GORCY KAUKAZU I ICH WOJNA WYZWOLEŃCZA PRZECIW ROSJANOM - Tom II. Roz. II (XIII)

GORCY KAUKAZU I ICH WOJNA WYZWOLEŃCZA PRZECIW ROSJANOM

Tom II, Rozdział II (XIII) – Podróż morska – Lądowanie w Tuapse na brzegu kaukaskim – Pierwsze wrażenie kraju i ludu – Wrogie przyjęcie ze strony mieszkańców – Pierwsze trudności – Przybycie Sefer – paszy – Stronnictwa w kraju – Łączę się z Sefer – paszą i rozpoczynam marsz do północnej Abchazji – Marsz przez góry.

Kiedy rankiem 24-go opuściliśmy Bosfor, burza nie całkiem jeszcze ustała i do Synopy panowała bardzo zła pogoda. 25-go o 10 rano, rzuciliśmy kotwicę przed Synopą, żeby zabrać węgiel i kilku pasażerów. Ponieważ moi ludzie porządnie ucierpieli od choroby morskiej, rozkazałem im spędzić kilka godzin na brzegu, przykazując też, by na wszystkie pytania o cel ich wyprawy odpowiadali, że zdążają do Trapezundu.

Naszego żaglowca z amunicją i wojennymi zapasami, na którego znalezienie w Synopie mieliśmy jeszcze słabą nadzieję, oczywiście nie zobaczyliśmy. O 5 wieczór kazałem trąbić na zbiórkę, żeby zwołać na pokład rozproszonych po mieście żołnierzy. Żaden z nich nie przepadł, a przyprowadzili ze sobą nawet jeszcze kilku ochotników. Jeden Polak, krawiec, od dawna mieszkający w Synopie, na wieść, że jego rodacy będą walczyć z Rosjanami wpadł w taką bojową radość, że rzucił wszystko i zjawił się na pokładzie okrętu z żądaniem wrzucenia go do morza albo zabrania ze sobą. To ostatnie uważałem za dogodniejsze.

O 7 wieczorem podnieśliśmy kotwicę i ruszyliśmy już prosto w kierunku abaskiego wybrzeża. Burza ustała, silny północno-zachodni wiatr pozwolił nam na podniesienie wszystkich żagli i mogliśmy mieć nadzieję na dotarcie do lądu w 30 godzin. Jako miejsce lądowania Izmaił - pasza wskazał kapitanowi miasteczko Wardane w Ubychii. Zmieniłem ten rozkaz, albowiem w żadnym przypadku nie chciałem jakoś przyjeżdżać do jego wysławianych pod niebiosa przyjaciół; prócz tego miałem inne ważne powody, o których mowa będzie dalej. Dlatego na miejsce lądowania wyznaczyłem Tuapse w Szapsugii. Jeśli sam początek wyprawy był, dzięki burzy i Izmaiłowi, wystarczająco wstrętny, to rejs z Synopy do Tuapse był bajeczny. W nocy z 26 na 27 mogliśmy już rozpalić ogień na abaskim brzegu. O 6 rano 27 lutego 1857 roku zarzuciliśmy kotwicę w Tuapse. Rozładowanie okrętu szło szybko, dlatego, że jak już wspomniałem, mieliśmy bardzo mało zapasów. O 10 rano parostatek odpłynął do Wardane, by zabrać ze sobą książąt Ubychii, jak ich nazywał Izmaił - pasza, i przewieźć ich do Tuapse. Mieli oni, do czasu przybycia Izmaiła, zatroszczyć się o utrzymanie i wyżywienie oddziału.

Zapomniałem wspomnieć, że w Konstantynopolu Izmaił zwerbował pod rozmaitymi pretekstami jeszcze całe mnóstwo ludzi. Jak już było powiedziane, Izmaił szczodrze szafował obietnicami i każdemu, kto zechciał mu służyć obiecywał złote góry, co dawało mu i tę korzyść, że przed ludźmi, którzy dawali mu pieniądze przedstawiał widoki dużych wydatków, które musiał ponieść. Ale jako, że wszystkim tylko obiecywał i nie chciał zwerbowanym w Konstantynopolu ludziom udzielić nawet najmniej znaczących i najbardziej nieodzownych informacji, zostawiając im tylko nadzieję, że w Abazji mogą znaleźć wszystko, to większa część z nich została tam do jego przewidzianego odjazdu. Wyruszyli z nami: węgierski oficer-renegat, węgierski Żyd, który także stał się renegatem i jeden amerykański zbrojmistrz, prócz tego trzech tureckich podoficerów artylerii i dwóch młodych ludzi z konstantynopolitańskiej szkoły wojskowej; pięciu ostatnich było z pochodzenia Abazami, którym Izmaił - pasza obiecał błyskotliwą karierę. Prócz tego dano mi dodatkowo na kuriera jednego starego Turka imieniem Ahmet - aga. Jednak najbardziej mógł się nam przysłużyć przede wszystkim jeden stary imam z Szapsugii o imieniu Hadżi Boroku, który niewiele mówił po turecku i znał miejscowych mieszkańców. Nie tylko nic nie było przygotowane na nasz przyjazd do kraju, ale jego mieszkańcy nawet nie mieli pojęcia o tym kim jesteśmy i czego nam od nich potrzeba. Tuapse opisano mi jako niewielkie miasteczko, a okazało się być bezludnym miejscem na wybrzeżu. Przed Wojną Wschodnią Rosjanie postawili tu twierdzę, leżącą teraz w gruzach. Na brzegu stało 16 domków z kamienia, skąpo pokrytych słomą; tylko w trzech z tych sakli spotkaliśmy kupców lazyjskich, u których można było dostać płótno, sól i tyle żywności, ile potrzebne było tym siedmiu czy ośmiu ludziom na dwa dni. W czasie lądowania zobaczyliśmy tylko kilku Abazów, którzy z niedowierzaniem i lękiem trzymali się w oddali z gotową bronią; dopiero po licznych i długich wezwaniach naszego Hadżiego, ośmielili się zbliżyć. Przed obiadem nastało ożywienie: z gór zeszło mnóstwo Adygów, którzy ze zdumieniem wpatrywali się w nas swoimi błyszczącymi oczami. Jako, że Rosjanie przez wiele lat utrzymywali w twierdzy w Tuapse garnizon, z którym okoliczni Adygowie znajdowali się w wiadomych stosunkach, niektórzy z tych ludzi niewiele rozumieli po rosyjsku i dźwięki polskiej mowy ich zmyliły. Mój Hadżi zadał sobie sporo trudu, żeby im wytłumaczyć, że między Polakami a Rosjanami jest różnica.

Rozmieściłem mój oddział, na ile było to możliwe, pod dachem; mocno cierpieliśmy od zimna, wiatr przenikał przez każdą szczelinę w ścianach, a w saklach nie mogliśmy rozpalić większego ognia w obawie przed spaleniem słomianego dachu. Mróz był w tym roku nadzwyczaj silny, a śnieg leżał jeszcze wszędzie.

Obiecany w Konstantynopolu przez Izmaiła i tzw. deputowanych prowiant, jak i wszystko inne, okazał się łgarstwem. W Synopie przyszła mi do głowy dobra myśl, by kupić tam trochę worków mąki i ryżu, co bez wątpienia mogłoby nam wystarczyć na około dwa tygodnie. Mięso i masło można było kupić tutaj po bardzo niskiej cenie. Przybyły z nami turecki oficer, któremu Izmaił - pasza dał na wszelki wypadek 10 000 piastrów(1) (na okręcie Izmaił - Pasza powiedział mi, że wydał mu 100 000 piastrów), wziął na siebie troskę o prowiant, a ponieważ nie można było niczego tu dostać za pieniądze, kupił za nie u lazyjskich kupców bawełniane materiały i zamieniał je potem na żywność. Zresztą, wszystko było tak tanie, że za dwa kawałki bawełny, które co prawda w Tuapse warte były dwukrotność ich dzisiejszej ceny (trzy talary za połeć), można było w pełni zaopatrzyć w prowiant stu ludzi w ciągu dnia; tym sposobem moglibyśmy, gdyby nasz intendent nie był Turkiem, przez dwa miesiące obywać się z tym co mieliśmy.

28-ego popołudniu wrócił z Wardane nasz parowiec i przywiózł z Ubychii kilku ludzi, wśród których byli także dwaj przyjaciele Izmaiła - uorkowie Hadżi - Kieranduk i Izmaił - Bierkok. W pół godziny od ich przybycia stało się dla mnie jasne całe oszukaństwo. Ludzie ci, nie szczycący się dużymi wpływami we własnym kraju, w Tuapsie nie znaczyli zupełnie nic i mieszkańcy przyjęli ich bardzo nieufnie. Dlatego chcieli oni wystarać się o to, byśmy stąd odpłynęli i przybyli do nich, próbując przy tym przekonać mnie, że są bardzo zasmuceni marnym przyjęciem nas w Tuapsie, którego mieszkańców bardzo szkalowali oraz że sami już dawno przygotowali dla całego oddziału wygodne kwatery i prowiant. Po zapoznaniu się z Izmaił - paszą, powziąłem zamiar, by otwarcie wszystko omówić i podjąć decyzję. Wiedząc dobrze, że w kraju jest dużo różnych partii, postanowiłem, że o każdej z nich muszę zebrać wystarczająco informacji. Akurat w tym czasie z okolicznych miejscowości zebrało się przyciągniętych ciekawością, wielu gospodarzy i ponad tysiąc ludzi z Tuapse. Poprosiłem starszyznę o zebranie rady i wystąpiłem na niej ze swoim tłumaczem i ludźmi z Ubychii. Po tym jak przedstawiłem im cel naszego przybycia i propozycję ludzi z Ubychii, zadałem radzie pytanie czy powinienem pojechać do Ubychii i tam czekać na drugi transport czy robić to samo w Tuapse. Moje pytanie bardzo schlebiło gospodarzom. Jednogłośnie Szapsugowie rzucili się na dwóch uorków. Przy nich oznajmili, że ci dwaj to najwięksi kłamcy w okolicy, którzy zawsze siedzą na dwóch stołkach i mamią tak Turków, jak i Rosjan, że u nich nawet gościnność nie jest świętością,(2) i że są oni zdolni wszystkich nas wydać Rosjanom. Że kłamstwem jest jakoby mieli przygotowany dla nas prowiant - nie mogą nam go ani dać, ani sprzedać dlatego, że mieszkańcy Ubychii niczego nie mają, sami przychodzą do Szapsugów i Abadzechów kraść albo żebrać. Dlatego gospodarze przekonywali mnie, bym nie ulegał przebiegłości uorków, gdyż ludzie ci zawsze knują coś złego.

Wiedziałem o tym wszystkim bardzo dobrze, dlatego zdecydowałem się by pozwolić na otwarte omówienie całej kwestii. Jeszcze w Konstantynopolu zasięgałem informacji i szczególnie ostrzegano mnie przed ubychskimi uorkami. Krótko po naszym przybiciu do Tuapse, do moich żołnierzy przyszło kilku dezerterów z armii rosyjskiej, a wśród nich jeden stary żołnierz z dawnej polskiej armii, który po powstaniu 1831 roku zesłany został na Kaukaz, do armii, przeszedł od Rosjan do Abazów i teraz, już około 20 lat znajdował się w niewoli. Miał żonę i dzieci, których, rozumie się, nie traktował jak swojej własności. Bardzo dobrze znał język abaski i obyczaje kraju, i dowiedziałem się od niego przez 24 godziny dużo więcej, niż można dowiedzieć się od nieufnego Abaza przez miesiące. Jak każdy zbieg, szczególnie szanował on Mohamed - Amina; Sefer - paszę opisywał on dokładnie takim, za jakiego miałem go w przyszłości uznać, ale szczególnie mnie zaklinał, bym nie ufał w niczym uorkom z Ubychii. Obaj ubychscy dyplomaci bardzo się zmieszali słysząc mowę tuapskich gospodarzy. Przeciwstawiali się im, jak tylko mogli; ale położyłem temu kres, oznajmiając, że w każdym razie będę czekał na transport w Tuapse.

Ludzie z Tuapse mieli rację; dwaj uorkowie, znalazłszy się w odległości ledwie kilku godzin od nas, zdążyli nam już narobić sporo nieprzyjemności. A dokładniej: powiedzieli mimochodem pewnemu Abazowi, że przybiliśmy do Tuapse i zostaliśmy tu tylko dlatego, że chcemy zwabić Naiba, gdyż mamy od Wysokiej Porty tajny rozkaz aresztować go i przywieźć do Konstantynopola. To sprytnie rozpuszczone kłamstwo miało trzymać Naiba z dala od nas i osiągnęło swój cel. Po tym, jak po raz setny spróbowali nas zapewnić o swojej przyjaźni i gotowości do pomocy, obaj ci wyzyskiwacze i dostojni przyjaciele Izmaił - paszy odjechali; parowiec ''Kangur'' wziął na pokład tych ludzi, których kompletnie bezcelowo woził w tę i z powrotem, i przywiózł ich znowu do Wadane, zabrał tam ponad dwustu pasażerów i odpłynął do Konstantynopola. Ponieważ Izmaił - pasza wynajął żaglowiec w obie strony, to zapłata ludzi z Abazji trafiła do jego kieszeni. W ten sposób nasz przejazd prawie nic go nie kosztował. Angielski parowiec pod naciskiem rosyjskiego poselstwa został zatrzymany w Konstantynopolu, a jego właścicielowi wytoczono proces, z którego jednakże wyszedł szczęśliwie. Tymczasem w Tuapse wszystko wokół nas ucichło i zamarło. Wypatrywaliśmy oczy wyglądając w morską dal z nadzieją zobaczenia na horyzoncie naszych towarzyszy, albo przynajmniej naszego parowca z zapasami broni i amunicji. Mróz był solidny i marnie odziani Abazowie siedzieli w swoich saklach; tylko ci, którzy czymś handlowali przychodzili do nas na brzeg. Tureckie pieniądze, szczególnie drobne srebrne monetki, nie były im znane, miedzi oni już w rzeczywistości nie chcieli brać, za kurę chcieli albo srebrną monetę, albo łokieć amerykańskiego perkalu, albo kule karabinowe. Szczególnie łapczywie prosili o proch i młodzi i starzy, i za kilka kul można było nająć Abaza na cały dzień, by latał za różnymi informacjami.

3 marca o 6 rano wartownik doniósł, że na morzu widać parowiec. Rozkazałem żołnierzom natychmiast uzbroić się w karabiny i zapakować nasze zapasy, i w ślad za tym wyszedłem na brzeg. Nie mogło być wątpliwości, że okręt jest nieprzyjacielski, dlatego, że Izmaił nie mógł jeszcze przyjechać. Miałem tylko 30 uzbrojonych głównie w szable ludzi, dlatego, że 4000 karabinów i inna broń, które powinienem był znaleźć w Abazji, okazało się, jak i wszystko inne, bajką. W ruinach twierdzy znalazłem tylko 17 zostawionych przez Rosjan zepsutych armat żeliwnych. Po dokładnych oględzinach znaleźliśmy jednak jeszcze 3 działa, z których można było strzelać. Już w pierwszych dniach poleciłem zrobić drewniane podpórki i wznieść coś na kształt lawety, na której postawiono jedno 12-funtowe działo. Rozkazałem przygotować cztery kule z naszego własnego prochu, a wokół twierdzy znaleźliśmy mnóstwo pocisków, którymi zapchaliśmy działo. Nieprzyjacielski okręt wszedł do portu; łodzie były pełne ludzi; wyglądało na to, że nieprzyjaciel planuje wysadzić desant. Gdy okręt znalazł się w połowie zasięgu strzału armatniego, rozkazałem otworzyć ogień, podczas którego moi ludzie zaczęli przemieszczać się między saklami, by wprowadzić nieprzyjaciela w błąd co do naszej liczby. Nasz pierwszy wystrzał nie trafił w cel, drugi uderzył w okręt. Rosjanie widocznie liczyli na inny obrót sprawy dlatego, że ich okręt szybko zawrócił i, po tym jak uderzył w nas pięcioma granatami, odpłynął na otwarte morze. Odpłynąwszy poza zasięg wystrzałów, okręt zatrzymał się i w stronę brzegu skierowano mnóstwo lunet. W pół godziny przeminęło całe niebezpieczeństwo, a to dlatego, że z gór zbiegali się Abazowie, którzy usłyszeli wystrzały armatnie; gnali w dzikim biegu oraz konno i szybko zebrało się ponad stu uzbrojonych ludzi. Rosjanie obserwowali nas przez krótki czas, a następnie udali się w dalszą drogę do Suchym - Kały.

Skrucha z powodu mojej zbrodniczej lekkomyślności, przez którą odpłynąłem bez broni i nie doczekałem się statku z zapasami amunicji, była we mnie wystarczająco silna, ale niestety przyszła trochę późno. Przez cały czas szukałem sposobu, by ukryć przed Abazami moje braki uzbrojenia. Żołnierzom rozkazałem demonstrowanie ich nielicznych strzelb, szabli i rewolwerów najczęściej jak się da, i nie wychodzić z domów bez broni. Żołnierze tak dobrze prowadzili ten manewr, że przez cały mój pobyt w Tuapse Abazowie nie zauważyli naszego braku uzbrojenia. Dopiero przy wymarszu z Tuapse musiałem ujawnić tę naszą fatalną słabość, co wywarło na góralach zupełnie osobliwy i bardzo niesprzyjający wpływ.

Nie mogliśmy dłużej pozostawać na brzegu, dlatego, że Rosjanie mogli w każdej chwili wrócić i możliwe, że nie dalibyśmy rady wyjść z tego cało; gdyby nieprzyjaciel wysadził oddziały na ląd, to moglibyśmy stracić i te niewielkie zapasy, które posiadaliśmy. Dlatego wyruszyłem na półgodzinną jazdę w głąb kraju, pozostawiając w porcie tylko jeden posterunek z dziesięcioma ludźmi. Ponieważ pogoda się poprawiła, mogliśmy rozbić obóz z namiotów.

Wysłałem pisma tak do Sefer - paszy, jak i do Naiba z prośbą o to, by poinformowali naród o naszym przybyciu i zwołali zebranie narodowe. Starszy Sefer, który mieszkał w odległości ponad dziesięciu dni jazdy, nie kazał na siebie długo czekać i zaraz wyruszył w drogę, ale Mohamed - Amin, który znajdował się w odległości dwóch dni jazdy, przysłał nam człowieka z odpowiedzią, że Rosjanie niepokoją granice Abadzechii, i dlatego jest bardzo zajęty, ale że wkrótce przyjedzie; jednakże jak się później dowiedziałem, był po kryjomu uprzedzony przeciw nam, a przestroga ta przyszła z Ubychii.

Naib i niemal wszyscy Abadzechowie byli przekonani, że jesteśmy żołnierzami sułtana i z jednej strony przynosiło nam to wiadomą korzyść, ale z drugiej strony szkodziło nam. Szczególnie w Tuapse, gdzie bardzo mało ludzi przestrzega przykazań Koranu, na muzułmańskich żołnierzy patrzono bardzo posępnie; Abazowie zrobili się dużo życzliwsi, gdy wyjaśniło się, że nie jesteśmy muzułmanami. W całym Tuapse nie widziałem ani jednego meczetu i ani jednego imama; możliwe, że mieszkańcy w ogóle nie wyznają żadnej religii, ale w ukryciu praktykują greckojęzyczne obrzędy.(3) Pewien, mający duże wpływy w kraju, starzec o imieniu Arslam Kieri z rodu Kierble powiedział mi raz: '”Tego co wy, tak muzułmanie, jak i chrześcijanie mówicie o jednym bogu, nie mogę pojąć, i wydaje mi się, że nie macie racji. Nic z tego co widzimy na własne oczy nie jest jednolite, wszystko ma wiele postaci; jak to możliwe, żeby to co uważamy za wyższe i czego nie możemy zobaczyć różniło się tak bardzo od naszych wyobrażeń? Gdy modlimy się do wielu bogów, to właściwsze, gdyż każdy ma swoje bóstwa, ten - wodę, tamten - ogień, jeden - góry, drugi - las, ludzi, zwierzęta itd.; ale jak to możliwe, by jeden - jedyny bóg stworzył to wszystko, co istnieje na ziemi? W imieniu tego jedynego boga przychodzili wcześniej Turcy i próbowali nas zniewolić; z imieniem boga jedynego przychodzą Rosjanie i też chcą nas zmienić w niewolników; w imię boga jedynego wołają nas na Rosjan, a Rosjanie znowuż w imię boga jedynego biją się z muzułmanami. Gdzie leży prawda? Teraz wy przychodzicie w imieniu boga jedynego, ale znowuż innego niż Turcy i Rosjanie; zobaczymy czego ostatecznie wy zechcecie od nas.” Te słowa, które, że tak powiem, ukazywały stan myśli wielu rodzin żyjących wokół Tuapse, upewniły mnie w tym, na ile kłamliwi są liczni czerkiescy politykierzy w rodzaju Izmaiła i innych, którzy Porcie Otomańskiej przedstawiają sprawy tak, jakby Adygowie niczego bardziej nie pragnęli jak stać się muzułmanami i poddanymi sułtana, podczas gdy widzimy coś zupełnie przeciwnego.

10 marca przyjechał do Tuapse Sefer - pasza, a razem z nim około 20 jeźdźców. Chociaż człowiek ten nie miał w Abazji żadnych prawdziwych osiągnięć, to w dziejach tego kraju zajął tak znaczące miejsce, że zapoznanie się z tą osobowością będzie nie bez znaczenia. Gdy po raz pierwszy go zobaczyłem, miał około 80 lat, choć sam dokładnie nie znał swego wieku. Bardzo trudno było określić jego lata, dlatego, że był niezwykle krzepki, codziennie przez 12 godzin jeździł konno, nie męcząc się przy tym i odznaczał się wyjątkową budową. Duży, ze srebrzystą brodą, był on jednym z najprzystojniejszych starców jakich kiedykolwiek widziałem. Jego rysy twarzy miały wyraźny odcień stepowo tatarski i wśród 1000 Abazów można go było w mig rozpoznać jak cudzoziemca, tak jak i jego syna, młodzieńca nie więcej jak trzydziestoletniego, który z wyglądu był dokładną kopią swego ojca. Dzięki długiej bezczynności w Turcji był ociężały i lubił spokój; jego styl życia i maniery były całkowicie tureckie; nosił uniform tureckiego nizama, a nie narodowy strój Abazów; świta jego składała się także niemal wyłącznie z Turków, Tatarów i paru czerkieskich uorków. Miał bardzo przeciętny umysł i nie posiadał żadnej werwy, ale za to miał dużo oślego uporu i solidną dawkę chytrości i obłudy, tak swoistych dla wszystkich narodów rasy turańskiej.

W jego świcie znajdował się niejaki Hadżi Izmaił - pasza. Będąc 20 lat młodszym od Sefera, był dużo bardziej energiczny, posiadał sporo wrodzonego rozumu i wpływu na Abazów, pośród których zdawał się stanowić, że tak powiem, jedyną opokę księcia Sefera.

Sefer - pasza powitał nas bardzo serdecznie i powiedział, że oczekuje nas już od czterech miesięcy i że już wszystko przygotował do naszego przyjazdu. Zauważyłem z uśmieszkiem, że jestem tu już od ponad dwóch tygodni i nie widzę najmniejszych śladów tych przygotowań, cisnę się w kilku namiotach i sam sobie kupuję prowiant. Odpowiedział na to z dużym ożywieniem, że Tuapse to marne miejsce, że tu nikt się nie słucha, że nie ma on prawie żadnych stronników, dlatego, że mieszkańcy to źli albo żadni muzułmanie, którzy nie chcą znać ni boga, ni padyszacha. Lecz całkiem inaczej jest na północy Adygei, gdzie on sam mieszka i dokąd nas zaprasza. Moje pierwsze pytanie dotyczyło dział, zapasów broni oraz strzelb, które powinienem u niego znaleźć. O strzelbach nic mu nie było wiadomo. Działa miał - dwie solidnie zużyte tureckie sześciofuntowe armaty z sześcioma parami uprzęży i 80 ładunkami. Z zapasów wojennych posiadał w Dżubre 100 beczek prochu i 120 skrzynek kul do strzelb, ale mieszkańcy nie chcieli mu ich wydać. Byłem bardzo rozstrojony wiadomością, że nie ma tam żadnych strzelb, ale ponieważ od naszego przyjazdu minęło już pół miesiąca, to miałem nadzieję, że w ciągu dwóch tygodni przybędzie Izmaił - pasza ze wszystkim co potrzebne. Z drugiej strony brak przybycia statku z zapasami nie mogłem tłumaczyć niczym innym jak tym, że Izmaił - pasza zatrzymał go do drugiego transportu.

Na propozycję księcia Sefera, by zawrzeć z nim sojusz i udać się na północ Czerkiesji odpowiedziałem, że do przyjazdu Izmaiła nie mogę sam zawierać żadnych sojuszy i stawać po stronie tej czy innej partii. On jest przedstawicielem partii sułtana, ale jest jeszcze partia Naiba szejka Szamila, a poza tym dwie trzecie kraju nie chce nic słyszeć ani o jednym ani o drugim. Kiedy przybędzie ze Stambułu wszystko co trzeba, to pójdę tam, gdzie będzie tego wymagać obecność Rosjan, ale nie przystąpię do żadnej partii. Zauważyłem, że moja odpowiedź nie bardzo spodobała się Sefer - paszy, ale to co ja od niego usłyszałem też nie sprawiło mi przyjemności i nie chciałem nawiązywać z nim bliższej znajomości nie tylko dlatego, że jego wpływy w Abazji nie były wystarczająco silne, ale i dlatego, że w ciągu prawie dwóch lat nie był w stanie ustanowić w Szapsugii porządku, jaki zaprowadził przed jego przyjazdem Naib i który on swym przyjazdem zakłócił. Ale tym co mnie najbardziej od niego odpychało było to, że wskrzesił wymarły wśród Naibów obyczaj brania dezerterów z armii rosyjskiej do niewoli i sam jako pierwszy dawał tego przykład. Przeciwnie z wiadomościami o Naibie - były korzystne i nawet eskorta księcia Sefera oraz jego podwładni nie mogli odmówić Naibowi energii i rozumu, wszyscy biedacy w kraju mu błogosławili. Oprócz tego na korzyść Mohamed - Amina przemawiał raport jednego z moich oficerów - lejtnanta Sztocha, którego wysłałem do Naiba, i który spędził w jego domu trzy dni. Według doniesień tego oficera między Naibem a księciem Seferem była ogromna różnica. Znaczenie Naiba i jego wpływ na naród abaski były ogromne; podporządkowywali mu się ze strachem i jednocześnie z miłością. Mechkeme, urzędnicy, sędziowie i murtazikowie urzędowali z największą regularnością i oficer przekonywał mnie, że gdy tylko przekroczył granicę, poczuł, że trafił do absolutnie zorganizowanego państwa. Naib powiedział otwarcie mojemu posłańcowi, że nas nie oczekiwał i dlatego niczego na nasz przyjazd nie mógł przygotować, ale że jeśli mimo to zachcemy przybyć do Abadzechii, to on w ciągu ośmiu dni zbierze tam gdzie zechcemy potrzebną liczbę koni i prowiantu; uprzednio, jednakże wymagał pisemnego potwierdzenia, że przybędziemy. Dezerterzy z armii rosyjskiej w Abadzechii byli wszyscy wolni; Naib obiecał zebrać ich wszystkich razem i oddać do mojej dyspozycji. Jedyne co nie spodobało się mojemu oficerowi to wyraźnie przesadna muzułmańska bigoteria Naiba i jego przybocznych.

Można sobie łatwo wyobrazić w jakim nastroju oczekiwałem przybycia Izmaił - Paszy albo choćby statku z działami, zapasami wojskowymi, perkalem i solą. Mój turecki intendent tak ''dobrze'' gospodarował, że 18 marca oświadczył mi, że zapasów spożywczych starczy jeszcze tylko na kilka dni. Nie mogłem zmusić starego Turka, by się rozliczył z wydanych pieniędzy; aresztowanie go też nic nie dało, dlatego, że gdy to zrobiłem, to jedyną konsekwencją było to, że książę Sefer, znający tego Turka od ponad 30 lat, zaczął wraz z całym swym tureckim otoczeniem wstawiać się za nim. Do tego doszły jeszcze nowe nieprzyjemności. Mieszkańcy Tuapse, którym obecność księcia Sefera wydawała się niebezpieczna, naciskali, by jechał on dalej. Z kolei stary książę za wszelką cenę chciał nas zmusić by jechać z nim. Rozpuszczone zostały wszelkie możliwe baśniowe pogłoski, które tylko mogły przyspieszyć nasz wyjazd.

W nocy z 17 na 18 marca przyszedł do mojego obozu wraz z całą swoją świtą bardzo wzburzony Sefer - pasza i wystraszył nas informacją o tym, że Naib w sile 1000 ludzi wymaszerował by nas ująć i wywieźć do Abadzechii. Byłbym bardzo chętnie połączył się z Naibem, ale postanowiłem twardo sprzeciwić się najmniejszemu przymusowi - z którejkolwiek strony by wychodził. Cała noc minęła nam w przygnębionym nastroju. Około północy z pobliskiego lasku rozległy się nagle trzy wystrzały ze strzelby. Wbrew propozycjom Sefer - paszy rozkazałem odpowiedzieć wystrzałem z armaty, która już nam się zdążyła przysłużyć przeciw rosyjskiemu parowcowi i z ośmioma uzbrojonymi w strzelby i rewolwery żołnierzami rzuciłem się w gąszcz. Nie znaleźliśmy nikogo i po półgodzinie wróciliśmy do obozu. Wkrótce po wystrzale armatnim cała okolica była już pod bronią, a ponieważ zabroniliśmy komukolwiek zbliżać się do obozu, to Abazowie rozłożyli się w niewielkiej odległości, nie do końca rozumiejąc co się właściwie stało. Gdy nadszedł dzień, wszystko się wyjaśniło. O Naibie nie było mowy. Zakładano, że jacyś włóczędzy postanowili się zabawić naszym kosztem. Ale Sefer i jego przyboczni zapewniali twardo i uparcie, że byli to ludzie Naiba. Sam nie wiedziałem co o tym myśleć; dopiero po roku dowiedziałem się, że była to komedia odegrana przez Sefer - paszę.

19 marca Sefer - pasza otrzymał z Natuchaju wiadomość, że Rosjanie koncentrują siły na rzece Kubań. Podzielił się ze mną tą informacją i poprosił, by wysłać jednego oficera i kilku kanonierów po to, by doprowadzić do porządku znajdujące się u niego dwa działa. Było mi nie na rękę rozdzielać mój mały i nieuzbrojony oddział ale uważałem za niepolityczne odmówienie prośbie Sefer - paszy; zwłaszcza, że w przypadku możliwego nieszczęścia, gdyby nasz drugi transport wpadł w ręce nieprzyjaciela (czego miałem wszelkie powody się obawiać), mógłbym wówczas liczyć zaledwie na te dwa działa - jako na jedyną broń. To dlatego wysłałem lejtnanta Stankiewicza wraz z dwoma podoficerami i szesnastoma kanonierami na ziemie Natuchajów i rankiem 20-ego wyruszyli w towarzystwie Hadżi Izmaił - paszy. Tego też dnia wysłałem podoficera w eskorcie dwóch Abazów z pismem do Naiba, by jeszcze raz zaprosić go do Tuapse, lecz Mohamed - Amin, po przybyciu do mnie Sefer - paszy i uorków z Ubychii zrobił się tak podejrzliwy, że wyjechał poza granice Kabardy nie myśląc nawet o tym, by do nas przyjechać. Zostawił tylko w domu zarządzenie, żeby, w razie gdybyśmy pojawili się w Abadzechii, przyjąć nas jak najlepiej i poinformować go o tym.

Dzięki mojej nierozsądnej łatwowierności znalazłem się w krytycznym położeniu. Mój turecki intendent nie miał już pieniędzy; z 850 talarów, które otrzymałem w Konstantynopolu od Izmaił - paszy wypłaciłem żołd – oficerom za trzy miesiące, a podoficerom i żołnierzom za dwa; pozostawało jeszcze mnóstwo wydatków, w rezultacie czego zostało mi bardzo niewiele pieniędzy. Wobec tego zdecydowałem się zgodzić na uporczywe namowy księcia i pojechać z nim, jednakże bez wiązania się z nim czymkolwiek. Naib nie stanie się od tego moim wrogiem, albowiem on sam mimo mojego niejednego zaproszenia nie przyjechał do mnie; jednocześnie gdybym wyjechał do Abadzechii, to bardzo uraziłbym tym księcia Sefera i stałby się on moim śmiertelnym wrogiem. Postanowiłem zaczekać do 26 marca i, jeśliby do tego dnia nie przyszły wiadomości ze Stambułu, wyjechać z Sefer - paszą. Ponieważ 26 marca moje oczekiwania okazały się próżne, to wynająłem dwa tureckich sandały i przygotowałem się do wysłania całego oddziału do Mezibu. Lecz Sefer - pasza zaczął mnie tak usilnie prosić, bym udał się drogą lądową, że wyraźnie zobaczyłem, iż ma ku temu własne widoki i interesy, i zmuszony byłem się z nim zgodzić. W związku z tym wysłałem morzem bagaż i trzy znalezione w twierdzy Tuapse w pełni zdatne lufy armatnie z 30-ma nieuzbrojonymi ludźmi, a 25-ciu mniej lub bardziej uzbrojonym kazałem maszerować piechotą; nieporadność i bezsilność księcia Sefera oraz obojętność miejscowej ludności były tak wielkie, że pomimo wszelkich starań ledwie się księciu udało zdobyć dla nas trzy konie.(4)

W czasie gdy sandały przy bardzo sprzyjającym wietrze przybyły w 16 godzin do Mezibu, nam przypadło 8 dni forsownego i męczącego marszu. Na wiele dni przedtem przeszły ulewne deszcze, śnieg w górach stopniał i jeszcze ze bardziej utrudniło to i tak już trudną przeprawę przez mnóstwo rozlanych górskich rzeczek. Przemieszczaliśmy się blisko brzegu po ledwie rozpoznawalnych ścieżkach, w górach porośniętych gęstym lasem. Miałem możliwość podziwiać abaskie konie, które z dużą lekkością i ostrożnością przechodzą tam, gdzie nasza piechota z dużym trudem ledwie przeciskała się. Eskortujący nas jeźdźcy abascy mknęli cały czas na górę i w dół, bezustannie okładając konie nahajkami; i okazywało się niemal cudem, że w wielu niebezpiecznych miejscach konie i jeźdźcy po raz setny unikali złamania karków. I mimo to nie widziałem ani jednego nieszczęśliwego wypadku. Im znajdowaliśmy się dalej od brzegu, tym ładniejszy i płodny stawał się kraj, który z morza wyglądał na bardzo dziki i nieprzyjazny.

Dopiero o 9 zrobiliśmy pierwszy podczas marszu popas; czekały na nas kwatery, ale te wydały nam się odrażające po męczącym marszu. Podczas naszego pobytu w Tuapse sami martwiliśmy się o swoje utrzymanie i staliśmy albo w barakach albo w namiotach. To był pierwszy przypadek, kiedy korzystaliśmy z abaskiej gościnności; Abazowie też po raz pierwszy przyjmowali u siebie Europejczyków i chrześcijan. Moi żołnierze odkryli, że kwatery i gościna są wspaniałe i daleko przewyższają standardy wojskowe. Przy czym, muszę zauważyć, że moi dzielni ludzie - wszyscy starzy zasłużeni żołnierze rosyjskiej armii - z lekkością znosili wszystkie braki, spadające na nas od minuty naszego odjazdu. Moi ludzie zawsze byli w dobrym nastroju i niecierpliwie oczekiwali czekającego zadania, tej chwili, gdy mamy zetrzeć się z Rosjanami; nigdy nie słyszałem, żeby się skarżyli, choć mieli ku temu wiele powodów, a wszystko to pogłębiała moja lekkomyślność, przez którą poprowadziłem ich nieuzbrojonych do kraju, gdzie niemal każde dziecko nosi broń. Ale z pomocą moich dzielnych ludzi udało mi się tak dobrze ukryć ten niedostatek uzbrojenia, że nawet sam stary Sefer - pasza nie zauważył gdzie leży nasz słaby punkt.

Drugiego dnia przed moją kwaterą zebrał się nasz malutki oddział, a z nim mnóstwo Abazów; każdy gospodarz odprowadzał swych gości i goszczący Abazowie ładowali jeszcze żołnierzom zimne mięso, ser, miód, pierogi i chleb, tak by nie czuli w drodze głodu. Sefer - pasza rozpuścił wszędzie informację, że prowadzi 500 ludzi; im dalej docierała nowina, tym więcej nas przybywało; za to później, gdy Abazowie dostrzegli jak w rzeczywistości mało nas było, bardzo się dziwowali, ale Sefer - paszy udało się ich przekonać, że pozostali poszli już przodem, liczni płyną morzem a jeszcze większa liczba przyjedzie potem i Abazowie byli tym całkiem zadowoleni. Zresztą i Sefer - pasza, który nie pytał mnie o naszą liczbę i sam był słabym matematykiem, obliczał, że nasze siły dochodziły do około dwustu ludzi. Ruszyliśmy do marszu po południu i o 6 wieczorem doszliśmy na drugą przerwę. Tu nas przyjęto bardzo chłodno. Gościnność nie pozwalała odmówić nam schronienia i strawy, ale i to i to było nam zaoferowane z początku z odcieniem nieprzyjaźni. Mimo tego, zostaliśmy nakarmieni równie dobrze jak na pierwszym przystanku, a nawet lepiej, gdyż okolica ta była płodniejsza i bogatsza. Tylko stary książę Sefer przyjęty został wyjątkowo źle. Abazowie przyprowadzili z sobą rosyjskiego dezertera, który dobrze mówił po adygejsku i dopytywał się moich żołnierzy kim jesteśmy, skąd i po co pojawiliśmy się w Abazji itd.; gdy ich ciekawość została zaspokojona, to zaczęli nam uparcie radzić, byśmy nie szli dalej z księciem Seferem. Gdy już byliśmy gotowi do drogi, niektórzy członkowie starszyzny tego okręgu wyszli by się z nami pożegnać, mówiąc, że zawsze będziemy w górach mile widzianymi gośćmi, ale że nie powinniśmy więcej przychodzić w towarzystwie Zan - oglu, o którym nie chcą nic słyszeć, gdyż nie jest ich krajanem i służy raz to Rosjanom, raz to Turkom. Nie przeszkodziło to jednak Sefer - paszy dowodzić mi przez całą drogę, że jest jedynym władcą całej Abazji i że jedynie Naib podburza przeciw niemu kraj; obiecał jednak szybko się z nim rozprawić. Wyciągnął starą turecką gazetę, która zapewniała, nie wiadomo według jakich źródeł, że Zan - Oglu na przestrzeni pięciu stuleci jawią się prawnymi książętami kraju Abazów. Częsta lektura tej gazety sprzyjała temu, by stary Sefer ostatecznie upewnił siebie samego w suwerenności swego rodu i zapragnął sprawić, by wszyscy z nim tę wiarę podzielili. Zawsze nosił tę gazetę przy sobie i gdy śmiałem się z jego roszczeń, natychmiast wyjmował ją i triumfując trzymał przed moimi oczami druk, a co za tym idzie niezbity dowód.

Kolejne trzy marsze podobne były do pierwszego. Po drodze w czasie postojów w aułach Sefer - paszę często zapraszano do rozstrzygnięcia tej czy innej z niezliczonych rozpraw sądowych Abazów. W takich przypadkach, mimo moich protestów musiałem zajmować z tłumaczem miejsce wśród starszyzny i odgrywać rolę sędziego, co wydawało mi się nad wyraz komicznym, a co dla Abazów przybierało bardzo na powadze, w pełnym zaufaniu, że Europejczyk będzie wszystko wiedział i najlepiej ze wszystkich wyda wyrok w bieżącej sprawie albo w sprawie o skradzioną krowę; podobne przypadki miały miejsce jeszcze w Tuapse. 1 kwietnia doszliśmy do Dżubgi, gdzie wedle słów Sefer – paszy, w domu Ali Zazioka znajdował się proch. Po pewnym sprzeciwie wszystkie zapasy, składające się z 81 beczek prochu i 57 skrzynek amunicji do strzelb, zostały nam wydane. Poleciłem załadować proch na sandał i zawieźć go do Mezibu, dokąd w szyku pieszym przybyłem 3 kwietnia ze swym oddziałem i gdzie zastałem obóz żołnierzy, wysłanych wcześniej z Tuapse.

Przypisy autora:

1) W przybliżeniu 420 talarów.

2) W 1849 roku sławny kapitan Gordon - Polak, o którym już wspominałem wcześniej, udał się do Abazji i chciał stamtąd przedostać się do szejka Szamila, nie podejrzewając, że wybrał w rzeczywistości trudniejszą drogę. Wylądował w Ubychii i był gościem Hadżi - Kieranduka, któremu został polecony z Konstantynopola. Pewnego razu wybrał się Gordon w asyście niewolnika Hadżi - Kieranduka na polowanie, a kilka dni później jego pozbawionego głowy trupa znaleziono w lesie. Niewolnik zniknął. Po Konstantynopolu rozniosła się bardzo romantyczna historia, oparta na tym, że Gordona zabił przekupiony przez Rosjan Ormianin, ale z rozkazu Hadżi - Kieranduka został on zabity przez mieszkańców. Początkowo usłyszałem w Tuapse, a w Szapsugii i Abadzechii każdy, kogo napotkałem potwierdzał, że Hadżi - Kieranduk za głowę Polaka Gordona odebrał od naczelnika w Suchym - Kale 400 rubli w srebrze. O śmierci Ormianina zaś nikt nie wiedział.

3) Patrz rozdz. 3. [tomu I, islamizacja północnego Kaukazu rozpoczęła się dopiero w XVII wieku i np. w górach Kabardy zachowały się jeszcze bizantyńskie kościoły, do tego należy dodać wierzenia lokalne].

4) Zostawiłem w Tuapse pisma, by w przypadku nadejścia drugiego transportu, rozładować go i czekać na wieści ode mnie.

Autor publikacji: 
GEOPOLITYKA: