Z HISTORII STOSUNKÓW POLSKO-ROSYJSKICH NAZAJUTRZ PO WOJNIE

Odczyt wygłoszony na dorocznym Walnym Zebraniu Stowarzyszenia Przyjaciół Nauk w Wilnie w dniu 20 czerwca 1936 roku

Dezorientują mnie nieraz sądy obcych, zwłaszcza zaś Polaków, o Rosji. Weźmy na przykład interesujące społeczno-polityczne studium Stanisława Grabskiego o rewolucjach.1/ "Dusza rosyjska - czytamy tam - jest zgoła różna od duszy europejskiej; przede wszystkim nie ma w niej żadnego umiaru; porusza się pomiędzy nieustannymi krańcowościami". Zbrodnia w literaturze rosyjskiej na każdym kroku towarzyszy najwznioślejszemu idealizmowi, niemal świętości. Nie każdy, oczywiście, Rosjanin "jest taki jak Raskolnikow Dostojewskiego, ale dla każdego Raskolnikow jest zrozumiały, stanowi zjawisko powszednie". Tak samo zaś jak umiaru, pozbawiona jest dusza rosyjska poczucia odpowiedzialności za swoje czyny; człowiek w Rosji czyni źle nie dlatego, że jest zły, ale że go prześladuje jakieś licho. Popełnia zbrodnię, mając najlepsze zamiary, doskonałe zasady, toteż opinia rosyjska z łatwością wybacza wszelki występek, byle człowiek miał piękną duszę. Aby zdać sobie sprawę z przepaści, która dzieli duszę rosyjską od zachodnioeuropejskiej, trzeba, według Grabskiego, "odrzucić w zastosowaniu do niej powszechnie obowiązujące w Europie reguły moralne i psychologiczne, nie sądzić o Rosji i Rosjanach według analogii z własną duszą i własnym społeczeństwem". Żaden Europejczyk - dodam do uwag Grabskiego swoją - nie zrozumie publicysty rosyjskiego, który w obszernej rozprawie o generale Denikinie z powodu jego „Pamiętników”2/ nazwał je rzeczą haniebną (postydnyj). Czymże generał Denikin siebie zhańbił? Zdradą? Nie. Może kradzieżą dobra publicznego albo ograbieniem cudzej własności? Także nie. Więc chyba okrucieństwem? Nie, okrutnikiem nie był, przeciwnie - bolało go to, że nie miał dość twardej ręki, aby poskramiać okrutne nieraz wybryki swoich podwładnych. Na wieczną hańbę, jak twierdzi Wasilewski, zasłużył tym, że nie mając wiary w powodzenie sprawy, zorganizował armię i przeciw bolszewikom ją poprowadził. "Nie warto - wyraził się gdzieś - stawać z argumentacją polityczno-strategiczną wobec zjawiska, w którym wszystko jest ze sfery ducha, wszystko zależy od poświęcenia". "Więc jakim prawem - woła autor - śmiał Denikin zwoływać pod sztandar swój oficerów i młodzież rosyjską, iść na Moskwę i krwią zalać Rosję?"3/ Jakim prawem - postawmy kropkę nad i - śmiał on myśleć o jakimś honorze Rosji, o ratowaniu tego honoru. Poczucie honoru jest najpiękniejszym wykwitem cywilizacji zachodniej; honor, powiedział de Vigny, jest tym dla mężczyzny, czym wstydliwość dla niewiasty. Ale to, co jest czcigodne i piękne dla Europejczyków, jest śmieszne, głupie i niemal podłe w oczach Wasilewskiego i, niestety, wielu Rosjan.

Krótko mówiąc, Wasilewski żądał od Denikina, aby ten poddał się zgrai szubrawców, najczęściej pochodzenia nierosyjskiego, którzy opanowali Rosję, okrutnie się nad nią pastwili i niszczyli ją moralnie i materialnie. Może Wasilewski pisał tak w swoim interesie, chcąc wkraść się w łaskę wszechwładnych katów Rosji? Nie wiem, ale rzecz swoją wydał w Berlinie i nie słyszałem, aby go do pisarzy bolszewickich zaliczano.

Stanisław Grabski podkreśla organiczną niezdolność Rosjan do zespolenia się z cywilizacją zachodnią: "On [Rosjanin] się odruchowo przeciwko niej buntuje, nienawidzi i nawet nią gardzi".4/ Czytając, myślę, co na to powiedziałby Spasowicz. Co do mnie, uznając trafność rozmaitych spostrzeżeń Grabskiego, dodać muszę, że w żaden sposób nie potrafię pogodzić z nimi moich wrażeń osobistych. Może dlatego, że Rosję znam mało i że patrzyłem tylko na duchowe szczyty myśli rosyjskiej. Ale wielu z najznakomitszych jej przedstawicieli znałem z bliska i z niektórymi łączył mnie serdeczny stosunek. Byli to ludzie organicznie związani z kulturą zachodnią, umysły silne i wzniosłe, charaktery niepospolicie prawe w życiu prywatnym i w życiu publicznym. Niech czytelnik przejrzy na przykład korespondencję moją z księciem Grzegorzem Trubeckim.5/

Jedno zastrzeżenie zrobić tu muszę. W rozmowach z owymi najszlachetniejszymi Rosjanami lepiej było kwestii polskiej nie poruszać. Politykę rusyfikacyjną bezwzględnie potępiali; dla Królestwa kongresowego chcieli autonomii szerokiej, państwowej. Gdy w 1917 roku prowizoryczny rząd rewolucyjny ogłosił ustami ministra spraw zagranicznych Milukowa prawo Polski do niepodległości, przyjęli to jako rzecz Polsce należną; zgodnie z tym w roku następnym powitali z uznaniem Polskę niepodległą i wskrzeszoną. Ale odrzucali a limine wszelkie "uroszczenia" polskie w kierunku przedrozbiorowych granic wschodnich. Wśród znakomitości rosyjskich uczucie szczególnej czci budził we mnie Borys Cziczerin. Nie tylko w Rosji, lecz i poza Rosją nie spotkałem w długim życiu moim człowieka równego mu rozległością widnokręgu ducha, potęgą myśli, ogromem i wszechstronnością wiedzy, szerokim i syntetycznym ujmowaniem kwestii; serce zaś miał gorące i szlachetne, sumienie zasadniczo niezdolne do jakiegokolwiek kompromisu ze złem, odwagę zdumiewającą w wygłaszaniu poglądów, które oburzały zarówno sfery rządzące, jak i rewolucyjnie nastrojoną opinię publiczną. Już w 1899 roku, gdy myśl o Polsce niepodległej jeszcze w żadnym mózgu nie zaświtała, Cziczerin dał jej wyraz jasny i stanowczy.6/ Kwestię polską rozumiał lepiej, głębiej i, dodałbym, uczciwiej niż wielu ówczesnych polityków polskich, którzy zniszczenie Austrii uważali za rzecz szczególnie dla nas pożądaną. "Istnienie Austrii - pisał - jest dla Polaków koniecznością, bo gdyby Austria się rozpadła, pomyślcie, co byśmy im w zamian dali. [...] Żądać od Polaków, aby nas miłowali, to to samo, co żądać od syna, aby umiłował mordercę swego ojca. [...] A zatem tylko grozą można utrzymać Polaków w posłuszeństwie, aby zaś tego dokonać, trzeba spodlić ich dusze i tym samym siebie upodlić". Więc jedno tylko jest rozwiązanie kwestii polskiej: "przywrócić Polakom ich ojczyznę".

Ale tylko w granicach ściśle etnograficznych. W jednej z rozmów moich z Cziczerinem starałem się wyjaśnić, czym jest Wilno dla nas, jak jest głębokie przywiązanie nasze do Wilna. Słuchał z uwagą. "A czy nie jesteśmy - powiedział - "równie głęboko przywiązani do cudownych marzeń naszej górnolotnej młodości, czy nie płaczemy wraz z Schillerem, że: Die Ideale sind zerronnen, / Die einst das trunkne Herz geschwellt?"

