6. M. Karwowski - Gdzie jesteśmy

„Zadaniem opozycji nie jest walka z komunizmem” -

Waldemar Kuczyński, szef doradców premiera PRL

Zdaniem wielu, jesteśmy w postkomunizmie, który szybkimi krokami przekształca się w wolność. Niebawem PRL zmieni nazwę na „Rzeczpospolita Polska”, Biały Orzeł będzie miał koronę, a jeśli nawet Wałęsa nie zostanie królem, to jeszcze więcej stanowisk państwowych, w różnych dziedzinach, obejmą nie-komunistyczni, zaprawieni w wieloletnich, uczciwych kompromisach z reżimem profesorowie i intelektualiści. Partia komunistyczna najwyraźniej rozpada się i po prostu nie chce się jej już dalej rządzić; niebawem, w ramach konstytucyjnych, zostanie zalegalizowanych szereg nowych partii. „My” mamy już nawet telewizję, a cały świat odbywa pielgrzymki do Warszawy - PRL i jej prezydent zasługują na pomoc i uznanie na swej drodze zmierzającej do uczynienia kraju spokojnym i zasobnym.

Jest problem z praktycznie wszystkim w gospodarce, ale z uwagi na otwierającą się historyczną szansę demokratyzacyjną, Polacy - podobnie jak świat dolary - wykrzeszą z siebie niewątpliwie potrzebny entuzjazm. Poza inflacją, na przeszkodzie stanąć może jeszcze tylko część (niefachowa) nomenklatury oraz tow. Ceausescu. Wspomniani intelektualiści, profesorowie i pisarze zapytują głośno: „Czy to już TO?”, po czym odpowiadają sobie twierdząco.

Mamy wolną Polskę, proszę państwa. Co prawda, Polacy w odpowiedni do okazji entuzjazm nie wpadli, ale wyłącznie z powodu braku cukru, wódki i zapałek. Poza tym, jak wiadomo, naród nasz jest szczególnie niewrażliwy na wolność, zawsze mało starał się o nią i dbał, toteż potrzeba mu nieco czasu, by docenił co się stało.

Pozostajemy wielce sceptyczni wobec tego obrazu. Mamy wszakże nadzieję, że sceptyczna pozostanie również znaczna część Polaków. Nasz sceptycyzm dotyczy sfery oficjalnych zmian, oficjalnych działań oficjalnej ex-opozycji i oficjalnego „naszego rządu”. Sytuacja w krajach komunistycznych rozwija się bowiem w ten sposób, iż wszystkie owe oficjalne czynniki i instytucje mogą jeszcze zostać niemile zaskoczone i to bynajmniej nie działaniami tow. Ceausescu. Sceptycyzmu, aktywizacji i czujnej obserwacji oficjalnych poczynań, nie należy bynajmniej zwalczać. Zachwyty i pienia zostawmy tym, którzy komunizmu nie znają lub świadomie starają się swej wiedzy wyzbyć.

Wróciliśmy więc do sfery oficjalnej. Oceniając sytuację w tym kontekście można powiedzieć, iż jesteśmy w epoce WIELKIEJ KOLABORACJI, że przeszkodą, na drodze do wolności nie jest bynajmniej wyłącznie nomenklatura, że „nasi reprezentanci” są przede wszystkim w opozycji do antykomunizmu oraz, iż wyjście z kryzysu gospodarczego nie oznacza bynajmniej odzyskania Polski.

Spróbujmy, choćby w sposób niepełny, wyrywkowy i według stanu na dziś, ocenić gdzie, według nas, jesteśmy.

1. Jest to niewątpliwie epoka wielkiej kolaboracji („koalicja wszystkich reformatorskich sił”, „rząd oparty na najszerszym consensusie wszystkich Polaków”). Kolaboracja oznacza współdziałanie i współpracę z nieprzyjacielem. Często w dziejach podejmowano ją „dla dobra narodu”. Dziś, w PRL, nawiązano ją argumentując, iż wróg przestał być wrogiem! Rozmyślnie tuszuje się jego nieprzyjacielskość. W związku z tym, motywów jego postępowania w ogóle się nie rozpatruje. Milcząco uznaje się, że z jakichś przyczyn - już to z powodu sytuacji gospodarczej, już to z powodu zmęczenia rządzeniem - nastąpiła u niego całkowita metamorfoza ideowa. Przynajmniej w tej chwili ujawniły się u wroga i przeważyły cechy patriotyczne i wolnościowe. Przy okazji popada się w niekonsekwencję głosząc jednocześnie słabość owego ex-wroga i konieczność ostrożnego, „realistycznego” postępowania w celu uniknięcia „nieobliczalnych konsekwencji”. Przede wszystkim usiłuje się jednak przekonać siebie (i sprzedać to Polakom), iż partnerzy są bardziej Polakami niż komunistami, iż przeważa u nich dobra większość, że w obliczu trudności i kryzysu więcej nas wszystkich łączy, że są sprawy, które zbliżają wszystkich Polaków, sprawy ważniejsze niż stosunek do komunizmu. Wszystkie twierdzenia zawarte w powyższym zdaniu należą, do klasycznych już zagrywek komunistycznych, lecz fakt ten nie czyni na rzekomych piewcach wolności najmniejszego wrażenia. Przeciwnie, usiłuje się wytworzyć wrażenie, iż w „przekształcaniu PRL w demokrację”, we współpracy i za zgodą komunistów, nie ma nic dziwnego - ot, nadszedł taki moment historyczny. W związku z takim nastawieniem, niejako automatycznie uznano, iż z dominującymi w przywództwie partii komunistycznej reformatorami można się spokojnie i bez żenady, a nawet z patriotycznych pobudek, POGODZIC i że taka właśnie postawa przybliża wolność oraz wydobywa Polskę z komunizmu stalinowskiego. Jest to najczystsza kolaboracja, jest to coś więcej niż działanie według hasła „jak Polak z Polakiem” (mimo wszystko). Stosuje się raczej zasadę „wszyscy jesteśmy Polakami" (i tylko to się liczy). W postawie tej tkwi jakiś elementarny fałsz, jakieś podstawowe zakłamanie. Jest to wyczuwalne instynktownie przez wielu Polaków i choć można odczucia emocjonalne deprecjonować, czyni się to na własne ryzyko. Pochodną omawianego nastawienia jest to, iż podobnie jak motywów postępowania komunistów, nie rozważa się zupełnie ani wynikających z przyjętych założeń długofalowych zagrożeń ani rozmiarów płaconej za to ceny. Ceny tej bynajmniej nie wyczerpuje: całkowite już zatarcie różnicy między PRL a Polską, legitymizacja wszystkich urzędów, struktur i urządzeń reżimu czy przejęcie jego pojęć, określeń i języka. Równocześnie należy stanowczo odrzucić stwierdzenia, iż jedyną drogą prowadzącą do obecnej sytuacji była droga kolaboracji. Wystarczy rzut oka poza granice PRL.

2. Powszechnie, w kołach tzw. opiniotwórczych, zwłaszcza za granicą, przyjmuje się następujący obraz: w Polsce powstał rząd nie komunistyczny, ergo - Polska wychodzi z komunizmu i znajduje się na drodze do niezawisłości, wolności i demokracji. Pozwolimy sobie zakwestionować i to wrażenie. Mamy co najwyżej do czynienia z uobywatelnianiem PRL, a nie z przywracaniem Polski. Można to nawet nazwać zmianą warty czy szyldów w strukturach władzy, podjętą w ramach pierestrojki systemu politycznego. Z różnych względów dotychczasowa baza rządzenia stała się zbyt wąska - korzystniejsze stało się jej rozszerzenie, uautentyczniające i rozbudowujące ją zarazem. Dokooptowano ludzi i środowiska politycznie odpowiedzialne (wobec komunizmu), uznano słusznie, że w rządzeniu mogą z powodzeniem uczestniczyć także siły nazwane jak najtrafniej konstruktywnymi wobec systemu. Nabrał on przez to świeżej krwi, nie mówiąc już o wiarygodności. Należy przy tym pamiętać, iż nie komunista to coś zasadniczo odmiennego od antykomunisty. Obrazowym przykładem jest tu osoba nowego premiera, byłego posła koła ZNAK. ZNAK, wbrew legendzie, całkowicie mieścił się w strukturze PRL-u, nie wykraczał poza tabu, składał hołdownicze deklaracje wobec systemu oraz budowy socjalizmu. Jak najbardziej można sobie wyobrazić, przy większej elastyczności i wcześniejszym kryzysie reżimu, mianowanie WTEDY premierem p. Mazowieckiego. Można też sobie wyobrazić szybsze pogodzenie się komunistów z rewizjonistami, docenienie przez nich niezależnej pozy przyjmowanej przez ukształtowanych przez system intelektualistów i.t.d.

Absolutnie nie zmieniłoby to charakteru PRL-u, nie przemieniłoby jej w Polskę. Dziś, za uznanie i kredyty z Zachodu, za współdziałanie w przywróceniu sterowalności systemu, za dobrowolne ogłoszenie PRL-u Polską, za swoistą nową odmianę jedności narodowo-politycznej, za pomoc w kontroli, kanalizowaniu i pacyfikowaniu autentycznie antykomunistycznych postaw i autentycznie wolnościowych aspiracji Polaków - komuniści dokonali otwarcia na koła i środowiska najbardziej do siebie zbliżone. Nazwać je można, nie obrażając nikogo i biorąc pod uwagę prawie pół wieku sowieciarskich rządów w Polsce, „sąsiadującymi” z władzami i z różnych przyczyn - ideowych, psychologicznych czy wręcz psychicznych - odrzucających antykomunizm. Są to środowiska m.in. antystalinowskich lewicowców, ludzi w różnych okresach pokłóconych z metodami PZPR, społecznie postępowych katolików, „dostrzegających realia” profesorów, grupy, które w roku 1981 były zaledwie „pośrodku” ... Dodatkowym zabezpieczeniem jest fakt, iż lewicę wszelkiej maści ogrzewa obecnie światło i żar sowieckiej pierestrojki, podczas gdy u starszej generacji do wspomnień strachu powojennego dołączyło się wspomnienie 13 grudnia. To prawda, komuniści dokonali swego zwrotu bardzo późno i w warunkach dla siebie znacznie mniej korzystnych niż w przeszłości. Nawet spośród koncesjonowanej Opozycji, nie mówiąc już o osobach znajdujących się poza nią, mogą wcisnąć się przez otwarty wentyl siły rzeczywiście wolnościowe. Poza tym, sama sytuacja (nie tylko w Polsce) wytwarza pewien własny dynamizm. Tym niemniej, mając na uwadze zmiany oficjalne, można stwierdzić: mówienie dziś o Nowej Rzeczypospolitej to spora przesada.

3. Owemu dynamizmowi i wszelkim działaniom pozaukładowym - a nie „naszemu rządowi” - należy maksymalnie pomóc. Należy to uczynić, albowiem wielką naiwnością polityczną jest mniemanie, że tego czy owego „nasi” nie będą mogli uczynić - bo nomenklatura, bo tow. Miodowicz, bo procenty w Sejmie. Tymczasem rzecz nie w tym, iż nie będą mogli lecz, że NIE BĘDĄ CHCIELI. Tak zostali dobrani. Podbijanie przez komunistów, z uwagi na nastroje społeczne, stawki - aż do premierostwa - nic tu nie zmienia. Wypada zgodzić się z tutejszymi i sowieckimi komunistami - „budowa socjalizmu” i jego przyszłość nie jest i nie będzie ZE STRONY OFICJALNEJ ex-OPOZYCJI zagrożona. Wbrew propagandzie, przekształcanie, przebudowywanie, uspołecznianie komunizmu a zwalczanie go, to dwie odmienne rzeczy. Jedno nie prowadzi do drugiego, a już na pewno nie prowadzi automatycznie. Są to postawy od siebie odległe, często antagonistyczne, charakteryzują raczej przeciwników politycznych. Najlepiej ujął to nowy premier stwierdzając, iż bliżej mu do reformatorów komunistycznych niż do tzw. radykałów. Hasłem drugich jest wolność i niepodległość. Stwierdzenie to mówi w zasadzie wszystko.

4. Proponujemy przyswojenie sobie kapitalnie trafnego terminu użytego przez Alaina Besançona dla przedstawienia obecnej sytuacji w naszym kraju. Chodzi o zaistnienie tutaj „dwóch partii nowego typu” („partią nowego typu” nazywał bolszewików Lenin). I znów - wbrew wszelkiej propagandzie - można stwierdzić, iż taki PERMANENTNY model usiłuje się narzucić Polsce. Zapewne jest on lepszy niż rządy monopartii, lecz minęły już czasy, w których można by się takim rozwiązaniem entuzjazmować. Co więcej, moment obecny może być krótki, nakazuje, by dążyć jak najszybciej do celów ostatecznych, czyli do Polski nie tylko niepodległej, ale i normalnej - politycznie i gospodarczo. Twierdzimy, że można tego dokonać WBREW dzisiejszym oficjalnym partnerom komunistów, a nie dzięki nim - co nie oznacza, iż nie należy wykorzystywać jakichkolwiek, a więc także powstałych w wyniku ich działań, sytuacji. Trzeba bowiem wyraźnie stwierdzić, iż reprezentacja koncesjonowanych Opozycjonistów nie zdała już szeregu egzaminów, które udowodnić by mogły jej demokratyczność i wolnościowość. O tych drugich pomówimy później. Podstawowym testem w pierwszej dziedzinie było natychmiastowe wykorzystanie uzyskanej pozycji w celu zapoczątkowania odtwarzania normalnego życia politycznego, wolności politycznych, także dla swych PRZECIWNIKÓW. Tymczasem oddano na tym polu inicjatywę kręgom reżimowym. Opinie, że OKP zależy na wspomnianym odtworzeniu, na różnorodności i normalności, należy między bajki włożyć. Zależy mu na instytucjonalizacji własnej pozycji i na monopolu na Opozycyjność. Jego gremia kierownicze ZAWSZE chronić się będę za szyld obywatelskości, symbol „Solidarności”, obwieszczać potrzebę jedności - czyli bronić własnych, uzyskanych od komunistów, przywilejów. Węgry pokazuję, że bynajmniej nie jest to konieczne, lecz z pewnością jest to korzystne dla nowej „ogólnospołecznej siły przewodniej”. Chodzi o wytworzenie sytuacji, w której po p. Tadeuszu premierem zostaje p. Bronisław, następnie minister Jacuś, a z kolei młodzieńczy p. Adam - cały czas przy równie odpowiedzialnym prezydencie. Ma to być jedyna alternatywa dla partii komunistycznej. Twierdzimy, iż nie jest to alternatywa wyprowadzająca nas z komunizmu i kształtująca demokrację. Jest to natomiast alternatywa, na której zależy komunistom, jedyna którą chętnie zaakceptują. Nie pokładamy również szczególnych nadziei w sporach w konstruktywnej rodzinie - zbyt często powtarza się scenariusz, w ramach którego, po tzw. burzliwych i polemicznych obradach, wszyscy przyjmuję jako własne stanowisko p. Geremka, p. Kuronia czy innych miłośników koalicji wszystkich reformatorskich sił socjalistycznych. W ostateczności dokona się pluralizacja w RAMACH WŁASNYCH - pozostałe poza nimi kręgi „nierealistyczne” (czyli antykomunistyczne i wolnościowe) stanowić mają stały składnik folkloru politycznego. Wydzielony dla nich margines nie przewiduje 35% SZANS w czymkolwiek. Za to, ich pozawięzienne istnienie, oczywiście w ludowo-konstytucyjnych granicach, oddawać będzie demokratyzm neo-PRL-u, nie narażając przy tym na szwank nowego modelu - uspołecznionego neo-komunizmu. By raz jeszcze ująć rzecz obrazowo załóżmy, że komunizm rzeczywiście się skończył a komuniści, ewolucyjnie i etapowo, znikać będą ze sceny i pogrążać się w niebycie. Czy przyniesie to nam demokrację? Ależ skąd. Na drodze ku niej stanie przeszkoda potężniejsza - blok p. Michnika z p. Wielowieyskim. Proponujemy wszakże, by komunistom przedwcześnie pogrzebu nie wyprawiać. Dotyczy to zwłaszcza tych z nich, którzy są dla sprawy i wolności i demokracji groźniejsi, a mianowicie - tzw. reformatorów.

5. Punkt poprzedni dotyczył antydemokratyzmu kręgów „odpowiedzialnych”. Można by twierdzić, iż jest to przykre ale zapewniające chociaż wydostanie się z komunizmu. Otóż nie całkiem. Środowiska konstruktywne wobec zniewolenia odznaczają się właśnie tym, że przy ich pomocy całkowicie ze zniewolenia się nie wychodzi. Nie będziemy się tu powtarzać i wyliczać wszystkich motywów postępowania różnych segmentów wspomnianych środowisk, ani przytaczać wszystkich przykładów na poparcie naszej tezy. Wymieńmy niektóre: sprawy niepodległości nie poruszono w ogóle. W polityce zagranicznej, a do niedawna i w gospodarczej (koalicyjność gabinetu w tej dziedzinie bynajmniej nie przekonuje nas, iż nastąpi tu wykroczenie poza „socjalistyczny rynek” i „społecznie sprawiedliwy model polski”) - głoszą one absolutnie TO SAMO co komuniści w dobie przestawiania przęseł systemu. Interesy hegemona są święte i nienaruszalne - obowiązuje przyjazne zrozumienie i poszanowanie dla jego normalnych i oczywistych „interesów” związanych z naszym krajem. Nawet o „nierównoprawnych” stosunkach gospodarczych mówiono więcej w roku 1956! „Nasi reprezentanci” nie postawili jasno i otwarcie ani nieprawomocności „budowy socjalizmu” w Polsce, ani prawa do instytucjonalizacji politycznych poglądów antysocjalistycznych. Nie próbowali nawet obalić całego fałszu i zakłamania na jakim opiera się od 1944 roku PRL. Przeciwnie, współuczestniczą w ich utrwalaniu (zachowanie w dniu 22 lipca - rocznicy podboju Polski). Pilnie przestrzegają całego szeregu tabu.

Antybolszewizm Polaków to dla nich demagogia i retoryka wynikająca z frustracji. Nie popierają rzeczywiście antykomunistycznych i wolnościowych (w odróżnieniu od pieriestrojkowych) ruchów wokoło. Trudno zresztą by to czynili, skoro zwalczają podobne postawy w Polsce. „Reprezentacja społeczeństwa” upodobnia się w wielu dziedzinach, łącznie z językiem i niesłychaną cenzurą w swoich organach, do swych komunistycznych partnerów. Co więcej, zaczyna głosić i reklamować w świecie cały szereg haseł będących hasłami Sowietów i ruchu komunistycznego na tym etapie. Nie warto się dłużej rozwodzić - zamiast tego warto śledzić postulaty, posunięcia i zachowanie, nie wolnej przecież także od pokus koalicyjności z komunistami opozycji węgierskiej - i porównywać (co tam zresztą opozycji - zachowanie „naszego” MSZ-u, np. w sprawie niemieckich uciekinierów czy obecności na tzw. święcie CHRL było podobne do husakowskiego, a nie węgierskiego!). Gdyby owi „reprezentanci” byli rzeczywiście reprezentatywni dla całego narodu, można by dojść do smętnego wniosku, iż w dziedzinie odwagi i wolnościowego zdecydowania Polacy ustępują wielu nacjom na naszej części kontynentu. Wyrażamy ufność, że tak nie jest.

6. Pragniemy też zasygnalizować coś, co warte by było dłuższego rozważenia. Chodzi o powstałą u nas szczególną blokadę stanowiącą pochodną wydarzeń z lat 1980-81, a także 13 grudnia i tego co potem nastąpiło. Sytuacja i możliwości przerosły znacznie to, co było wówczas podstawą wolnościowego zrywu - nawet przy zachowaniu jego ówczesnej autentyczności i spontaniczności. Tamta forma jest dziś już anachroniczna i minimalistyczna. Nawet autentycznie wolny związek zawodowy nie nadaje się zupełnie do przywracania normalności politycznej, nie mówiąc już o gospodarczej. Wytworzona wówczas formuła monolitycznego ruchu i ciągoty populistyczne tylko to pogłębiają. Tymczasem wielkie segmenty społeczeństwa wpatrzone są wciąż w „Solidarność” jako jedyny symbol wolnościowy. W dodatku żywa jest wciąż pamięć 13 grudnia, co nie pozwala docenić w pełni możliwości powstałych w końcu lat osiemdziesiątych. Nade wszystko zaś i ruch i symbol zostały zawłaszczone przez frakcję ludzi mających do komunizmu stosunek wyważony, wykorzystujących je do dalszego pogłębiania formuły obywatelskiego, monolitycznego FJN, ludzi realizujących pod ich płaszczykiem własną politykę. W jej skład wchodzi m.in. występowanie wspólnie z komunistycznymi partnerami przeciw antykomunistycznemu „ekstremizmowi” i politycznej różnorodności, czyli przeciw odzyskaniu przez nasz kraj zarówno wolności jak i normalności. Można by nawet próbować dowodzić, że brak na Węgrzech tzw. szerokiego zaplecza społecznego opozycji stwarza temu krajowi, paradoksalnie, WIĘKSZE możliwości i szanse osiągnięcia celu stanowiącego dążenie i marzenie wszystkich społeczeństw żyjących w komunizmie. W każdym razie sytuacja, w której monopol na opozycyjność zostaje przechwycony (co następnie skwapliwie legalizują komuniści) przez przeciwników antykomunizmu jest sytuacją fatalną. Zwłaszcza dziś.

7. Świadomie nie wspomnieliśmy dotąd o gospodarczej zapaści kraju. Za to inni praktycznie ograniczają się wyłącznie do tego wątku rzeczywistości komunistycznej. W pełni uczestniczymy w codziennej mordędze życia w PRL - nikt też nie zamierza nas uwłaszczać, nawet złotówkowo. Powstaje jednak pytanie, co było przedtem - komunizm czy zapaść. Jeśli nie chcemy doraźnego łatania sytuacji w stylu dotychczasowych „nowych modeli” komunistycznych oraz skutków pomocy (wielokrotnie już przekraczającej Plan Marshalla) dla tzw. III Świata, musimy NAJPIERW i W PEŁNI skończyć z komunizmem, postkomunizmem, półkomunizmem oraz wszelkimi hybrydami i „trzecimi drogami”. Żadne argumenty w rodzaju „trzeba ratować naród i państwo” nie zmienią prawdy powyższego stwierdzenia. Nie oznacza to oczywiście zaniechania działań zmierzających do tego by ludzie przestali grzebać w śmietnikach i zjadać w barach resztki cudzych obiadów, a także, by gospodynie polskie mogły dostać przysłowiowy już cukier. Masowa pomoc z zewnętrz oznacza wszakże na dłuższą metę podtrzymywanie i utrwalanie komunizmu, a zatem także uniemożliwienie rozwoju gospodarczego kraju. Jest to temat, w którym szczególnie dominuje doraźność i brak perspektywicznego spojrzenia. Jest to zresztą podsycane przez komunistów, którym zależy na uspokojeniu „społeczeństwa” i przywróceniu możliwości „wywiązywania się PRL ze zobowiązań sojuszniczych”.

Szermowanie argumentem, iż komunizm nie sprawdził się ekonomicznie, apelowanie do świata o wyłącznie taką pomoc i.t.p. stawia z miejsca na wokandzie następującą kwestię: załóżmy, że stał się (czy też stanie się) cud i PRL będzie gospodarczo całkiem OK, przynajmniej jak na tutejsze standardy. Czy oto wyłącznie nam chodzi? Jak byśmy się wówczas zachowali? Czy chodzi nam o wolność czy ćwierć-sytość? Co jest ważniejsze dla ludzi? Ostatni exodus z DDR powinien dać tu wszystkim dużo do myślenia. Ponadto, komunizm jest systemem gdzie niekoniecznie sprawdza się zasada, iż dopiero po ustabilizowaniu sytuacji ekonomicznej ludzie zaczynają myśleć o sprawie wolności. Równie dobrze, zwłaszcza przy TAKIM przywództwie, mogą pogodzić się z większą czy mniejszą STABILIZACJĄ systemu.

Nie staraliśmy się omówić wszystkich aspektów sytuacji. Liczymy też na to, iż przyszłość, może nieodległa, przyniesie korzystne dla wolności niespodzianki. Bardzo chcielibyśmy, by zaprzeczyła niektórym choćby z naszych spostrzeżeń. Twierdzimy wszakże, że „sukces naszego rządu nie musi być, w naszej optyce, taką korzystną niespodzianką. Aby była ona możliwa, antykomunistyczne postawy i zachowania winny się wzmagać, co w dzisiejszej atmosferze nie będzie łatwe. Właśnie obecnie mają one szczególne znaczenie - są na wagę złota. Nasza ocena jest rozmyślnie pesymistyczna - omawia zagrożenia i przedstawia najgorsze możliwości. Podobnie zachowaliśmy się przed imprezą czerwcową, i jak sądzimy, z dobrym skutkiem. Takie podejście jest dziś szczególnie wskazane, choćby dlatego, iż jest rzadkie. Umożliwi to, przynajmniej niektórym, nie popadnięcie w amok pieriestrojkowy - ową odmianę zachodniego GORBAZMU.

Musimy również stwierdzić wyraźnie, iż obecna sytuacja polityczna w PRL wzbudza w nas OBRZYDZENIE. Na podstawie prywatnych sond stwierdziliśmy, iż nie jesteśmy w tym odosobnieni, przy czym oceny ludzi nie opierają się bynajmniej i wyłącznie na stwierdzeniu „nic się (bytowo) nie poprawia”.

Przejdźmy do skrótowych konkluzji. Naszym celem jest sytuacja, w której w Polsce znika ostatnia czerwona flaga (nie liczymy przeróżnych symboli propagowanych przez marginesowe grupki).

W walce z komunizmem wychodzimy z założenia, iż jest to system, którego trwałość istnienia nie ma nic wspólnego z jego powodzeniem czy niepowodzeniem w sferze gospodarczej. Na dictum - „nasza demokracja jest krucha”, odpowiadamy - to nie jest demokracja. Na zawołanie - „zrobiliśmy pierwszy krok i.t.d.” stwierdzamy - jest to krok nie w tę stronę. Na pełną nadziei skargę - „nikt nigdy jeszcze nie wszedł na naszą drogę przechodzenia z komunizmu do demokracji”, odpowiadamy (przesadzając nieco) - nikt nigdy, jeszcze nie uwierzył komunistom, że chcą wejść na drogę demokracji i nie budował na tej podstawie strategii politycznej.

Na koniec pragniemy ustosunkować się do reżimowego wyśmiewania antykomunistycznych demonstracji. Czyni się to twierdząc, że demonstranci „nie dostrzegają zachodzących w Polsce zmian”. Sądzimy, iż wręcz przeciwnie - dostrzegają ich kierunek i ich otoczkę. Dlatego właśnie demonstrują. Mimo wszystko wierzymy w Polaków. Jeśli jest to wiara zbyt romantyczna, zwłaszcza w odniesieniu do społeczeństwa pozbawionego prawdziwych przywódców, pozostaje niezwykle istotna pociecha. Tym razem, co jest pewnym ewenementem w naszej historii, naprawdę nie jesteśmy sami.

Maciej Karwowski

październik, 1989

Nie chodzi o „przewodnią rolę partii komunistycznej”. Chodzi o przewodnią rolę „budowy socjalizmu” pod kierunkiem kogokolwiek. To zniesienie tego drugiego jest naprawdę istotne.

Nie w naszym imieniu

Ponieważ w Waszyngtonie Lech Wałęsa zadeklarował uroczyście: „Stoję przed Wami, by w imieniu mojego narodu mówić do Ameryki”, oświadczam, że p. Wałęsa nie mówił w moim imieniu.

Andrzej Trzeciak (członek narodu polskiego)

Contra 1988-1990