Tom II, Rozdział I (XII) – Moje pierwsze próby zorganizowania ekspedycji na Kaukaz – Wojna Wschodnia – Wstępuję na służbę do armii otomańskiej – Pierwsze spotkanie z Czerkiesami w Konstantynopolu – Izmaił Pasza – Umowa o wystawieniu na Kaukazie korpusu polskiego – Przygotowania – Nieprzyjemności – Zaokrętowanie w Bosforze – Mój oddział i moje środki.
W życiu człowieka bywają pewne przeczucia i pragnienia, które, bez względu na całe swe pozorne nieprawdopodobieństwo, czasem się spełniają. Sprawdziłem to własnym doświadczeniem. Kiedy po zakończeniu węgierskiej rewolucji w 1849 roku emigrowałem, pojawiła się u mnie natrętna myśl, by pojechać na Kaukaz. Miałem wówczas nie więcej niż dwadzieścia dwa lata i niemalże romantyczne legendy o Szamilu i górskich bohaterach, którzy w tak nieznacznej liczbie przeciwstawiają się gigantycznej potędze Rosji, wywierały na mnie głęboki wpływ. Szukałem możliwości połączenia się z nimi i wszędzie, gdzie bym nie był, w Niemczech, Anglii czy Francji, próbowałem znaleźć sobie sprzymierzeńca w tym pomyśle i wzbudzić po temu zainteresowanie. Uważano mnie za nierozsądnego marzyciela i stawiano za przykład niektórych moich rodaków i kilku rozpaczliwych śmiałków Anglików, którzy za swe próby nawiązania kontaktów z niezależnymi góralami Kaukazu zapłacili albo swym życiem, albo zdrowiem.
W początkach Wojny Wschodniej Polacy żywili nadzieję na wykorzystanie dla swojej sprawy zaistniałej sytuacji politycznej i wzięcie udziału w walce przeciw swemu zagorzałemu wrogowi. Próby Polaków w tym kierunku umacniali, dziś już nieżyjący, książę Adam Czartoryski i jego kuzyn hrabia Zamojski. Oddałem się do dyspozycji księcia Czartoryskiego i przybyłem w styczniu 1854 roku razem z hrabią Zamojskim do Konstantynopola. Mieliśmy dobrze przemyślany plan niezwłocznego zorganizowania kilku oddziałów i poprowadzenia ich na wroga, ale w Stambule zastaliśmy taki nieporządek i tyle nieoczekiwanych trudności, że mijał miesiąc za miesiącem a hrabia Zamojski, mimo wszelkich wysiłków, nie mógł osiągnąć żadnego rezultatu. Okoliczności wymagały jego spotkania z Paszą Omarem i hrabia udał się do jego sztabu. Jeden niby-kawaleryjski pułk, ledwie w jednej dziesiątej składający się z Polaków i bardzo słabo wyposażony, służył pod Kozakami sułtana w głównej armii tureckiej pod dowództwem generała Czajkowskiego (Sadyk Pasza) i, bez względu na swe małe doświadczenie i braki we wszystkim koniecznym, na tyle wyróżniał się wśród tureckiej kawalerii, że serdar postawił przed Portą zadanie utworzenia drugiego pułku tego typu. Hrabia Zamojski zajął się stworzeniem i organizacją tego pułku.
Ja, tak jak i wielu moich rodaków, zacząłem tracić nadzieję na to, że nasza rola na Wschodzie może przynieść jakikolwiek pożytek dla dzieła naszej ojczyzny i powróciłem do mojego umiłowanego pomysłu ekspedycji na Kaukaz. Brzegi stały się dostępne i niektóre punkty były już zajęte przez oddziały otomańskie; dlatego było łatwo przedostać się do tego kraju. Znaczna liczba rosyjskich zbiegów żyjących na Kaukazie dawała nam podstawy, by żywić nadzieję, że w bliskiej przyszłości można będzie stworzyć z nich regularną armię i było całkiem pewne, że sprzymierzeńcy, którzy złożeniem na karb narodowej niepodległości nie chcieli jeszcze bardziej zagmatwać kwestii wschodniej i dlatego nie rozwiązali naszej organizacji w Turcji, z wielu powodów mogliby przychylniej odnieść się do wzmocnienia polskich oddziałów na Kaukazie i nawet wspomagać je. Ale w tym przypadku, jeśli by do tego rzeczywiście doszło, a kwestia polska nie zostałaby poruszona, mogłoby przynieść nam, w ostateczności choć taki pożytek, że dysponując tysiącami ludzi ze starych oddziałów, moglibyśmy dalej prowadzić wojnę razem z Abazami i, być może, koniec końców skłonić Rosję do pewnych ustępstw w stosunku do naszego kraju; w każdym razie, przedsięwzięcie to było niebezpieczne i nieprzyjemne dla Rosji, więc korzystne dla Polaków.
W sierpniu 1854 roku wysłałem znajdującemu się wówczas w Bukareszcie w sztabie Paszy Omara generałowi Zamojskiemu szczegółowe memorandum o tej sprawie i prosiłem go o zgodę i wsparcie w wysłaniu ekspedycji na Kaukaz. Generał liczył na dalszy rozwój wojny i na możliwość tego, że Polakom, zebranym na Prucie, odkryje się bliższe i owocne pole działania. Zażądał mego przyjazdu do Bukaresztu i wstąpienia na służbę do armii otomańskiej. Nie mogłem zrobić nic innego jak wykonać rozkaz swego politycznego dowódcy i wkrótce potem wstąpiłem na służbę jako naczelnik sztabu generalnego drugiego tureckiego korpusu wojskowego stojącego na Dunaju i Serecie.
Dzięki staraniom księcia Czartoryskiego udało się najpierw w końcu 1855 roku pozyskać rząd angielski do zorganizowania, z trzech pułków piechoty i dwóch kawalerskich, polskiej dywizji. Dwa byle jak sformowane pułki kawaleryjskie, które figurowały w tureckiej armii pod imieniem Kozaków sułtana, były teraz rozdzielone; pierwszy został na służbie tureckiej a drugi stworzył zrębowe kadry na nowo sformowanej dywizji, dowództwo nad którą objął generał Zamojski.
Porzuciłem służbę otomańską i wstąpiłem do tej dywizji. Ale ledwie dano podstawy dla założenia dywizji i zebrano tysiąc ludzi, gdy zawarcie pokoju położyło kres wszelkim naszym próbom. Podczas gdy cały zmęczony wojną świat w zachwycie witał zawarcie pokoju, Polacy byli najpewniej jedynymi, którzy z ciężkim sercem dostrzegali, że wszelkie nadzieje, jakie pokładali w wojnie, zginęły.
Znowu powróciłem do mego pomysłu, który tak długo w sobie kształtowałem. Jak już było wspomniane w poprzednim rozdziale, Naib Mohamed - Amin przybył do Konstantynopola z dużą delegacją abaską. Liczył na wystaranie się o pomoc ze strony rządu tureckiego w nadchodzącej wojnie Adygów z Rosjanami. Jednakże znalazł w rezydencji sułtana na tyle grunt źle przygotowany, że szybko porzucił wszelką nadzieję na otrzymanie pomocy z tej strony. Porta widziała w Naibie bardzo świątobliwego, lecz bardzo niepokornego muzułmanina, który chciał wykorzystać swoją pozycję w Abazji dla osobistych korzyści, a nie w interesach sułtana, i dlatego w szczególności robiła więcej, żeby osłabić pozycję Naiba w Abazji, niż aby zwiększyć siłę oporu kraju względem Rosjan.
Miałem wtedy zaledwie bardzo nieznaczne i niedokładne informacje o sytuacji na Kaukazie, i tak, jak w końcu twardo postanowiłem jakimkolwiek sposobem przeniknąć tam, zachciało mi się wedle możliwości zbliżyć z Naibem.
Poprosiłem pewnego młodego polskiego oficera, doskonale władającego językiem tureckim i arabskim, aby wejść w rozmowy z Mohamed-Aminem. Odpowiedź Naiba była szczera i szlachetna. Powiedział, że oddział polskiej armii, zaopatrzony we wszystko co trzeba i przybyły do kraju w charakterze korpusu wspomagającego, będzie tam przyjęty z otwartymi ramionami; ale że pojedynczy oficerowie przez osobliwe warunki kraju nie przyniosą żadnej korzyści ani sobie, ani Abazom. Na moje pytania, czy jeśli oddział wyląduje w kraju, może liczyć na dobre przyjęcie i pomoc narodu, czy będą postawieni do dyspozycji polskich naczelników liczni dezerterzy z rosyjskiej armii, jakie zapasy można znaleźć w kraju, Naib poprosił o kilka dni na zastanowienie. Za cztery dni obwieścił mojemu pośrednikowi, że po naradach z licznymi znajdującymi się tu delegatami, może dać taką odpowiedź: środki, jakimi Adygowie mogą wesprzeć regularne wojsko, są bardzo ograniczone, dlatego, że ludność jest biedna i niezorganizowana, jednakże on (Naib) może ręczyć, że korpusowi w liczbie do 15 tys. ludzi będzie dostarczone niezbędne zaopatrzenie, konie kawaleryjskie i racje żywnościowe; że, co się tyczy zbiegów, to postarają się o to, żeby zmniejszyć ich udział i oni bez wątpienia będą oddani do dyspozycji polskiego oddziału wsparcia. W ciągu wszystkich tych rokowań, osobiście nie rozmawiałem z Mohamed - Aminem. Uważałem to za niepotrzebne, częściowo dlatego, że w tym czasie nie byłem zbyt mocny w tureckim, szczególnie zaś dlatego, że jeszcze nie wiedziałem jakie rezultaty wynikną z moich starań w Konstantynopolu. Wkrótce potem Mohamed- Emin wrócił do Abazji.
Uruchomiłem wszystkie swe słabe środki, aby zrealizować ekspedycję. Zawarcie pokoju przekreśliło możliwość wsparcia ze strony tego czy innego sprzymierzonego mocarstwa i dlatego zmuszony byłem szukać prywatnych środków dla zrealizowania mojego przedsięwzięcia. Jedyne co przyszło mi lekko, to zebranie kilkuset ludzi. Po rozwiązaniu polskiej dywizji zostało wielu oficerów i żołnierzy, wierzących, że lepiej wiecznie ciągnąć wojnę z Rosjanami, niż zostawać w służbie tureckiej. Ciesząc się powszechnym zaufaniem wśród mych rodaków, mogłem z całą pewnością liczyć na to, że wszędzie znajdę w gotowości potrzebną mi do rozpoczęcia liczbę ochotników; podstawową warstwę wojska powinni byli stanowić zbiegowie, znajdujący się w Abazji. Trzeba było jednocześnie myśleć i o tym, by zdobyć broń, amunicję i niewielką ilość pieniędzy do przerzutu i utrzymania oddziału. Zwracałem się do każdego, kto był w jakimkolwiek stopniu zainteresowany sprawą polską lub niepodległością ludów Kaukazu i, choć wszystko przychodziło mi z olbrzymim trudem, to jednak z każdym dniem miałem coraz większe nadzieje na urzeczywistnienie swych zamiarów. Interwencja jednej, do tej pory całkiem mi nie znanej, osoby, powinna była przyspieszyć mój wyjazd, stała się jednakże źródłem kłopotów, jakich przyszło mi doświadczyć.
27 sierpnia 1856 roku w mojej kwaterze w Skutari pojawił się sławny Izmaił - Pasza, główny dyrektor poczty Imperium Otomańskiego. Wedle jego słów, z pochodzenia był Czerkiesem i przyszedł do mnie po tym jak usłyszał o moim planie udania się z oddziałem wojska w jego rodzinne strony, po części po to, by się ze mną zapoznać, a po części po to, by dać mi kilka rad, przydatnych dla mojej wyprawy. W związku z tym, że jest on bardziej niż ktokolwiek inny zainteresowany dobrem swego kraju, chce dojść ze mną do porozumienia. Pozwala sobie żywić nadzieję, że posłucham jego słów. Po przeciągającej się rozmowie, Izmaił-Pasza oświadczył mi, że jest przedstawicielem interesów narodu abaskiego na obczyźnie i że Porta także postrzega go jako jedynego przedstawiciela Abazów. Na moje pytanie o Naiba Mohamed Amina, Pasza powiedział, że człowiek ten to fanatyczny mułła, który dzięki rozpowszechnieniu islamu posiadał przez pewien czas duże znaczenie, ale teraz jego wpływ rzeczywiście się wyczerpał i nie ma on żadnego autorytetu. Oprócz tego, Naib to nieprzejednany wróg każdego chrześcijanina, powinniśmy się go wystrzegać niemal tak jak Rosjanie, jeśli, na nieszczęście, znów zyska władzę. Dlatego też najlepiej będzie, jeśli połączę się z Sefer - Paszą, który zasłynął jako wierny sługa sułtana, wielki przyjaciel Polaków i, poza tym, cieszy się wielkim szacunkiem. Chociaż to już stary człowiek i umysł jego dawno osłabł, nic to nie znaczy, dlatego, że on sam, Izmaił - Pasza, w najbliższym czasie przyjedzie do Czerkiesji z kilkoma europejskimi oficerami i przyjmie na siebie przywództwo polityczne i obywatelskie. Na zakończenie tej rozmowy, pasza zaprosił mnie bym odwiedził następnego dnia naradę wpływowych Czerkiesów, znajdujących się wówczas w Konstantynopolu.
Następnego dnia zastałem w domu paszy około 30 ludzi, wśród których było wielu generałów i innych wysokiej rangi dostojników będących na służbie Porty, lecz Abazów z pochodzenia i kilku Abazów w strojach narodowych, których Izmaił-Pasza, jednego po drugim przedstawił mi jako wybitne osobistości w ich kraju. W czasie tego zebrania Izmaił - Pasza nakłaniał mnie bym połączył się z nimi i razem pojechał do Czerkiesji;(1) poinformował mnie między innymi, że posiada pod ręką pewną ilość sprzętu artyleryjskiego, broni, prochu, ołowiu i żelaza, że zorganizował w Konstantynopolu prywatny zbiór na pożytek swego kraju i że zebrał już około 6 000 worków złota,(2) która to suma jest bardziej niż wystarczająca by stworzyć regularny korpus z 1 000 polskich żołnierzy, że oprócz tego, jest on w stanie corocznie, dla podtrzymania oddziałów, posyłać taką sumę z Turcji, ponieważ on osobiście jest bogaty, włada zawartością 50 000 worków złota, a ponieważ jest samotny i nie ma rodziny, to gotów jest cały majątek i całe życie oddać w ofiarę swemu krajowi. Te zapewnienia Izmaił- Paszy były potwierdzone przez wszystkich obecnych. Powinienem tu zaznaczyć, że nasze rozmowy prowadzone były przy pośrednictwie tłumacza, tak jak i ja, tak i wielu z obecnych Abazów nie było mocnymi w tureckim. To ułatwiło Izmaił - Paszy niezauważalne przeprowadzenie swych tajnych zamysłów. Jako podstawę ekspedycji ustanowiono, że Izmaił - Pasza powinien w pełni opłacić wyposażenie i uzbrojenie batalionu strzelców w sile 500 ludzi, kawaleryjskiego dywizjonu w sile 200 ludzi, baterii polowej składającej się z 8 dział oraz 200 - osobowego personelu obsługującego oraz saperską i obozową kompanię w sile 100 ludzi (ogółem 1000 ludzi), a także wypłacić temu oddziałowi sześciomiesięczną pensję, zaraz po moim wypłynięciu z Konstantynopola. Izmaił - Pasza nie tylko z radością zgodził się na to, ale także zobowiązał się dostarczyć sprzęt do laboratorium, małą kabzę a także wszelkie przyrządy niezbędne dla naszej kolonii, w tej liczbie też takie, które potrzebne są do rozpoznania i rozpracowania górskich plemion. Delegaci Czerkiesów, tj. ci ludzie, którzy byli mi tak przedstawieni, także obiecywali oddawać do mojej dyspozycji wszystkich obecnych i przyszłych zbiegów i przygotować jeszcze do mojego przyjazdu prowiant, konieczny na rok dla 1000 ludzi oraz dać mi 500 koni.
Do mnie należało: zebrać oficerów, niezbędnych dla dowodzenia 1000 ludzi, od 100 do 200 żołnierzy, organizacja wojskowa i dowodzenie obroną Abazji.
Propozycje Izmaił-Paszy i zebranych u niego Abazów były tak lśniące, że, jeśliby urzeczywistniła się nawet połowa, lub choć ćwierć ich obietnic, uchwyciłbym się ich obiema rękami.
Wysokie stanowisko, jakie w rządzie otomańskim zajmował człowiek, który złożył mi ową propozycję, to, że posiadając znaczny majątek, był samotny i bezdzietny, obecność tak wielu licznych wysoko postawionych osób, którym złożył swe obietnice - wszystko to wydawało mi się potwierdzeniem szlachetności jego zamierzeń. Poprosiłem o kilka dni na zastanowienie, żeby gruntownie wszystko przemyśleć, ale w głębi duszy byłem pewien, że należy wykorzystać te okoliczności, aby doprowadzić do realizacji dawno wymyślonego planu. Udałem się do kilku wysokich dostojników otomańskich, aby rozeznać się w ich zdaniu o Izmaił-Paszy i poradzić się. Dowiedziałem się, że pasza jeszcze podczas wojny organizował zbiórkę pieniędzy we wszystkich haremach, gdzie znajdowały się abaskie kobiety i za każdym razem zbierał znaczne sumy, dlatego, że liczne patriotycznie nastrojone kobiety i dziewczęta oddawały swe drogocenności dla dobra swojej ojczyzny; że on sam jest bogaty i, jak się zdaje, ma ambitne plany stać się politycznym przywódcą Abazji. W tym, że to jak najbardziej możliwe, upewniali mnie wszyscy, i każdy, kogo bym nie pytał, radził mi połączyć się z Izmaił-Paszą i wyruszyć na ekspedycję. Jednakże dowiedziałem się pewnych szczegółów o Izmaił-Paszy, które wzbudziły we mnie nieufność w stosunku do niego. Długo i dokładnie opowiadał mi on o swym starożytnym rodzie w Abazji, o swym książęcym pochodzeniu i o swych wpływach wśród górali. Lecz mnie udało się dowiedzieć, że jest on synem drobnego lazyjskiego handlarza i abchaskiej niewolnicy, urodzonym w Anapie w czasie tureckiego panowania; ojciec jego umarł nie zdążywszy zapłacić za niewolnicę. Matka i dziecko zostali sprzedani do Turcji, Izmaił służył jako chłopiec na posługi u wielu panów, najdłużej u Gafus - Paszy, który później podarował go wielkiemu wezyrowi Chrozriew - Paszy. Dzięki dużej życzliwości tego ostatniego, piął się w górę i został jego miuchiurdarem (stróżem pieczęci). Szybko związał się z ulubioną żoną starego paszy, która była niewolnicą z Ubychii. Izmaił i Chuci - Chanum zaczęli wówczas rozpowiadać wszystkim, że są rodzeństwem. Chrozriew tolerował te stosunki i sprzyjał obojgu. Przed swą śmiercią dał on Izmaiłowi wolność, a ponieważ umierał bezpotomnie, zostawił tak zwanemu bratu i siostrze duży majątek. Chociaż i Chrozriew - Pasza zajmował wysoki, honorowy urząd w Turcji, sam pozostawał niewolnikiem sułtana, i według prawa jego jedynym spadkobiercą; jednakowoż brat z siostrą potrafili tak dobrze uknuć intrygę i znaleźli tak wpływowych obrońców swych interesów, że udało im się uratować około 50 000 worków złota - prawie jedną czwartą spadku.
Obietnica oddania spadku Chrozriewa dla wsparcia Abazów w wojnie z Rosjanami zapewniła „rodzeństwu” poparcie wysokich osobistości.
Podczas wojny Izmaił przedsięwziął podróż do Ubychii. Próbował tam założyć własną partię i rozdał trochę prezentów, składając jeszcze więcej obietnic. Wszedł do pewnej szlacheckiej rodziny, której głowa - znany Hadżi - Kieranduk, intrygując przeciw Naibowi, za niewielką opłatą uznał się za jego kuzyna i przywiózł sporządzony w Ubychii list z kilkuset podpisami, w którym Abazowie uznawali go za swego zaufanego posła i prosili sułtana, by wysłał go do nich jako swego przedstawiciela.
Oprócz Sefer - Paszy i Naiba, Izmaił - Pasza był czwartym czy piątym z kolei człowiekiem, który przybył do Porty z tego rodzaju oświadczeniem Abazów. Rekomendacje te w rzeczywistości nic nie znaczyły, ale Izmaił - Pasza tak umiał je wyolbrzymić w Stambule, że, w połączeniu ze spadkiem Chrozriewa i wpływem Churi - Chanum w haremie wielkiego władcy, pomogły byłemu niewolnikowi Izmaiłowi otrzymać w 1856 roku tytuł paszy, i tak, jak właśnie w tym czasie, wolne było miejsce głównego dyrektora poczty otomańskiej, Izmaił zaczął się go domagać i zyskał ten urząd, nie patrząc na to, że nie potrafił pisać i czytać. Ale jak opowiedział wszystkim swoim rodakom i wielu Turkom, że wybiera się do Abazji, i to go obowiązywało w pewnym stopniu, to uważał swe miejsce za niepotrzebne i starał się głównie zebrać pieniądze i inne środki, które mogłyby być przekazane przez Abazów do prowadzenia wojny z Rosją; ani jeden harem w Konstantynopolu, w którym znajdowała się kobieta czy dziewczyna abaskiego pochodzenia (a mało jest takich haremów, w których by ich nie było), nie pozostał nie odmówił pomocy. Izmaił i Churi-Chanum potrafili tak dobrze poprowadzić swą sprawę, że sumę w 6000 workach, którą zamierzał zebrać, można uważać prędzej za zaniżoną, niż zawyżoną.
Choć podobne przykłady wymuszeń i intryg są w Turcji na porządku dziennym i duża część tureckich paszów zrobiła podobną karierę, nie byłem zadowolony, że przychodzi się wejść w kontakt z podobnym indywiduum. Z drugiej strony, mimo wszystko wierzyłem mu i podtrzymywałem się w nadziei, że ten jeszcze niestary człowiek, który wspiął się na wierzch z niższych stopni drabiny społecznej i nie jest związany chmarą kuzynów, w najwyższej mierze cieszy się dużym szacunkiem, który posłuży mu jako bodziec w naszej sprawie.
Wszystko dostatecznie przemyślawszy, zdecydowałem się przyjąć zaproszenie Izmaił - Paszy i kilka dni po pierwszej rozmowie, przyszedłem do niego do mieszkania, gdzie w ten raz zebrała się jeszcze większa liczba Abazów, niż za pierwszym razem. Izmaił przedstawił mi wszystkich ich jako książąt, szlachciców, dostojników, znaczniejszych wodzów itp. Jakkolwiek nie miałem jeszcze właściwego pojęcia ani o kraju, ani o ludziach, to, naturalnie, wziąłem to wszystko za dobrą monetę. Później widziałem wielu z tych ludzi w Abazji, ale żaden z nich nie był wybitnym człowiekiem; wybitniejsi z nich byli handlarzami niewolników, których Izmaił- Pasza zaprosił do siebie i najpierw dał im wykład; niektórzy sami byli przebranymi niewolnikami. Można sobie wyobrazić, że tacy dostojnicy nie szczędzili wszelakich obietnic.
Nie miałem bladego pojęcia o tym kłamstwie i choć osobowość Izmaił-Paszy nierzadko wyzwalała we mnie pewną nieufność, mimo wszystko nie mogłem znaleźć podstaw, wedle których on, będący jeszcze bardziej niż ja zainteresowany w prawidłowym przebiegu ekspedycji, miałby zacząć mnie okłamywać. Od rana do wieczora chodził jakoby w interesach, zamawiał broń w Belgii, maszyny w Anglii, maszynkę do pieniędzy w Szwajcarii, zapraszał każdego, kogo tylko mógł znaleźć; lecz gdy poważnie pytałem go o stan spraw i szczególnie o zbiórkę potrzebnych oddziałowi przedmiotów uzbrojenia, to ten, wedle tureckiego zwyczaju odkładał odpowiedź z dnia na dzień; w związku z tym zażądał ode mnie przybliżonego rozliczenia wydatków na wyprawę, a gdy to zrobiłem, udał zdziwienie z powodu tanizny mojego kosztorysu; potem poprosił o kosztorys wsparcia oddziału i zarzucił mi, że podałem zbyt niską sumę. Ale na przekór całej tej gadaninie, wyczułem w tym człowieku oznaki brudnego skąpstwa, co skłoniło mnie do długich rozmyślań. Większość Europejczyków, którzy jeszcze nie zebrali informacji o Wschodzie, staje się ofiarami swej łatwowierności. Człowiek Wschodu, ze swą pozorną niezgrabną dobrodusznością, ze swą wyuczoną bezradnością i naiwnością, dużo bardziej niż obrotny cwaniak jest w stanie zagrać na nosie Europejczykowi choćby był on nawet bardziej niż ja przenikliwy. Bardzo rzadko udaje się mieć się na baczności przed człowiekiem, który nie potrafi pisać i czytać, i zdaje się dużo bardziej grzeszyć brakiem rozumu i wykształcenia, niż złą wolą. Przy moim pierwszym spotkaniu z Izmaił - Paszą, odebrałem go jako bardzo serdecznego, choć, niestety, głupowatego i niewykształconego człowieka. Drogo zapłaciłem za swą łatwowierność.
Cztery miesiące zeszły na pustych negocjacjach i rozmowach, i w końcu powiedziałem Izmaił - Paszy, że nie mogę dłużej ufać ani jednemu jego słowu. Żądałem od niego przede wszystkim tego, żeby kupił uzbrojenie - po rozwiązaniu rozlicznych angielskich oddziałów, składy wojskowego wyposażenia wyprzedawano komisariatom po cenach poniżej kosztów. Kilka tysięcy sztuk amunicji zlikwidowanej polskiej dywizji zostały kupione po bardzo niskiej cenie przez pewnego Ormianina z Gałaty,(3) który prowadził handel detaliczny tymi rzeczami. Tak oto pojawiła się korzystna sposobność kupić tanio niezbędne dla oddziału ekspedycji umundurowanie. Przymusiłem Izmaił - Paszę, by wykorzystał tę okoliczność, lecz on mówił o tym, że sukno, skórę, płótno żaglowe, krótko - wszystko on zamówił we Francji, a zakup tej amunicji - to wyrzucone pieniądze. Ale, by mnie nieco uspokoić, kupił 200 szyneli i tyleż mundurów i spodni, za które po nieskończenie długich targach zapłacił 24000 piastrów (co równa się w przybliżeniu 1000 talarom). W ciągu czterech miesięcy, podczas których Izmaił - Pasza mówił o milionach, były to pierwsze pieniądze, zapłacone przez niego na moich oczach. Często próbowałem uzyskać radę u licznych znajomych Turków, ale ci zawsze mnie uspokajali odnośnie tego człowieka.
Rankiem 8 lutego wdarł się do mego mieszkania szczerze rozstrojony Izmaił - Pasza. Opowiedział mi, zadyszany, że poselstwo rosyjskie dowiedziało się o przygotowywanej wyprawie, zwróciło się z zapytaniem do rządu tureckiego i ogłosiło swój sprzeciw. Podano mu to do wiadomości i objawiono mu, że rząd będzie zmuszony wmieszać się w tę sprawę i uniemożliwić ekspedycję. Teraz on nie wie jak uniknąć konfiskaty broni i amunicji, jeśli ja nie poślę z nimi części żołnierzy lub sam z nimi nie pojadę, jako że on w ciągu miesiąca nie może opuścić Stambułu. Nie mogłem się powstrzymać, by nie uczynić ostrych wyrzutów temu płaczącemu paszy za jego sposób postępowania w ciągu czterech miesięcy, i dlatego udałem się do pewnego tureckiego dostojnika, aby poprosić go o radę. Poselstwo rosyjskie rzeczywiście otrzymało informacje o naszym projekcie. Było ono dobrze poinformowane także o tym, że broń i amunicja, bez wątpliwości, przeznaczone były do wysyłki na Kaukaz, i polecało Porcie przeprowadzić rewizję portów wewnętrznych. Ponieważ w odpowiednim czasie dowiedzieliśmy się o tym, to maleńki turecki statek żaglowy, na którym były załadowane te rzeczy, wyszedł z wewnętrznego portu w Büyük - derze. Kiedy później przedstawiciele rosyjskiego poselstwa, razem z kawasami(4) przybyli do portu, niczego nie znaleźli. Mimo wszystko wiadomo było, że Rosjanie będą śledzić wszelkie nasze poczynania.
Od tego dnia Izmaił-Pasza nie ustawał w wysiłkach, by nakłonić mnie do natychmiastowego odjazdu. Znalazł on tak dużo prawdopodobnych dowodów i tak skutecznie mnie namówił (od innych także słyszałem podobne rady), że w końcu postanowiłem wyjechać z tymi środkami, jakimi dysponowałem.
Poza 200 kompletami umundurowania wojskowego, które kupił Izmaił - Pasza, otrzymałem od generała Zamojskiego, z resztek składu rozwiązanej polskiej dywizji, pewne zapasy składające się ze 100 par kamaszy, 100 par butów, 100 par spodni drelichowych, 100 wełnianych koców, 100 koszul, 6 namiotów, 2 skrzynek szarpi, 4 rewolwerów i nielicznych innych drobnych przedmiotów. Na tureckim żaglowcu stojącym na kotwicy w Büyük - derze, znajdowało się 5 dział, wóz pod sprzęt, kuźnia polowa, 24 siekiery, 12 młotków, 12 arkuszy miedzi, 15 kwintali ołowiu, 100 kwintali żelaza, 30 kwintali prochu, 2 skrzynki bomb, 1 skrzynka rakiet, zapas lin i wysuszonego obrobionego drewna na lawety, koła itp., 3000 pocisków armatnich, 2000 granatów, 500 puszek kartaczowych i pewne drobne laboratoryjne sprzęty. Jako, że nie wziąłem pieniędzy, które w Abazji szły po niskim kursie, to na żaglowiec załadowanych było 100 000 piastrów grubego płótna i 20 000 piastrów soli. Izmaił - Pasza obiecał dostarczyć mi na moment otwarcia 100 strzelb, 30 szabel, tyle samo rewolwerów i siodeł kawaleryjskich oraz pewną liczbę pozostałego sprzętu. Poza tym, zaklinał się szczerze i zażarcie na Allacha i Mahometa, że w ciągu miesiąca pojedzie w ślad za mną z ogromnym transportem.
14 lutego przyszedłem, według wcześniejszej umowy do Izmaił - Paszy, gdzie zastałem kapitana angielskiego parowca, z którym było umówione wypłynięcie. Opłata za przewóz była ustalona na sumę 1 000 funtów szterlingów - to bardzo wysoka zapłata, ale tłumaczy się tym, że statek który wiezie żołnierzy i wojenną kontrabandę na wybrzeże abaskie, może być pojmany i skonfiskowany przez rosyjskie okręty utrzymujące blokadę. Wypłynięcie statku było wyznaczone na pierwszego marca; była zawarta pisemna umowa w języku angielskim, która była podpisana przez angielskiego kapitana, i której Izmaił - Pasza przybił swą pieczęć. Jako świadkowie podpisali się: Anglik, odprowadzający kapitana, węgierski oficer - renegat, wiedeński pirotechnik o imieniu Romier, zaproszony przez Izmaił - Paszę do Czerkiesji, polski podporucznik Kaczanowski i ja.
Tego to dnia otrzymałem od Izmaił - Paszy 19 000 piastrów, ( tj. około 850 talarów) na utrzymanie żołnierzy mojego oddziału i na różne wydatki, chociaż w ciągu ponad czterech miesięcy nie domyślił się nawet, by mnie spytać o to, o jakie wydatki w rzeczywistości, przyprawia mnie werbunek oddziału.
Po kilku dniach Izmaił - Pasza przypadkiem znalazł inny angielski statek, parowiec „Kangur”, którego właściciel zgadzał się na zapłatę za przewóz w wysokości 500 funtów szterlingów, ale pod warunkiem, że broń i amunicja będą załadowane nie na jego statek, a na turecki żaglowiec, który weźmie się na hol, aby w przypadku, gdy Rosjanie przechwycą transport, parowiec nie podległ konfiskacie. Zamiast tego, by honorowo wyswobodzić się od pierwszego kontraktu, Izmaił - Pasza uciekł się do fałszerstwa. Wezwał kapitana pierwszego okrętu i powiedział mu, że on rozstrzygnął inaczej i będzie posługiwał się jego parowcem w ciągu sześciu miesięcy w licznych rejsach, a co się tyczy pierwszej podróży, to umówiona opłata pozostaje bez zmian; jednak zakłada on niezależnie od tego, czy parowiec wypływa czy zostaje w porcie, każdomiesięcznie wypłacać kapitanowi 500 funtów szterlingów. Anglik, który zobaczył w tym bardzo wygodny interes, zgodził się z radością, i, nie przypuszczając nic złego, zwrócił pierwszą umowę i ułożył drugą na nowych warunkach. Na drugim kontrakcie Izmaił - Pasza sfałszował swój podpis.(5) Gdybym miał choćby najmniejsze pojęcie o tym szachrajstwie, to doprawdy, zerwałbym z tym człowiekiem i uniknął w ten sposób wielu kłopotów i nieprzyjemności, lecz nie wiedziałem niczego, tak jak i inny polski oficer, obecny przy tej osobliwej transakcji. Mnie Izmaił - Pasza powiedział, że dla nas przygotował inny okręt, który gotów jest w każdej chwili odpłynąć, w tym czasie jak drugi parowiec zostawia on dla celów swego przejazdu i dla głównego transportu.
19 lutego kazałem załadować na okręt otrzymane od generała Zamojskiego wojenne zapasy. Podzieliłem skompletowany przez siebie oddział na dwie części: mniejsza część w składzie 4 oficerów i 72 żołnierzy miała wtenczas odpłynąć ze mną. Drugi oddział, składający się z 10 oficerów i 120 ludzi, pod dowództwem sztabsoficera miał czekać na przybycie broni i amunicji i w związku z tym odprawić się z Izmaił - Paszą. W ten sposób dotrzymałem słowa. Później będzie widać, jak turecki pasza i wyższy urzędnik sułtana dotrzymali swego słowa. Zapomniałem jeszcze powiedzieć, że przez swoją lekkomyślność nie zawarłem pisemnej umowy, nie przypuszczając, że mając do czynienia z tureckim paszą, potrzebna jest nie tylko umowa, ale i żywi świadkowie oraz, że nawet pomimo wszystkiego tego, jeśli nie ma energicznego wsparcia ze strony europejskiego poselstwa, to można być mimo wszystko pewnym przegranej procesu sądowego.
Rankiem 20 lutego oddział po raz ostatni uczestniczył we mszy poprowadzonej przez polskiego księdza i radośnie i śmiało Polacy wyruszyli w drogę. Odważni żołnierze nie myśleli ani o niebezpieczeństwach, ani o własnej wygodzie, prawdziwym i najwyższym ich pragnieniem było wdać się w walkę z Rosjanami.
Zastałem Izmaił - Paszę już na okręcie. Z 200 przedmiotów umundurowania, zakupionych przez niego, pasza kazał załadować na parowiec tylko 70 a pozostałe - na żaglowiec. Z broni przyniósł on z sobą 4 strzelby różnego kalibru i 20 szabel, poza tym jeszcze namiot i 100 sztuk fezów.(6) Zaklinał się na wszystkich świętych, że u Sefer-Paszy w Abazji znajdę jeszcze 4000 karabinów piechotnych, mnóstwo szabel, siodeł i innych rzeczy, którymi mogę rozporządzać do jego przyjazdu. Kiedy zobaczyłem przygotowany na drogę prowiant, dostrzegłem tylko wstrętne zepsute tureckie suchary i trochę oliwek. Z tego całego kłamstwa i jawnego pragnienia Izmaiła nakarmić mnie błyszczącymi obietnicami i nic nie dać, w końcu straciłem cierpliwość. Rzuciłem mu w ostrych słowach w twarz wszystko, co myślałem o jego szachrajstwie, ukrytym skąpstwie i kłamliwości i dałem rozkaz wyładować z powrotem żołnierzy i zapasy wojskowe. I tu były niewolnik ukazał cały swój nędzny charakter. Błagał mnie, płakał, padał przede mną na kolana, zaklinał się na Mahometa i Koran, przyznawał się do winy, krótko mówiąc, próbował wszystkiego, by odwieść mnie ot mojego zamiaru. Wygląd jego był tak żałosny, że moi oficerowie, którzy go nie znali, zaczęli wstawiać się u mnie za nim. Dążenie, by urzeczywistnić długie lata piastowanych planów było we mnie tak silne, że bez względu na to, że bardziej niż w połowie zrozumiałem podłości Izmaił - Paszy, uchwyciłem się iskierki nadziei. Myślałem o sobie: jeśli choćby dziesiąta część obietnic Izmaiła spełniła się (a po temu, miałem nadzieję, będą go w razie konieczności przymuszać Turcy), to jeszcze nic straconego; ale w ostateczności będziemy pewnie trzymać się na Kaukazie, i wtedy, być może, Polska i Europa dostarczą nam materialnej pomocy. Koniec końców zdecydowałem się zaryzykować i wyruszyć w ekspedycję. W ciągu godziny Izmaił zdołał dostarczyć nam wszystkie produkty, niezbędne w drodze.
Mieliśmy wypłynąć po obiedzie i po drodze wziąć na hol znajdujący się w Büyük-derze zakotwiczony statek, załadowany bronią, zapasami wojennymi i innymi sprzętami; ale sama przyroda postanowiła pokrzyżować nasze plany: podniosła się taka burza, że nawet starzy marynarze nie mogli przypomnieć sobie niczego podobnego. W Bosforze podniosła się taka fala, że połączenie między Stambułem a Skutari przerwało się. W Zatoce Złotego Rogu liczne statki zerwały się z kotwic i były wyrzucone na brzeg. W ciągu dwóch dni nie mieliśmy łączności z lądem, choć staliśmy na kotwicy w odległości zaledwie 100 łokci od brzegu. Przez cały ten czas Izmaił - Pasza był na pokładzie i starał się rozwiać nowym kłamstwem ciężkie wrażenie, jakie wywarł na mnie swoim zachowaniem. Szczególnie radził mi wysiąść u brzegów Ubychii i wejść w kontakt z jego krewnym Hadżi - Kierandukiem i jego przyjacielem Izmaił - Berkorem, i przede wszystkim wystrzegać się Naiba Mohamed-Amina. Te całkiem nachalne rekomendacje Izmaiła wywołały moją nieufność, czego mogłem sobie tylko pogratulować.
23 lutego burza z lekka ucichła, opuściliśmy miejsce swego postoju naprzeciw Galaty i udaliśmy się do Büyük - dery. Tam Izmaił - Pasza wziął łódkę, aby znaleźć żaglowiec z zapasami wojskowymi i przyciągnąć go do nas. Po godzinie wrócił z wiadomością, że nie znalazł statku, najpewniej, zerwała go z kotwicy burza i zapędziła do Zatoki Złotego Rogu. Prosił byśmy trochę poczekali; za kilka godzin przyprowadzi okręt. Izmaił odpłynął pozostawiając mnie w najgorszym humorze; ale co było najżałośniejsze - o 11 rano otrzymałem z pewnych źródeł informację, że rosyjskie poselstwo wie o moim wejściu na okręt i wysłało parowiec, który miał donieść rosyjskiej eskadrze w Odessie o naszym wypłynięciu. W rzeczywistości, o godzinie 13 przepłynął koło nas rosyjski parowiec i popłynął dalej, nie patrząc na gwałtownie burzące się morze. Rozumie się samo przez się, że my z żaglowcem na holu nie moglibyśmy przemieszczać się tak szybko jak samotny parowiec; przestudiowaliśmy z kapitanem mapę Morza Czarnego i stwierdziliśmy z pewnością, że jeśli wstrzymamy jeszcze na dobę nasze wypłynięcie, to po podjętym alarmie spotkamy na naszej trasie rosyjski krążownik. Oczekiwałem z niecierpliwością Izmaił - Paszy i miałem tym większe podstawy, by się na niego złościć, że w ciągu 6 dni bez przerwy powtarzałem mu, że powinien postawić na żaglowcu z zapasami wojennymi kilku moich żołnierzy w roli straży, tak by być spokojnym o statek, jak i po to, by wyprzedzić próby kradzieży ze strony tureckich marynarzy. Uspokajał on mnie zawsze odpowiedzią, że na pokładzie znajduje się dwoje jego oddanych sług. Dopiero około 7 wieczorem powrócił Izmaił. Nie znalazł okrętu. Powinienem był z całych sił powstrzymywać się, by nie skończyć ze wszystkim i wrzucić paszę do wody. Kapitan obwieścił mi, że jeśli nie wypłyniemy o 8 rano, to nie widzi nadziei na szansę ujścia i lepiej będzie wyruszyć w pojedynkę, niż ryzykować niemal pewne natknięcie się na rosyjskie krążowniki, a żaglowiec może przyjechać i nieco później, w ciągu 5 czy 6 dni. Na tyle już straciłem głowę, że gotów byłem pójść na wszystko. O 3 rano Izmaił - Pasza znowu wyruszył, by znaleźć zaklęty statek. O 6 rano podpłynęła do nas łódka z pewnym znajomym Turkiem, który radził nie czekać ani minuty, a wypływać w morze, inaczej w każdej chwili mogą nas zatrzymać; o 7 rano przypłynęła druga łódka z wiadomością, że nasz okręt z zapasami wojennymi uszedł do Synopy i będzie nas tam oczekiwać. Czy były to intrygi Izmaił - Paszy czy też prawda - nie wiem do tej pory. Jednakże w związku z tym, że Izmaił - Pasza nie przyjechał nawet o 8 rano, wciągnęliśmy kotwicę i wyszliśmy w odkryte morze.
Okręt z wojennymi zapasami zostawał w porcie i nie wychodził do Synopy. Izmaił- Pasza, który z każdej sytuacji starał się wyciągnąć korzyść dla swej kieszeni, wykorzystał następstwa burzy do tego, by zdjąć z żaglowca jeszcze 80 mundurów, płótno żaglowe i sól, tj. dokładnie to, co było mi najpotrzebniejsze w początku wyprawy. Resztę rzeczy otrzymałem dopiero po dwóch miesiącach. W jakim stanie - o tym opowiem w następnym rozdziale.
Izami - Pasza zacierał ręce. Stracił tylko 5000 talarów; tak więc zebrane, według jego własnych słów, 6000 worków złota były ledwie tknięte. Nabrał Turków i grając patriotycznego muzułmanina, dochrapał się pieniędzy i honorów; okłamał Abazów i wykorzystał dla licznych celów ich wsparcie moralne, nabrał kilku Anglików; lecz przede wszystkim okłamał mnie i Polaków i posłużył się nami, jako zasłoną dla swojego szachrajstwa. I wszystkiego tego potrafił dokonać człowiek bez jakiegokolwiek wykształcenia, nie umiejący pisać ani czytać, który prawie całe swe życie był niewolnikiem i sługusem. Niech europejski czytelnik, którego los przywiedzie na Wschód, dobrze sobie zapamięta te wersy, dlatego że nigdzie tak często nie spotyka się takich osobliwości, jak na Wschodzie.
PRZYPISY AUTORA:
(1) U sturczonych Abazów z Konstantynopola, jak i u Turków, powszechnym jest nazywać Abazję Czerkiesją, a Abazów - Czerkiesami, choć jak już wykazałem oznaczanie takie jest mylne.
(2) Worek złota równa się 500 piastrom (około 28 talarów).
(3) Centrum handlowe Konstantynopola po europejskiej stronie.
(4) Kawasy - tureccy policjanci.
(5) Turcy przykładają swą pieczęć zamiast podpisu; tłumaczy się to tym, że liczni wysocy dostojnicy nie potrafią pisać. Izmaił na pierwszej umowie przybił własną pieczęć, na drugiej - cudzą. Kiedy Anglik wpadł wyjednać wypełnienia umowy, Izmaił oświadczył, że o niczym nie wie. Pozwany do sądu, wykazywał z wielkim tupetem, że nigdy nie widział tego Anglika i nie miał z nim do czynienia. Nieszczęsny kapitan sądził się z nim cztery lata i całkiem zbankrutował, dlatego, że nie mógł przedstawić świadka i dowodu swych żądań. Dopiero po moim powrocie z Kaukazu, wykazał słuszność swych roszczeń przed angielskim sądem, i rząd otomański był zmuszony zwrócić koszty z zajętego majątku Izmail-Paszy.
(6) Feską nazywa się tureckie czerwonego koloru nakrycie głowy, które noszą tak cywile, jak i wojskowi.
NOTY REDAKCJI:
Wojna Wschodnia – tj. krymska 1853-1856, w której Francja, Anglia i Turcja walczyły przeciwko Rosji. Oddziały angielskie i francuskie lądowały na Krymie.
Hrabia Władysław Zamojski był przedstawicielem Czerkiesów w Londynie, gdzie Urquhart wydawał finansowane przez Czartoryskiego czasopismo „Portofoglio” poświęcone sprawom polskim i kaukaskim. W 1854 roku Zamojski utworzył oddziały polskie przy armii tureckiej, ale nie odegrały one istotnej roli, część żołnierzy nie zdążyła wziąć udziału w walce.
Michał Czajkowski (1804-1886) był agentem wschodnim czyli przedstawicielem Czartoryskiego w Stambule (1841-1850), przeszedł na islam, później powrócił do Rosji i wysługiwał się carowi. Czajkowski zwalczał Zamojskiego. Znaczną część czasu Polacy w Stambule poświęcali na wzajemne intrygi i blokowanie konkurencyjnych inicjatyw. Po Czajkowskim Agencją Wschodnią czyli przedstawicielstwem Czartoryskiego kierowali bracia Jordanowi.
Serdar – dowódca wojskowy, generał.
Abazowie, Abadzechowie, Ubychowie, Natuchajowie Szapsugowie – plemiona czerkieskie, krewniacy Abchazów, żyjące na wybrzeżu na południe od dzisiejszego Soczi, w 1864 roku wypędzone do Turcji, z wyjątkiem Szapsugów nadmorskich. Adygowie żyją w głębi kraju i część ich pozostała do dziś w Adygei. Oczywiście Czerkiesi mówią kilku dialektami.
Naib Mohamed – Amin – naib to tytuł oznaczający namiestnika, ale w rzeczywistości posiadał on o wiele mniejszą władzę, raczej był wysłannikiem władzy centralnej, tu - Szamila.
Lazowie – Gruzini wyznania muzułmańskiego.
Hadżi Kieranduk – tytuł hadżi oznacza, że nosząca go osoba odbyła pielgrzymkę do Mekki. Kieranduk współpracował z wysłannikiem księcia Czartoryskiego, Gordonem w latach 1840-tych.