7. Kalendarium działań konstruktywnych

4 i 18 czerwca. Zaimponowała nam postawa Polaków. Mimo niesłychanego szantażu psychicznego, 10,5 miliona Polaków nie uczestniczyło w imprezie. W dużej części był to świadomy bojkot ludzi aktywnych i młodych. W krajach normalnych, absencja podobnego rządu nie jest niczym specjalnym. W PRL '89 i w wytworzonej atmosferze, było to prawdziwym ewenementem. Nasza publicystyka na ten temat (Biuletyn) była rozmyślnie ostra. Uważamy, że osiągnęła swój cel. Mimo, iż „konstruktywni” dokonywali karkołomnych i absurdalnych prób wytłumaczenia „niezwykłego” zjawiska, a następnie szybko próbowali o nim zapomnieć, postawa owych milionów Polaków miała duże znaczenie psychologiczne, także dla dalszego biegu wydarzeń. Przede wszystkim udowodniła, jak wielu spośród nas nie wystarcza pierestrojka komunizmu, jakie uczucia wzbudza kumanie się z sowieciarzami. Żadną natomiast sensacją nie była totalna wygrana ObKomu PRL. Jak już pisaliśmy i co potwierdziły wybory uzupełniające na Węgrzech, wygrać w kraju komunistycznym z komunistami nie jest trudno. Szeroko propagowanym fałszem było twierdzenie, że można tego dokonać wyłącznie poprzez jednolity, mianowany odgórnie blok. Przecież gdyby komunista uzyskał 51% głosów, jakiekolwiek ustawienie opozycji nic by nie zmieniło, gdyby tyle nie uzyskał, doszłoby co najwyżej, do drugiej tury. Innymi słowy, ObKom mógł wystawić i po 5 różnorodnych kandydatów na jedno miejsce - z takim samym rezultatem końcowym. Nie uczynił tego nie z powodów, na jakie się powoływał.

Następnym skandalem była zgoła niepotrzebna, a zgodna z długofalowymi celami komunistów próba skorumpowania emigracji politycznej. Nachalnie namawiano ludzi, często 40 lat unikających kontaktu z konsulatami PRL, by zaprzeczyli całemu życiu i faktycznie uznali reżim, by wyrzekli się swej niepodległościowej postawy z uwagi na ... Urbana. Prowadzenia dalszego ciągu owej bolszewickiej operacji podjął się Kongres Polonii Amerykańskiej.

Mimo, iż potępialiśmy udział kogokolwiek w imprezie, uderzyło nas, jako przejaw szczególnej hipokryzji, wyśmiewanie się z wyników opozycyjnych kandydatów spoza bloku, przez facetów w rodzaju St. Bratkowskiego. Ci sami ludzie histeryzowali uprzednio z powodu dysproporcji środków między ObKomem a kandydatami reżimu. Tymczasem kraj zalała propaganda bloku Geremka przy, jak przewidzieliśmy, dżentelmeńskim zachowaniu komunistycznych partnerów. Kolosalnej dysproporcji warunków i możliwości, a zatem szans, między kandydatami Kuronia a kandydatami niezależnymi, ob. Bratkowski nie dostrzegł.

Decyzja przechodzącej coraz bardziej na pozycje legalistyczne - wobec PRL - KPN była wysoce szkodliwa dla sprawy niepodległościowej. KPN zignorowała stanowisko owych milionów, stanowiących przecież także i jej klientelę wyborczą. Przy okazji stronnictwo p. Moczulskiego popełniło klasyczny błąd, dawno już dostrzeżony, np. przez republikanów w USA. Ci ostatni ustalili, że tylko wówczas mają szansę z lepiej zorganizowanym rywalem, gdy bardzo wyraźnie i bez obaw skontrastują z nim swój program. Gdy natomiast podkreślają obopólne zbliżenie oraz to, iż dzielą ich wyłącznie różnice taktyczne - przegrywają.

Zdumiewającą ślepotą wykazali praktycznie wszyscy komentatorzy omawiający wyniki z 18 czerwca. Prawie wszyscy stwierdzili, że owe dwadzieścia parę procent uczestniczących, to zwolennicy komunistów. Nikt nie zauważył, że we wszystkich okręgach skreśliło OBU kandydatów „koalicyjno-rządowych” (a były to głosy ważne) od 20 do czterdziestu paru procent wybierających.

Inną bzdurą zaserwował nam analfabeta polityczny, pan Chojecki z Paryża. Stwierdził on, nie dostrzegając braku możliwości wyboru konkurencji w tym przypadku, że komuniści mają jednak spore poparcie, bo dużo osób zostawiło ich na liście krajowej. Pan Chojecki nie zauważył przy tym, iż do podobnego zachowania wzywał jego bohater, Lech Wałęsa. Według rozumowania pana Chojeckiego, należy więc zaliczyć Wałęsą do ogłupiałych zwolenników komunistów.

Warto w tym miejscu zauważyć, co to są wolne wybory, jakie warunki muszą zostać stworzone, by można je tak nazwać. Otóż wolne wybory nie polegają na rywalizacji dwóch Frontów Jedności Narodu. Wybory nie staną się wolnymi, jeśli koledzy p.p. Kuronia i Michnika będą mogli uzyskać 100, a nie 35% miejsc w Sejmie. Pomińmy już absurdalnie wysoką liczbą potrzebnych podpisów. Wolne wybory zaistnieć mogą wyłącznie przy odtworzeniu normalnego, różnorodnego życia politycznego i całej jego infrastruktury, oddziałów różnych partii, przy istnieniu różnych dzienników. Poza tym wszyscy, czyli także antysocjaliści i „ekstremiści”, muszą mieć równe szanse - począwszy od dotacji na kampanię, a skończywszy na dostępie do telewizji. Oczywiście, wszelki szantaż moralny musi być zakazany. Tak więc wybory do Senatu absolutnie NIE były wyborami wolnymi.

Na zakończenie trzeba stwierdzić, iż impreza stała się plebiscytem przeciw komunistom. Przy rozbiciu procentów głosów i zachowań na poszczególne rubryki widać, że najwięcej było bojkotujących (38% przy 37% głosów na ObKom). Polacy pokazali klasę!

Kolejnym, po wyczynach Wałęsy, skandalem ukazującym oblicze Magdalenki, było zachowanie Politbiura ObKomu w sprawie tzw. listy krajowej. Skoro zdecydowano się na podżyrowanie komunistycznych instytucji, można by przynajmniej oczekiwać, iż wykorzysta się maksymalnie powstałą sytuacją tym bardziej, iż z uwagi na chaos w Sowietach, może ona nie trwać tak długo. Gdzie tam. Komuniści raz jeszcze, w stylu znanym od czasów Bydgoszczy 1981, zastosowali „poufny” a prymitywny szantaż, który oczywiście znów poskutkował. Cóż z tego, iż aż prosiło się, by sprawdzić komunistyczny bluff lub choćby nie robić NIC, zwłaszcza, że żadne odwoływania czy „pekiński plac” (sic!) nie wchodziły w grę. Nie można było jednak zachować się w ten sposób, albowiem cała operacja oparta była przecież na przymierzu z komunistycznymi reformatorami. Toteż zachowano się, jak się zachowano. Bynajmniej nie tylko z tchórzostwa.

Reakcja na powyższe zaskoczyła niemile konstruktorów. Okazało się, że nawet nie ekstremistyczna część społeczeństwa nie pozostanie bierna i nie będzie przyglądać się tępo wdrażaniu ustaleń dokonanych przy koniaku z Kiszczakiem.

Wbrew nastawieniu obu partnerów, rozwinięto szeroką akcję przeciw wyborowi Jaruzelskiego. Wszystkim jej uczestnikom, od demonstrantów w Opolu do ofiarnej pikiety KPN, składamy wyrazy wielkiego uznania. To była dobra robota. Polacy jednocześnie udowodnili, iż nie życzą sobie sowieckiego janczara, zasłużonego w mordowaniu patriotów z polskich „band” (z lat czterdziestych), miłośnika Rokossowskiego, politruka i podwładnego sowieckich marszałków na stanowisku prezydenta, nawet PRL.

Pan WIELOWIEYSKI zadecydował inaczej. Radzimy zapamiętać to nazwisko. Postać ta prezentuje najbardziej szkodliwy w obecnej polskiej sytuacji nurt (co reprezentuje tzw. lewica laicka staje się coraz bardziej oczywiste). Odpowiedzialny katolik, dożywotnio uznający potęgę komunizmu, miłośnik „dialogu” z marksistami, piewca ich dobrej woli, kryjący się w dodatku pod płaszczykiem, swego niematerialistycznego światopoglądu. Jest to ponadto typowy przykład aroganta (Contra obdarowuje tego pana honorową nagrodą imienia francuskiego przyrodnika o dziwacznym nazwisku Buffon), stosującego czysto bolszewickie metody. Wie on mianowicie lepiej od społeczeństwa, co jest dla tego społeczeństwa dobre i jako najlepszy jego reprezentant gotowy jest to realizować.

Akcja zorganizowana przez niego - można by ją nazwać spiskiem przeciw woli Polaków - była czymś zgoła niebywałym, nawet w wytworzonej przez działalność ObKomu atmosferze. Sposób jej przeprowadzenia (głosy rozmyślnie nieważne) nazwać można tchórzliwie podłym.

Udział w aferze osobników o podobnych cechach osobowych (osławiony A. Stelmachowski), politycznych ignorantów w typie Kulerskiego czy posłów z prowincji donoszących potem z dumą: „Wielowieyski nam podziękował”, nie zaskakuje. Co robił jednak w tym towarzystwie p. Paszyński i jak może pogodzić swą postawę z własnymi stwierdzeniami wygłaszanymi na antenie „Radia Unfree Europe”? Ale jest ministrem.

Spośród nieobecnych, p. Szczepkowski nosił się z zamiarem publicznego wytłumaczenia - najwyraźniej kierownictwo „drużyny” wyperswadowało mu to. Cała akcja była przykładem tak krańcowo bezczelnego lekceważenia woli zwykłych ludzi, iż jeszcze dziś trudno przejść nad nią do porządku.

Zaraz po głosowaniu, na wspomnianej już antenie, A. Celiński nie mógł złapać tchu z rozpierającej go satysfakcji i szczerego zadowolenia z pozytywnego zakończenia sprawy. Stwierdził, iż udało się „nam” wspaniale arytmetycznie wycelować. Można było nawet odnieść wrażenie, że nastąpił tu podział ról: lewica ze wzglądu na groźbę całkowitej utraty wiarygodności przekazała wykonanie odpowiedzialnego zadania w ręce wybitnych katolików socjalistyczno-narodowych starszego pokolenia. Pokazuje to, iż najważniejszym dziś kryterium oceny ludzi jest ich stosunek, nie panie Michnik, nie do „stalinizmu”, ale do komunizmu, zwłaszcza liberalizującego się. Lewica zachowała zresztą swą twarz dziękując wylewnie swym wymiennikom i samooskarżając się o patriotyczne ... tchórzostwo.

Tłumaczenie swego zachowania wzglądami „dobra kraju” (a jakże) lub tym, iż „każdy następny kandydat miałby mniejsze szanse” (a czemuż to?) godne były ludzi zsowietyzowanych, a nie - tfu - „mężów stanu”. Gdy porównamy postawę „naszych reprezentantów” z tą, którą demonstrują węgierscy opozycjoniści, starający się zapobiec wyborowi super-reformatora I. Pozgaya, oblicze peerelowskiej opozycji wewnątrzsystemowej ukazuje się tym pełniej.

Oczywiście także dzięki temu obliczu, słuszny protest jednego z posłów (wyjątki potwierdzają regułą ...), protest bazujący na tym, że głosy nieważne są również głosami oddanymi i przy ich uwzględnieniu należy liczyć frekwencję (a więc Jaruzelski przegrał) został zignorowany.

Trudno się dziwić, że skandal ów wywołał powszechne oburzenie. Próby ratowania sytuacji ze strony organu Michnika stały na takim poziomie, iż uznano za bardziej celowe sprawą wyciszyć.

III wojny ani kibitek zdążających na Sybir co prawda nie mamy, ale Jaruzelski jest na wiele lat „prezydentem wszystkich Polaków” TYLKO I WYŁĄCZNIE dzięki Wielowieyskiemu i tym, których zdołał namówić. Dzięki tym, których wybierano dla przybliżenia wolności i niepodległości.

Powtarzamy raz jeszcze: zapamiętajmy te nazwiska. Co prawda osobowość A. Wielowieyskiego jest taka, iż w prawdziwych wyborach nie miałby szansy zostania trzecim zastępcą burmistrza, ale długo jeszcze nie będziemy żyć w kraju normalnym. Ludzie ci zdyskwalifikowali się jako reprezentanci kogokolwiek poza towarzyszami podróży komunistów i jeśli nawet trzeba będzie nadal bojkotować wyborcze imprezy, warto zadbać także o to, by nie mogli już „reprezentować społeczeństwa”. Nie możemy zachowywać się jak owce.

22.07. Święto szczególnie ważne dla komunistów. Święto podboju Polski przez Sowiety, definitywnego zniszczenia państwowości polskiej na naszej ziemi i narzucenia nam niewoli komunistycznej. Rocznica - symbol inauguracji nowych Majdanków i Zamków Lubelskich, kaźni ludzi walczących przez 5 lat o wolną Polską, opluwania polskiej historii, niszczenia polskiej kultury i gospodarki, pogrążenia nas w ciemności, fałszu i obłudzie o natężeniu nieznanym w tym kraju.

Ową bliską Polakom rocznicę święcili uroczyście, ramię w ramię z komunistami, „nasi reprezentanci”. Składali wieńce. Na trybunie obok sekretarzy i członów Politbiura radował się dostojny marszałek "wolnego senatu" pan profesor ANDRZEJ STELMACHOWSKI.

Złożono też wspólnie dziękczynny hołd wojskom, które zajęły wówczas Polskę. Przy pomniku wdzięczności dla nowych okupantów obok KC czy MSW, wieniec złożyła delegacja Senatu z ANDRZEJEM WIELOWIEYSKIM na czele. Mógłby ktoś pomyśleć: no cóż, gest pełen humanizmu - przecież czerwonoarmiejcy, bijąc się z hitlerowcami o panowanie nad Polską, ginęli, ostatecznie bardzo chrześcijańskim gestem jest uczczenie zabitych, choćby wrogów.

Ale nie. Jak poinformowała komunistyczna prasa:
"ORKIESTRA ODEGRAŁA MIEDZYNARODÓWKĘ".
Pan Wielowieyski nie czcił więc poległych.
Pan Wielowieyski czcił narzucenie Polsce komunizmu.
Pan Wielowieyski czcił zniewolenie naszego kraju.

To jest coś więcej niż kwestia czyjegoś smaku. Dzień ten szczególnie wyraziście ukazał, dlaczego byliśmy przeciw stołom, wyborom, pojednaniom i koalicjom. Ludzie mieniący się reprezentantami społeczeństwa zachowali się w sposób, do którego prowadziła droga na jaką wkroczyli - zachowali się jak poputczicy. Mamy szczerą nadzieją, że Polacy zapamiętają to dobrze.

Na marginesie powyższego jeszcze dwie sprawy:

1. Radziecki tygodnik zamieścił sylwetką marszałka Stelmachowskiego. Nie mógł lepiej wybrać. Specjalizuje się bowiem w przedstawianiu przyjaciół sprawy socjalizmu i aktualnej polityki sowieckiej, niezależnie od ich metafizycznych przekonań. Prof. Stelmachowski należy zaś do tych, którzy SĄ szczególnie zasłużeni w propagowaniu wspomnianych ideałów i dążeń. Jesteśmy dumni z profesora Stelmachowskiego. Pragniemy tylko dodać, że sam dźwięk dobrze ułożonego głosu tego ofiarnego patrioty polskiego wzbudza u nas podobne odruchy jak głos J. Urbana. To z kolei kwestia smaku.

2. W organie Michnika przypomniano o słynnym odbiciu z rąk UB więzienia w Kielcach. Dokonał tego, uwalniając więzionych AK-owców, oddział legendarnego „Szarego”. Nie wspomniano tam jedynie o tym, iż „Szary” miał wówczas przygotowane materiały wybuchowe, by wysadzić w powietrze POMNIK WDZIĘCZNOŚCI Armii Czerwonej (nie mógł ich użyć, gdyż nie zdołano zdobyć kluczy i trzeba było wysadzić bramę więzienia).

Wiadomo, czemu nie wspomniano. A. Michnik nie życzy sobie wspominać, nawet po czterdziestu paru latach, przejawu podobnej fobii antyradzieckiej. A. Michnik czci i szanuje podobne pomniki - ma do nich stosunek płaszcząco - śliniący się. Myli je z grobami. Można się było o tym przekonać czytając służalczy list wysłany przez Michnika i Wajdę do ideowych przyjaciół - sowieckich reformatorów komunistycznych. A. Michnik nie wspomniał tam o profanowaniu i niszczeniu polskich grobów na terenach zajętych przez bolszewików, w sojuszu z narodowym socjalizmem. A. Michnik wyjaśnił za to, iż wyłącznie nieodpowiedzialne jednostki nie kochają w Polsce owych pomników i nie czczą pamięci Armii Czerwonej. A. Michnik jest patriotą polskim nowego typu.

Także podczas późniejszego głosowania na Kiszczaka dochodziło do skandalicznych wydarzeń. Gdy przed wyborem jeden z posłów nawiązał do ubeckich mordów, przywództwo „naszych” zwróciło mu uwagą, iż to nie à propos! Mało tego - widocznie tym razem koledzy p. Celińskiego źle policzyli potencjalne głosy ZSL, mogące zaszkodzić konsolidacji, albowiem w czasie głosowania dziesięciu „naszych” posłów zawieruszyło się w bufecie! W zamieszczonym później „wyjaśnieniu” sekretarza OKP PRL H. Wujca, użyto rozmyślnie dezinformujących sformułowań, by ukryć ten fakt.

TO o czym wspomniano powyżej, zaczęło już przebierać pewną miarę. Wśród „naszych” są ludzie pilnie nasłuchujący tego, czy ich wiarygodność w społeczeństwie nie przekroczyła punktu krytycznego - stąd późniejsze korowody zakończone nominacją p. Mazowieckiego.

Trudno ocenić precyzyjnie, czy ostateczny ich wynik nie jest, suma sumarum, korzystny dla reżimu i sprawy utrzymania systemu. Tow. Ceausescu myśli po prostacku i nie rozumie nowej taktyki. W każdym razie spełniło się bardzo już stare marzenie Kuronia o koalicji z „dobrymi siłami” w PZPR. Na tym samym założeniu zbudowany był „rewelacyjny” projekt Michnika, uzgodniony uprzednio z Sowietami. W typowy dla dzisiejszej rzeczywistości sposób wola Michnika, mimo iż wyrażała poglądy „kontrowersyjne” i spotkała się z protestami - zwyciężyła (nie wnikamy w to, że Michnik chciał nieco innej koalicji i innego rządu). Tak też zatoczono, w sposób spektakularny (ach, ten pokaz nowej demokracji dla maluczkich), pełne koło, wracając do komunistycznej propozycji nie do odrzucenia i klasycznego w takiej sytuacji rozwiązania, do tego, czego miejscowi sowieciarze chcieli od początku, czyli do tzw. Wielkiej Koalicji.

A świat z upodobaniem powtarza groteskowe i absurdalne formułki o „rządzie Solidarności” i „rządzie nie komunistycznym” w Polsce. Także i tutaj propaguje się formułę „nasz rząd”. Niewątpliwie wszystko zależy od tego, co rozumie się przez słowo „nasz” ... Dla znających historię rządów koalicyjnych z komunistami, znacznie bardziej wiarygodne i świadczące o zmianie sytuacji byłoby przyobleczenie w ciało hasła - „WASZ PREMIER, NASZE MSW”. Przy okazji jego propagowania, można by zapytać z głupia frant, co ma „bezpieczeństwo wewnętrzne” do kwestii sojuszy, skoro prezydentura i MON pozostają w rękach wypróbowanych towarzyszy? Swoją drogą, to - używane - sformułowanie jest kryształowo piękne. „Bezpieczeństwo wewnętrzne” oznacza zabezpieczenie przed Polakami. Chodzi po prostu o wewnętrzne siły okupacyjne. Ale zostawmy to ...

Tymczasem „Gazeta Wyborcza” zaczęła już dyskretną i długofalową reklamę przyszłego premiera naszej ludowej ojczyzny. Stale donosi z troską jak wiele pali, jak niedbale (ma ważniejsze sprawy na głowie) się ubiera ... Zostawmy jednak także, przynajmniej na razie, Michnika z kolegami. Jest wystarczająco ciężko.

Nie można i nie trzeba jednak tracić całkiem nadziei ...

K. Z., A. T.

Początek października 1989 r.

M. S. Gorbaczow chce wyeliminować stalinizm, a utrzymać leninizm. Dlatego właśnie A. Michnik nazywa go demokratą.

KOMENTARZ POLITYCZNY

Dlaczego Węgry mają dalej niż my na drodze do prawdziwej wolności? To proste - dlatego, że nie mają prof. Geremka (nazwisko symboliczne)

Contra 1988-1990