CO Z TĄ WOJNĄ ?

Dziś przypada 1 dzień zaplanowanej na 5 dni kampanii prezydenta mającej na celu zahamowanie rosnącej opozycji społecznej wobec wojny w Iraku. Jednakże zaufanie do sposobu w jaki Bush prowadzi wojnę w Iraku spadło [w USA] już tak nisko, że aby je przywrócić potrzeba z pewnością więcej niż te 5 dni. Tak jak ta wojna przetrwa prezydenturę Busha tak też jego prezydenturę musi przetrwać i trwać po niej atmosfera pewności zwycięstwa, którą tworzy przywódca. Na tym polu jednak prezydent wyraźnie zawodzi. Bez względu na konsekwencje polityczne prezydent Bush musi znów pokazać, że jest prawdziwym przywódcą.

Prawie 4 lata temu prezydent powiedział, że jesteśmy „w stanie globalnej wojny z terrorem”, który stała się w Pentagonie akronimem GWOT [Global War On Terror]. Wówczas, nawet w nieprzyjaźnie nastawionych mediach prezydent Bush stał się prawdziwym prezydentem czasu wojny, co wyraźnie mu się spodobało. Jednak od czasu reelekcji prezydent nie zachowuje się jak „prezydent czasu wojny”, a GWOT została zredukowana w odbiorze społecznym do zwalczania partyzantki terrorystycznej w Iraku. A jeśli to tylko Irak to nie jest to przecież globalna wojna. Jeśli ma być prowadzona tylko do czasu jak mówi prezydent Bush kiedy Irakijczycy sami przejmą kontrolę a my ustąpmy – to jest to wojna tylko tych Amerykanów, którzy służą w armii i ich rodzin i przyjaciół. Prezydent powinien zaoferować Amerykanom lepsze uzasadnienie. Oni rozumieją, tak samo jak prezydent, że celem państw islamskich, które popierają terroryzm jest zniszczenie naszego sposobu życia. Prezydent bierze za pewnik nasze stałe poparcie i zrozumienie [dla wojny] podczas gdy powinien on podtrzymywać je codziennie wobec narastającej antywojennej ofensywy.

Prezydent czasu wojny, inaczej niż prezydent czasu pokoju musi podejmować szczególne działania. Prezydent musi, słuchając oczywiście swych wojskowych doradców, być instancja podejmującą ostateczne decyzje. Tymczasem prezydent pełni tę rolę raczej niekonsekwentnie. Jego polityczna linia „pojawia się i znika”. Podczas tej wojny, bardzie niż podczas wszystkich poprzednich, decyzje prezydenta powinny brać pod uwagę ich odbiór społeczny. Amerykanie są skłonni ponosić ofiary wówczas gdy rozumieją co kupują za swoją krew i oddanie. Tymczasem ta wojna otwarcie prowadzona w Iraku i Afganistanie i ukrycie w innych miejscach świata została zredukowana do pewnego rodzaju codziennej rutyny przypominającej horror wojny w Wietnamie. Irak stał się w odbiorze społecznym miejscem gdzie można tylko przegrać i tylko stracić.

Prezydent czasu wojny musi prowadzić swój naród. W tym jednak prezydent Bush nie radzi sobie najlepiej. Nie wystarczy mówić, że musimy wypełnić naszą misję. Nie wystarcza ciągle powtarzać, że nasi żołnierze walczą dzielnie, zachowując morale i moralność wcześniej nie spotykaną. Tu trzeba określić dokładnie na czym ta misja polega. Trzeba powiedzieć kim są nasi wrogowie i gdzie się oni znajdują? Jak zamieramy ich pokonać? Co dokładnie zamierzają zrobić i co powinniśmy uczynić aby ich powstrzymać. Na żadne z tych pytań nie mamy odpowiedzi od prezydenta. Mówienie tych samych truizmów, które wciąż powtarza zostawia pole do opisywania wojny przez Władymira Putina, Russella Feingolda, Chucka Hagela i Cindy Sheehan.

Prezydent czasu wojny powinien powiedzieć obywatelom co się dzieje i dlaczego. Musi on prosić naród o poświęcenia i wyjaśniać rzetelnie dlaczego te poświęcenia są tak ważne dla przyszłości narodu. Choć na razie prezydent nie przegrywa wojny jednakże znajduje się na dobrej drodze by powtórzyć to co stało się w wyniku wojny w Wietnamie.

W minionym tygodniu Ameryka została zalana nienawistną retoryką matki, która straciła syna w tym konflikcie. Cokolwiek myślicie o Cindy Sheehan je głos był wybijającym się wśród tych, które potępiają prezydenta Busha za wojnę w Iraku, a w swej zajadłości nie są w stanie myśleć o niczym innym. A głosy te są zaraźliwe tak długo jak prezydent Bush nie „zaszczepia” nas przeciwko nim. Czy coś takiego jak Wielka Wojna z Terroryzmem istnieje naprawdę? Czy to tylko kolejny retoryczny zabieg? Zapomnijmy o Cindy Sheehan posłuchajmy Rosemary Palmer.

Washington Post doniósł w ostatnią środę: „W dzień po pogrzebie syna, rodzice poległego żołnierza zażądali od prezydenta Busha aby wzmocnił nasze oddziały w Iraku lub je zupełnie wycofał”. „Jesteśmy zdania, że powinien Pan prowadzić tę wojnę odpowiednio albo jej zaprzestać’ powiedział Rosemary Palmer matka kaprala Edwarda Schroedera II”. To co mówi Pani Palmer jest dokładnym powtórzeniem tego co mówią nasi wojskowi podczas każdej wojny od zakończenia II Wojny Światowej. Teraz też to mówią, ale cicho, konfidencjonalnie, i w zasadzie tylko między sobą. Oni wiedzą, że ta wojna musi być prowadzona zdecydowanie, szybko i efektywnie – by można ją było wygrać przy jak najmniejszych stratach w ludziach. Oni to zrobią i wygrają jeśli pozwoli się im wykonywać swoją pracę tak jak powinno się ją wykonywać. Jeśli...

Podczas jednego ze spotkań, w których uczestniczyłem, pewien wysoki urzędnik Departamentu Obrony, który stwierdził, że i Iraku „jeszcze nie wygrywamy, ale utrzymujemy pozycje”. Jak to może być po dwóch latach walk? Nasz cel w Iraku nie jest „nixoński” polegający na zasadzie „pokój z honorem”, ale tym celem jest zwycięstwo. A ono nie może być odniesione tylko w Iraku. W czerwcu tego roku zadałem pytanie innemu przedstawicielowi Departamentu Obrony, które zbiło go z tropu. Było ono bardzo proste. Zacząłem od stwierdzenia, że swego czasu zaplanowaliśmy uderzenie w syryjskie ośrodki wspierające terrorystów. (Fakt, że Syria utrzymuje sanktuaria terrorystyczne, z których wychodzą ludzie zabijający Amerykanów nie podlega dyskusji od ponad roku). Spytałem więc dlaczego nie atakujemy tych sanktuariów? On odpowiedział mi z miną jeszcze bardziej zakłopotaną niż miał podczas słuchania mojego pytania, że „są państwa, z którymi teraz nie chcemy prowadzić wojny”. I tu leży problem. Prezydent Bush nie może pisać planów GWOT korzystając z planów wojny w Wietnamie.

Jakikolwiek może być efekt wyborów 2006 i 2008 wojna ta musi być prowadzona z całą mocą i szybkością na jaką nas stać; musimy dać z siebie znacznie więcej niż dziś by odnieść zwycięstwo. Prezydent musi nam wyjaśnić co przegrana w tej wojnie będzie oznaczała dla nas i całego cywilizowanego świata. Musi powiedzieć nam gdzie walczymy i w jaki sposób. Nie trzeba informować nas o każdej operacji, która może w danej chwili trwać, ale mamy prawo wiedzieć w jak wielu krajach walczymy i dlaczego. Prezydent musi przyznać, że walka toczy się na wielu ukrytych frontach, a my pokonamy przeciwnika gdziekolwiek może on być, za cenę zniszczenia jakiegokolwiek reżimu, wszystkimi środkami – musimy pokonać islamski terroryzm. A kiedy prezydent powie nam to wszystko w następstwie powinny zapaść decyzje, które wprowadzą je w życie.

Czasu na zrobienie tego wszystkiego pozostało niewiele, ponieważ w powietrzu unosi się duch defetyzmu. Niektórzy republikańscy kongresmani obawiający się wyniku wyborów 2006 otwarcie zrywają już z prezydentem. W zeszłym tygodniu senator Chuck Hagel z Nebraski powtórzył zarzuty, że administracja utraciła poczucie rzeczywistości w związku z Irakiem, i że przegrywamy tam wojnę. Wczoraj natomiast Trent Lott dolał paliwa do ognia twierdząc, że prezydent podjął decyzję o ataku na Irak na początku 2002 roku, na długo zanim sprawa trafiła do ONZ. I takich głosów będzie coraz więcej ze względu na zbliżające się wybory 2006 roku. A po nich prezydent Bush formalnie będzie „rozbitkiem życiowym”. Będzie już za późno.

Prezydent Bush pozwala antywojennej lewicy zdominować debatę publiczną co powoduje, że Ameryka prowadzona jest do konstatacji, iż Irak jest jedynym celem tej wojny, a zwycięstwa tam nie można osiągnąć. Oba przekonania są fałszywe. Jednak to nie zmienia postaw panów Cheneya i Rumsfelda, którzy nie wychodzą poza stwierdzanie rzeczy oczywistych. Nie ma substytutu osobistego przywództwa prezydenta. Choć może być nim New York Times, Washington Post czy CBS News. Jednakże żadne z nich nie otrzymało 53 milionów głosów w październiku zeszłego roku. A więc gdzie jest ten człowiek, który otrzymał te głosy? Potrzebujemy go natychmiast i na więcej niż następnych 5 dni.
Tłumaczenie i opracowanie: John Przezimirski

Archiwum ABCNET 2002-2010