NASZE STANOWISKO NA LITWIE I RUSI - ROK 1896

Ilekroć sprawa polska wchodzi w Rosji na porządek dzienny, czy to w polityce rządu, czy w rozprawach dziennikarskich - występuje zawsze jako punkt jej główny, określenie stosunku naszego do Litwy i Rusi, czyli do tzw. "krajów zabranych".1/ Rosyjska opinia publiczna słusznie widzi w tym stosunku najważniejszą przeszkodę, utrudniającą nie tylko zasadnicze rozstrzygnięcie sporu narodowego, ale nawet polubowne, czasowe jego załatwienie. Bo istotnie sprawa polska wobec Rosji jest właściwie sprawą między Polską a Rosją, odwieczną sprawą o ten wielki obszar sporny od Bugu i Niemna, a jak twierdzą niektórzy i od Sanu aż po Dniepr i Dźwinę. Zresztą ten przedmiot sporu, do którego w ciągu wieków obie strony wywodziły swoje prawa, zmieniał się niejednokrotnie, zwężał lub rozszerzał. Jeżeli dziś pretensje rosyjskie przekraczają Bug i Niemen i sięgają niemal do Wisły, to niegdyś pretensje polskie dochodziły het za Dźwiną i Dnieprem do Pskowa i Nowogrodu, do Smoleńska i Trubecka. I podstawy prawne rozszerzeń obustronnych zmieniały się z biegiem czasu, jak również sposoby rozstrzygania sporu. Rosja w spadku po Moskwie wzięła dowody bardzo wątpliwe, których użyła sto lat temu do pozornego uzasadnienia dokonanego gwałtu. Nie wystarczały one jednak do zapewnienia jej posiadania prawnego, do usprawiedliwienia zaboru, zastąpiła więc je dowodami fałszowanymi i kazuistyką wykrętną. Odwołując się po kolei do rozmaitych instancji powołanych różnymi czasy do stwierdzania czynów dokonanych, dziś zwraca się nawet do modnej etnografii, żeby uświęciła wyrok ostateczny, uprzednio już ułożony i wprowadzony w wykonanie.

Obszar sporny okazuje się dziś "krajem odwiecznie rosyjskim", my do niego praw żadnych nie mamy i wszelkich roszczeń zrzec się powinniśmy, jeżeli pragniemy doczekać się jakiejkolwiek zmiany na lepsze stosunku państwa i narodu rosyjskiego do nas. Tak brzmi kategoryczne żądanie polityków rosyjskich. Wyrzeczenie się roszczeń do Litwy i Rusi oznacza w ich rozumieniu nie tylko zaniechanie zupełnie wszelkich dążeń politycznych, ale i najskromniejszych praw do zachowania odrębności narodowej i kulturalnej Polaków w kraju zabranym.

Nie mamy bynajmniej zamiaru polemizowania z dziennikami rosyjskimi, podnosimy tę sprawę jedynie dla oświetlenia niektórych jej stron ciemnych i sprostowania poglądów błędnych w naszym społeczeństwie. Poglądy te powstały pod wpływem przygnębienia duchowego w ostatniej dobie naszego życia, a nie spotykając ani przeciwdziałania, ani oceny krytycznej, obałamuciły wielu ludzi, i zgubne ich następstwa zarówno dla świadomości narodowej, jak dla działalności praktycznej, dziś już są widoczne.

Bo nie ulega wątpliwości, iż w społeczeństwie naszym są ludzie, przekonani sami i przekonywujący innych, że zrzec się musimy Litwy i Rusi, że sprawa polska jest tam ostatecznie przegrana. Na naradach ugodowców naszych w Warszawie przemawiali w tym duchu mentorowie petersburscy, a chociaż pogląd taki wywołał podobno oburzenie, zaprzeczyć niepodobna, że ma on dosyć znaczną liczbę zwolenników. Nie tylko ugodowcy, ale i opozycjoniści i rewolucjoniści, ci ostatni zwłaszcza, silniej niż inni podkreślają konieczność i nawet obowiązek moralny tego rodzaju abdykacji dobrowolnej, chociaż inne powody do niej wynajdują.

Biorąc rzeczy praktycznie, żądanie zrzeczenia się praw czy roszczeń do Litwy i Rusi jest po prostu do wykonania niemożliwe. Kto się ma zrzekać, za kogo, za siebie tylko, czy za cały naród polski, jaką wartość i moc obowiązującą może mieć takie zrzeczenie się i w jaki sposób je zrobić należy? Czy złożyć mamy uroczyste, tysiącami podpisów opatrzone zapewnienie, czy też na dane hasło wszyscy Polacy na Litwie i Rusi mają zacząć mówić po rosyjsku, a może wystawić na sprzedaż majątki i następnie przenieść się do Królestwa, a może przyjąć dobrowolnie prawosławie?

Nie ma i być nie może takiej formy działania praktycznego, która by zrzeczeniu się naszemu dała wartość polityczną w oczach rządu i narodu rosyjskiego. Rozprawianie się o tym byłoby tylko śmieszną i niedorzeczną zabawą, gdyby nie znieprawiało jednocześnie naszej świadomości narodowej, nie osłabiało naszej siły czynnej, którą właśnie w zaborze rosyjskim na kresy wschodnie kierować należy.

Rezultatem takiej abdykacji chociażby tylko w świadomości własnej dokonanej, jest lekkomyślne pozbywanie się ziemi, zaniechanie wszelkiej pracy kulturalnej, opuszczanie stron rodzinnych przez inteligencję zawodową, pogrążanie się w bezczynności zupełnej, słowem haniebne marnowanie kilkuwiekowego dorobku narodowego, co jest objawem, niestety, dosyć powszechnym na Litwie i Rusi.

Bo tam właśnie na kresach program abdykacji najwięcej ma wyznawców, wskutek cięższych warunków bytu i niższego poziomu kultury politycznej i umysłowej. Rozwielmożnione w umysłowości współczesnej pojmowanie mechaniczne zjawisk i stosunków społecznych daje mu uzasadnienie. Kraj nie jest etnograficznie polskim - nie jest więc naszym, różnica w tym tylko zachodzi, że jedni radzą zrzec się go na rzecz Rosji, drudzy na rzecz Litwinów i Rusinów. Naturalnie, to drugie rozwiązanie sprawy jest czystą fantazją przyszłości.

Niewątpliwie sprawa narodowościowa, czyli mówiąc dokładniej, określenie w zasadzie i w praktyce wzajemnego stosunku narodowości w kraju zabranym mieszkających, jest niezmiernie ważnym zadaniem naszej polityki narodowej. A każda polityka liczyć się powinna przede wszystkim z rzeczywistością, z faktami istniejącymi. Takim faktem, na którym w działalności opierać się musimy, jest istnienie pewnego obszaru terytorialnego, który stanowił i do dziś dnia stanowi odrębną całość polityczną. Są w tej całości bez wątpienia odrębności wewnętrzne bardzo znaczne, są przeciwieństwa wyraźne, ale spaja je silnie i jednoczy tradycja wspólnego życia politycznego w ciągu wieków, tradycja wspólnej kultury oraz wspólność interesów moralnych i materialnych. Uznaje fakt ten nawet rząd rosyjski, stosując do całego obszaru ziem polskich system praw wyjątkowych.

Polityka nasza wobec Rosji uwzględniać musi zawsze całość tego obszaru, uregulowanie zaś stosunków narodowościowych w jego obrębie jest wyłącznie sprawą naszej polityki wewnętrznej. Zabawką dziecinną jest sortowanie ludności, jak owiec w stadzie, według znamion etnograficznych, z pominięciem wszystkich innych czynników, kształtujących narodowość polityczną i kulturalną. Rozumie to chłop białoruski lub małoruski na pograniczu, który mówi, że pochodzi "z Polski", rozumie kacap, który przyjechawszy do Mińska lub Berdyczowa, powiada, że "do Polski" przybył, ale często nie pojmują tego ludzie inteligentni, których umysłowość spaczyła doktryna.

Tacy ludzie wyobrażają sobie, że nadejdzie jakaś chwila zwrotna, jakiś dzień przełomu, jakiś termin regulacji stosunków narodowych, kiedy odbędzie się podział obszarów terytorialnych według przynależności etnograficznej.

Pomijamy ten wzgląd, że podział ścisły byłby niemożliwy, bo tylko w stanie pierwotnym ludzie tworzą zwarte grupy plemienne, zaś narody mniej lub więcej ucywilizowane pomieszały się już od dawna, chociaż zachowały swoje właściwości odrębne. Zaznaczamy tylko, że w odmienny sposób odbywać się muszą zmiany w układzie stosunków politycznych na Litwie i Rusi. Zmiana może nastąpić albo wskutek wojny dla nas pomyślnej i w tym wypadku rezultatom jej odpowiadać będą granice polsko-rosyjskie, albo wskutek rozwoju postępowego urządzeń państwowych rosyjskich. Rozwój ten w państwie rosyjskim iść musi drogą decentralizacji i rozszerzenia samorządu miejscowego, przy zmianie w kierunku liberalnym ustaw zasadniczych. Wtedy zaś żywioł polski, jeżeli zachowa siłę żywotną, odzyskiwać zacznie stopniowo należne mu stanowisko, wtedy okaże się dowodnie, że sortowanie etnograficzne jest mrzonką, niepodobną do urzeczywistnienia.

Przypuśćmy np., że gubernia wileńska otrzymuje wraz z innymi samorząd i sejmiki ziemskie i że równocześnie nastąpi równouprawnienie językowe. Gdyby nawet Polacy nie mieli przewagi liczebnej w instytucjach autonomicznych, to jaki język musiałby być przyjęty w obradach? Polaków jest w tej guberni 18-19%, prawie tyle co Żydów, a reszta ludności dzieli się na dwie mniej więcej równe grupy, litewską i białoruską. Żadna z nich nie ma większości, ani tytułu do przewodnictwa, pozostawałby więc tylko wybór między językiem polskim lub rosyjskim. Przytoczyliśmy umyślnie ten przykład do. wolny, chociaż na danych realnych oparty, bo on nie tylko oznacza niemożliwość stosowania w praktyce zasady etnograficznej, ale zarazem jasno stawia sprawę, że "kraj zabrany" politycznie może być jedynie albo polskim, albo rosyjskim.

Tertium non datur [trzeciego wyjścia nie ma] - przynajmniej w zakresie możliwych przewidywań politycznych. Polityka nie jest umiejętnością wróżenia zmian w odległe; przyszłości. Punktem wyjścia dla jej rozumowań, podstawą dla jej działań może być tylko istniejący stan rzeczy, rzeczywisty układ stosunków. Z tego wątku powinna snuć liczne kombinacje polityka dalszego rozwoju, nie wybiegając zbytecznie naprzód, granicą przyrodzoną jej przewidywań i zamiarów jest okres życia jednego pokolenia. Nie wiemy i nie możemy wiedzieć, w jakich warunkach działać wypadnie przyszłym pokoleniom i jakie one same będą.

Rząd rosyjski i opinia publiczna rosyjska wyraźnie stawiają tak sprawę jak wyżej zaznaczyliśmy. Przyznają otwarcie, że jedynie żywioł polski jest dla nich niebezpieczny w tym kraju, który starają się "odpolszczyć" ale tylko politycznie, bo etnograficznie nigdy te ziemie polskimi nie były, chociaż wpływom polskim ulegały, i gdyby pod tym względem "odpolszczać" je chciano, pozostawiono by narodowościom ruskiej i litewskiej możność swobodnego rozwoju. Tymczasem rozwój ten utrudniono wszelkimi środkami, i kategorycznie zapowiedziano Litwinom i Rusinom, że powinni stać się Rosjanami.

Przyjrzyjmy się teraz sile liczebnej oraz zasobom umysłowym i materialnym żywiołu polskiego na Litwie i Rusi, ażeby zdać sobie sprawę z jego znaczenia politycznego. Ma się rozumieć, nie będziemy się wdawali w szczegóły, tym bardziej że poprzestawać musimy na danych bardzo nieokreślonych i niepewnych.

Na całym obszarze ziem ruskich katolicyzm jednoznaczny jest z polskością. Stosuje się to nie tylko do Wołynia, Podola i Ukrainy, ale i do Białej Rusi, i w ogóle ziem polskich, które niegdyś do W. Ks. Litewskiego należały. O wyjątkach przy sposobności wspomnimy i uwzględnimy je przy obliczeniu ludności polskiej.

Według rubryceli, wydawanych corocznie w każdej diecezji przez władzę duchowną, było katolików:

na Wołyniu 259447 czyli 10,53% ludności;

na Podolu 259447 czyli 9,79% ludności;

na Ukrainie 102 867 czyli 3,20% ludności;

ogółem w tzw. guberniach południowo-zachodnich 621 421 czyli 7,42% ludności. Pewna część tej cyfry odpada na katolików Niemców i Czechów, ale natomiast sporo jest Polaków protestantów, a nawet prawosławnych, przymusowo nawróconych. Tych ostatnich stosunkowo jeszcze więcej znajdziemy w guberniach litewsko-ruskich.

W guberni grodzieńskiej naliczono 368 658 katolików, co stanowi 24,06% ludności. W trzech powiatach, sokólskim, bielskim i białostockim (dawne województwo Podlaskie) Polacy mieszkają zwartą masą.

Na Białej Rusi liczą rubrycele katolików:

w guberni mińskiej 206273 czyli 11,08% ludności;

w guberni mohylewskiej 48 635 czyli 3,43% ludności;

w guberni witebskiej 351 074 czyli 25,65% ludności;

ogółem 605 982 czyli 13,04% ludności. Dodać jednak trzeba, że z tej liczby odpada około 180, a może nawet 200 tys. Łotyszów katolików w gub. Witebskiej, przybywa zaś kilkanaście tysięcy Polaków protestantów i mahometan, oraz znaczna liczba prawosławnych, przymusowo nawróconych. Wprawdzie między katolikami jest sporo Białorusinów, religia jednak ma tu tak wielkie znaczenie, poniekąd dzięki polityce rządu, że uważają się zwykle sami za Polaków i politycznie można ich niewątpliwie do Polaków zaliczać.

Trudniej na podstawie wyznania określić narodowość w guberniach wileńskiej i kowieńskiej. W pierwszej liczą rubrycele katolików 833 255 czyli 60%, w drugiej w okrągłej cyfrze l 220 000 czyli 76%. Nadmienić trzeba, że według danych statystyki poborowej w gub. wileńskiej procent rekrutów katolików wynosił 66%, a nawet w r. 1887 78%, a w kowieńskiej 79% i 81,5%. Według dawniejszych danych urzędowych Polacy stanowili w gub. wileńskiej 18-19% ogółu ludności, przypuszczając że stosunek ten niewiele się zmienił, możemy liczyć około 260 000. Statystyka urzędowa podaje tylko 4% Polaków w gub. kowieńskiej, jak wykazał jednak niedawno w „Przeglqdzie Powszechnym” p. Witort, do narodowości polskiej trzeba zaliczyć wszystkich katolików pochodzenia szlacheckiego i ogromną większość mieszczan tegoż wyznania, czyli 10-12% ludności, co wyniesie 160-190 tys. Ludność katolicka 9 guberni kraju zabranego w liczbie 3 648 000 stanowi z górą 20% ogółu mieszkańców. Stosunek wypadnie większy, jeżeli zrobimy pewne "sprostowanie granic", mianowicie wyłączymy gubernię mohylewską, którą należy uważać za straconą dla politycznych wpływów polskich, oraz powiaty horodecki, newelski, siebieski i wielicki guberni witebskiej, w których procent Polaków nie przekracza 2%. Wówczas wypadnie nam około 23% katolików, Polaków zaś około 1,5 miliona. Pozostałe z górą dwa miliony katolików związane są najżywotniejszymi interesami swymi z dążeniami politycznymi żywiołu polskiego, do którego, jak już nadmieniliśmy, zaliczyć też trzeba pewną liczbę wyznawców innych religii.

Liczba Polaków, a nawet liczba katolików nie oznacza jeszcze dokładnie siły wpływów polskich. Pamiętać trzeba, że najmniej 10% Polaków w kraju zabranym należy do warstwy inteligentnej, oraz o tym, że znajomość języka polskiego jest tam powszechna. Ogromna większość Żydów (około 2,5 miliona) zna jako tako język polski, włada nim również spory procent ludności ruskiej i litewskiej. Można przyjąć bez pochyby, że znacznie więcej niż połowa mieszkańców zabranego kraju rozumie i mówi po polsku.

Już przed 1863 r. pewna, dosyć znaczna część większej własności ziemskiej przeszła w ręce rządu i Rosjan. Katarzyna II rozdała rozległe królewszczyzny na Litwie, Białej Rusi i Ukrainie. Po r. 1831 wiele majątków polskich rząd skonfiskował. Szlacheckie rodziny małoruskie, których dosyć było na Ukrainie, a nawet niektóre rodziny polskie zrosyjszczyły się już w pierwszej połowie tego wieku. Naturalnie po r. 1863 wskutek konfiskat i sprzedaży przymusowych zeszczuplała znowu własność polska, a ukazy zabraniające Polakom nabywania ziemi niedawno powtórnie obostrzone, systematycznie obszar jej zmniejszają.

Oto niektóre dane dotyczące własności ziemskiej na Ukrainie, gdzie już przed powstaniem sporo majątków należało do Rosjan. Obecnie obywatele ziemscy Polacy posiadają w guberni kijowskiej 810 majątków, których obszar wynosi 780 029 dziesięcin.. Własność polska stanowi około 32% ogólnej liczby (2466) i 46% ogólnej przestrzeni majątków większych 679508 dzies.2/). Od roku 1872 stracili Polacy 324 majątki, czyli 523 233 dzies. ziemi, przeciętnie rocznie sprzedawano 14 majątków - 27 140 dziesięcin. Dodać trzeba, że na Ukrainie gospodarstwa w ogóle lepiej się opłacają niż w innych częściach kraju zabranego, pomimo to własność polska od r. 1872 straciła tam więcej niż 40% obszaru, a od 1863 z pewnością 50%. Na Wołyniu i Podolu stosunek tej własności jest dla nas korzystniejszy, stanowi ona przeszło 50% obszarów dworskich. To samo powiedzieć można o guberniach wileńskiej i grodzieńskiej, a tym bardziej o kowieńskiej, tylko na Białej Rusi straty są może większe niż na Ukrainie. Pewna, zresztą drobna część własności ziemskiej tytularnie rosyjskiej w rzeczywistości należy do Polaków, którzy kupili ziemię na imię osób podstawionych, a sporo majątków trzymają w dzierżawie lub w administracji. Właściciele Rosjanie rzadko gospodarują sami i mieszkają w swoich majątkach, w ziemiaństwie ma więc dotychczas znaczną przewagę żywioł polski.

Sprzedaż ziemi w większości wypadków była koniecznością smutną, ale zdarzało się nieraz, że pozbywano się jej lekkomyślnie, bez naglącej potrzeby. Opinia publiczna na kresach wschodnich okazywała się pobłażliwsza dla sprzedawczyków, niż nawet na zachodnich, a raczej opinii tej nie ma tam prawie wcale, bo nie ma ani życia publicznego, ani prasy, ani jakiejkolwiek działalności zbiorowej. W tej dziedzinie stosunków program wyrzeczenia się nabytków kultury polskiej na Litwie i Rusi największe wyrządził szkody.

W ostatnich czasach zauważono, że ludność polska, tracąc posterunki na wsi, coraz liczniej przenosi się do miast. W Kijowie np. wzrosła w stosunku wyższym, aniżeli ogólna liczba mieszkańców. W instytucjach prywatnych, bo do rządowych wstęp Polakom zamknięto, w handlu i przemyśle szukają ci emigranci ze wsi zatrudnienia. Dotychczas jednak przemysł polski bardzo słabo się rozwija, z wyjątkiem cukrownictwa, które na Podolu, Wołyniu, a zwłaszcza na Ukrainie potężnie się rozrosło, a znajduje się przeważnie w ręku Polaków, jako właścicieli, techników i oficjalistów fabrycznych. Brak przedsiębiorczości jest w znacznej mierze przyczyną słabego rozwoju przemysłu, większą nawet może, niż system polityczny rządu, krępujący wszelką' inicjatywę osobistą i zbiorową. Mnóstwo Polaków, pracujących w Rosji i po- siadających wystarczające kapitały, mogłoby w stronach rodzinnych z pożytkiem dla siebie i sprawy publicznej działalność wytwórczą rozwinąć, ale na przeszkodzie temu stoi to fatalne zniechęcenie, którego najcięższe warunki bytu usprawiedliwiać nie powinny. Należy wszakże zaznaczyć, że w ciągu kilku ostatnich lat widać pewne ożywienie w dziedzinie kupiectwa i przemysłu polskiego, bardzo słabe, ale rokujące nadzieję.

Pomimo wielkiego przygnębienia i braku wiary w społeczeństwie polskim na Litwie i Rusi, można jednak powiedzieć, że wszelka praca twórcza i wytwarzająca dotychczas przeważnie jego jest udziałem. Napływowy żywioł rosyjski - to niemal wyłącznie klasa urzędnicza, której głównym zadaniem było niszczenie tego, co kultura polska w ciągu wieków na kresach tych, wytworzyła, a obecnie jest tamowanie wszelkiej działalności produkcyjnej, zarówno duchowej jak materialnej. W ciągu trzydziestokilkuletniej gospodarki bezwzględnej, która znaczną część kraju zamieniła w ruinę, żywioł rosyjski zburzyć tylko umiał zabytki kultury polskiej, ale w zamian nic nie stworzył. Zadaniem jego głównym jest pilnowanie, żeby wszelkiego rodzaju zakazy ściśle były przestrzegane, ograniczenia dokładnie stosowane. Wszystkie te ślady kultury, którą publicyści rosyjscy nazywają wyłącznie pańską, szlachecką, ale która bądź co bądź była pracą cywilizacyjną - to nasze wyłączne dzieło. Niemal wszystko to, co dzisiaj w tej "ruinie" jest czynne, żywe, płodne - to także dzieło rąk naszych i naszej myśli. W rolnictwie, w przemyśle. w rękodziełach, we wszelkiej działalności wytwarzającej, w bankach, kantorach, I towarzystwach, słowem w instytucjach, które działalność tę ułatwiają - my, Polacy, przed innymi udział bierzemy. Lekarze, adwokaci, technicy i inni zawodowcy w ogromnej większości są również Polacy. Jedynie cudzoziemcy nieliczni i poniekąd Żydzi współzawodniczą niekiedy z nami. Przybysze rosyjscy poza urzędnictwem, czasem tylko handlem się zajmują, a chyba wyjątkowo w innych zawodach wolnych spotkać ich można. Represja i wyzysk - to ich jedyne, znamienne czynności. Wreszcie dodać trzeba masy ludowe, w których zaledwie pierwsze błyski świadomości narodowej drgają, ciemne politycznie bierne, zgnębione.

I my, mając takie atuty w ręku i takich partnerów, dobrowolnie uznajemy partię za przegraną i wycofać się chcemy z gry, dlatego że kilkakrotnie z kolei karty źle się dla nas ułożyły? My słuchać mamy rady marnych kramarzy: politycznych, którzy przerażeni groźnym na pozór, aczkolwiek nie rozpaczliwym bynajmniej stanem naszych interesów narodowych, radzą nam pośpieszną ich likwidację i pozbycie się wszelkich ciężarów, a może tylko bankructwo podstępne. Albo uwodzić się dajemy pomysłom studenckim marzycieli-doktrynerów, którzy swoimi granicami etnograficznymi przekreślają wszystkie nabytki pracy kulturalnej i tradycji politycznej i nie rachując się z rzeczywistością, chcą żebyśmy ustąpili to, co jest nasze, co trzymamy dotychczas w ręku - na rzecz fikcji, której prawdopodobieństwa sami oznaczyć nie umieją.

Rozumiemy, że stanowisko narodowości naszej na Litwie i Rusi nie tylko w wypadku zmiany stosunków politycznych w Rosji, ale nawet w niezależnej Polsce musiałoby być inne, aniżeli w dzielnicach rdzennie polskich. Polska niezależna, czy to pod naciskiem konieczności, czy na żądanie innych państw, które by jej taki warunek przyznania samodzielnego bytu narzuciły - mogłaby zrzec się formalnie części lub nawet całości tych krajów. Ale rozprawianie teraz o wyrzeczeniu się Litwy i Rusi na korzyść Rosji, czy na korzyść Litwinów i Rusinów - jest albo niedorzecznością, albo mrzonką. A jedna i druga zarówno są szkodliwe, bo osłabiają wiarę i energię, i tak już nadwątlone.

Kraj ten od pięciu wieków jest naszą własnością, do której wywodzimy się nie na zasadzie praw historycznych, nie mających znaczenia realnego, ale dlatego, żeśmy objęli go w posiadanie krwią i pracą swoją i umocnili się w tym posiadaniu naszą kulturą umysłową i polityczną. Nasze jest niemal wszystko co ma tam jakąkolwiek wartość trwałą, cywilizacyjną, bo wszystko jest rezultatem polskiej myśli i polskiej woli, polskich instytucji i obyczajów. Gdyby dziś Rosjanie kraj ten opuścili, jedyną pamiątką ich rządów byłyby tylko cerkwie, fortyfikacje i budki policyjne, oraz licho pobudowane domy urzędowe. Kraj żyje dotychczas zabytkami naszej cywilizacji i naszą przeważnie pracą dla niej, pomimo strasznych przeszkód dokonywaną.

Dla kraju tego i jego ludności mamy obowiązki nie w znaczeniu ofiary błagalnej za jakieś winy urojone, ale dlatego, że interes nasz narodowy wymaga popierania świadomości plemiennej i politycznej Litwinów i Rusinów. Nie przesądzając przyszłości tych ruchów narodowych, ani zmian możliwych kiedyś w układzie stosunków wzajemnych, uznając nie tylko w zasadzie, ale i zalecając w działaniu praktycznym popieranie tych dążeń, jeżeli się wrogo dążeniom naszym nie przeciwstawiają, zaznaczamy jednak stanowczo, że politycznie i kulturalnie kraj jest dzisiaj polski. Nie ma zaś w tym sprzeczności żadnej, bo wolny, nie skrępowany rozwój narodowościowy jest rysem znamiennym naszej obyczajowości i tradycji politycznej. Sprawa toczy się nie tylko o to, czy kraj zabrany ma być polskim, czy rosyjskim, ale właściwie o to - czy ma być politycznie polskim, z równouprawnieniem odrębności narodowych, czy też rosyjskim, z przymusowym sprowadzeniem wszelkich różnic do jednego mianownika i centralizacją krępującą wszelką samodzielność społeczną?

Przypisy:

1/ Terminem kraje zabrane lub ziemie zabrane Rosjanie określali ziemie I i II zaboru, "zabrane" jakoby im w przeszłości przez Polskę. Były to gubernie: grodzieńska, wileńska, kowieńska, mińska, witebska, mohylewska, wołyńska, podolska i kijowska. Zupełnie inny sens temu terminowi nadawali Polacy.

2/ Dziesięcina - nieco więcej niż hektar.

Żródło:

Przegląd Wszechpolski 1896, nr 8, s. 169-172; Jan Ludwik Popławski, Wybór pism, Wrocław 1998, s. 51-60.

Autor publikacji: 
GEOPOLITYKA: