MIĘDZY NIEMCAMI A ROSJĄ - ROK 1937 (FRAGMENTY II)

20. Perspektywy słowiańskie

Federacja polsko-ukraińska względnie ścisłe przymierze tych dwu państw (między tymi dwoma pojęciami widzimy zresztą tylko tę różnicę, iż pierwsze byłoby nieco starsze), pociągnęłoby za sobą również pewne konsekwencje w odniesieniu do zagadnień stosunku Polski do Rosji i do Europy Środkowej.

W stosunku do Rosji położenie Polski przypominałoby wówczas silnie czasy ostatnich Jagiellonów. W razie zniknięcia wspólnej granicy polsko-rosyjskiej osłabłoby niewątpliwie zrozumienie dla sporu z Rosją w Polsce, podobnie jak za Zygmunta Starego nie było w Polsce - nie mającej granicy z Rosją, żadnego zrozumienia dla sporu Litwy z caratem. Zygmunt August poszedł, jak wiadomo, drogą odstąpienia Koronie przez Litwę Wołynia i Podola, celem podniesienia u społeczeństwa polskiego zrozumienia dla konfliktów z Rosją. W naszych czasach podobną rolę mogłoby odegrać zagadnienie białoruskie. Interes Ukrainy wymagałby wówczas, aby na terenie Białorusi zaistniała wspólna granica polsko-rosyjska, tzn., aby jednocześnie z niepodległą Ukrainą nie zaistniała i niepodległa Białoruś. Natomiast polska racja stanu winna raczej skłaniać się ku równoległości rozwiązania sprawy ukraińskiej i sprawy białoruskiej. W razie sojuszu z Ukrainą brak wspólnej granicy Polski z Rosją nadawałby mu cechę przewagi Polski, w razie federacji kwestia antagonizmu tylko Polski z Niemcami miałaby przeciwwagę w antagonizmie tylko Rosji i Ukrainy. Równoległość załatwienia sprawy ukraińskiej i sprawy białoruskiej powinna też uróść do naczelnych kanonów naszej polityki, w razie likwidacji "chorego człowieka" - ZSRR.

W razie federacji polsko-ukraińskiej zupełnie odmiennie przedstawiałby się natomiast nasz stosunek do zagadnienia Rusi Podkarpackiej. W razie powstania niepodległej Ukrainy, odnoszącej się nieprzyjaźnie do Polski, włączenie Rusi Podkarpackiej do naszych granic byłoby czystym szaleństwem. Utrudniłoby ono zupełnie niepotrzebnie wewnętrzny problem ukraiński w Polsce i równie niepotrzebnie spowodowałoby konflikt z Węgrami. Natomiast w razie federacji przyłączenie Rusi Podkarpackiej stałoby się niewątpliwie jednym z postulatów ukraińskiej połowy naszego państwa. Wówczas powrót do stanu antagonizmu polsko-węgierskiego zdawałby się być koniecznością dziejową. Tu należy też zaznaczyć, że realizacja federacji polsko-ukraińskiej byłaby właściwie jedyną reah1ą podstawą do odnowienia idei słowiańskiej. Problem antagonizmu z Węgrami z powodu Rusi Podkarpackiej postawiłby bowiem na tapecie możliwość o wiele realniejszego, jak dziś, współdziałania polsko-słowackiego. Z drugiej strony rozpadnięcie się ZSRR na szereg państw niewątpliwie sprowadziłoby radykalną zmianę w polityce czeskiej w stosunku do Polski. Tylko w tym wypadku bowiem Czesi zdecydowaliby się prawdopodobnie na ścisłe współdziałanie z Polską wobec Niemiec. Byłaby to oczywiście idea słowiańska z wyłączeniem Rosjan i Słowian Południowych. Należy jednak wyraźnie podkreślić, że jedynie ta hipoteza federacji polsko-ukraińskiej mogłaby dać jakieś podstawy współdziałaniu słowiańskiemu. Poza tym interesy państw słowiańskich byłyby między sobą równie sprzeczne jak interesy jakichkolwiek innych państw środkowo - czy wschodnio-europejskich.

W wywodach zawartych w tym rozdziale staraliśmy się możliwie obiektywnie przedstawić perspektywy zmian na terenie Ukrainy i ich znaczenie dla Polski. Zasadniczym plusem podziału Rosji byłoby usunięcie niebezpieczeństwa koalicji niemiecko-rosyjskiej przeciw Polsce, dzięki wzajemnemu neutralizowaniu się państw powstałych na gruzach dzisiejszego ZSRR. Zasadniczym minusem byłoby utrudnienie polskiej polityki mniejszościowej wskutek powstania niepodległej Ukrainy. Niestety nasza polityka w stosunku do mniejszości jest tak bezrozumna, że żadne zmiany prawdopodobnie nie mogłyby uczynić czegoś gorszego dla naszego państwa - jak to, co robimy sami. Dobre strony powstania niepodległej Ukrainy wydają nam się większe od złych stron.

[...]

29. Na drodze do nowej Sadowy

Powyżej napisaliśmy, że Francji musi bardziej zależeć na przymierzu z Rosją, jak na przymierzu z Polską. Ale sprawa przymierza francusko-rosyjskiego - nawet abstrahując od wszystkich względów ideowo-politycznych, które zostawiamy tu zazwyczaj za nawiasem - nie jest wcale tak bardzo prosta. Jest nawet bardzo skomplikowana. Za skomplikowana - powiedziałby chętnie czytelnik. Na szczęście przychodzą nam w sukurs odruchowe reakcje francuskiej opinii publicznej, które ilu- strują zdawałoby się najbardziej subtelne odcienie racji stanu tego państwa. O ile Francji niewątpliwie bardziej zależy na Rosji jak na Polsce, o tyle przymierze z Rosją ma charakter równie pasywny jak przymierze z Polską. Francji nie zależy na tym, aby bronić Rosję przed jakąś agresją. Opinia publiczna jest pod tym względem jednomyślna. Groźba, że żołnierz francuski będzie musiał pójść bronić Stalina, jest też stale jednym z głównych argumentów prawicy francuskiej i - co rzadkie u tego ugrupowania - argumentem skutecznym. Wojna - pour le roi Staline - nikomu się nie uśmiecha. To, czego chcą Francuzi, to, żeby i Rosjanie ich bronili, ażeby odwrotnie, oni nie potrzebowali bronić Rosjan. Jakie to proste, prawda? Niestety jednak dla Francji okresy, w których Rosjanie pragną ich bronić, są w historii raczej dość krótkie. Dziwnym zbiegiem okoliczności, a właściwie naturalną losów koleją, zbiegają się one doskonale z okresami antagonizmu niemiecko-rosyjskiego. Gdy antagonizm niemiecko-rosyjski przycicha, gdy powstaje jakieś Święte Przymierze lub przymierze trzech cesarzy, lub Rapallo, "krzyk natury i objawienie geografii" Lamartine`a traci grunt pod nogami. Specjalnie dziś, gdy istnieje niepodległa Polska, okresy antagonizmu niemiecko-rosyjskiego zdają się być skazane na dość krótkie trwanie. Nie widać bowiem dobrze, co mogłoby powodować antagonizm tych dwu krajów, nie mających wspólnej granicy, gdy jeszcze pozostała Europa uniemożliwia jednemu z nich agresję na drugi, innymi drogami.

Obserwacja genezy przymierza francusko-rosyjskiego z roku 1 1893 najlepiej wyjaśnia ten fenomen dziejowy, o którym teraz piszemy. Po wycofaniu się Rosji z przymierza trzech cesarzy w roku 1867, zawarł z nią Bismarck traktat reasekuracyjny, tzw. "Ruckversicherungsvertrag", w którym oba państwa gwarantowały sobie wzajemnie neutralność w razie konfliktu zbrojnego. Po ustąpieniu Bismarcka w roku 1891, jego następca Caprivi odmówił przedłużenia traktatu reasekuracyjnego. Ta właśnie okoliczność, zaostrzająca znacznie stosunki niemiecko-rosyjskie, stała się wstępem do manifestacji poprzedzających przymierze francusko-rosyjskie i pobudką i samego przymierza. Nie ma chyba nikogo, który by nie dostrzegał, że dzisiejsze zbliżenie francusko-rosyjskie jest spowodowane niebezpieczeństwem agresji m Rzeszy na Rosję. W chwili, gdy to niebezpieczeństwo ustanie, porozumienie niemiecko-rosyjskie będzie o wiele naturalniejszą konstelacją od przymierza rosyjsko-francuskiego.

Jeżeli mówimy, że Francji zależy na Rosji, to chcemy przez to powiedzieć, że zależy jej na trwaniu antagonizmu niemiecko-rosyjskiego, bez niego nie byłoby bowiem sympatii sowieckich dla Francji. Rosja dziś stanowi dla Francji coś w rodzaju piorunochrona, mającego ściągać wyładowania elektryczności niemieckiej. Jeden z postulatów, który powinien być najbardziej zasadniczy dla polityki francuskiej, jest dziwnie identyczny z zasad- niczym postulatem polskiej racji stanu. Mamy na myśli konieczność podtrzymywania antagonizmu niemiecko-rosyjskiego.

Moglibyśmy tu powtórzyć to wszystko, co pisaliśmy w pierwszym rozdziale tej pracy, o konieczności podtrzymywania przez Polskę tego antagonizmu przez odpowiednią politykę. Musi się bowiem pojąć, że antagonizm niemiecko-rosyjski trzyma się właściwie przede wszystkim dzięki nadziejom Niemiec na zrealizowanie swych planów imperialistycznych na terenie Rosji. Gdy dzięki pewnej określonej polityce Polski czy Francji nadzieja ta ostatecznie zniknie, droga do nowego Rapalla będzie utorowana. Zamiast nadziei na zdobycie rynków czy terenów emigracyjnych na terenie Rosji, przyjdzie nadzieja na odzyskanie Pomorza i Śląska. Jedynym logicznym zakończeniem przymierza rosyjsko-francuskiego, jak i antagonizmu niemiecko-rosyjskiego może być jedynie i tylko próba realizacji planów Hitlera w stosunku do Rosji. Kto tym planom przeciwdziała, pracuje dla nowego Rapalla.

W wielkiej dyskusji, którą w parlamencie francuskim spowodowała debata nad paktem z Sowietami, padało często słowo: nowa Sadowa. Używał go zwłaszcza z predylekcją utalentowany i niezależny publicysta Emil Bure. Niebezpieczeństwo zagrażające Rosji, to niebezpieczeństwo nowej Sadowy dla Francji - wołano. Wzmocnione na wschodzie Niemcy, jak po 1866 roku rzuciły się na Francję w 1870, tak postąpią i obecnie.

Argumentacja ta nie zdaje się być słuszna. Przeprowadzimy z nią polemikę, aczkolwiek punkt ciężkości zagadnienia leży jeszcze gdzie indziej. Między sytuacją Polski a sytuacją Francji wobec Rosji zachodzi ta różnica, że w likwidacji Rosji Polska widziałaby koniec dzisiejszego lub w każdym razie przyszłego wroga, Francja koniec dzisiejszego sojusznika. Niestety jednak dla Francji ten potężny sojusznik dzisiejszy nie może być nad Sekwaną uznawany za sojusznika stałego lub nawet naturalnego. Mówiliśmy powyżej, że jedyny warunek przymierza francusko-rosyjskiego - antagonizm niemiecko-rosyjski albo się skończy realizacją niemieckich planów imperialistycznych, albo się skończy w ogóle. W pierwszym wypadku Francja miałaby przynajmniej jasny i czysty stosunek z Polską, pozbawioną niebezpieczeństwa od wschodu. W drugim wypadku sytuacja Francji i Polski, wobec Niemiec i Rosji, nie byłaby zbyt pewna. Tylko w jednym wypadku rozumowanie o nowej Sadowie moglibyśmy uznać za słuszne. Byłoby to wtedy, gdyby nasz sceptycyzm co do istnienia jakichś obiektywnie słusznych założeń racji stanu i państw poszedł tak daleko, że nie widzielibyśmy przeszkód, aby i np. Niemcy i Rosja utrzymywały ze sobą antagonizm bez żadnego powodu lub żeby Polska bez żadnej przyczyny podporządkowała się Francji. W każdym innym wypadku moglibyśmy uważać Rosję za sojusznika bardzo tylko chwilowego. Naprawdę solidnym sojusznikiem Francji może być właściwie tylko Polska - w razie rozkładu Rosji na kilka państw narodowych.

Napisaliśmy powyżej, że ta polemika z koncepcjami "nowej Sadowy" nie jest jednak rzeczą ważną. Wynika to chociażby z tego, że szukając w "Journal Officiel" sprawozdań z dnia debaty parlamentarnej nad paktem z Sowietami ani śladu podobnej argumentacji w ogóle nie znajdziemy. Punkt kulminacyjny stosunku Francji do antagonizmu niemiecko-sowieckiego leży nie w tym rozumowaniu, ale w psychicznie pasywnym nastroju mas francuskich, który faktycznie uniemożliwiłby interwencję Francji w razie konfliktu niemiecko-rosyjskiego.

Jest to dziwny zbieg okoliczności, dziwny paradoks zaiste, że to, co zazwyczaj paraliżuje rację stanu państwa, w tym wypadku stać się może właśnie jego największą podporą. Nieruchomość Francji wobec sporu niemiecko-rosyjskiego nie mogłaby dziś być, spowodowana przeświadczeniem patriotycznym, lecz tylko tępym pacyfizmem. A przecież właśnie ta nieruchomość zdaje się najbardziej odpowiadać francuskiej racji stanu.

W następstwach Sadowy z 1866 roku były dwa elementy. Jednym było osłabienie Austrii, drugim znaczne wzmocnienie Prus wskutek zjednoczenia całych Niemiec pod ich egidą. Francji zależało niewątpliwie w 1866 roku na Austrii, podobnie jak zależy jej dziś na Rosji. Ale choćby nie wiem nawet ile jej zależało na Rosji, nie zmieni to w niczym faktu, że sojusz francusko-rosyjski jest realny tylko w epokach antagonizmu niemiecko-rosyjskiego. Podobnie Polsce może zależeć na pomocy np. Persji lub Australii w ewentualnym sporze z Rosją, co jednak nie zmienia w niczym nierealności nadziei na odnośną pomoc. Dlatego element osłabienia Rosji w nowej Sadowie, przygotowywanej przez Prusy, nie może być dla Francji uważany za niekorzystny. Inaczej jest z elementem ewentualnego wzmocnienia Rzeszy Niemieckiej. I tu znów otwiera się dziwna zbieżność między polityką polską a polityką francuską. Oba państwa zainteresowane w podtrzymaniu antagonizmu niemiecko-rosyjskiego, zainteresowane są również w powstrzymaniu nadmiernego wzmocnienia się Niemiec. Dlatego też nie jest wykluczone, że pasywność francuska i racja stanu polska doprowadziłyby oba państwa w razie ewentualnego zatargu niemiecko-rosyjskiego do dość podobnego stanowiska. Mamy na myśli współdziałanie w rodzaju tego, które stosowała Austria i Anglia w wojnie 1877 roku. Współdziałanie połączone w odpowiednim momencie z naciskiem w kierunku rozwiązania sprawy rosyjskiej przez stworzenie na terenie dzisiejszego ZSRR szeregu niepodległych państw narodowych i zapewnienia im rządów demokratycznych. Tylko ta droga - mogąca zresztą na dłuższy czas zapewnić spokój Europie - mogłaby ograniczyć rozmiary sukcesu niemieckiego i ograniczyć je w sposób trwały.

Przed Francją stoją w tej chwili dwie wielkie drogi. Jedna - to droga uniemożliwienia zatargu niemiecko-rosyjskiego. Ta droga prowadzi do nowego Rapalla. Druga, to droga współdziałania z Polską.

Ale nie łudźmy się. Droga do Paryża nie prowadzi dla Polski przez poczekalnie salonów i przez przyjazdy na dworce. Prowadzi ona szlakiem bardziej okrężnym, ale większym, wspanialszym - przez Kijów, przez Charków i Odessę.

Konkludujemy: okoliczność, że Francji bardziej zależy na przymierzu z Rosją niż z Polską, powoduje dziwnym paradoksem konieczność dążenia do podtrzymywania antagonizmu niemiecko-rosyjskiego. Otóż ten stan może się utrzymać tylko dzięki przyjaznej Niemcom polityce Polski. Dla Francji najgorszy jest stan przymierza niemiecko-rosyjskiego, lepszym zniknięcie jednolitej Rosji i przymierze polsko-francuskie przeciw Niemcom, najlepszym stan antagonizmu niemiecko-rosyjskiego i przymierze Francji z Rosją. Dla Polski najlepsze byłoby zniknięcie jednolitej Rosji i przymierze z Francja przeciw Niemcom, gorszym stan chwilowego antagonizmu niemiecko-rosyjskiego, najgorszym tylko przymierze niemiecko-rosyjskie. Tak przedstawiają się zbieżności i rozbieżności polityki obu państw.

[...]

38. Słowacy a Polska

Na cóż jednak zajmowaliśmy się tak długo wykazaniem sprzecznych interesów czesko-słowackich. Sama ambicja poznawcza nie może tłumaczyć zajęcia takiej ilości miejsca w książce par exellence politycznej. Było nam to jednak potrzebne dla zrozumienia istoty stosunków polsko-słowackich.

Otóż w racji stanu słowackiej nie ma nic takiego, co nakazywałoby temu narodowi występować przeciw Polsce. Widzieliśmy w rozdziale poświęconym polityce czeskiej wobec Polski, jak niepewnie przedstawiają się nasze stosunki z Pragą. Widzieliśmy, że z każdego konfliktu polsko-niemieckiego skorzystają Czesi, by chwilowo porozumieć się z Niemcami i że na dłuższą metę opierać się oni zamierzają wobec niebezpieczeństwa niemieckiego nie na Rzeczypospolitej, ale na Rosji. Wynika z tego niezbicie konkluzja, że w razie konfliktu z Niemcami spodziewać się możemy niechętnego do nas stanowiska naszego południowego sąsiada, w razie konfliktu z Rosją stanowiska wręcz wrogiego. Otóż jeżeli Słowacy nie mają dziś żadnych interesów przeciwniemieckich, to również nie mają powodów, aby w razie konfliktu polsko-niemieckiego wysługiwać się Niemcom przeciw Rzeczypospolitej. W tym wypadku spodziewać się możemy z tej strony pełnej i szczerej neutralności.

Natomiast w razie zaostrzenia się antagonizmu polsko-rosyjskiego żaden interes słowacki nie dyktuje pójścia za czeskim dążeniem do uzyskania "korytarza" do Rosji. Słowacy nie potrzebują sąsiedztwa rosyjskiego przeciw Niemcom, nie spodziewają się pomocy rosyjskiej przeciw Węgrom. Sąsiedztwo i bezpośrednie połączenie z Rosją musi być przeciwnie uważane przez Słowaków za duże niebezpieczeństwo. Z jednej strony bowiem, jak wskazywaliśmy powyżej, ewentualne pretensje Rosji do Rusi Podkarpackiej mogłyby wywołać niepokojące konflikty na granicy obu krajów i narodów, z drugiej znów sąsiedztwo komunizmu w kraju, w którym i tak tyle głosów pada na listy komunistyczne, nie może być tu żadną miarą uważane za rzecz pożądaną.

Powyższe elementy słowackiej racji stanu powinny w pełni wyjaśniać dlaczego w interesie Polski zdaje się być jak najdalej posunięty rozwój poczucia narodowego u Słowaków. Rozwój ten - w razie pozostania Słowaczyzny w ramach państwowości nadwełtwiańskiej, stanowić będzie zawsze potężny hamulec dla antypolskich kombinacji czeskich. W razie powstania niepodległej Słowaczyzny, mieć będziemy na dużej połaci granicy sąsiada w każdym razie dla nas życzliwszego od dzisiejszej Czechosłowacji. Podkreślając ten nasz wspólny interes polsko-słowacki, nie możemy jednak pominąć pewnych naturalnych granic naszej ingerencji w te sprawy, granic, które określają w ogóle nasz wysiłek skierowany na południe.

Polska żadnych planów imperialistycznych ani hegemonistycznych na południu nie posiadała i nie posiada. Jest naszym obowiązkiem moralnym i dziejowym nie odmawiać z ufnością odnoszącemu się do nas narodowi duchowego oparcia w jego walce o odrębność narodową. Ale każdy rozumie, że byłoby nonsensem, za cenę osłabienia i tak na glinianych nogach opierającej się Czechosłowacji, brać na siebie nowy antagonizm z Węgrami. Jest rzeczą słowackiej racji stanu czy przymierza z Rumunią i Jugosławią będzie się w przyszłości uważać za wystarczającą osłonę przed niebezpieczeństwem węgierskim, czy też raczej dopatrywać się jej będzie w rozpaczliwych Kroftowskich łamańcach, mających pogodzić sojusz z Rumunią i Jugosławią z przymierzem z Rosją i z współdziałaniem z Włochami...

Ewolucja naturalna prowadzi do niepodległości Słowaczyzny, podobnie jak prowadzi do niepodległości Ukrainy. Ale jeżeli między Polską a Ukrainą będą niewątpliwie istniały bardzo poważne sprzecme interesy, to poza kwestią Spiszu i Orawy, którą uważamy wszyscy za bezwzględnie załatwioną, między Polską a Słowaczyzną żadnych sprzecmych interesów nie będzie. O ile chodzi natomiast o przyszłość stosunków słowacko-węgierskich, to w tej dziedzinie tak samo, jak i w dziedzinie stosunków czesko-słowackich, zasadnicze znaczenie będzie miał postęp świadomości narodowej wśród Słowaków. W razie jeżeli naród słowacki skonsoliduje się definitywnie, dążenie do aneksji tego kraju przez Węgry straci właściwie wszelki sens. O ile natomiast chodzi o terytoria mieszane, słowacko-węgierskie, to a la longue o ich przynależności państwowej rozstrzygnie prawdopodobnie wola większości mieszkańców.

Między racją stanu polską a czeską istnieje wiele sprzecznych interesów, poza sprawą Śląska. Między polskim a słowackim interesem nie ma sprzeczności. Dlatego niepodległość słowacka będzie dla nas zawsze korzystna. Najważniejszą jednak dla nas okolicznością w niepodległości słowackiej byłoby definitywne oddzielenie Czech od Rosji i usunięcie powodów uniemożliwiających wspólny front czesko-węgierski przeciw Niemcom.

39. Cel przymierza rumuńskiego

Niedawno miałem przyjemność podróżować z jednym z najwybitniejszych przywódców naszej opozycji. Mówiło się trochę o Rumunii. "Titulescu. A tak, ustąpił... Ale on wróci jeszcze, o wróci" - dodał z ciepłem i nadzieją w głosie.

Długo zastanawiałem się, jak to jest możliwe, aby ten człowiek, który jest doskonałym patriotą i złożył tego dowody, mógł zajmować, wychodząc z tego samego założenia, tak diametralnie różne od nas stanowisko. Zdaje się jednak, że w końcu natrafiłem na rozwiązanie. Otóż, jeżeli my uważamy Rumunię za ewentualnego sojusznika Polski na wypadek wojny z Rosją - on - mój interlokutor - a z nim cała opozycja, uważają Rumunię nie za sprzymierzeńca na wypadek konfliktu z Rosją - z którą p. Titulescu nawiązał aż zbyt serdeczne stosunki - ale na wypadek konfliktu... z Niemcami.

Dyskusja z tym twierdzeniem byłaby może zbyteczna. Jeżeli jednak społeczeństwo polskie wierzy naprawdę, że wszyscy Żydzi wyemigrują z Polski do Hondurasu lub do Palestyny na 500 certyfikatów, jeżeli wierzy, że księża ukraińscy wolą komunistów od Polaków, to nie ma chyba nonsensu, który by się nie mógł u nas zakorzenić. Warto więc i trzeba dyskutować z twierdzeniem, że Rumunia może być sprzymierzeńcem Polski w razie konfliktu z Niemcami i że prądy filorosyjskie, małoententowe w Rumunii mogą być zgodne z interesami Rzeczypospolitej.

Nie można zresztą przypuszczać, iż zwolennicy Małej Ententy wierzą, że wojska naszego sojusznika rumuńskiego zjawią się kiedyś na Pomorzu i że marszałek Averescu zechce pod Tczewem i pod Piłą odnowić laury zdobyte nad Niemcami pod Marekeszti i Marekeszti. Nawet b. minister pełnomocny RP w Bukareszcie, p. Józef Wielowieyski, prawdopodobnie nie wierzy w tę możliwość. Interes antyniemiecki Rumunii spoczywa raczej w ocenie przeciwieństwa węgiersko-rumuńskiego i w nadziei, że z tego antagonizmu w razie konfliktu mogłyby wyniknąć kłopoty dla Niemiec. Rumunia w tym wypadku miałaby paraliżować niemieckiego sprzymierzeńca - Węgry. Z drugiej strony jednak nie wydaje się nam bardzo prawdopodobne, aby granicom Polski w dzisiejszej konstelacji międzynarodowej mogło zagrozić poważne niebezpieczeństwo ze strony Węgier. Wprawdzie opowiadał mi niedawno jeden z b. oficerów adiutantury marszałka Piłsudskiego, że na wiadomość o rewolucji Beli Khuna marszałek spędził całą noc bezsennie i że wypalił w ciągu nocy mnóstwo papierosów, co podobno miało być u niego objawem zaniepokojenia. Ale niemniej trudno sobie wyobrazić, aby Honwedzi mieli poprzez Ruś Podkarpacką i Słowaczyznę dybać na dziedzictwo króla Andrzeja i Salomona węgierskiego... na Lwów. Prędzej już chyba Polska zgłosi swe pretensje do Bukowiny. Ale żart na stronę. Antyniemiecka wartość Rumunii dla Polski polegać może w wypadku wojny z Niemcami jedynie na neutralizowaniu Węgier, lecz nie na zabezpieczeniu Polski, której od Węgier nic nie zagraża, a przede wszystkim na zabezpieczeniu tyłów Czechosłowacji. I tu leży sedno sprawy. Cała wartość, jaką może mieć dla nas Rumunia, pozostająca w konstelacji francuskiej, małoententowej, w konstelacji pp. Titulescu i Jorgi, to właśnie zabezpieczenie tyłów naszego drogiego pobratymcy słowiańskiego, który tylokrotnie składał i składa nadal Polsce, przez usta swych znakomitych mężów stanu Masaryka, Benesza i Szeby, dowody zainteresowania dla integralności naszych granic wschodnich i, nawet zachodnich.

Gdybyśmy nawet mieli pełną wiarę w trwałość przeciwniemieckich nastawień Czech i gdybyśmy nawet wierzyli w stałość współdziałania niemiecko-węgierskiego, to i wówczas pożytek z tego rodzaju roli spełnianej przez Rumunię byłby dla Polski szczupły, bardzo szczupły. Ale dwa powyżej wymienione punkty nie wydają się wcale tak bardzo murowane. Z jednej strony mamy fakt, że koła znajdujące się dziś u władzy na Węgrzech, cała lewica tego państwa i sfery legimistyczne, są wyraźnie wrogo nastawione do możliwości połączenia Austrii i Niemiec, a to z powodów, które nie potrzebujemy tu wyłuszczać, gdyż są same przez się zrozumiałe. To, co łączy Węgry z Niemcami, to właściwie jedynie nadzieja na odzyskanie Rusi Podkarpackiej i Słowaczyzny. Ale i tu - nawet w tym wspólnym wielkim antagonizmie do dzisiejszej Czechosłowacji - między obu kontrahentami zachodzi zasadnicza różnica. Koncepcja Niemiec w stosunku do Czechosłowacji - ta koncepcja, która wynika najjaśniej z działalności kierowanej przez Hitlera partii Henleina w Sudetach - to włączenie całości dzisiejszej republiki do orbity wielkiego systemu politycznego Rzeszy, tak jak cała korona św. Wacława była kiedyś częścią cesarstwa Hohenstaufów, a Praga stolicą imperium Luksemburgów. Natomiast podział Czechosłowacji - ta "komunia", o której tak pięknie pisał w swym dziele Władysław Studnicki, zdaje się dość mało nęcić kierownicze sfery Rzeszy, chociażby ze względu na dziwaczne rozmieszczenie terytorialne Niemców w Czechach lub nagromadzenie całego dawnego przemysłu austro-węgierskiego na terenie niemieckich Sudetów. Nawet więc między niemieckim i węgierskim sposobem patrzenia na sprawę Słowaczyzny - stanowiącej jedyny łącznik między tymi dwoma państwami, istnieje zasadnicza różnica. A przecież ciągłe wzmacnianie się słowackiej świadomości narodowej - poprzez odebranie tego kraju i Węgrom i Czechom, musi kiedyś automatycznie położyć kres w ogóle wszelkim punktom spornym między tymi oboma państwami. Czy zaś Czechosłowacja pozostanie jeszcze długo w obozie przeciwniemieckim w Europie, to jest sprawa wątpliwa. Nie zamierzamy jej tu dyskutować w całej rozciągłości, lecz ograniczymy się do wysunięcia twierdzenia - że jest to sprawa bardzo wątpliwa.

Możemy jednak sobie wyobrazić, że Czechy będą kiedyś naszym sprzymierzeńcem w razie wojny z Niemcami. Można sobie z dużą precyzją wyobrazić, że Rumunia będzie naszym sprzymierzeńcem w razie wojny z Rosją. Ale czego nie mogą przypuszczać nawet ci, którzy w czasie wojny życzyli sobie zwycięstwa Rosji, a którzy dziś prekonizują politykę zmierzającą do powstania nowego Rapalla - to pomocy czeskiej w naszym konflikcie z Rosją i pomocy rumuńskiej w naszym konflikcie z Niemcami.

40. Analogie czesko-rumuńskie

Z tego, co powiedzieliśmy powyżej, musimy jednak wyciągnąć pewne konsekwencje. Jeśli stwierdzamy, że wartość rumuńskiego przymierza leży dla nas we wspólnej obronie przeciw niebezpieczeństwu rosyjskiemu, to jasne jest, że dziś, w epoce antagonizmu niemiecko-rosyjskiego, wszystko to, co w Rumunii usposobione jest przeciwrosyjsko, działa zgodnie z interesami Rzeczypospolitej Polskiej, wszystko zaś to co stoi po stronie Francji, Małej Ententy i porozumienia z Sowietami, działa przeciw interesom polskim. Rumunia jest jednym z krajów o najsilniejszej tradycji walki obozu rosyjskiego z obozem przeciwrosyjskim. Walka ta z równą zaciętością trwa do dziś dnia. W tej walce interesy Polski były i są zawsze po stronie rumuńskiego obozu przeciwrosyjskiego, nie zaś po stronie obozu filorosyjskiego. Jeśli chcemy się wczuć w dzieje tragicznego konfliktu rozgrywającego się od wieku prawie w Rumunii, musimy przede wszystkim zrozumieć, że każdy Polak musi stać po tej stronie, po której stał Karol I, Piotr Carp i Aleksander Marghiloman, nie zaś po stronie Filipescu, Take Ionescu i Titulescu.

W tej chwili jednak antycypujemy. Na razie nasuwa się pytanie, czy i jaką istotną realną wartość dla Polski przedstawia - wobec niebezpieczeństwa rosyjskiego - sojusz z Rumunią. Ciekawie przedstawia się pod tym względem analogia położenia Polski wobec Czech i wobec Rumunii. Do ewentualnej pomocy Czech w razie konfliktu Polski z Niemcami nie przywiązujemy bowiem wielkiej wagi. Mieliśmy niedawno okazję wyłuszczyć powody tego sceptycznego stanowiska. Nasuwa się pytanie, czy podobny sceptycyzm w stosunku do pomocy rumuńskiej wobec niebezpieczeństwa rosyjskiego nie byłby przypadkiem równie uzasadniony. Zdaje się nam mianowicie, że Czechosłowacja skorzysta z każdego ostrzejszego konfliktu polsko-niemieckiego, by wejść na nowo w dobre stosunki z Rzeszą Niemiecką. Poświęcenie zaś interesów Rzeczypospolitej przyszłoby Czechosłowacji w takim wypadku o tyle łatwiej, iż nie widzi ona w Polsce swego właściwego sprzymierzeńca w stosunku konfliktowym z Niemcami, lecz sprzymierzeńca tego widzi w Rosji. Każde więc osłabienie Polski i zbliżenie Rosji do Niemiec i Czechosłowacji jest w interesie czeskiej racji stanu. To są powody, które wykluczają liczenie się na serio z pomocą czeską w obecnej konstelacji międzynarodowej. Otóż pytanie, które wydaje się być w odniesieniu do stosunków polsko-rumuńskich specjalnie natrętne - to kwestia, czy przypadkiem przyszłość stosunków polsko-rumuńskich nie przedstawia się dość podobnie, z tym jednak, że wszędzie tam, gdzie w odniesieniu do polityki czeskiej mówiliśmy o Rosji, tu mówić będziemy o Niemczech i odwrotnie. Jest to sprawa godna zastanowienia się.

Jeżeli chodzi o skorzystanie z konfliktu Polski z Niemcami, by wejść z nimi w dobre stosunki - co było staraniem Czechosłowacji w latach 1925-1932 - i ewentualnym staraniem Rumunii o wyzyskanie antagonizmu polsko-rosyjskiego dla chwilowego pozbycia się niebezpieczeństwa ze strony Rosji - to pewna analogia jest tu zupeh1ie niewątpliwa. Mamy więc stosunek rządu Vaida-Voevody do Rosji w czasie wojny polsko-bolszewickiej, mamy neutralność zagranicznej polityki Rumunii, prowadzonej wówczas przez p. Take Ionescu wobec pochodu Sowietów na Warszawę, mamy wreszcie serdeczne stosunki z Rosją zapoczątkowane przez p. Titulescu jednocześnie z tarciami, jakie w latach ostatnich zaistniały między Sowietami i Polską. Jest to jednak stała tendencja państw do korzystania z zatargów państw innych dla utrzymania z partnerami dobrych stosunków. W istocie zachodzi jednak zupełnie zasadnicza różnica między sytuacją Czechosłowacji w stosunku do Niemiec i Rumunii w stosunku do Rosji.

Czechosłowacja nie może nic zyskać na konflikcie z Niemcami. Rumunia nie zdaje sobie dotąd sprawy z tego, co by mogła zyskać na rozpadnięciu się Rosji na kilka państw. Wprawdzie wybitny publicysta p. Pamfil Szeikaru wypowiada czasem na temat Sowietów sądy, których nie powstydziłoby się i nasze pismo, ale śmiało można powiedzieć, że zagadnienie rozpadnięcia się Rosji Sowieckiej na kilka państw dotąd w Rumunii nie zostało na serio postawione. To prawda. Ale z drugiej strony każdy konflikt z Niemcami musiałby być dla Czechów prawdziwą katastrofą. Katastrofą, a nie czym innym byłaby bowiem wojna z Niemcami dla państwa, w którym na dwóch Czechów przypada jeden Niemiec. Olbrzymi ciężar gatunkowy i ilościowy Niemców czeskich - stanowią oni przecież między innymi najliczniejsze stronnictwo w parlamencie - tworzy trudne do zrozumienia dla nas obciążenie polityki zagranicznej tego państwa. Mówi się często o podziale Czechosłowacji na kilka kantonów autonomicznych. Otóż trzeba wziąć pod uwagę, że tego rodzaju zmiana byłaby przewrotem nie tyle może w polityce wewnętrznej tego państwa - ile właśnie w jego polityce zagranicznej. Wtedy bowiem przeciwniemiecka polityka zagraniczna państwa z takim kantonem niemieckim - byłaby czymś w ogóle nie do pomyślenia. Jest to atut, którego Niemcy prawdopodobnie nie chcieliby się pozbyć przez zwykłą aneksję. To zagadnienie czyni z dzisiejszej Czechosłowacji niesłychanie problematycznego sprzymierzeńca w przyszłej możliwej walce z Niemcami. Otóż to właśnie zagadnienie w Rumunii zupełnie nie istnieje. Jeśli weźmiemy pod uwagę stosunki wewnętrzne i narodowościowe, będziemy musieli stwierdzić bez wahania, że państwo to jest psychicznie zdolne w każdej chwili do rozprawy z Rosją. Wprawdzie w południowej Besarabii mieszkają Rumuni dość dziwnego pokroju, bo Rumuni, którzy mówią po ukraińsku względnie po żydowsku, ale niemniej zarówno ich liczba, jak i znaczenie są dość znikome i nie znajdują się w żadnej proporcji z ilością Niemców w Czechach. Nie są to zresztą Rosjanie, lecz Ukraińcy, nie wszyscy są też komunistami.

[...]

43. Konkluzja naddunajska

Zapoznawszy się z elementami polityki państw sąsiadujących z nami na południu, możemy obecnie zastanowić się, jaki układ terytorialny sprzyjałby najlepiej możliwości polsko-rumuńskiego frontu przeciw Rosji z tyłami zabezpieczonymi od strony Węgier i polsko-czesko-węgierskiego frontu przeciw Niemcom, na wypadek powrotu sojuszu niemiecko-rosyjskiego.

Postulaty terytorialne ułatwiające zaistnienie takiego położenia dadzą się streścić w trzech punktach.

1. Pisaliśmy powyżej, że istnieją dwa sposoby oderwania Czech od sojuszu z Rosją i zmuszenia ich do oparcia się na Rzeczypospolitej Polskiej. Jeden sposób to byłby rozkład dzisiejszej Rosji. Drugi natomiast to byłoby znaczne oddalenie terytorialne obu państw, które by wykluczyło praktycznie nadzieje czeskie na korzystanie z pomocy wojskowej Rosji w razie wojny. Wówczas byłoby prawdopodobne, że Czesi zrezygnowaliby również ze starania się o wspólną granicę z Rosją i zrozumieliby, że ich losy są ściśle związane z powodzeniem lub niepowodzeniem Polski, nie zaś Rosji.

Polska w tej chwili nie może mieć żadnych pretensji do Rusi Podkarpackiej. Pomnażanie ilości Ukraińców w granicach państwa nie należałoby bowiem do kroków rozsądnych. Również w razie powstania niepodległej Ukrainy nad Dnieprem, Polska - prawdopodobnie skłócona z tą Ukrainą - nie miałaby powodu do ubiegania się o Ruś. Tylko w wypadku federacji polsko-ukraińskiej taka możliwość mogłaby zaistnieć. Ale przyznajmy od razu, że rozwiązanie federalistyczne jest najmniej prawdopodobne, chociażby ze względu na brak jakiejkolwiek predyspozycji psychicznej Ukraińców. Ruś Podkarpacka powinna natomiast oddzielić Czechy od Rosji i powinna przypaść Węgrom.

2. Posiadanie przez Węgry kraju zamieszkiwanego przez ludność ruską stworzyłoby pewnie wspólne interesy między Budapesztem, Bukaresztem i Warszawą. Obok Wołynia i Galicji Wschodniej, obok Besarabii i Bukowiny, Węgry miałyby Ruś Podkarpacką. Zbliżenie wynikające z tego stanu rzeczy byłoby słabsze w razie dalszego istnienia dzisiejszej Rosji, silniejsze w razie powstania niepodległej Ukrainy o większej dynamice narodowej. Trudno mieć nadzieję, aby ten czynnik miał zrównoważyć natężenie antagonizmu węgiersko-rumuńskiego. Że jednak byłby on argumentem działającym przeciw porozumieniu węgiersko-rosyjskiemu, a za porozumieniem węgiersko-rumuńskim - to rzecz pewna. W tym samym kierunku mogłaby być wyzyskana wspólna niechęć Polaków, Węgrów i Rumunów do idei panslawistycznej. Te oko- liczności przemawiają za oddaniem Rusi Podkarpackiej w depozyt Węgrom, którzy nota bene po Ukraińcach mają do niej od dawna największe prawa.

3. Rzeczą ogromnie ważną w razie powrotu antagonizmu polsko-niemieckiego byłoby stworzenie możliwości porozumienia czesko-węgierskiego u boku Polski przeciw Niemcom. Ostatecznie historia Węgier od lat prawie 400 składała się w dużej mierze z walki z elementem niemieckim. Nie jest rzeczą wykluczoną, iż ta tradycja stanie się rzeczywistością. Do tego jednak kardynalnym warunkiem byłoby usunięcie jabłka niezgody, które między Czechami a Węgrami stanowi Słowaczyzna. Chociaż spór polsko-niemiecki aż do chwili załatwienia sprawy rosyjskiej nie jest celowy, to musimy myśleć o przyszłości. Gdy okaże się, że naród słowacki jest zdolny do samoistnego bytu i nie stanie się ani łupem Czechów, ani łupem Węgrów, powód konfliktu automatycznie odpada. Jest to związane przede wszystkim z postępem uświadomienia narodowego Słowaków, następnie z powstaniem niepodległego państwa słowackiego. Dopiero zaistnienie tego państwa stworzyłoby bowiem możliwości dla jednolitego frontu przeciwniemieckiego w Europie środkowej. Obok powstania niepodległej Ukrainy i Białorusi, powstanie niepodległej Słowaczyzny powinno być przyjęte przez naszą opinię publiczną jako bezwzględny aksjomat polskiej racji stanu.

Niejednemu może się wydać dziwne, że do przymierza polsko-czeskiego dążymy drogą tak okrężną, poprzez pozbawienie Republiki Czeskosłowackiej obu prowincji nie należących do krajów historycznej korony św. Wacława. Jest takie przysłowie francuskie: "qui aime bien, chatie bien". Utrata tych prowincji przyniosłaby duże rozjaśnienie polityce czeskiej. Zresztą w deklaracjach ministrów praskich spotykamy się ciągle z biadaniami na temat sum, które Czesi dokładają do Słowaczyzny i Rusi Podkarpackiej. Wobec tego stanu rzeczy zdaje się jasne, że odłączenie Rusi i Słowaczyzny od Czech byłoby połączone z nadzwyczajną korzyścią nie tylko dla ich mieszkańców i dla wszystkich sąsiadów, ale także dla samej ludności czeskiej.

Źródło:

Adolf Bocheński, Między Niemcami a Rosją, Warszawa 1994, s. 64-65; 83-88; 110-118; 124-126.

Autor publikacji: 
GEOPOLITYKA: