„Zamiast procesu” - Uwagi o audycji Programu II Polskiego Radia

Pamiętam audycje p. Hanny Marii Gizy jeszcze z Programu III PR (chyba również wtedy to był „Klub Ludzi Ciekawych Wszystkiego”?). Wrażenie, jakie z nich odnosiłem, było ZNAKOMITE. Przykrym kontrastem okazała się ta z dnia 8 listopada 2003 roku. Już samo wzięcie na warsztat książki, która z założenia jest nierze-telna (poniżej postaram się to uzasadnić) jest godne ubolewania. Zapowiedzi w kilku poprzednich dniach na temat tej audycji również zawierały nieścisłość – powiedziano, że książka „Zamiast procesu” Magdaleny Tulli i Sergiusza Kowalskiego dotyczy „pięciu prawicowych dzienników”; zaraz zacząłem zastanawiać się, skąd moż-na było doliczyć się pięciu prawicowych dzienników w Polsce. Ale pomyślałem, że chodzi o gazety lokalne... (Dla mnie jest wątpliwe, czy wśród dzienników ogólnopolskich jest choćby jeden prawicowy!) Na początku audycji okazało się, że chodzi o gazety, które dobrze znam: „Najwyższy Czas”, „Głos”, „Naszą Polskę”, „Ty-godnik Solidarność” i „Nasz Dziennik”. (Od kilku lat nie czytuje prawie wcale "TS", z którym rozstałem się i tak później niż z NSZZ "S"; treść pozostałych znam „na bieżąco”).

Pani Tulli była mi dotychczas znana jako autorka książek o ambicjach beletrystycznych, pana Kowal-skiego widziałem chyba jeden raz, w czasach KOR-owskich i w ogóle nie znam jego kompetencji. Może jest humanista, a może biochemikiem albo astronomem? Mniejsza z tym. O książce Dariusza Ratajczaka „Tematy niebezpieczne” wyraził się w trakcie tej audycji mimochodem, krótko i bezkompromisowo; śmiem wątpić, czy Sergiusz Kowalski wie, o czym mówił w tym momencie (= czy zna treść książki), ale nie wątpię, że on wie, o czym WARRTO mówić źle, a o czym dobrze. Gdyby przez jakieś przejęzyczenie pochwalił twórczość Karola Huberta Roztworowskiego, albo skrytykował (w podobnie obcesowy sposób, jak w wypadku książeczki Rataj-czaka) książki Witolda Gombrowicza, niechybnie Zeus Gromowładny ocknąłby się w mgłach Olimpu, cisnąłby piorunem i... już byśmy nie uświadczyli świadectw Sergiusza K., które on tak usilnie chce nam składać
.
Kowalski zdyskwalifikował książkę Ratajczaka poprzez przypisanie jej „kłamstwa oświęcimskiego” -- jest to primo bzdura, gdyż owo inkryminowane „kłamstwo” zostało popełnione przez inne osoby, zaś Ratajczak jedynie relacjonował jego treść, zaś secundo nawet, jeśli przypadkiem ustawa czyni z tego przestępstwo, nie zmienia to postaci rzeczy, bowiem niczyjej pamięci nie uchybia twierdzenie, choćby nawet fałszywe, dotyczące ilości ofiar śmiertelnych ani sposobu ich zabicia. W Polsce zwanej Ludowa liczba (żydowskich tudzież wszyst-kich) ofiar obozu koncentracyjnego w Oświęcimiu-Brzezince miała w kolejnych wydaniach encyklopedyj przy-najmniej dwie różne wersje, jednak byt PRL zależał od zupełnie innych kłamstw, m.in. od „kłamstwa katyńskie-go” -- czyżby osławiona „transformacja ustrojowa” tylko o tyle poszerzyła naszą wolność, że zmienił się rodzaj kłamstwa (albo ew. „kłamstwa”), od którego zależymy jako kraj?

Ekonomika jest podobno „nauką ścisłą”, jak pisał w okresie tzw. „odwilży” prof. Edward Lipiński (któ-ry od PPS poprzez PZPR przeszedł -- po latach -- do KSS „KOR”), ale pomimo tego poglądów ekonomicznych jest tyle, ilu ekonomistów, zatem czegóż można by oczekiwać np. po socjologach, specjalist(k)ach od "gender studies" albo reprezentantach innych „rozwiązłych” (w odróżnieniu od ścisłych) dyscyplin? Jednak gołym, nieuzbrojonym okiem nie-fachowca (za takiego siebie mam, powołując się tylko na zdrowy rozsadek) widać, ze na polskim rynku prasowym istnieją tytuły, które w dziedzinie „języka nienawiści” bija wszelkie rekordy!

Weźmy choćby piśmidło Jerzego Urbana zwane „dziennikiem cotygodniowym”! (o, proszę: „dziennik”, chociaż nie prawicowy...): wulgaryzmy wybijane tytułowymi czcionkami, nieraz na pierwszej stronie, te znie-wagi, choćby wobec papieża (za co ostatnio wszczęto proces przeciwko wydawcy), a także wobec Polski jako kraju („... podzieli te pieprzona Polskę jak Bolesław Krzywomordy”). Albo prowokatura wrogości wobec Żydów -- tow. Leszek Bubel (nomen omen)! Albo jego poprzednik w tym dziele – tow. B. Tejkowski (znany i glosny stał się zresztą dzięki obszernemu wywiadowi na łamach dziennika, lubiącego uchodzić za prymusa w walce przeciwko nienawiści). Jeśli Autorzy książki dopatrzyli się mowy nienawiści w pięciu wcześniej tu wskazanych gazetach, ale nie dostrzegli jej w „Nie” albo w „Tylko Polska”, to chyba nawet nie są ślepi, lecz zaślepieni! Widza, jak jest naprawdę, ale udają, że nie widza!

Czyż nie było kampanii nienawiści wobec człowieka, który ośmielił się (jak on mógł, prawda?) kandy-dować w Radomiu przeciw Janowi Józefowi Lipskiemu w czerwcu 1989 roku. Gdzie toczono tę kampanię? W „Gazecie Wyborczej”. Niedługo później ta sama gazeta najpierw uczyniła postacią publicznie znana Stanisława Tymińskiego (zamieszczając wywiad z nim, o ile pamiętam), a potem z jego zwolenników i z niego samego starała się zrobić ludzi godnych pogardy albo politowania. Czołowy autorytet od „teczek” (później: gdy się oka-zało, że niegodnym jest „babrać się” w życiorysach), filozof-minister Kozłowski orzekł o powiązaniach „Stana” z reżymem Kaddafiego – kiedy jednak udało się osiągnąć zamierzony cel, to „Gazeta Wyborcza” petitem, na odleglejszej stronicy, sprostowała, powołując się na pomyłkę komputera (ze to niby kursor zamiast na „Toronto” zatrzymał się na sąsiedniej nazwie „Trypolis”), jednak innego wygłupu innego (podobnej klasy) autoryteta, który wyborcom „Stana” przypisał etykietkę „homines sovietici”, już owa gazeta nie prostowała...

Sugerowaniu istnienia materiałów kompromitujących Tymińskiego politycznie towarzyszyło przed-stawianie w negatywnym naświetleniu jego życia rodzinnego – w tej ostatniej sprawie „Stan” wytoczył proces przeciwko Telewizji Polskiej – i wygrał go, jednak dopiero po kilku latach, kiedy był już skutecznie wyelimino-wany z życia politycznego w Polsce. Kampania przeciwko niemu była tak nasilona (chyba z zemsty za wyelimi-nowanie „etosowego” kandydata Tadeusza Mazowieckiego?), że chociaż zamierzałem bojkotować obydwie tury ówczesnych wyborów, uległem lękowi przed nieznanym i poszedłem głosować na Lecha Wałęsę tylko w tym celu, aby utrudnić tajemniczemu kandydatowi z daleka objecie władzy – dopiero poniewczasie zrozumiałem, że stałem się ofiarą manipulacji. Ale też dlatego ta kampania nienawiści zapadła mi mocno w pamięć.

Czas mijał szybko. Kiedy Antoni Macierewicz dopiero kandydował na ministra, okazało się, ze jego oczy sa jakieś „nienawistne”. Ale po lustracji, gdy posłowie: Jacek Kuroń i Antoni Furtak nawet przed kamerami TV tracili panowanie nad sobą, jakoś to nie wzbudziło ciekawości Magdaleny Tulli ani Sergiusza Kowalskiego. Autorzy zapewne również pamiętają, ale wolą milczeć o kampanii, jaka solidarnie „Gazeta Wyborcza” i „Try-buna” („Nie” doszlusowało po kilku miesiącach) wszczęły przeciwko Michałowi Falzmannowi i kilku innym osobom, które przyczyniły się do zdemaskowania afery FOZZ. Robiono z nich szkodników, sabotujących po-czynania rządu (a zarazem dosłownie 1000-krotnie zaniżano wielkość strat spowodowanych przez te aferę): winny nie jest złodziej, tylko ten, kto go złapał za rękę. Jeśli to nie jest „kampania nienawiści” to widocznie szanowni Autorzy nie znają dobrze języka polskiego, w którym napisali swoja książkę, bo nie rozumieją znacze-nia słowa „nienawiść”. Jeśli zaś dopatrzyli się rasizmu w owych pięciu gazetach, którymi zajęli się w swojej książce, to najwidoczniej nie wiedzą, co znaczy słowo „rasizm”.

Tak, w oku bliźniego widzieć drzazgę, a swoim belki nie dostrzec (Mat. 7:3 albo Łk. 6:41), to rzecz zwykła, ale u ludzi wyznających „moralność Kalego”. Podobnie jak to przytrafiło się aktualnemu liderowi tego środowiska (UW), Władysławowi Frasyniukowi, który wiosną 2003 roku powiedział, że gdyby to od niego zale-żało, zwolenników Jednomandatowych Okręgów Wyborczych zamykałby do wiezienia na 10 lat, a w parę tygo-dni później wyfasował rzewny apel na rzecz ułaskawienia niejakiej Doroty Nieznalskiej, skazanej na karę bez porównania łagodniejsza, i to za czyn niewątpliwie karalny (w odróżnieniu od postulatu większościowej ordyna-cji wyborczej).

Interesujące: według zaproszonych do studia gości (zwłaszcza – wg Autorów książki) owa „niena-wiść” to prawie tylko „antysemityzm”. I zawsze ten antysemityzm jest wymierzony w jeden semicki naród. (Kiedy Musa nienawidzi 15 mln Żydów, to to jest antysemityzm 20 razy mniejszy niż antysemityzm Mosze, nienawidzącego 300 mln Arabów – i nawet bycie imiennikami Mojżesza nie przeszkadza im nienawidzić siebie nawzajem! – ale co tam 300:1, skoro 1000:1 to tez nie problem?) W audycji była mowa o tolerowaniu napisów „antysemickich” – na początku lat 90. ub. wieku w dość ruchliwym miejscu Torunia był rysunek albo napis wymierzony w Żydów, napisał o tym miejscowy dziennik; to coś dość dawno znikło i gdzie indziej w Toruniu nie pojawiało się. Za to w 1992 r. w Łodzi, i to właśnie w jej starej części, gdzie kiedyś mieszkało wielu Żydów, a więc pamięć po nich mogłaby być relatywnie żywa, także w formie niechęci lub wrogości do nich, nie zauwa-żyłem ani jednego napisu albo obrazka na murach nagryzmolonego przeciwko Żydom, natomiast widziałem sporo napisów satanistycznych, a także napis: "nie pij wódki, nie pij wina, kup karabin, zabij skina!". Jeszcze NIGDY nie zauważyłem, aby ktoś z tego „arcytolerancyjnego” środowiska podawał to hasło jako przykład nie-nawiści! Ale jakże mogliby to robić, skoro telewizja pokazała (również w latach 90. wieku XX) pochód mło-dzieży przeciwnej skinheadom, skandujący TO SAMO hasło (i też w Łodzi!), w którym to pochodzie w pierw-szym szeregu odważnie szli Przodownicy Tolerancji: Zofia Kuratowska, Jacek Kuroń et consortes. Taka nie-nawiść NIE jest nienawiścią, to proste.

Coś jest „nienawiścią”, kiedy służy tym, których owa elitka ma za swoich wrogów. Tak jak: "prawda jest to, co służy rewolucji" – nauka nie poszła w las, tylko została odziedziczona (przez kolejne pokolenie Postę-powców)! Dlatego na potępienie nie zasłużyła „komisja Michnika” robiąca lustrację w MSW wiosna 1990, ani (wice)min. Kozłowski odkrywający straszliwe oblicze polityczne kandydata na prezydenta, który przybył zza oceanu, ani oczywiście Andrzej Celiński, kiedy sięgnął po tak (podobno!) obrzydliwy sposób, jak sięganie do życiorysu adwersarza, więcej – posługując się oszczerstwem, przemianował Jerzego Kropiwnickiego na swojego „byłego przyjaciela”. Niedawno tenże Celiński przyznał publicznie, że – na jakiś inny temat – „żartował” – a może wobec tego cały długi okres jego aktywności kolejno w: KSS „KOR”, NSZZ „S”, UD i UW to też tylko żartobliwe interludium pomiędzy wystąpieniem z kompartii a powrotem do niej? Jeśli tak, to jest to „żart” go-dzien pióra Milana Kundery... (Takich żartownisiów znalazłoby się obecnie więcej w SLD.) Dopiero jednak Antoni Macierewicz nacisnął na te odciski, których naciskać widocznie nie wolno i to z niego (na zasadzie od-wracania kota ogonem) i z mec. Jana Ferdynanda Olszewskiego zrobiono w 1992 roku ludzi "chorych z nienawi-ści". (Przyszła Noblistka zawsze wiedziała, jaki i o czym napisać wiersz!...)

Autorzy książki powiedzieli w audycji, że ich interesowała nienawiść do grup ludzkich (do których przynależy się nie z własnego wyboru), nie zaś nienawiść indywidualna. Może więc np. wypowiedzi Celińskie-go, Furtaka i Kuronia są rzeczywiście poza obrębem tak zakreślonego tematu książki, ale zupełnie pominęli pseudokibiców i histerie, w których wzniecaniu biorą udział, nieraz powodując bardzo tragiczne skutki. Ale to wszystko nieważne. W kraju, gdzie występuje (jak to ktoś kiedyś powiedział) „antysemityzm bez Żydów” (li-czebność tej mniejszości narodowej w Polsce to obecnie najprawdopodobniej kilkanaście tysięcy), i gdzie kan-dydaci na prezydenta, używający antyżydowskich haseł (Tejkowski, Pawłowski), uzyskują wyniki w granicach błędu statystycznego, problem stosunku do Żydów stanowi zdaniem Tulli i Kowalskiego pierwszoplanowy pro-blem i jakoby 70% nienawiści do zbiorowości ludzkich to nienawiść do Żydów. Ta jaksrawa dysproporcja świadczy tylko o chorobliwej (chciałoby się rzec) alergii: ta sama alergia sprawiła, że kazanie ks. prałata Henry-ka Jankowskiego zawierające elementy, które nie podobają się Żydom, krzyże na żwirowisku w Oświęcimiu albo zbezczeszczenie synagogi to zdarzenia powodujące, że już niejeden polski polityk najwyższego szczebla uznawał za potrzebne tłumaczyć się za granicą za niektórych swoich współobywateli przed niezadowolonymi z tych zdarzeń (tak to nazwijmy) wpływowymi ludźmi. Jednak tygodniki zajmujące się od lat w każdym kolejnym numerze przedstawianiem katolicyzmu (a zwłaszcza duchownych tego wyznania) a jak najgorszym świetle i bardzo niewybrednymi, wręcz rynsztokowymi, słowami, to najwidoczniej żaden powód dla polskich prezyden-tów albo premierów do tłumaczenia się przed papieżem-Polakiem, chociaż każdy z nich zabiega(ł) o kontakty z nim! Najwidoczniej pod wpływem tej samej alergii pani Tulli i pan Kowalski uznali, że tygodnikiem „Nie” oni w tej książce się nie zajmą, bo nie ma takiej potrzeby. Nie „i już” (jak brzmi zakończenie autoreklamy pewnej ogólnopolskiej prywatnej rozgłośni).

Gdy autor spoza grona czcicieli bogini Tolerancji pisze o tym, ze w UB pracowali Żydzi i znęcali się nad polskimi patriotami, to to oczywiście jest „antysemityzm” a wiec „nienawiść”. Choćby to ukazało się w „Niedzieli”, nie zaś w prowokacyjnym piśmie niejakiego Bubla, które chyba tylko po to istnieje, żeby „udowod-nić” istnienie tzw. „antysemityzmu” w Polsce. Kiedy „Gazeta Wyborcza” drukowała w odcinkach niebywale "rewelacje" niejakiego Michała Cichego o rzekomych pogromach na Żydach w wykonaniu powstańców war-szawskich, to to oczywiście antypolonizmem nie jest i na kwalifikacje „mowa nienawiści” nie zasługuje, bo „Kali ukraść” to nie to co „Kalemu ukraść” – proste!

Skoro stronniczość zaproszonych gości już najwyraźniej nie uchybia ciekawości nas, słuchaczy (mowa o audycji „Klub Ludzi Ciekawych Wszystkiego”), to może którymś razem usłyszymy w niej jako gości właśnie wyżej wymienionych: Tejkowskiego i Bubla? Skinheadzi wołają: „Polska dla Polakow!” – ich przeciwnicy spod znaku Tolerancji odpowiadają: „Polska dla każdego!” – więc: „dla Tejkowskiego” chciałoby się zrymo-wać. Ja akurat NIE jestem sympatykiem tego polityka ani jego twierdzeń – ale ów rym adresuję do tolerancjo-nistów, niechaj rozumieją, czego się domagają: „słowo się rzekło, kobyłka u płota”, skoro „rzeczpospolita otwarta” to otwarta, także na zwolenników Usamy ibn Ladina, Kim Dzong-ila, Adolfa Hitlera (ba, także paru postaci z III świata, które są winne masowych morderstw i terroryzmu, ale chodzą w nimbie laureatów pokojo-wych nagród Nobla...)

W dalszym ciągu uwielbiam drugi program Polskiego Radia – za jego znakomitą (na ogół) muzykę (i maleńka ilość reklam). Ale coraz mniej za mowę. Do arcypostępowych przeglądów prasy (codziennych i coso-botnich), bardzo stronniczych w duchu podobnym do wyżej opisanej sytuacji, doszła teraz audycja, której do-tychczas o coś takiego nie podejrzewałem.

Autor publikacji
Archiwum ABCNET 2002-2010