziła się wskutek konfliktu Niemiec i Rosji w wojnie światowej. Odnowienie ich antagonizmu dało nam jeden z najświetniejszych okresów politycznych - okres rządów Józefa Becka w pałacu bruhlowskim. Stałym fenomenem dziejowym była zależność dobrego lub złego położenia Polski od mniejszego lub większego natężenia antagonizmu niemiecko-rosyjskiego. Dopóki trwać będzie ten antagonizm sytuacja Polski nie będzie niebezpieczna.

Z przyjęcia tezy, iż szczęśliwa nasza sytuacja obecna wypływa z antagonizmu niemiecko-rosyjskiego, który lada chwila może się skończyć, zdaje się wynikać twierdzenie, iż zagadnienie możliwego przedłużenia tego antagonizmu jest dziś najkapitalniejszym, stojącym przed polską racją stanu. Nasuwa się pytanie, czy cel ten możemy osiągnąć raczej drogą porozumienia z Rzeszą Niemiecką, czy też ze Związkiem Radzieckim. Omówieniu tej kwestii poświęcone będą dalsze rozdziały pracy.

[...]

12. Możliwości rosyjskie

Niektórzy krytycy poglądów rozwijanych powyżej i w ogóle ideologii grupy „Buntu Młodych” twierdzą, iż dążymy do napadnięcia Rosji Sowieckiej przez Polskę i odebrania jej Ukrainy. Absurd tej insynuacji jest zbyt oczywisty, abyśmy tego rodzaju twierdzenia potrzebowali dementować. Uważamy jedynie, iż obowiązkiem każdego obywatela jest zastanawiać się, jakie zmiany w układzie sił międzynarodowych zdają się być korzystne dla państwa, jakie zaś szkodliwe. Chodzi nam o wyrobienie z góry nastawienia opinii polskiej do ewentualności mogących zaistnieć na naszej wschodniej granicy i do właściwej oceny realności tych wydarzeń. Tego rodzaju ujmowanie sprawy nie ma jednakowoż nic wspólnego z twierdzeniami jakoby Rzeczypospolita Polska powinna o własnych siłach przeprowadzić likwidację mocarstwowości rosyjskiej i jakobyśmy w tej dziedzinie mieli w ogóle wyjść poza stanowisko wyczekujące.

Z niebezpieczeństwa powrotu ekspansji niemieckiej i ekspansji rosyjskiej w kierunku Polski i z niebezpieczeństwa połączenia się tych dwu krajów przeciw Polsce wypływa niezbicie wniosek, że zniknięcie jednego z dwu niebezpieczeństw zagrażających Rzeczypospolitej od wschodu lub od zachodu byłoby okolicznością dla niej korzystną. Przeświadczenie o tym musi być zwiększone przez wyżej omawianą przez nas sprawę możliwości oparcia się przez Polskę o Rosję przeciw Niemcom lub odwrotnie, którą to możliwość rozstrzygnęlibyśmy negatywnie. W tym świetle likwidacja jednego z dwu niebezpieczeństw stawałaby się rzeczą bez reszty dla Rzeczypospolitej korzystną. Otóż widzieliśmy przed chwilą, że z powodu sił dzisiejszej idei narodowej rachuba na możliwość podziału Rzeszy Niemieckiej na kilka zwalczających się wzajemnie organizmów państwowych - nie wydaje się być zbytnio realna. Widzieliśmy, że nawet próby w tym kierunku mogłyby doprowadzić do rezultatu, który narodowo uznać należy dla Polski za najgorszy, tzn. do umocnienia się komunizmu w Niemczech i jednocześnie w Rosji.

Otóż jako wielką szansę dziejową dla Polski, szansę umożliwiającą utrwalenie jej mocarstwowego stanowiska, uznać musimy fakt, iż większość ludności ZSRR składa się z mniejszości narodowych. Idea narodowa, która na zachodzie pracuje przeciw nam i uniemożliwia przywrócenie podziału Niemiec, tutaj: pracuje za nami. Gdyby w przyszłości nastąpił podział Rosji, Sowieckiej na kilka zwalczających się nawzajem państw, niebezpieczeństwo zagrażające Rzeczypospolitej od wschodu i niebezpieczeństwo koalicji niemiecko-rosyjskiej należałoby uważać za zażegnane. Państwa nowo powstałe znajdowałyby się bowiem w stanie nieuchronnego konfliktu z pozostałościami dawnej Rosji i znosiłyby się nawzajem. Pod wieloma względami problem dziejowy Polski współczesnej przypomina czołowe zagadnienie Francji przed rokiem 1870. Tam chodziło jednak o utrzymanie istniejącego stanu rzeczy, podziału wschodniego sąsiada Francji na szereg zwalczających się nawzajem państw. W Polsce chodzi o doprowadzenie do równowagi między politycznym a narodowościowym stanem naszego wschodniego sąsiada. O ile jednak postulat utrzymania Niemiec podzielonych, z powodu sprzeczności z postępem idei narodowej, był właściwie dla Francji beznadziejny i polityka Napoleona m przyśpieszyła tylko to, co i tak było konieczne, to odwrotnie podział Rosji na państwa narodowe leży na linii rozwoju dziejów. Stąd też możemy być na daleką przyszłość raczej optymistami jak pesymistami.

Kiedy Canning spostrzegł się, że powstanie niepodległej Grecji było koniecznością dziejową, zerwał na chwilę z obroną całości Porty Ottomańskiej, która do owej chwili była kanonem polityki brytyjskiej. To jest konieczność - powiedział - lepiej aby nastąpiła z nami, jak przeciw nam. Ta konieczność była sprzeczna z racją stanu brytyjską. Konieczność dziejowa narodowościowego podziału dawnej Rosji nie jest sprzeczna z kanonami polskiego interesu narodowego.

O ile patrzymy na zagadnienia polskiej polityki zagranicznej z punktu widzenia krótszych okresów czasu, polityka dążąca do podtrzymania antagonizmu niemiecko-rosyjskiego zdaje się być najlepszą gwarancją naszego mocarstwowego stanowiska. Jeżeli jednak spoglądamy na nie z lotu ptaka, wydaje się pewne, że jedynie tylko likwidacja albo niebezpieczeństwa niemieckiego albo rosyjskiego może nas uchronić przed groźnymi konsekwencjami sojuszu tych dwu państw. Ponieważ podział Niemiec jako sprzeczny z ideą narodową musimy uznać za program nierealny, przeto opinia publiczna polska powinna sobie zdawać sprawę, że podział Rosji Sowieckiej będzie w każdym razie fenomenem dla naszego interesu narodowego korzystnym.

Tak się przedstawia zagadnienie, o ile wydarzenie to byłoby dla Polski pożądane? Na pytanie o ile jest ono realne, musimy odpowiedzieć, że teoretycznie możliwe są dwa sposoby jego realizacji. Jeden, który nazwalibyśmy najchętniej sposobem typu roku 1919 i drugi typu roku 1918. Przez pierwszy rozumiemy rozkład wewnętrzny Rosji Sowieckiej - może na skutek konfliktu na Dalekim Wschodzie, powodującego naturalną dezagregację tego państwa. Przez drugi osiągnięcie tego samego skutku drogą zbrojnego konfliktu niemiecko-rosyjskiego. O ile chodzi o pierwszy sposób realizacji wielkiego problemu politycznego Polski XX wieku, to nie potrzebujemy się nad nim zbytnio rozwo- dzić. Z powyżej powiedzianego bowiem wystarczająco wynika, iż istnienie jego byłoby dla Polski bez reszty korzystne.

Nieco bardziej skomplikowanie przedstawia się sprawa z drugim sposobem likwidacji niebezpieczeństwa rosyjskiego, które mogłoby nastąpić w razie zbrojnego konfliktu niemiecko-rosyjskiego, zakończonego pełnym sukcesem Niemiec.

Tu przede wszystkim należy stwierdzić, że rezultatem współczesnej wojny jest niewątpliwie osłabienie obu stron zaangażowanych w konflikcie, w stosunku do państw postronnych. Tego rodzaju konflikt przyniósłby prawdopodobnie z jednej strony zupełny rozkład Rosji, z drugiej jednak bardzo znaczny wysiłek Rzeszy Niemieckiej, stawiający nas w stosunku do niej przez pewien czas w położeniu korzystnym. Z drugiej strony przedstawialiśmy powyżej, iż nabytki terytorialnie nie są w naszej epoce w stanie dać państwom imperialistycznym tak znacznego przyrostu sił jak nie- gdyś, a czasem stają się dla nich wprost balastem. Dlatego nie należałoby przesadzać obaw z powodu wzmocnienia się Rzeszy Niemieckiej na skutek jej konfliktu z Rosją.

Ideą przewodnią niniejszej pracy jest twierdzenie, iż największym niebezpieczeństwem dla Polski jest koalicja dzisiejszej Rosji i dzisiejszych Niemiec. To niebezpieczeństwo byłoby usunięte w razie tego rodzaju biegu wypadków. Wypływa to stąd, iż rozkład Rosji spowodowałby utworzenie się na jej terytorium szeregu państw, które neutralizowałyby się nawzajem, co odjęłoby Polsce niebezpieczeństwo ze wschodu. Oczywiście o wiele gorzej przedstawiałaby się sytuacja, gdyby na gruzach Rosji Sowieckiej powstała nowa a zjednoczona Rosja carska, ideologicznie związana z Niemcami hitlerowskimi. Wprawdzie rola tego rodzaju czynników rodzinno-ideologicznych nie może być nigdy przeceniana i byłoby prawdopodobne, iż tego rodzaju Rosja kierowałaby się w stosunku do Niemiec raczej interesem narodowym jak sentymentem, ale znów z drugiej strony nie wiadomo, czy właśnie interes narodowy nie nakazywałby tym dwom państwom współdziałania przeciw Rzeczypospolitej Polskiej.

W tym miejscu ograniczamy się do postawienia problemu bez pretensji do jego rozwiązania. Jest rzeczą jasną, iż dla Polski byłoby korzystniejsze, aby rozkład państwowy Rosji nastąpił wskutek wydarzeń na Dalekim Wschodzie, względnie przebiegających wewnątrz państwa. Rozkład Rosji wskutek interwencji Niemiec byłby już o wiele mniej pożądany. Problem, który stawiamy, to pytanie, czy Rzeczypospolita Polska powinna faworyzować prawdopodobniejszą i realniejszą, ale mniej dla nas korzystną ewentualność roku 1918, czy też czekać na ewentualność roku 1919, niepewną, ale dla nas bardziej pomyślną.

Doświadczenie austriackie wykazuje, że rozkład państw opartych narodowościowo na podstawach niezdrowych z trudnością następuje bez wstrząsu wojennego. Trudno więc liczyć też na samoczynny rozkład Rosji Sowieckiej. Może byłby nawet słuszny paradoks, że niepodległa Ukraina bez wstrząsu wojennego mogłaby powstać tylko wtedy, gdyby należały do Rosji dzisiejsze prowincje ukraińskie Rzeczypospolitej. Z drugiej zaś strony uniemożliwienie dobicia "chorego człowieka" Europy XX wieku, tzn. Rosji Sowieckiej, przez berlińskich konowałów, zagrażałoby bezpośrednio powrotem koncepcji rapallińskiej, przymierza niemiecko-rosyjskiego i ciężkim kryzysem międzynarodowym Rzeczypospolitej. "Najwięcej - pisał w roku 1919 marszałek Piłsudski do p. Leona Wasilewskiego - obawiam się Niemców... którzy przyjdą przeciw nam w zupełnym sojuszu z bolszewikami". Polityka pasywna, tzn. oczekiwanie na samoczynny rozkład Rosji, bez dopuszczenia do przyspieszenia go przez Rzeszę Niemiecką, prowadzi prostą drogą do najgorszej ewentualności zjawienia się Niemiec w sojuszu z bolszewikami.

Jeżeli trudno nam dziś rozstrzygnąć, czy istotnie w interesie Rzeczypospolitej byłoby przymierze wojskowe z Niemcami przeciw Rosji, to w każdym razie pewne jest, iż nasza polityka wymaga, aby w kraju istniała liczna i wpływowa grupa, która by była właśnie tego zdania. Sojusz z Polską jest dla Niemiec jedynym realnym sposobem dostania się do Rosji Sowieckiej. Trudno sobie wyobrazić, aby powtórzyła się wojna krymska i aby armia niemiecka miała desantować od północy, wobec beznadziejnego: zamknięcia cieśnin i stanowiska Wielkiej Brytanii. Problem bałtycki wymagałby specjalnego opracowania, przekraczającego ramy tej książki. Stwierdźmy tu tylko, że trudno jest rozprawiać w dzisiejszej sytuacji o drodze przez Litwę i Łotwę. Jedynym realnym sposobem spełnienia programu imperializmu niemieckiego wobec Rosji jest sojusz z Polską. Gdy opinia publiczna w Polsce jest nastrojona bezwzględnie wrogo do wszelkich możliwości wielkiej gry - tzn. sojuszu polsko-niemieckiego, szanse powodzenia przeciwrosyjskich planów Rzeszy maleją prawie do zera. Wtedy zjawia się na scenie dziejowej widmo nowego Rapalla. I dlatego nawet ci, którzy by sojusz z Niemcami uważali za błąd, ale którzy rozumieją, że antagonizm rosyjsko-niemiecki jest dla Polski nadzwyczaj pożądany, powinni się zgodzić, iż istnienie w Polsce grupy ludzi widzących przyszłość Rzeczypospolitej w sojuszu z Niemcami przeciw Rosji - jest politycznie nadzwyczaj pożądane.

Powtarzamy, że nie pragniemy tu dyskutować całości zagadnienia ewentualnego sojuszu Polski z Niemcami. Mimochodem tylko pragnęlibyśmy się zastrzec przeciw używaniu pewnych argumentów, których trafność nie wydaje się zbyt pewna i niewątpliwie nasuwa poważne zastrzeżenia.

Mamy tu na myśli kwestię tak często dyskutowaną - ostatnio w związku z projektami ministra Barthou - niemożliwości przemarszu wojsk cudzoziemskich przez Polskę.

Nieporozumienie to wynikło nie tylko z braku wykształcenia historycznego większości naszych publicystów, ale i również z niezorientowania się opinii publicznej o jaki rodzaj przemarszu chodzi.

Dyskusja ta została zresztą wyjątkowo zaciemniona reperkusjami rozgrywek wewnętrzno-politycznych.

Ale przejdźmy już do oceny argumentacji przemarszowej. Z tego, co mówią przeciwnicy przemarszu, wynikałoby, że niedopuszczalność takowego jest jakimś aksjomatem polityki zagranicznej wielkich państw. Każdy, który choć pobieżnie orientuje się w historii, zrozumie nonsens tego twierdzenia. Francja w roku 1914 nie wzbraniała bynajmniej przemarszu wojskom angielskim na swym terytorium, podobnie jak Turcja nie tylko nie wzbraniała, ale wprost wzywała do siebie wojska niemieckie. Jeżeli Belgia nie puszczała wojsk niemieckich, to z największą przyjemnością przepuszczała wojska angielskie, a Rumunia jako warunek przystąpienia do wojny światowej kładła wkroczenie dużej ilości wojsk rosyjskich na swe terytorium! Aby się cofnąć nieco dalej, Austria w roku 1849 przyzwała wprost na swe terytorium wojska rosyjskie, w roku 1813 przepuszczała przez Czechy wojska polskie. Prusy w 1805 przepuszczały przez swe terytorium zarówno wojska francuskie, jak i wojska rosyjskie. ileż jeszcze można by wymienić podobnych wypadków? Teraz nasuwa się pytanie, czy wszystkie te państwa istotnie źle wychodziły na takich przemarszach. Niekiedy nie kończyły się zbyt dobrze - jak przemarsz wojsk rosyjskich przez Rumunię w 1877 roku - w innych znów przynosiły tylko korzyść państwom, które udzieliły prawa przemarszu. Żadnych stałych zasad pod tym względem nie można wysuwać. Najlepszym dowodem niech będzie to, że Polacy w roku 1792 najsilniej zarzucali Prusakom, iż nie chcieli przemaszerować przez ich terytorium ku Rosji. Wprost zaś szaleńcem musiałby być ten Polak, który by wzbraniał Napoleonowi przemarszu przez Polskę w roku 1812, a Karolowi XII utrudniał kampanię w 1709. Jeżeli przemarsz wojsk sprzymierzonych dokonywuje się w celu, który jest dla państwa pożądany, jest on korzystny, jeżeli natomiast cel jest niepożądany, jak w wypadku Niemiec i Belgii w roku 1914, jest wybitnie niekorzystny. Chodzi tu więc nie tyle o sam fakt, że "odbędzie się przemarsz" ale o pytanie, czy cel, do którego dana armia zmierza, jest dla państwa pożądany i czy nadzieja na jego spełnienie wyrównuje ryzyko, i ewentualne niedogodności pochodzące z pobytu obcej armii na terytorium państwowym.

Między przemarszem projektowanym przez p. Barthou, a przemarszem wynikającym z normalnego sojuszu Rzeczypospolitej z innym państwem zachodzi zresztą zasadnicza różnica. Pakt Barthou przewidywał automatyczny przymusowy i niezależny od woli Rzeczypospolitej przemarsz wojsk sowieckich. Byłoby to powtórzenie sytuacji z lipca 1830 roku, kiedy wojska Mikołaja miały przez Królestwo Kongresowe iść do zachodniej Europy. Byłaby to utrata samodzielności Polski. Zupełnie inaczej przedstawiałaby się możliwość przymierza z Niemcami, prze- widującego dobrowolne, zależne całkowicie od naszej decyzji w znanych okolicznościach i odnoszące się do jednego tylko konfliktu, przeprowadzenie wojsk niemieckich przez Polskę.

W interesie Rzeczypospolitej nie leży ochrona integralności Sowietów, lecz takie rozwiązanie zagadnienia "chorego człowieka", które by stosunkowo najmniej wzmocniło imperializm niemiecki. Jedynym takim rozwiązaniem jest przebudowa naszego wschodniego sąsiada na szereg wzajemnie neutralizujących się państw narodowych, opartych na demokratycznych zasadach rządzenia. Obojętność Polski wobec sporu niemiecko-rosyjskiego odnosić się więc może jedynie tylko do braku ochrony integralności Rosji. Natomiast tam gdzie chodzić będzie o rozwiązanie sprawy rosyjskiej, Polska musi wystąpić z własną doktryną polityczną. Możemy z dużą racją przypuszczać, że doktryna ta nie powinna zbytnio się różnić od odnośnych poglądów Downing Streetu. W decydującej chwili mógłby nawet wytworzyć się blok polsko-angielsko-francuski, mogący w dużej mierze dyktować zagojenie ropiejącej na organizmie Europy rany sowieckiej. Analogia do stanowiska Austrii i Anglii w okresie między traktatem w San Stefano a kongresem berlińskim narzuca się sama przez się. Kto wie, czy na tapecie nie pojawi się znów stara zasada równości nabytków. Jak wiadomo w XVIII wieku podstawą dyrektoriatu europejskiego była niedopuszczalność wzmocnienia jednego z mocarstw, bez odpowiedniego powiększenia sił innych. Oczywiście mamy tu na myśli nie tyle rozwiązania imperialistyczne ile relatywistyczne.

Przyznajmy jednak z pełnym obiektywizmem, że tego rodzaju rozwiązanie jest w bliskich nam okresach czasu nieprawdopodobne. Publicyści endeccy rozdzierają szaty z przerażenia na myśl o wzmocnieniu się Rzeszy Niemieckiej wskutek rozwiązania przez nią zagadnienia rosyjskiego. Co do nas to nierealność tej koncepcji upatrujemy w czemś odwrotnym, właśnie w szalonym niebezpieczeństwie, na jakie narażony byłby napastnik, mogący jedynie wąską drogą dostać się do Rosji Sowieckiej, z armią, francuską nad Renem i z armią polską pod samym Berlinem.

Wprawdzie Rosja Katarzyny II i Aleksandra II bardzo podobnie angażowała się wobec Turcji, ale dziś te rzeczy nie mogą być uważane za prawdopodobne. Nawet w razie zupełnego zwycięstwa, sytuacja Niemiec byłaby w najwyższym stopniu krytyczna i niebezpieczna.

Droga prowadząca do raju federalistycznego jest bardzo ciernista. "Bardzo się obawiam - pisał marszałek Piłsudski o Ignacym Paderewskim - że różne niecnoty imperialistyczne mogą często sprowadzać go z ciernistej ścieżki, prowadzącej do raju federalistycznego". Ale z drugiej strony nie możemy nigdy zapomnieć o jaką stawkę tu chodzi i jakby wyglądała nasza sytuacja w razie powstania na nowo sojuszu niemiecko-rosyjskiego. Jedną z podstawowych, kardynalnych zasad polityki polskiej musi być dążenie do utworzenia, względnie zachowania na naszych granicach maksymalnej ilości tworów państwowych, neutralizujących się wzajemnie. To, jednak, o czym trzeba ciągle pamiętać, polega na tym, że nie można naraz realizować wszystkich programów. Olgierd Górka po mistrzowsku wykazał nie- dawno skutki maksymalizmu politycznego w polityce państw, które nie potrafiły obronić swej niepodległości w latach 1918 i 1919. Jedną z głównych przyczyn niepowodzeń polskiej polityki zagranicznej w drugiej połowie XVI i w pierwszej połowie XVII wieku było to, że pragnęliśmy realizować nasz program polityczny jednocześnie nad Bałtykiem, nad Morzem Czarnym i we wszystkich innych kierunkach. Umiejętność ofiary na jednym punkcie, by zapewnić sobie rozstrzygające powodzenie na drugim - ważniejszym, była też zawsze bronią w rękach największych mężów stanu Europy. Ofiarą było np. ze strony Bismarcka zrzeczenie się wszelkich nabytków terytorialnych w Austrii w roku 1866, wbrew opinii następcy tronu i generalicji pruskiej. Ale ta ofiara stała się jednym z głównych powodów nieinterwencji Austrii w roku 1870, a co zatem idzie definitywnego zjednoczenia Niemiec. Ofiarą było odstąpienie Sabaudii i Nicei przez Cavoura Napoleonowi III, ale rezultatem tej polityki było zjednoczenie królestwa Italii.

W chwili obecnej przeżywamy silne napięcie propagandy polityki czynnej w Polsce. Propaganda ta może jednak z łatwością przejść w bezsensowną tromtadrację. Imperializm na wszystkie strony - bullowszczyzna en plein - oto co zagraża polskiej opinii publicznej w epoce następującej bezpośrednio po rozkładzie ideologii dmowszczyzny. Przeciwdziałanie temu może po- legać jedynie na skupieniu uwagi opinii polskiej na naszej narodowej doktrynie załatwienia problemów chorych ludzi Europy współczesnej, tzn. Rosji i Czechosłowacji, i na wpojeniu jej przekonania, że są to rzeczy bardzo wielkie, o bardzo decydującym znaczeniu. Rzeczy - którym można by chwilowo poświęcić inne, mniej ważne sprawy.

Jeżeli sięgniemy do głębi zagadnienia, to spostrzeżemy, że przed Polską stoją właściwie dwie wielkie drogi prowadzące do ochrony jej integralności terytorialnej. Jedna droga - to wyzyskanie w maksymalnej mierze siły bezwładu europejskiego. Wszelkie zmiany na mapie Europy niewątpliwie prowadzą do naruszenia tego zbawczego bezwładu. To jest droga w polityce zagranicznej konserwatywna i właściwie najłatwiejsza. To jest au fond polityka zagraniczna prekonizowana przez wszystkie odcienie dmowszczyzny w Polsce. Niestety jednak historia stwierdza, że siła bezwładu była wprawdzie zawsze siła ogromną, ale w końcu ulegała elementom bardziej aktywnym. Druga droga, to droga prowadząca do uzyskania przez Polskę stanowiska naprawdę mocarstwowego, nie przez nabytki terytorialne, ale przez stworzenie na naszych granicach maksymalnej ilości organizmów państwowych, nawzajem się neutralizujących. Poznaliśmy powyżej jak w stosunku do tych zagadnień przedstawiają się stosunki niemiecko-rosyjskie. Obecnie, z tego samego punktu widzenia omówimy jeszcze możliwości stosunków polsko-ukraińskich, polsko-francuskich i polsko-czechosłowackich. Te rzeczy bowiem są najbardziej zasadnicze dla naszego toku rozważań.

[...]

Źródło:

Adolf Bocheński, Między Niemcami a Rosją, Warszawa 1994, s. 13-22; 35-44.

Autor publikacji: 
GEOPOLITYKA: