"JAK NA MINISTRÓW, TO SZKOLIĆ ICH W MOSKWIE..."

We Włoszech, tak jak przed wizytą Benedykta XVI, tak i obecnie, ten sam Sergio Luzzatto ma zupełnie wolną rękę na łamach "Corriere della Sera", i może sobie do woli wypisywać, tak jak i przed wizytą o "znanym polskim antysemityzmie". Wtóruje mu "La Republicca", odpowiednik "Gazety Wyborczej", wielce przy tym pismo zaprzyjaźnione - w tym przez kontakty personalne na najwyższym szczeblu - z organem Michnika. Znane z natychmiastowej wymiany komentarzy na zamówienie właśnie z "Wyborczą" ("...jak pisze dziś poważna prasa włoska..."). Uwija się wokół tych pism i podobnych p. radca ambasadzki Wojciech Unolt, jakiś tam znajomy znanego skądinąd o. Hejmo, próbując nieśmiało protestować w imieniu RP, ale z samym Luzzatto - jak powszechnie mówią w światku dziennikarskim w Rzymie - łączą go wielce towarzyskie stosunki. Tak, że nic nie wskóra! A i sam jego szef i koleżanka z drugiej ambasady w Rzymie - mile patrzą na światowe kontakty ze światowymi i tak ustosunkowanymi ludźmi. Gdzieś zaś w cieniu tego wszystkiego jest tajemniczy "Il Professore", niegdyś w Rzymie (l. 70.) kojarzony z tymi, co to bomby podkładali celem destabilizacji tego właśnie państwa... Teraz, gdy chodzi o to, żeby w innym z kolei państwie wykurzyć dwóch "strasznych braci", no to ludzie "Il Professore" puszczają w Brukseli i w Rzymie bonmoty, typu: "jak to dobrze, że Berlusconi nie ma brata!" I kręci się intryżka i manipulo.

Italia to teraz zresztą bardzo dziwny kraj (prawdopodobnie do jesieni, gdy wszystko to runie - wskutek wewnętrznych sprzeczności wewnątrz koalicji Prodiego, koalicji lewackich (post-)totalistów z lewą post-chadecją); w ichnim ministerstwie spraw zagranicznych na czele sami komuniści. Takim Prodi dał władzę nad sprawami stosunków Włoch ze światem. Ministrem Spraw Zagranicznych jest przywódca komunistów D'Alema, który ma 3 zastępców i jeszcze dodatkowo 4 wiceministrów (razem z ministrem Spraw Zagranicznych tworzy to ósemkę członków kierownictwa resortu, z którego nota bene, wyjęto zagraniczne sprawy gospodarcze plus stosunki wewnątrzunijne!). Jak się spojrzy na ich biografie, to ciarki przechodzą po całym ciele; taka np. pani wiceminister Patrizia Sentinelli - szkolona w latach 80-tych na Kubie a jakże, a z kolei pan wiceminister (czy też "towarzysz") Donato Di Santo - szkolony w 1981 roku... w Moskwie.

Jeśli dodamy do tego, że według materiałów zebranych w "Archiwum Mitrochina" - Włochy, właśnie Włochy były tym państwem NATO, które miało w okresie powojennym największą liczbę agentów sowieckich (ponad 200 osób), w tym uplasowanych w dużej liczbie we włoskim MSZ - wiemy już gdzie jest obecnie jedno z najsłabszych ogniw w obszarze euroatlantyckim, najbardziej zagrożone w związku z projektowanym przez Władimira Putina na najbliższe lata renesansem superpotęgi Rosji.

Bo jeśli powiesz mi Czytelniku, że to nic nie znaczy, że "Il Professore" był szkolony cały pełny rok (bodaj 1954) na południu Rosji, na północ od Morza Kaspijskiego (i to nie koniecznie w jedzeniu kawioru), dzięki czemu mógł następnie tak skutecznie, przez całą dekadę nadzorować naukowców polskich w Paryżu (wiadomo, że w astrachańskiej obłastii doskonale znają język i kulturę francuską tudzież historię Francji późnego średniowiecza), jeśli mi powiesz, że to przypadek, spiskowa teoria i że może zwariowałem - powiem Ci, Czytelniku, że powinieneś raczej czytywać zamiast tego tu właśnie, jakiś może portal interntowy p.t. "Lewa noga".

A więc powiadam: na ministrów (a koniecznie już spraw zagranicznych) najlepiej szkolą gdzieś w Astrachaniu, Wołgogradzie, Kujbyszewie...

Autor publikacji
Archiwum ABCNET 2002-2010