Ale szaleńcem byłby człowiek, który do wieku dojrzałego doszedłszy, zapragnąłby wskrzesić to, co oddane już zostało der rauhen Wirklichkeit zum Raube, oddane i na zawsze pogrzebane. I oto w roku 1919 owa drażliwa dla obu stron kwestia wschodnich granic Polski stanęła w całej rozciągłości przed Rosją i przed Polską.

Utarło się już twierdzenie, że naród rosyjski nie wytrzymał tej wielkiej próby, jaką nań nałożyły pierwsze miesiące rewolucji i że poddał się bolszewikom prawie bez walki. Twierdzenie przesadne, któremu przeczy rzeczywistość. Wraz z chwilą, gdy obydwie stolice wpadły w ręce bolszewików, wszędzie, we wszystkich częściach imperium wybuchnął z siłą żywiołową tak zwany biały ruch. Na południu dowództwo nad białą armią czy armiami objął generał Denikin, na dalekiej północy, w Archangielsku, generał Miller, na północnym zachodzie generał Judenicz, na wschodzie i na Syberii admirał Kołczak. Ale dla powodzenia sprawy wewnątrz oraz dla prestiżu zewnętrznego, w celu przekonania państw Ententy, że nie luźne jakieś oddziały w armii i nie te lub owe grupy polityczne, lecz Rosja cała postanowiła zrzucić jarzmo bolszewickie, musiały wszystkie kontrrewolucyjne siły działać w porozumieniu i czyjąś najwyższą władzę uznać. Władzę tę 18 listopada 1918 roku wręczyła Rada Ministrów w Omsku prowizorycznie (wremienno) admirałowi Kołczakowi z tytułem Najwyższego Naczelnika (Wierchownyj Prawitiel). Uznał go generał Denikin i wraz z nim inni generałowie.

>"Ruch biały - pisze generał Sacharow - był dowodem żywym i potężnym, że uczucie honoru nie zgasło w narodzie i choć walki, które armie staczały, zakończone zostały klęską, ocaliły one honor Rosji".7/ Ruch biały jednak z góry skazany był na niepowodzenie. Przede wszystkim armie, mimo pomocy z zagranicy, były słabo zaopatrzone pod względem amunicji, ciepłej odzieży i żywności. Ale najgorsze to, że w narodzie, w społeczeństwie nie było owej wspaniałej solidarności, która cechowała Wandeę w walce z rewolucją francuską, z terrorem Konwentu. Tam wszyscy - panowie, szlachta, chłopi - szli ożywieni jedną myślą, jedną wolą: obrony religii i ratowania króla, w rosyjskim zaś ruchu kontrbolszewickim sprzęgły się przeciw bolszewizmowi żywioły nie dość że obce sobie, lecz wzajemnie się wykluczające i nienawidzące; z jednej strony monarchiści i nacjonaliści, ci, których w mowie potocznej" czarną sotnią" nazywano, z drugiej - socjaliści rozmaitych odcieni z ogromną przewagą "socjalistów rewolucyjnych", tak zwanych es-erów. Między es-erami a Rosją carską leżała przepaść nie do przebycia, natomiast od bolszewizmu oddzielał ich wąziutki strumyk. Idąc z białymi, drżeli na myśl, że biali odnieść mogą zwycięstwo stanowcze, druzgocące, więc po cichu przeszkadzali, zdradzali, kopali pod nimi doły, nie domyślając się, że sami pierwsi do dołów tych przez triumfujących bolszewików wrzuceni będą. Rzadki, może jedyny w swoim rodzaju przykład zacietrzewionego sekciarstwa i idiotycznej w zaślepieniu swoim złośliwości.

Armie białe zwyciężały nieraz świetnie, lecz owoce zwycięstw nie były trwałe. Długo, bo aż do lutego 1920 roku, utrzymał się generał Miller w Archangielsku. Generał Judenicz był bliski zdobycia Petersburga, ale nie poparty przez flotę angielską, został rozbity na głowę 21 października 1919 roku. W tymże czasie nastąpił koniec powodzenia admirała Kołczaka. W listopadzie Omsk, gdzie mieściła się siedziba jego rządu, był już w ręku bolszewików. Dnia 15 stycznia admirał Kołczak został zdradziecko wydany rewolucyjnemu rządowi w Irkucku przez Czechów, którym naczelny wódz oddziałów alianckich na Syberii, generał Janin, polecił opiekę nad nim. Sam przedtem, umywszy sobie ręce jak Piłat, opuścił Irkuck. Czesi zaś usprawiedliwiali się tym, że działali za wiedzą i zgodą Janina.8/ Kołczaka i prezesa jego Rady Ministrów, Popielajewa, uwięziono, oddano pod sąd i przed końcem sądu, na wiadomość, że białe oddziały zbliżają się do Irkucka, rozstrzelano w dniu 7 lutego.

Ostatnie dni 1919 roku były także dniami kryzysu dla południa Rosji, gdzie dowodził generał Denikin. Jeden z najwybitniejszych i najczcigodniejszych socjalistów rosyjskich z grupy tak zwanych socjalistów narodowych, który tym ponad towarzyszy swoich wszelkich odcieni się wybijał, że umiał wyzwalać się z wszelkich zacietrzewień partyjnych, gdy o dobro ojczyzny chodziło, Mikołaj Czajkowski, zastanawiając się nad sytuacją Rosji, dochodził do wniosku, że Kołczak i Denikin tym zbłądzili, że dążąc do wskrzeszenia Rosji według wzoru tego, czym była przed wojną, chcieli celu dopiąć wyłącznie siłami Wielkorosjan i kozaków, gdy należało wciągnąć wszystkie inne narodowości imperium rosyjskiego, które, razem wzięte, stanowiły około siedemdziesięciu milionów głów.

Pierwsze miejsce należało się Polsce; przymierze z Polską było koniecznością. Konieczność tę rozumieli w Rosji wszyscy, rozumiało ją wielu Polaków. Sądzę jednak na podstawie osobistych wspomnień i wrażeń, że nierównie więcej było takich, którym się zdawało, że im gorzej w Rosji, tym lepiej dla nas. Z twierdzeniem tym spotykałem się wciąż w rozmowach, w prasie, i zwalczałem je, jak mogłem; oburzało mnie etycznie, bo jakże można obojętnie myśleć o milionach torturowanych i mordowanych istot ludzkich, jak można cieszyć się z cudzego straszliwego nieszczęścia nawet w przypadku, gdyby ów nieszczęśliwiec był naszym wrogiem. Ale owo twierdzenie było także w krzyczącej sprzeczności ze zdrowym rozsądkiem. Rosja rozkłada się w oczach naszych i gnije. Daj Boże, aby z tej śmiertelnej choroby zdołała się wydostać, ale zanim mogłoby to nastąpić, zarazki bolszewickiej zgnilizny zaraziły już Europę, wżarły się w nasz organizm i gnić zaczyna Polska. Dość spojrzeć na rosnącą, jak grzyby po deszczu, filosowiecką prasę. A zatem, im gorzej w Rosji, tym gorzej dla nas. To, co od początku przewidywałem, stało się rzeczywistością. Ci, co wczoraj twierdzili, że w Rosji jest źle i że to jest wielkim dla nas plusem, dziś tego nie twierdzą, bo sami na Rosję sowieckimi oczami patrzą. Tam wszystko dzieje się najlepiej, olbrzymie dostiżenija we wszystkich dziedzinach. A zatem idźmy za ich przykładem!

Ale wracam do rzeczy. Dnia 5 grudnia 1919 roku były carski wiceminister spraw zagranicznych Nieratow telegrafował z Jekaterynodaru do Omska, że "czynnikiem decydującym w walce z bolszewikami byłoby wciągnięcie Polski do czynnej zbrojnej interwencji". "Ale - dodawał w telegramie do swego byłego zwierzchnika Sazonowa w Paryżu - dotychczas nie ma możliwości wprowadzenia polsko-rosyjskich układów na grunt praktyczny wobec tego, że Polacy chcą wykorzystać ciężką sytuację Rosji, aby zachować zdobycze, których już dokonali. Państwa Ententy powinny tu dopomóc".9/

Równocześnie bawiący w Warszawie generał Szczerbaczew zawiadamiał, że kierownicy polityki polskiej byliby gotowi do zawarcia konwencji wojskowej, ale nie zadowolą się nigdy samymi tylko etnograficznymi granicami. Słowem, pisze Mielgunow, "wszystkie próby porozumienia rozbijały się od pierwszej chwili o nie dającą się usunąć przeszkodę, tkwiącą w psychologicznych warunkach owej chwili". Ale nie tylko owej chwili. Ta sama przeszkoda psychologiczna istniała przedtem, istnieje dziś, istnieć będzie w przyszłości. Jest to kwestia ziem litewskich i ruskich. Tu, jak wyżej powiedziano, nie mogło być mowy o porozumieniu nawet z najżyczliwiej do nas usposobionymi Rosjanami. Dnia 4 grudnia 1919 roku, gdy już nadziei uratowania Syberii nie było, admirał Kołczak formułował w energicznych słowach myśl swoją o kwestii polsko-rosyjskiej i w ogóle o stosunku Rosji do mniejszości narodowych: "Mój pogląd na sprawę terytorialnych kompensat i uroszczeń politycznych ze strony tych nowych tworów państwowych, które w granicach i kosztem Rosji powstały, pozostaje niezmienny. Mogę tymczasowo wejść w porozumienie z rządami owych państw, biorąc pod uwagę fakt, że istnieją, mogę przyjąć na nasz rachunek ich wydatki na udzieloną nam pomoc, mogę dopuścić ich uprzywilejowanie ekonomiczne, ale ani ja, ani generał Denikin, ani żaden rosyjski, narodowy rząd nie mamy prawa decydować już teraz, ze szkodą dla terytorium rosyjskiego, o przyszłych granicach formacji o charakterze państwowym, które na kresach naszych powstały, i o naszych przyszłych stosunkach z tymi formacjami".

Jakże charakterystyczna jest stylizacja dokumentu tego! Już wówczas Mikołaj Czajkowski robił uwagę, że nie uchodziło w stosunkach dyplomatycznych traktować Polskę jako formację państwową, która kosztem Rosji, więc jakby z kradzieży powstała, a tym samym stawiać Polskę na równi z Łotwą, która nigdy niepodległa nie była, gdy Polska miała za sobą dziewięć stuleci niepodległego bytu i nieraz znacznej potęgi państwowej. Nad możliwością wspólnej akcji z Denikinem zastanawiał się Piłsudski. Dlaczego dopuścił jego klęskę?

W grudniu 1925 roku, czy też na początku roku następnego, Marszałek, bawiąc w Wilnie, był łaskaw zaszczycić mnie długą wizytą i o to go wówczas zapytałem. Niestety, odpowiedzi jego żywej, barwnej i pełnej humoru nie zapisałem bezpośrednio po jego odejściu i to, co tu podaję, nie jest dosłownym powtórzeniem jego słów, chociaż z ich treścią jest ściśle zgodne. "We wrześniu 1919 roku - opowiadał - wysłałem do Denikina generała Karnickiego, który przedtem w armii rosyjskiej służył, więc tym łatwiej mógł się z nim porozumieć. Przyjęto go w Taganrogu, gdzie w owym czasie Denikin przebywał, uroczyście i serdecznie, jako starego towarzysza broni. Denikin wydał bankiet na jego cześć i na tym wszystko się skończyło. Wprawdzie obaj generałowie prowadzili potem ze sobą długie, poufne rozmowy, Denikin zapewniał, że się cieszy z powodzenia oręża polskiego, zachęcał do pochodu naprzód ku Dnieprowi; on od południa, Polacy od zachodu mogliby wziąć bolszewików w dwa ognie i ich zmiażdżyć. Ale wszystko to, to jest wojnę z bolszewikami, Polacy prowadzić mieli w charakterze sprzymierzeńców dopomagających Rosji w odebraniu nieprzyjacielowi zagarniętych przez niego ziem i przywrócenia ich prawowitej rosyjskiej władzy; wypadało stąd, że na murach zdobytego przez wojska polskie Wilna powiewać miał obok polskiego także sztandar rosyjski, jako symbol przynależności państwowej Wilna. A zatem - kończył marszałek - miałem iść rękę w rękę z tymi, którzy uważali Wilno za iskonnie russkij gorod, do którego my prawa żadnego nie mamy".

Czy jednak bolszewizm nie był wrogiem równie zaciekłym jak carat, a daleko od niego groźniejszym? Śmiem być zdania, że Marszałek nie doceniał niebezpieczeństwa bolszewickiego. Miało to swoje psychologiczne uzasadnienie. Trzeba tu bowiem uwzględnić duchowy nastrój człowieka potężnego geniuszem woli skupionej w jednym punkcie. Od lat młodzieńczych żył jednym marzeniem, jedną myślą o Polsce niepodległej. Warunkiem sine qua non jej urzeczywistnienia było obalenie caratu. Tenże cel stawiała przed sobą rewolucja rosyjska i nie wchodząc z nią, w rozmaitych jej odmianach, w bliższą styczność, można było uważać ją za siłę pożyteczną na drodze do Polski wyzwolonej. Dlatego to przyszli legioniści nasi, którzy jeszcze przed wojną światową o powstaniu zbrojnym myśleli, nie mieli w stosunku do rewolucjonistów rosyjskich, przyszłych wodzów bolszewizmu, tej odrazy moralnej, jaką czuli ci, zresztą nieliczni, którzy stojąc na gruncie prawa moralnego, nie dopuszczali, aby dążąc do wielkiego celu, było wolno "przypadków idąc torem, w bagna zejść szatana".

O pobycie generała Karnickiego w Taganrogu opowiada generał Denikin w V tomie swego dzieła.10/ Na bankiecie wygłosił mowę, którą zakończył toastem ku czci wolnej Polski, wyrażając Życzenie, aby obydwa państwa szły odtąd wspólnymi drogami, świadome tożsamości interesów państwowych obu stron oraz konieczności walki ze wspólnym wrogiem.

"Nie mogłem przeczuć - dodaje Denikin - że tak żałować będę własnych słów". Karnicki odpowiedział krótko i sucho, a pyszałkowaty jego adiutant zapytywał sąsiada swego u stołu, barona Nolkena, dlaczego to generał Denikin tak radośnie wita Polaków jako sprzymierzeńców: "My nimi nie jesteśmy; bolszewików nie obawiamy się - armii tak potężnej jak nasza nie ma teraz nigdzie w Europie. Doszliśmy już do naszych historycznych granic, dalej iść nie potrzebujemy. Gdybyśmy zaś dopomóc wam mieli, to chcemy z góry wiedzieć, jaką rekompensatę za przelaną krew otrzymamy".

O tej i następnych, podobnych rozmowach oficjalnie powiadomiono generała Karnickiego i ten, nie chcąc gniewać Denikina, odesłał owego adiutanta do Warszawy. Ale im dalej, opowiada Denikin, "tym gruntowniej przekonywałem się, że nie Karnicki, lecz jego adiutant wyrażał poglądy panujące u góry". Do Naczelnika państwa naszego czuł żal, postępowanie jego uważał za nieszczere, nie cofnął się nawet przed zarzutem nieuczciwości.11/ Dlaczego? Oto niedługo potem nastąpiło wstrzymanie działań wojennych na polsko-bolszewickim froncie. Zaniepokojonemu tym Denikinowi Karnicki oświadczył, że zawieszenie broni zostało zawarte z powodów strategicznych i tylko na trzy tygodnie. Minęły jednak trzy tygodnie, potem znowu trzy i więcej, a wojska polskie nie ruszały się ze swoich miejsc.

>"W chwili walk najzacieklejszych, które decydować miały o losach kontrrewolucji - stwierdza oficjalny sowiecki historyk - prawe skrzydło polskiego frontu na Wołyniu pozostawało biernym walk owych widzem".12/ Dnia 26 listopada Denikin wystosował list do Piłsudskiego, zaklinający go, aby pomocy nie odmawiał. Dzięki bezczynności polskiej bolszewicy, widocznie pewni, że trwać ona będzie nadal, przerzucili na front południowy 43 tysiące żołnierzy. "Klęska zaś południowej Rosji - kończył Denikin - postawi Polskę twarzą w twarz wobec potęgi, która nieszczęściem będzie dla kultury polskiej i zagrozi istnieniu państwa polskiego".

Odpowiedzi Denikin nie otrzymał, a wojska nasze stały wciąż bezczynnie, więc wysnuwał stąd wniosek, że między Polską a bolszewikami został zawiązany tajny układ. Przypuszczenie to potwierdzała wiadomość, że w tymże czasie bawił w Warszawie, jako wysłannik bolszewików, komunista polski Julian Marchlewski. Marchlewski zmarł w roku 1926 i w nekrologu po nim w moskiewskiej Prawdzie Radek kreślił następujące słowa: "Jesienią 1919 roku, gdy armia Denikina zbliżała się do Moskwy, od zachodu zaś szli Polacy, gdy Moskwę miano z tego powodu już ewakuować, uratował bolszewików Julian Marchlewski, który się udał do głównej kwatery polskiej i tam przekonał starego swego przyjaciela Piłsudskiego o konieczności wstrzymania wojsk polskich i umożliwienia bolszewikom walnej rozprawy z armią Denikina".13/ Twierdzenie bezczelne. Piłsudski i Marchlewski mogli się znać od dawna, ale "starymi przyjaciółmi" z pewnością nie byli. Bo cóż mogło łączyć człowieka, dla którego ojczyzna była wszystkim i wszystkie siły jej poświęcił, z komunistą, który Polskę rozumiał nie inaczej niż jako filię rosyjskiej wszechsowieckiej republiki. Ale mniejsza o to. Radek był źle informowany: Marchewski posłuchania u Piłsudskiego nie uzyskał, z polecenia Naczelnika Państwa pertraktował z nim późniejszy minister Boerner. W rozmowach z Marchlewskim podkreślał on, że podstawą polityki Naczelnika Państwa względem Rosji jest niedopuszczenie do triumfu reakcji. Cały epizod Boerner-Marchlewski był, zdaniem generała Kutrzeby, "środkiem tylko, nie zaś celem, środkiem do umożliwienia Sowietom swobodnego rozprawienia się z Denikinem. [...] Zależało nam na tym, aby jego front nie sojuszniczy i nie wrogi, a więc nader kłopotliwy wojskowo, politycznie zaś zupełnie nieodpowiedni - przestał istnieć".14/

Marchlewski, który zapewne chciał pokoju, zręcznie podsuwał myśl, że Sowiety w układach będą bardziej ustępliwe niż biali, Piłsudskiego zaś zraziła tępa nieustępliwość Denikina, który sam w pamiętnikach swoich wyznaje, że starał się przekonać Karnickiego, iż dopóki wojna trwa, Polska i Rosja powinny uznawać tymczasową linię graniczną, zatwierdzoną przez Najwyższą Radę w Wersalu, a odpowiadającą mniej więcej dawnym wschodnim granicom Królestwa Kongresowego. A zatem, jego zdaniem, na obszarach ofensywy polskiej na wschodzie od owej linii należało wprowadzić administrację rosyjską, która by jednak przez cały czas trwania operacji wojskowych podlegała naczelnemu dowództwu polskiemu.

Innymi słowy, Piłsudski, który był rodem z Wileńszczyzny i do Wilna przywiązany był duszą całą, i nic droższego nad Wilno nie miał na całym świecie, miał teraz, po osiągnięciu celu swoich marzeń i wyzwoleniu Wilna spod władzy rosyjskiej, osadzić w Wilnie gubernatora Rosjanina! Jaki brak elementarnego zmysłu psychologicznego! Trudno o przykład jaskrawszy tak charakterystycznej u wielu Rosjan nieumiejętności wniknięcia w duszę innego narodu. Nie rzucam jednak kamieniem w Denikina, skoro jeden z najwybitniejszych i najbystrzejszych umysłów politycznych w Rosji, Sazonow, który w przeciwieństwie do kolegów swoich, ministrów i doradców Korony, uważał Królestwo Polskie za kulę u nogi Rosji i w interesie Rosji wszystkimi siłami, choć daremnie, starał się, aby niezależna od Rosji, niepodległa Polska uznana została za jeden z celów wojny, tak samo jak Denikin patrzył na przywiązanie Polaka do Wilna, widząc w tym tylko objaw "megalomanii, tej starej, odziedziczonej po przodkach choroby".15/

Czy było to dowodem patriotyzmu? Chyba nie. Prawdziwy patriotyzm umie uszanować uczucie patriotyczne przeciwnika. Opowiadano mi o rosyjskim generale Mawrosie, który swoje stare lata spędził w Wilnie i dobrze się zapisał u Polaków szlachetnością swoją w roku 1863. Za młodu brał on udział, jako komendant szwadronu, w wyprawie na Węgry 1849 roku i na polach walki nauczył się cenić tych, przeciw którym walczył. Był świadkiem kapitulacji w Vilagos, patrzył na rozpacz oficerów węgierskich łamiących szable swoje i sympatię dla rycerskiego narodu zachował aż do końca życia. Lubił wracać pamięcią w minione lata i ze wzruszeniem, ze łzami nawet - słyszałem to z ust córki jego - opowiadał o tragicznym końcu powstania węgierskiego. W oczach Denikina i wielu innych patriotyzm polski był, jeśli nie bandytyzmem, to psychopatyczną megalomanią, zaś zdobycie Wilna nie w celu oddania go prawowitej władzy rosyjskiej - grabieżą cudzej własności. Nie był generał Denikin w stanie wejść w istotę stosunku Polaka - zwłaszcza Polaka Wilnianina - do Wilna, zrozumieć potęgę wielkiej, pięćsetletniej tradycji, którą uszanował car Aleksander I, reaktywując Uniwersytet Wileński i biorąc w opiekę sprawę polonizacji, jak złośliwie twierdzili Rosjanie, owego kraju. Nadeszła potem reakcja z Nowosilcowem, potem nastąpiło powstanie 1830 roku, potem próby przygotowań do kolejnych powstań, wreszcie rok 1863 z Murawjewem. Każdy kamień w Wilnie mógłby coś opowiedzieć o walkach i męczeństwie tych, co w obronie polskiego Wilna stawali, każda niemal rodzina mogłaby się pochlubić, że miała bohaterów, bojowników, którzy na szubienicach, na katordze, na wygnaniu złożyli ojczyźnie w ofierze najlepsze, co jej dać mogli. Rosjanin z inteligencją i sercem, rzetelnie miłujący ojczyznę swoją, umiałby wyczuć głęboki, nierozerwalny związek Polaka z Wilnem, z jego przeszłością, z okresami chwały Jagiellonów i Batorego i okresami cierpień pod jarzmem rosyjskim - i pozostając na stanowisku nieustępliwości swojej, zdołałby przemówić tonem, który by umożliwił, nie mówię, że zgodę, ale jakie takie, choćby tylko chwilowe porozumienie.

Baron Mikołaj Wrangel, ojciec generała, ostatniego wodza ostatniej armii białej, dał we Wspomnieniach swoich ponury, lecz żywy, pisany piórem człowieka uczciwego obraz Rosji, zwłaszcza za panowania Aleksandra III i Mikołaja II. Opis fanaberii niejakiego P. A. Zielenego, gubernatora Odessy, jednego z tych, których Aleksander III szczególnie cenił, zakończył autor następującymi słowami: "Wystarczy, innych przykładów przytaczać nie będę, bo nie chcę, aby wspomnienia moje, zamiast być tylko wspomnieniami, przeistoczyły się w ogród zoologiczny, w którym zabrakłoby lwów i orłów".16/ Dlaczego ich zabrakło? Bo Rosja znała tylko patriotyzm państwowy, który zastąpił miłość ojczyzny. Patriotą państwowym był Denikin. Państwo zaś to car i ci, którzy w jego imieniu rządzą, gdzie zaś nie ma cara, tam dyktator albo grupa czy klika mająca w danej chwili całą władzę w ręku. Ojczyzna obejmuje wszystkich, państwo zaś nie pyta o to, czy jego poddani ojczyznę miłują; państwu, pisze Wrangel, chodzi tylko o błagonadiożnych, czyli takich, co własnej myśli, woli i sumienia się wyrzekli, a ślepo spełniają rozkazy naczalstwa każdego, jakie się zdarzy.

Sytuacja Denikina stawała się coraz gorsza. Że zaś Piłsudski miał się skarżyć, według krążących w kołach emigracji rosyjskiej pogłosek, iż nie ma w Rosji z kim gadać, bo i Denikin, i Kołczak są reakcjonistami i imperialistami, więc z ramienia zatwierdzonej przez admirała Kołczaka delegacji rosyjskiej na konferencję pokojową w Wersalu udało się do Warszawy dwóch jej członków: socjalista, wspomniany wyżej Mikołaj Czajkowski, i głośny ze swej działalności terrorystycznej Borys Sawinkow. Nałożono na nich zadanie przygotowania gruntu do załagodzenia kwestii spornych w celu wznowienia układów między demokracją rosyjską a rządem polskim. Obaj mieli audiencję (jedną czy kilka) u Naczelnika Państwa między 16 a 20 stycznia 1920 roku. Przebieg rozmowy zapisał Czajkowski w pamiętniku swoim, ale nie dość czytelnie i przeważającą część ołówkiem. Mielgunow starał się zrekonstruować tekst, nie ręcząc jednak bezwzględnie za dokładność.
"Miałbym prawo - zaczął Naczelnik Państwa - mieć Rosję w nienawiści, przeszłość zostawiła głębokie ślady w mej duszy, mógłbym przeto spokojnie patrzeć na proces jej gnicia. Ale nie pozwala mi na to uczucie człowieczeństwa i chciałbym wam dopomóc, lecz pod warunkiem, że i wy dopomożecie mi waszym wpływem na socjalistów polskich i narodowców; wiem, że socjaliści nasi zawsze byli bliscy es-erom". "To się da zrobić" - odpowiedział Sawinkow. "A ja się obawiam - Czajkowski na to - że nie; próby podobne zawsze zawodziły...". Piłsudski ogromnie przewyższał swoich towarzyszy partyjnych rozmachem myśli i szerokością widnokręgu; dzięki temu w stosunku do Rosji umiał się wznieść ponad ślepą nienawiść. Ale czy byli do tego zdolni jego towarzysze? Dlatego mógł uważać za pożądane, aby socjalista z powagą moralną, jak Czajkowski, i terrorysta o sławie wszecheuropejskiej, jak Sawinkow, wyjaśnili naszym PPS-om, iż rzekoma reakcyjność generałów rosyjskich nie jest tak straszna, jak się wydaje.

Ale co mieli Czajkowski i Sawinkow do powiedzenia narodowcom? Stosunek tych drugich do Rosji - zwłaszcza od zjazdu praskiego w roku 1908 - był ultraugodowy; wówczas Austrii i Prusom przeciwstawiali oni Rosję carską; po jej upadku byli zawsze gotowi do układów przyjacielskich z Rosją sowiecką. Widocznie tego ich grawitowania ku Sowietom obawiał się Naczelnik Państwa, bo jeżeli sam miał przedtem jakiekolwiek złudzenia, to rzeczywistość szybko je rozwiewała.

Potem na zarzut Sawinkowa, że nie można równocześnie pomagać Rosji i podtrzymywać Petlurę, Naczelnik Państwa oświadczył, że nie widzi w tym sprzeczności, bowiem obydwie strony idą przeciw bolszewikom. "Mamy dwa plany - ciągnął dalej Piłsudski - wielki i mały; pierwszy to przymierze wszystkich narodowości w państwie rosyjskim przeciw bolszewikom, po czym - to jest po rozbiciu wspólnego wroga - nastąpiłby gdzieś w Rosji kongres narodowości, na którym każda mogłaby swobodnie o sobie stanowić". Nie mogło to być, oczywiście, ponętne dla Rosji, ponieważ oznaczałoby jej rozpad. Ale Naczelnik Państwa miał tu na myśli ustrój federacyjny. Potwierdzają to następne jego słowa, że "potrzebne są nowe metody, na stare zaś połóżmy krzyż"; więc zgodnie z tym zapewniał, że będzie się starał dostosować narodowości do swego planu, ażeby nie uważały niezależności absolutnej za cel, od którego odstąpić nie wolno. Jeśli słowa te były wypowiedziane tak, jak je Czajkowski podał, a Mielgunow wyczytał, to kogo, jakich narodowości dotyczyły? Czy także Ukrainy? Czyżby Piłsudski wolał Ukrainę sfederowaną z Rosją niż niezależną? Chyba nie. Drugi plan, w razie niepowodzenia pierwszego, plan mniejszy, dotyczył tylko Polski i Rosji. Podstawą byłby plebiscyt na Litwie i Białej Rusi.17/ "I tradycja, i sentyment - twierdził Naczelnik Państwa - muszą tu zamilknąć, inaczej nie dojdziemy do porozumienia; nie żądam przeto granic historycznych z roku 1772, ale nie poprzestanę na etnograficznych. Granice muszą być takie, aby pomiędzy obu państwami mógł się ustalić trwały pokój. W każdym razie pertraktować mogę tylko z Rosją demokratyczną i demokratycznym rządem". Myśl Piłsudskiego, zaznacza Czajkowski w notatniku, nie była jasna, wyraźne jednak było to, że, zrażony do Denikina, chciał mieć do czynienia wyłącznie z grupami lewicowymi.

Czy Naczelnik Państwa był szczery w rozmowach z Czajkowskim i Sawinkowem? Niezupełnie. Około czterech tygodni przed tym, gdy rozbite armie Denikina cofały się już na południe, dowodzący grupą wołyńską generał Listowski posłał raport do Sztabu Generalnego, wykazujący konieczność wysunięcia frontu polskiego dalej na wschód, ale - dowodził - należy iść na Ukrainę nie w roli przeciwnika, lecz sprzymierzeńca, bo to ułatwi okupację rozległych terenów oraz późniejszą ich obronę. Sztab Generalny dał natychmiastową odpowiedź, stwierdzającą zgodność poglądów generała Listowskiego z poglądami Naczelnego Dowództwa, ale - dodawano - formalne uznanie Ukrainy i sojusz z nią są przedwczesne, bo liczyć się trzeba z Francją i Anglią, które wciąż jeszcze popierają Denikina...18/ Czyli rozmowy Piłsudskiego z wysłannikami emigracji nie wyrażały jego istotnej myśli; były to raczej fantazjowania o rozmaitych możliwościach, mogących powstać na tle ówczesnej sytuacji. I dlatego słuszne było wrażenie Czajkowskiego, że myśl Piłsudskiego jasna nie była.

Bądź co bądź rozmowy z nim podniosły na duchu i Czajkowskiego, i Sawinkowa; należało kuć żelazo, póki gorące. Sawinkow natychmiast udał się w podróż do Londynu, aby tam podtrzymać w przekonaniu przyjaznego Rosji białej Churchilla i przekonać chwiejnego, ulegającego wpływom Lloyd George'a. Czajkowski zaś udał się na południe do Denikina. Przybył tam już "na gotowe"; kilka dni przedtem Denikin ogłosił deklarację w duchu konstytucyjnym. Uczynił to w związku ze swoimi niepowodzeniami i spowodowanym przez nie upadkiem swego autorytetu. Niepowodzenia przypisywał temu, że go Polacy nie poparli. Na zachodzie bowiem, na linii Wołoczysk-Koziatyn, armia jego była w bezpośredniej styczności z armią polską znad Zbrucza. Od północy szła 12 armia bolszewicka. Rozproszone oddziały Petlury nie wchodziły w rachubę. Gdyby więc Polacy dopomogli, to Denikin po rozbiciu 12-ej armii sowieckiej mógłby przerzucić część sił swoich na wschód i odeprzeć nacierających tam bolszewików. Ale wojska polskie stały bezczynnie. Wskutek tego Połtawa i Charków wpadły w ręce bolszewickie; dalej zaś na wschód Kozacy Dońscy również zmuszeni byli się cofnąć.

Dnia 12 grudnia 1919 roku pod naciskiem owej 12-ej armii Denikin musiał opuścić Kijów. Zakończył się okres powodzenia znaczonego świetnymi zwycięstwami, ożywionymi nadzieją dotarcia do Moskwy. Kto był sprawcą tego nieszczęścia? Kozłem ofiarnym robiono Denikina wraz z jego szefem sztabu, Romanowskim. Z gwałtowną krytyką ich strategii i polityki wystąpił generał Wrangel. Pod przymusem okoliczności niechętnie zgodził się Denikin na ową deklarację konstytucyjną.

Po przybyciu Czajkowskiego w rozmowie z nim Denikin dał upust uczuciom swoim - nie wierzył w demokrację i w demokratyczny rząd, bo "nie ma ludzi"... "Jedynym wyjściem - mówił - byłaby dyktatura narodowa; miałem ją w ręku, ale ręka ta nie była dość twarda; gdyby się znalazł człowiek silniejszy ode mnie, na pewno wyprowadziłby Rosję na dobrą drogę".19/ "Decentralizacja władzy spowoduje - czytamy w pamiętnikach Denikina - wielkie trudności tak w walce, jak później w odbudowywaniu Rosji. Ale czy warto tych przyszłych trudności się obawiać, gdy ginie teraźniejszość i trzeba ją w jakikolwiek sposób ratować, choćby kosztem największych ofiar."20/

W podobnym niewątpliwie duchu wyrażał się Denikin w rozmowie z Czajkowskim; można było stąd wnioskować, że nieco zmiękł w poglądzie na Polskę. O to zaś przede wszystkim Czajkowskiemu chodziło, w tym celu przybył. Pośrednio mogły też wpłynąć na Denikina wiadomości o pobycie posła parlamentu angielskiego, Mc Kindera, który miesiąc przedtem, w grudniu 1919 roku, bawił w Noworosijsku, ówczesnej siedzibie rządu denikinowskiego, i tam z polecenia swego rządu badał sytuację i naglił do uznania wszystkich państw i rządów, które powstały w obrębie dawnej Rosji, stawiając to za warunek pomocy materialnej i politycznej ze strony Anglii. Zgodzono się na to i zgodził się Denikin, ale w tekście powziętych uchwał dodał do ustępu o Polsce, że "kwestia wschodnich granic polskich będzie rozwiązana w porozumieniu obu rządów - rosyjskiego i polskiego - na podstawach etnograficznych"21/ Więc zawsze etnografia, innych podstaw Denikin nie uznawał. Ten sposób stawiania kwestii polskiej nie zyskał aprobaty Mc Kindera; zażądał on ponownego rozpatrzenia całej sprawy i odjechał.

Upór doradcą dobrym nie jest. Musiał to w końcu zrozumieć Denikin. Wysłuchawszy Czajkowskiego, uznał, że układy z Polską należy prowadzić nadal, lecz był sceptykiem, nie wierzył, aby mogły mieć pożądany skutek, nie wierzył w dobrą wolę Piłsudskiego. A jednak trochę tej dobrej woli było, ale za późno wyszło to na jaw - dopiero wówczas, gdy Piłsudski przekonał się o niebezpieczeństwie demokratyzującego działania obłudnej polityki sowieckiej na społeczeństwo i armię. Zręczna propozycja natychmiastowego zawarcia pokoju, uczyniona w grudniu 1919 roku przez Jerzego Cziczerina, komisarza spraw zagranicznych, "wywarła poważne wrażenie i w kraju i na froncie".22/ Dnia 28 stycznia 1920 roku rząd sowiecki oświadczył w nocie do naszego rządu, że "nie ma takiej kwestii terytorialnej, ekonomicznej czy jakiejkolwiek innej, która by się nie dała rozstrzygnąć pokojowo, drogą układu i wzajemnych ustępstw". Minęło dni kilka i Sowiety zwróciły się tym razem do całego narodu polskiego z proklamacją (z lutego) głoszącą, że "pokój z Polską jest szczerym i najgłębszym pragnieniem robotników i chłopów, więc przestańmy wojować, ażeby obydwa narody rozpocząć mogły wojnę z tym, co je rzeczywiście gniecie: z chłodem, głodem, tyfusem, bezrobociem".23/ Rozpoczęły się dyskusje w Sejmie o celach wojny i o bezcelowości dalszego jej trwania. "Wojsko - pisze generał Władysław Sikorski - odczuło szybko zmianę w nastrojach narodu, wojna z Rosją, stając się obcą dla narodu, stawała się przez to obcą dla żołnierza".24/

Filosowieckie nastroje szczególnie niebezpieczne były w armii, o ile była ona pod wpływem idei socjalistycznych. Wiemy ze Wspomnień Tadeusza Hołówki, że i on, i jego przyjaciele polityczni chcieli uważać Sowiety za sojusznika swego, i gdy wybuchła wojna w roku 1920, wielu poczytywało ją, tak w armii, jak i w społeczeństwie, za przykre nieporozumienie. Piłsudski zdawał sobie z tego sprawę, a jednak wojnę z Sowietami uważał za nieuniknioną już w 1919 roku.25/ Dlaczego więc dopuścił do rozbicia wojsk Denikina i tym samym powiększenia armii sowieckiej o jakieś sto tysięcy bagnetów? Nie dziwmy się, że Denikin uważa to za paradoks, iż Piłsudski, świadomie dążąc do zguby narodowych sił rosyjskich, podtrzymał czerwoną rewolucję, która w przekonaniu jego dążyła nie tylko do podbicia Polski, ale też do zapalenia całego świata pochodnią komunizmu.26/ Plan Piłsudskiego był zuchwale śmiały: dla ugruntowania potęgi polskiej Naczelnik pragnął rozbicia obu Rosji - białej i czerwonej. Dla wykonania pierwszego zadania "świadomie pomógł Sowietom w ich walce z Denikinem",27/ drugie zadanie brał na siebie, biorąc zarazem do pomocy petlurowców ukraińskich. Czy nie było to mierzenie sił na zamiary i czy nie nadeszła chwila wejścia w kontakt z Rosją białą, zdruzgotaną już i niegroźną dla Polski, a jeszcze mogącą się przydać w razie wojny z Sowietami?

Dnia 27 lutego przybył do Paryża wysłannik Naczelnika Państwa, Wędziagolski, z listem do Sawinkowa.28/ Tenże wysłannik poufnie oświadczył delegacji rosyjskiej na konferencję pokojową w osobach księcia Lwowa, Makłakowa i Sawinkowa, że Naczelnik Państwa ma zaproponować bolszewikom pokój na warunkach następujących:

a) uznanie wschodnich granic Polski z roku 1772;

b) uznanie niepodległości powstałych w obrębie byłego imperium rosyjskiego nowych formacji państwowych, nie tylko Ukrainy, Łotwy, Estonii, ale i rdzennie rosyjskich ziem (Don, Kubań, Terek);

c) zaprzestanie propagandy w państwach sąsiednich;

d) ratyfikacja pokoju na powyższych warunkach przez konstytuantę wybraną na podstawie głosowania powszechnego.

Na warunki takie bolszewicy prawdopodobnie się nie zgodzą, a w takim razie orężnej walki z nimi nie da się uniknąć. Przewidując to, Naczelnik Państwa Polskiego pragnąłby działać w porozumieniu "z rosyjską armią narodową" (to jest z generałem Denikinem) na warunkach wyznaczonych w rozmowach jego z Czajkowskim i Sawinkowem w Warszawie.

Delegacja rosyjska w Paryżu składała się z 5 osób. Oprócz trzech wymienionych należeli do niej nieobecny Czajkowski oraz Sazonow. Skład jej przeto był różnorodny: dwóch "kadetów" (książę Lwow i Makłakow), dwóch przedstawicieli Rosji rewolucyjnej (Czajkowski i Sawinkow) i były carski minister spraw zagranicznych Sazonow. Nie było tam więc mowy o wspólnej pracy i wspólnym działaniu, bo nie było wzajemnego zaufania, ale z natury rzeczy na pierwsze miejsce wysuwał się Sazonow, jako doświadczony dyplomata, posiadający zaufanie Kołczaka i Denikina. Pomimo to udział jego w delegacji szkodził jej więcej niż pomagał. Demokratyczne rządy państw Ententy, które pełne były uznania dla niego, gdy kierował polityką zagraniczną Mikołaja II, teraz słyszeć o nim nie chciały; Clemenceau nie raczył go nawet przyjąć.

Sawinkow, donosząc Czajkowskiemu w liście z dnia 1 marca o misji Wędziagolskiego,29/ dodawał, że wobec nie tylko prawdopodobieństwa, lecz pewności wojny, niezbędne było postawienie Czajkowskiego na czele demokratycznego rządu, zharmonizowanego z demokracjami Zachodu, oraz zastąpienie Sazonowa kimś innym, bowiem obecność byłego ministra carskiego w delegacji uniemożliwiała wszelkie rozmowy z Piłsudskim. W końcu Sawinkow energicznie podkreślał konieczność zawarcia z Polską układu zgodnego z warunkami raczej naszkicowanymi niż określonymi przez Piłsudskiego: "W przeciwnym razie Polska wojować będzie o własnych siłach, skutki zaś osamotnienia Polski zgubne będą dla niej, dla Rosji i w przyszłości dla całej Europy".

Ile czasu minęło, zanim list ten z zawartą w nim groźną a słuszną przepowiednią doszedł do Czajkowskiego, nie wiemy; w każdym razie doszedł za późno - w chwili, gdy wszelkie plany przymierza z Polską utraciły znaczenie. Armia biała była już zupełnie zdezorganizowana i zdemoralizowana; resztki w liczbie 35-40 tysięcy cofały się na Krym. Generał Denikin, znużony do ostateczności rozkładem u dołu, intrygami u góry, a obojętnością, sobkostwem i tchórzostwem w społeczeństwie wokół siebie, składał władzę w ręce generała Wrangla.

Przepowiednia Sawinkowa o zgubnych dla Polski, Rosji i Europy następstwach wojny, którą Polska prowadziłaby z bolszewikami na własną rękę, spełniła się. Nie była jednak dowodem jakiejś szczególnej bystrości Sawinkowa - to samo przepowiedział Denikin, tylko w odwrotnym porządku, bo za punkt wyjścia brał porażkę armii białej, która ciągnęłaby za sobą groźne dla Polski niebezpieczeństwo spotkania się oko w oko z rozszalałą w triumfie swoim dziczą. To samo widział każdy, kto bez powziętych z góry uprzedzeń patrzył na rewolucję. "W razie klęski naszej - pisałem w pierwszych miesiącach 1920 roku - drzwi do Europy otworzyłyby się na oścież przed triumfującym bolszewizmem, zwycięstwo zaś nasze może być tylko chwilowym odparciem, chwilowym wypoczynkiem w walce z potworem".30/ Od początku, od chwili zdobycia niepodległości naszej, grupy lewicowe lekceważyły niebezpieczeństwo bolszewickie, głosząc, że wrogiem jest imperializm rosyjski, jak gdyby bolszewizm nie był bardziej jeszcze zachłanny i imperialistyczny. Za przykładem lewicy szły grupy mieniące się narodowymi i zdaje się, że ją prześcigały. Odpowiedzią na przewidywania Sawinkowa i Denikina było najście bolszewików na Polskę w 1920 roku. Zapędzili się aż do Warszawy i Polska stanęła na skraju przepaści; zdawało się, że dni jej są policzone. Pamiętam ów pogodny, piękny poranek sierpniowy w Krakowie, gdy wśród powszechnego przygnębienia, graniczącego z beznadziejnością, przyszła radosna wiadomość o zwycięstwie generała Żeligowskiego pod Radzyminem. Więc nie wszystko stracone, zajaśniał złoty promień nadziei i nadzieją tą szczęśliwi, wierzyliśmy, że Radzymin będzie punktem zwrotnym w wojnie. Tak się też stało. I dziwiło mnie później, że tak uparcie, zwłaszcza w sferach wojskowych, bagatelizowano znaczenie owej bitwy, przedstawiając ją jako drobne, przypadkowe powodzenie na jakimś drobnym odcinku, do którego naczelne dowództwo nie przywiązywało szczególnej wagi. A jednak owo "drobne powodzenie" podniosło ducha wszędzie, w narodzie i w armii, i nastąpił przypływ energii zapowiadającej bliskie, walne i ostateczne zwycięstwo, które do dziś dnia nazywamy "cudem nad Wisłą".

Chwalić się jednak z owoców zwycięstwa nie możemy. Mocą traktatu ryskiego zwycięzcy oddali zwyciężonej, pobitej Rosji sowieckiej niby należny jej haracz, rozległe obszary z przeszło milionową ludnością polską, które przed najazdem były w ręku naszym i których synowie, zaczynając od magnatów, a na drobnej szlachcie zaściankowej kończąc, za sprawę polską walczyli. I to wszystko z lekkim sercem, bez żalu, bez wyrzutu sumienia, nieomal z triumfem. O zbrodni ryskiej pisałem szczegółowo,31/ ale najenergiczniej napiętnował ją biskup miński, ksiądz Zygmunt Łoziński, o którym nie wątpię, że go historia do bohaterów narodowych zaliczy. Nazwał on robotę ryskiej delegacji pokojowej "zdradą stanu" i domagał się, aby jej członkowie zasiedli na ławie oskarżonych.

Odtąd wzmaga się dążenie do upodobnienia Polski do zaprzyjaźnionego mocarstwa sowieckiego. Wciąż sypią się dekrety zmierzające do wywłaszczenia i materialnego zniszczenia ziemiaństwa na kresach państwa, mimo że właśnie ono stanowiło zawsze i dotychczas jeszcze stanowi tam podstawę polskości. I gdyby mnie zapytano, co było ideą przewodnią Polski wyzwolonej i niepodległej od początku aż do dnia dzisiejszego, powiedziałbym, że zerwanie z całą tradycją przeszłości i w tym celu zniszczenie przede wszystkim szlachty, potem wszystkich innych warstw, których stan majątkowy przekraczał minimum egzystencji.

Powstaje pytanie, czy Denikin, w razie dotarcia do Moskwy dzięki pomocy polskiej, miałby zaraz potem, jak twierdzą niektórzy, rzucić się na Polskę, aby jej odebrać "odwiecznie rosyjskie", w mniemaniu Rosjan, ziemie. Nie, tego by zrobić nie mógł, choćby nawet chciał, spadłyby na niego sprawy dużo pilniejsze, nie cierpiące zwłoki. Bolszewicy, zdobywszy Rosję, wymordowali inteligencję, całą zaś ludność zastraszyli, zgnębili terrorem, czyniąc ją w ten sposób niezdolną do oporu. Denikin przeto, czy ktokolwiek inny na jego miejscu, musiałby przejąć po nich pracę ogromną, ponad siły, zaczynając od wytępienia resztek czerezwyczajek i rozpędzenia urzędów, na ponownym zorganizowaniu państwa kończąc. Gdzie zaś miałby szukać ludzi, skoro warstwy inteligenckie prawie zniknęły, resztki zaś przypadkowo ocalałych niedobitków nie wystarczały do wytworzenia nowej administracji. Wprawdzie mógł Denikin liczyć na tę prerogatywę wobec Polski, że państwa Ententy, zapominając wówczas o Polsce, obdarzyłyby Rosję całą swoją życzliwością. Ale niewielką osiągnąłby stąd korzyść, znalazłby tylko podporę moralną - o pomocy materialnej, tym bardziej militarnej, nie mogło być mowy.

Pod koniec stycznia 1920 roku, a więc w tym czasie, gdy Czajkowski, bawiąc w głównej kwaterze Denikina, przekonywał się, że wskutek powszechnego upadku ducha i rozkładu w armii wszelkie układy w sprawie przymierza z Polską straciły rację bytu, przybyli do Wilna, wydostawszy się z niewoli sowieckiej, Miereżkowski, małżonka jego, utalentowana autorka pisująca pod pseudonimem Zenaidy Hippius, Dymitr Fiłosofow i młody publicysta Żłobin. Zapragnęli wygłosić odczyt zbiorowy o Rosji pod jarzmem bolszewickim. Świeża jeszcze była w Wilnie pamięć rządów carskich, toteż atmosfera wileńska przychylna dla Rosji - czy to carskiej, czy bolszewickiej - nie była. Prosiłem przeto Miereżkowskiego, aby do odczytu swego wtrącił kilka wyrazów sympatii dla Polski wyzwolonej i dążącej do wskrzeszenia dawnej potęgi państwowej. Miereżkowski nie tylko się zgodził, ale powiedział więcej, niż oczekiwałem: wobec przepełnionej sali opowiedział się za przedrozbiorowymi granicami Polski na wschodzie.

"Czy mógł Miereżkowski - zapytałem wkrótce potem jednego z moich przyjaciół Rosjan - i czy mógłby każdy inny Rosjanin wygłosić taką rzecz szczerze?" "Przypuśćmy - odpowiedział - że zachorowała matka moja ciężko, beznadziejnie, i że chwytając się ostatniej deski ratunku, postanowiłem wezwać znakomitego, ale kosztownego lekarza; czy będę się z nim targował o honorarium?"

Odpowiedź ta zawierała realne, bardzo trafne ujęcie kwestii. Gdy Rosja ginęła, wszelkie gadanie o "odwiecznie rosyjskim" Wilnie było ze strony Rosjan nietaktem uniemożliwiającym pomoc polską. Doskonale to zrozumiał Miereżkowski. Skoro jednak nietakt ten popełniono, należało to z naszej strony zignorować i robić swoje, to jest zajmować ziemie wschodnie i równocześnie wspierać armie białe. Co nastąpiłoby potem na gruzach bolszewizmu, jakby się ułożyły stosunki polsko-rosyjskie, tego oczywiście nie wiem. Przypuśćmy jednak najgorsze, to znaczy, że pod presją Ententy Polska oddałaby Rosji te same ziemie, które w Rydze oddała Sowietom. Nie wątpię, że pod rządami Denikina, Wrangla czy nowego jakiegoś cara los ludności polskiej na owych ziemiach byłby ciężki, ale w każdym razie znośny i stosunki nasze z Polakami w państwie rosyjskim byłyby możliwe, gdy dziś, pomimo paktów o nieagresji, pomimo grzecznych z naszej strony ukłonów i zapewnień o przyjaźni, bezradnie patrzeć musimy, jak katolicyzm i polskość są tam bezwzględnie i okrutnie tępione i bliska jest chwila, gdy nie będzie tam ani katolików, ani Polaków.

Raków, rodowy majątek rodziny naszej (obecnie brata mego, Kazimierza), leży tuż koło granicy sowieckiej; o kilometr stamtąd, już w obrębie państwa sowieckiego, rozciąga się duża prawosławna wieś Wielkie Sioło; dalej, w odległości 2 kilometrów od Wielkiego Sioła, mamy, a raczej mieliśmy, katolicką wieś Łukasze. Proboszczowie rakowscy zawsze wychwalali jej mieszkańców, jako pobożnych, uczciwych, pracowitych i dzięki temu względnie zamożnych. Co w Łukaszach dziś się dzieje, nie wiem. Ale przed kilku laty w letni wieczór słyszano z ganku dworu rakowskiego dochodzące od strony Wielkiego Sioła rozpaczliwe jęki i krzyki, zagłuszane biciem w bębny. Co to oznaczało? Podobało się władzom sowieckim uznać chłopów z Wielkiego Sioła za "kułaków", ponieważ jeszcze mieli co jeść, więc jako zbrodniarzy wysiedlano ich na Sybir czy na północ.

Rosja, w mniemaniu naszych coraz liczniejszych i coraz podlejszych jej czcicieli, nie jest państwem sowieckim, lecz sowieckim rajem, los przeto, jaki w owym raju zgotowano wsi Wielkie Sioło, jest wzorem, według którego urządzą wyzwoloną od "kułaków" wieś polską nasi dzisiejsi heroldowie przyszłej polskiej filii wszechrosyjskiego związku sowieckich republik.

Źródło:

Marian Zdziechowski, Widmo przyszłości, Warszawa 1999.

Przypisy:

1/ Wyszło w Warszawie nakładem księgarni Perzyński i Niklewicz w 1921 roku.

2/ I. Wasilewski (Nie-Bukwa), Denikin i jego Memuary, Berlin 1924.

3/ Ibidem, s. 171-172.

4/ Ibidem, s. 7.

5/ W książce poświęconej uczczeniu jego pamięci: Pamiati Kn. Gr. Trubieckogo, Paryż 1930.

6/ Polskij i jewrejski voprosy, Berlin 1899.

7/ K. W. Sacharow, Biełaja Sibir', Monachium 1923, s. 312-313.

8/ Por. Mielgunow, Tragiedija admirała Kolczaka, Belgrad 1931, t. IV, s. 138-147.

9/ P. Mielgunow, N W Czajkowskij w gody grożdanskoj wojny, Paryż 1929, s. 190.

10/ Oczerki russkoj smuty, Berlin, Miednyj Wsadnik, t. V, s. 175-181.

11/ Ibidem, s. 181.

12/ Graźdanskaja wojna, Moskwa 1930, t. III, s. 11.

13/ Por. Mielgunow, op. cit., s. 193.

14/ Gen. T. Kutrzeba, Wyprawa Kijowska, Warszawa 1937, s. 52

15/ Wospominanija, Berlin, s. 44.

16/ Ze słów Mielgunowa wynika, że raczej kilka. Por. op. cit., s. 194-195.

17/ Mielgunow, op. cit., s. 195.

18/ Gen. T. Kutrzeba, Wy prawa Kijowska, s. 40-51.

19/ Mielgunow, op. cit., s. 200.

20/ Oczerki Smu1Y, t. V; s. 307-308.

21/ Ibidem, s. 305-306.

22/ Gen. W. Sikorski, Nad Wisłą i Wkrq, 1928, s. 217.

23/ Grażdanskaja wojna, t. III, s. 307 - wydanie oficjalne, sowieckie.

24/ Gen. W. Sikorski, op. cit., s. 16.

25/ Kutrzeba, op. cit., s. 20-21.

26/ Gen. Denikin, S prostowanie historii. Odpowiedź Polakom, Paryż 1937.

27/ Kutrzeba, op. cit., s. 27.

28/ Tak pisał Sawinkow do Czajkowskiego, ale przypuszczam, że było to ustne polecenie.

29/ Mielgunow, op. cit., s. 197-198.

30/ M. Zdziechowski, Tragedia Węgier a polityka polska, Kraków 1920.

31/ Zob. M. Zdziechowski, Europa, Rosja, Azja, Wilno 1923.

Autor publikacji: 
GEOPOLITYKA: