ANTYKOMUNIZM DZIŚ

Wielu publicystów, chcąc zatrzeć istotne różnice polityczne z czasów PRL-u, które do dziś decydują o stanowiskach zajmowanych w zasadniczych sporach politycznych, uparcie określa mianem opozycji antykomunistycznej wszystkich, którzy kiedyś sprzeciwiali się komunistom. Walka przeciwko komunistom nie jest jeszcze walką z komunizmem, ta zaś automatycznie nie oznacza antykomunizmu. Ani walka o zmianę ekipy na lepszą, ani o dobrego sekretarza lub o to, by komuniści rządzili dobrze, ani walka o prawa człowieka lub reformę systemu komunistycznego czy ograniczenie jego najbardziej dotkliwych dla społeczeństwa aspektów nie była antykomunizmem. Nawet fakt, że ktoś był prześladowany lub niezależny od systemu, że swą postawą go osłabiał, jeszcze nie oznacza, iż był antykomunistą.

Komunizm jest niereformowalny

Antykomunizm polegał na całkowitym zanegowaniu nie tylko ideologii, ale także praktyki ustroju komunistycznego, jego "dokonań" i odrzuceniu tezy o nieuchronności jego zwycięstwa.

Komunizm był zły nie dlatego, że realizowali go źli ludzie, że zwyciężył w Rosji, że człowiek nie potrafi wcielić w życie jego ideałów, ale dlatego, że był zaprzeczeniem wszelkich ideałów, że był skonstruowany na fałszywych przesłankach.

Ustrój ten stanowił ślepą uliczkę ludzkości. Skoro się w nią weszło, to należało się cofnąć do punktu wyjścia a nie bronić jakichś jego zasług czy rozwiązań. Jego "osiągnięcia" w rzeczywistości oznaczały jedynie zbędne koszty społeczne. Komunizm wyczerpał już swe siły i wszedł w fazę rozpadu, jednak, by go obalić, ludzie musieli być najpierw o takiej możliwości przekonani. W przeciwnym wypadku mogli się wprawdzie buntować, lecz byli niezdolni do przejęcia inicjatywy politycznej z rąk rządzących, "skazanych" przecież przez Historię na pozostanie u władzy, co najwyżej w innym składzie personalnym. Antykomunista nie twierdził, że walczy o reformę ustroju, by komuniści nie zorientowali się, iż w istocie chodzi mu o jego likwidację. W ten sposób komunistów i tak nie mógł oszukać, a swych zmylonych potencjalnych zwolenników czynił niezdolnymi do narzucenia władzom własnego scenariusza przemian. Skoro możliwa jest tylko reforma, wyrwanie całej władzy komunistom (np. w służbach specjalnych, wojsku, finansach itp.) jest niemożliwe, a nawet szkodliwe. Antykomunista głosił więc nieuchronność upadku komunizmu i walkę o obalenie tego ustroju czynił swoim celem.

W Polsce lewica zwalczała komunistów, ale chciała tylko poprawić ustrój, zachować jego "historyczne osiągnięcia". Wcale nie twierdziła, że chce go zlikwidować w drodze stopniowych reform, lecz uczynić bardziej sprawnym i mniej dolegliwym. Dlatego jej pierwszą propozycją w 1977 roku był eurokomunizm hiszpański Santiago Carillo. W sposób naturalny więc sojusz ze zreformowanymi komunistami wydawał się jej nieuchronny i pożądany. Kapitalizm narzucili lewicy sami komuniści i w imię porozumienia z nimi został on w okresie "okrągłego stołu" przyjęty. Było ono tak ważne, że zdecydowano się dlań poświęcić samorządowy socjalizm.

Prawica wprawdzie odrzucała ideologię socjalistyczną, ale ponieważ uważała komunistów za wiecznych sterników nawy państwowej, nie widziała innej możliwości, jak tylko retusz ustroju, a więc również porozumienie z władzą. Wspólny z komunistami wybór kapitalizmu przesłonił jej groźbę przekształcenia się nomenklatury w nową oligarchię.

Antykomuniści nie tylko odrzucali komunistyczną ideologię, ale, co najważniejsze, obalenie ustroju w skali bloku uważali za możliwe, a nawet nieuchronne. Nurt ten w polskiej opozycji był niezmiernie słaby i nigdy nie wywarł znaczącego wpływu na rozwój wydarzeń. Znalazł się na marginesie politycznym w dużej mierze dzięki wysiłkom dominującej formacji opozycyjnej i związanych z nią ośrodków zagranicznych (np. RWE). Dla opozycji solidarnościowej antykomuniści byli niebezpieczniejsi od samych komunistów, bowiem uniemożliwiali nieuchronne i korzystne porozumienie z komunistami.

O błędach antykomunistów

Antykomuniści popełnili trzy bardzo poważne błędy:

- Mylnie sądzili, iż komuniści okażą się niezdolni do odrzucenia ideologii, w której widzieli niezbędną dla nomenklatury gwarancję jej władzy.

- Nie zrozumieli, że komuniści rzeczywiście będą gotowi dopuścić wyselekcjonowaną część opozycji do władzy, a nawet czasowo ustąpić jej najbardziej widowiskową część, by zachować pozycje kluczowe. Antykomuniści rozumowali schematycznie, według starych wzorców (NEP, polityka stu kwiatów, itp.), sądzili, iż komuniści wykorzystają ugodową opozycję by niczego nie zmieniać w funkcjonowaniu systemu. Dlatego ostrzegali przed samolikwidacją opozycji solidarnościowej, ale nie przed sojuszem, przynajmniej jej części, ze służbami specjalnymi ("okrągły stół").

- Nie potrafili sobie wyobrazić, że komuniści (służby specjalne) jeszcze lepiej od nich wiedzą, iż ustrój skazany jest na szybki upadek i dlatego sami go zdemontują, aby uniknąć utraty nie tylko władzy, ale zgoła wszystkiego.

Komuniści do dziś są wiernymi uczniami Lenina, podczas gdy antykomuniści nie zrozumieli, iż istota leninizmu polega na taktyce zdobywania i utrzymywania władzy w zmieniających się warunkach.

Komunizm nie został obalony, gdyż dominująca część opozycji wmówiła społeczeństwu, iż jest to niemożliwe. Pozwoliło to komunistom dokonać demontażu ustroju na ich warunkach.

Skoro jednak sami komuniści wyrzekli się ideologii komunistycznej i zdemontowali niewydolny ustrój w zamian za zagwarantowanie sobie władzy ekonomicznej, może antykomunizm stracił przeciwnika, a więc również swój sens?

Wolność kontrolowana

Byłoby tak, gdyby miejsce komunizmu zajęła demokracja, tj. ustrój, w którym za pomocą kartki wyborczej można rzeczywiście zmienić politykę państwa, a nie tylko grupę ludzi zajmujących kilkaset dobrze płatnych stanowisk państwowych.

Niewątpliwie stan aktualny stanowi ogromny postęp w porównaniu nawet z nieortodoksyjnym komunizmem PRL; istnieje wolny rynek i wolność prasy, nie ma więźniów politycznych, co najwyżej służby specjalne dokonują włamań do redakcji i kradzieży dysków komputerowych, ale nie mordują. Nie ma zresztą takiej potrzeby. Podsłuchy funkcjonują, ale w ich konsekwencji nikt nie wędruje za kratki. Kary zastąpiono systemem bodźców pozytywnych, co najlepiej widzimy w mediach. Chcesz awansować i być ulubieńcem TVP, rób bohatera z Jaruzelskiego. Chcesz zostać zrujnowany przez sędziów "niezależnych od władzy politycznej", interesuj się przeszłością prokuratorów i biznesmenów, domagaj się prawdziwej lustracji itp.

Tymczasem wolna gra sił politycznych i wolność w Polsce występują tylko w sferze, która nie zagraża dominującemu układowi ubeckiemu, sprawującemu rzeczywistą kontrolę nad krajem. Dokonał on demontażu ustroju i zajął uprzywilejowane miejsce w strukturach władzy. Można go zdefiniować jako system nieformalnych powiązań funkcjonariuszy byłych służb specjalnych, często nadal na stanowiskach państwowych (np. w WSI), ich dawnej agentury i części nomenklatury, umocnionych w bankach i biznesie, i otoczony nową klientelą, posiadającą quasimonopol w mediach (zwłaszcza RTV).

Nie znaczy to, że wszystkie decyzje podejmowane są w ramach tego układu, nie ma bowiem nawet takiej potrzeby. To nie czasy, kiedy Politbiuro decydowało o ilości hodowanych kur, a policja chciała wiedzieć, co robi każdy obywatel. Wystarczy, że układ kontroluje dycyzje personalne mogące zagrozić jego interesom. Politykę robią bowiem ludzie i dlatego od ich doboru zależą decyzje, które będą podejmowali jako ministrowie, szefowie banków, służb specjalnych, mediów, prokuratury, jako sędziowie i dziennikarze. To właśnie odpowiedni dobór decydentów i propagandystów (dziennikarzy) sprawia, że nie muszą oni mieć żadnych wytycznych, lecz sami, w interesie własnym i grupy, nie dopuszczą do żadnych posunięć lub głoszenia poglądów szkodliwych dla układu. Jeśli w TV lub I programie PR większość zatrudnionych związana jest osobiście z byłym ustrojem lub policją, zrozumiałe że oceny PRL i stanu wojennego muszą być pozytywne, że jakiekolwiek kroki dekomunizacyjne są przyjmowane jako zamach na największe świętości itp.

Dominacja układu ubeckiego nie oznacza, że istnieje jeden ośrodek sterujący wszystkimi istotnymi decyzjami; w jego ramach istnieją mniejsze grupy nieformalne, czuwające nad rozmaitymi scenariuszami w polityce krajowej. Kogo wylansować na premiera lub prezydenta, kiedy sprowokować upadek rządu lub koalicji, jaką koalicję zmontować. Jakich ministrów chronić jako najlepszą rękojmię własnych interesów, a przede wszystkim, jakich polityków niszczyć, gdyż mogą stanowić zagrożenie dla układu (por. zorkiestrowana nagonka na Jana Olszewskiego i niszczenie wszystkich, którzy mają odwagę się doń zbliżyć).

Co antykomuniści zrobić powinni

Antykomunizmem nie jest konkurowanie z komunistami o posady przy zachowaniu istniejących struktur i układów, lecz ich zmiana. Również walka dwu ubeckich klanów za pośrednictwem ich organów prasowych, nawet jeśli jeden z nich powołuje się na "Solidarność" i autorytet b. prezydenta, stanowi jedynie parodię antykomunizmu. Dziś nie polega on bowiem ani na tolerowaniu, ani na ograniczaniu władzy układu ubeckiego, ani na popieraniu jednego klanu ubeckiego (tzw. "naszego") przeciwko drugiemu, jak niegdyś nie był walką o reformę, ograniczanie socjalizmu lub zmianę ekipy.

Antykomunizm dziś oznacza walkę z układem ubeckim o złamanie jego władzy nad Polską. Prowadzi do tego szereg działań, których nie przypadkowo nie podjęto po 1989 roku:

1) Rozliczenie PRL i stanu wojennego, tj. uznanie tego okresu za okupację i wyciągnięcie konsekwencji prawnych z tego faktu. Komunizm w Polsce nie tylko był totalitarną dyktaturą, jak np. faszyzm w Niemczech, ale dodatkowo ustrój ten został nam narzucony przez okupanta;

2) Uznanie "partii wewnętrznej" w PZPR i całego aparatu UB/SB za organizacje przestępcze;

3) Pozbycie się agentury nie tylko ze środowisk politycznych, ale również mediów, sądownictwa, szkolnictwa i systemu finansowego w drodze lustracji, tj. całkowitego ujawnienia agentury oraz udostępnienia własnych teczek ofiarom systemu. Bez osiągnięcia w mediach przynajmniej stanu równowagi między wpływami układu ubeckiego a prawdziwym życiem politycznym, jakiekolwiek zmiany będą niemożliwe;

4) Dekomunizacja, czyli ustanowienie listy stanowisk politycznych (władze ustawodawcze, wykonawcze i sądownicze), w administracji państwowej, gospodarce (np. w bankach), mediach i szkolnictwie, których przez najbliższych 10 lat nie będą mogli sprawować przedstawiciele poprzedniego ustroju i ich agentury;

5) Czystka w aparacie państwowym, podobna do tej, jaką przeprowadzono w Niemczech po likwidacji hitleryzmu;

6) Stworzenie nowych służb specjalnych;

7) Oczyszczenie armii z przedstawicieli dawnego systemu i jego agentury;

8) Złamanie nomenklaturowego układu w środowisku biznesowo-finansowym poprzez wyjaśnienie afer gospodarczych, dotykających zarówno środowiska postkomunistyczne, jak też grupy solidarnościowe, sprawujące władzę w okresie 1989-1993, odzyskanie niespłaconych kredytów (nie tylko długów PZPR-SdRP);

9) Rozszerzenie masowej prywatyzacji i ogólnie prowadzenie polityki gospodarczej sprzyjającej tworzeniu kapitału przez przedstawicieli wszystkich warstw społeczeństwa, a nie tylko członków byłej nomenklatury, służb specjalnych i ich agentury.

Na podjęcie kroków w tych dziedzinach układ ubecki reaguje natychmiast (np. nagonka na ministra Leszka Piotrowskiego). U prawie wszystkich niekomunistów, obejmujących stanowiska państwowe, możemy nieprzypadkowo zaobserwować dziwny paraliż woli; jak bowiem twierdzą: "nie ma atmosfery dla zmian". Dzieje się tak dlatego, iż awansowani są wyłącznie ludzie, którzy dają gwarancję, iż mimo retoryki dla potrzeb propagandowych żadnych zmian nie wprowadzą.

Gdy w kierownictwie TVP obecni byli działacze „Solidarności”, nawet oni nie potrafili wprowadzić w tej instytucji pluralizmu politycznego.

Zwolennicy opcji zerowej w służbach specjalnych wprawdzie awansowali w hierarchii UOP, ale nie posunęło to sprawy samej opcji ani o krok.

Czyżby wszyscy politycy prawicowi w Polsce odznaczali się brakiem woli? Oczywiście nie, ale muszą się wykazać brakiem woli, by objąć posady, a jak długo można czekać w poczekalni, podczas gdy lata lecą, a sprytniejsi koledzy z "Solidarności" już się ustawili? Pozostaje tylko dołączyć do systemu, a więc najpierw trzeba udowodnić swoją przydatność.

Osobnym zagadnieniem jest polityka zagraniczna. Minęły czasy, gdy na telefon z Moskwy, w Warszawie spadały głowy. Dziś komuniści wywalczyli sobie równoprawne stosunki z dawnym Centrum. Stali się jego partnerami, co przypieczętowali wspólnymi interesami naftowo-gazowymi i pośrednictwem w transferach finansowych. Jednocześnie aspirują do roli głównego reprezentanta Polski w kontaktach z Zachodem i chcą stać się polskim filarem Zjednoczonej Europy.

I tu dochodzimy do punktu numer 10: nie możemy dopuścić, by układ ubecki był jedynym lub nawet głównym partnerem Zachodu w Polsce, gdyż w ten sposób poświęcimy ostatecznie nasze interesy narodowe na rzecz interesów grupowych tego ubeckiego układu. Staniemy się też ofiarą jego wschodnich sojuszy i powiązań. Zmienimy się w pas transmisyjny Rosji w Europie, a nasze interesy na Zachodzie również będą widziane przez pryzmat korzyści grupowych, jakie komuniści będą chcieli osiągnąć dla siebie.

Kto dziś może stanowić polityczną bazę dla tak zdefiniowanego antykomunizmu?

Po co komu AWS

Lewicę (socjalliberalna UW) od razu możemy odrzucić, gdyż gwarancje swego udziału we władzy upatruje ona w sojuszu z komunistami, a ponadto stanowi główne oparcie dla agentury.

Sytuacja nie jest lepsza na prawicy. AWS, z punktu widzenia interesu jej członków, jest organizacją zawodową ludzi odrzuconych od podziału wpływów przy okrągłym stole. Celem wielu ludzi z AWS nie jest więc złamanie układu ubeckiego, a jedynie dopuszczenie do nowego podziału korzyści, który również by ich uwzględnił. Prawica uważa, że układ ubecki jest tak silny, iż nie można go złamać, więc należy doń dołączyć, by też na tym skorzystać. Dlaczego z ochrony układu mają korzystać jedynie ludzie Unii Wolności? Przecież wcale nie jesteśmy gorsi! Też potrafimy!

Z punktu widzenia interesu układu ubeckiego istnienie AWS i dopuszczenie jej ludzi do stanowisk, stanowi koszt przedłużonego uprzywilejowania, gdyż sama Unia Wolności nie może już spełniać dlań roli parawanu, jak w czasach Mazowieckiego - Wałęsy.

Trzeba zrobić trochę miejsca w układach władzy, żeby jej nie utracić całkowicie. Dialektyka nakazuje oddać trochę Lancii tym z AWS.

AWS będzie istniała dopóty, dopóki zdoła kontrolować antykomunistycznych działaczy i takież nastroje. Kryterium było głosowanie w Sejmie o dopuszczeniu ROP do udziału w komisji ds.służb specjalnych. ROP w tej komisji niewiele by zdziałał, ale nawet na tak symboliczne osłabienie układ ubecki nie mógł sobie pozwolić. Wystarczy przypomnieć, iż wniosek poparło zaledwie 40 posłów AWS.

Gdy AWS przestanie kontrolować dążenia antykomunistyczne i je kanalizować, racja jej tolerowania przez układ ubecki zniknie i wówczas rozpadnie się ona błyskawicznie, by dać miejsce dla nowego rozdania kart.

Z punktu widzenia interesu społeczeństwa AWS jest mniejszym złem, niż rząd Millera-Balcerowicza, gdyż zmusza jednak układ ubecki do zapłacenia pewnej ceny, tj. tolerowania kilku antykomunistycznych posłów czy takiejż retoryki w mediach (prawda: zawsze ośmieszanej), bez których AWS nie mogłaby pełnić swej roli, jak kiedyś Wałęsa nie mógł wygrać wyborów nie posługując się hasłami antykomunistycznymi. Mimo wszystko daje to jednak antykomunistom pewną szansę zaistnienia.

Skoro jednak rządy AWS-Unia nie potrafią powstrzymać konserwowania się starych układów,  lecz je utrwalają, powstaje pytanie, czy uzyskanie dobrze płatnych posad i służbowych Lancii przez ludzi odrzuconych przy "okrągłym stole", w zamian za jego uwiarygodnianie, nie jest dla społeczeństwa ceną zbyt wygórowaną. Czy poczucie obcości systemu nie byłoby większe, gdyby nasi ludzie nie zacierali jej, obejmując eksponowane stanowiska, a jednocześnie dostarczając mu listek figowy. Czy tworzenie politycznie poprawnej prawicy, jakiej kiedyś potrzebował Adam Michnik, w oparciu o szeroką bazę AWS, a nie tylko grupkę z Unii Wolność (Hall, Rokita, Komorowski), która wówczas okazała się zbyt wąska, nie przekreśla raz na zawsze możliwości złamania tego układu.

Nieobecni nie mają racji

Część antykomunistów sądzi, iż w tej sytuacji w ogóle należy wycofać się poza struktury oficjalne; nie występować w TVP (np. u Olejnik, Czajkowskiej. Maldisa), nie pisać w zależnej prasie, nie obejmować stanowisk, na których się i tak niczego nie dokona itp.

Rzecz jednak w tym, że schodząc na margines wykluczamy się z udziału w następnym rozdaniu.

Decydować wówczas będą bowiem nie ci, którzy teraz mają rację, ale pozostają nieznani, lecz ci, którzy obecnie skapitulowali, a w przyszłości zorientują się, że aby zachować swoją pozycję, będą musieli zmienić poglądy i zachowanie.

Wtedy nagle odkryją prawdy od dawna oczywiste. I będą wysłuchani, gdyż będą znani. Podobnie w latach 1989-1991 ton wydarzeniom nadawali nie ludzie, którzy przewidywali bliski upadek imperium sowieckiego, lecz politycy głoszący wieczną trwałość Sowietów i konieczność porozumienia się z nimi, gdyż dzięki tym poglądom mogli utrzymać się w politycznej czołówce. Gdy sytuacja się zmieniła, szybko przejęli tezy swych zepchniętych na margines przeciwników. Politycy, którzy mieli rację, do owej gry nigdy nawet nie zostali dopuszczeni, właśnie dlatego, że się nie mylili.

Dlatego należy wywierać presję na aktualnych utrwalaczy "okrągłego stołu" po prawej stronie. Jeśli Unici twierdzą, iż nie muszą rządzić, a bez nich AWS również nie będzie sprawowała władzy, to jest to twierdzenie prawdziwe także w odwrotnym kierunku. Jeśli antykomuniści odeszliby z AWS, gabinet również musiałby upaść. Jeśli zatem Akcja chce pozostać u władzy, musi mieć ich poparcie. AWS powinna wykłócać się za pośrednictwem UW – lub bezpośrednio – z układem ubeckim o cenę uwierzytelniania okrągłostołowego status quo, przy czym antykomuniści powinni starać się ją zwiększać. Przykładowo, chcecie powiatów i województw, dobrze, ale przyjmujemy ustawę dekomunizacyjną.

Dlatego sądzę, iż, nie zrywając koalicji rządowej, antykomuniści powinni zorganizować się poza AWS. Jeśli tego nie zrobią, a z AWS wyjdzie opcja narodowo-katolicka i walcząc przeciwko Zachodowi i kapitalizmowi doprowadzi do polaryzacji na prawicy, nikt nie będzie już odróżniał w AWS antykomunistycznej mniejszości od większości. Antykomuniści znajdą się między prawicowymi żyrantami "okrągłego stołu" a narodowo-katolickimi radykałami i ulegną zmiażdżeniu.

Antykomunizm ze swej istoty nie jest ani lewicowy, ani prawicowy. Prawdziwi socjaliści bywają również autentycznymi antykomunistami. W Polsce słabość lewicy niekomunistycznej (samotność Ryszarda Bugaja jest wręcz symboliczna) sprawiła, że antykomunizm występuje tylko na prawicy, choć daleko nie cała prawica ma charakter antykomunistyczny.

O kryteriach i sojuszach

Część antykomunistów uważa, że ich bazą polityczną mogą być katoliccy narodowcy i integryści. Wynika to ze słusznego poczucia własnej słabości i braku w Polsce politycznego środka, zarówno niekomunistycznej centrolewicy, jak też nie fundamentalistycznej narodowo i katolicko prawicy (osłabienie Porozumienia Centrum).

Społeczeństwo po 50 latach izolacji jest ksenofobiczne, myśli schematami i mitami, dlatego najlepiej przemawiają doń lewicowe i prawicowe skrajności (spisek Watykanu, antysemitów i Ciemnogrodu kontra spisek światowego Żydostwa, Uni Europejskiej).

Czy jednak mielibyśmy schlebiać i ulegać gustom i uprzedzeniom, czy raczej starać się edukować społeczeństwo?

Nie możemy budować jedności obozu antykomunistycznego w oparciu o fałszywe przesłanki. Narodowo-katoliccy integryści myślą w kategoriach XIX-wiecznego nacjonalizmu, szerzą poglądy ksenofobiczne, wrogość do Zachodu, otwarty lub kamuflowany antysemityzm i izolacjonizm. W konsekwencji oznacza to otwarcie wyłącznie na Rosję, co groziłoby nam wchłonięciem przez WNP. Nam nie chodzi o to by ustępować Unii Europejskiej na każdym kroku, ani żeby nie ustąpić z niczego, ale żeby polski przemysł i kapitał stał się jednym z filarów przyszłej wspólnej Europy, żeby uczestniczył w jej budowaniu na równych prawach.

Narodowo-katoliccy integryści nie mogą być jednak zapleczem politycznym prawicowych antykomunistów. Nie tylko dlatego, że nie mają racji, ale również dlatego, że nie stanowią dla układu ubeckiego żadnego niebepieczeństwa. Nieprzypadkowo Unia Wolności ustąpiła we wszystkich kwestiach religijnych, ale nie popuściła ani na milimetr, gdy chodziło o dekomunizację.

Dla obozu narodowo-katolickiego sprawy obyczajowe i ideologiczne są, i ma on do tego prawo,  pierwszoplanowe: aborcja, walka z pornografią, są ważniejsze lub równie ważne, co np. dekomunizacja, i dlatego spór z układem będą przenosili na tę płaszczyznę. Dla układu ubeckiego jest ona natomiast obojętna i w żaden sposób nie może mu zaszkodzić, a raczej tylko przysporzy zwolenników SLD. Dotychczas obserwowaliśmy głównie spory z komunistami w sferze obyczajowej, które z punktu widzenia podstawowego celu nie mają żadnego znaczenia. Zwolennik dekomunizacji nie musi być koniecznie skrajnym przeciwnikiem aborcji, a przeciwnik aborcji wcale nie musi być antykomunistą, lecz często jest przeciwnikiem liberalizmu w ogóle, a komunizm postrzega jako jego konsekwencję, lub gotów byłby zaakceptować komunistów narodowych i wierzących, ponieważ jeśli mu komuniści przeszkadzają, to tylko dlatego, iż uważa ich za Żydów lub ateistów.

Bardzo charakterystyczne było pod tym względem głosowanie nad kandydaturą Hanny Gronkiewicz Walz na prezesa NBP. Obóz narodowo-katolicki zaakceptował ją, mimo że Gronkiewicz znana jest z finasowego popierania czerwonych banków i stanowi jedną z najlepszych gwarancji zachowania przez układ ubecki wpływów gospodarczych. Dla narodowych katolików kryterium rozstrzygającym była deklarowana przez Panią Prezes lojalność dla wiary i Kościoła ("radzenie się Ducha Świętego"), a fakt, że pompuje ona pieniądze w czerwoną nomenklaturę, w żadnej mierze im nie przeszkadzał. Dla antykomunisty natomiast kryterium pozostanie zawsze jedno - rzeczywista walka z układem.

Obóz narodowo-katolicki może być sojusznikiem prawicowych antykomunistów w takich konkretnych sprawach jak dekomunizacja, lustracja, powszechna prywatyzacja, zachowanie tradycji narodowej, wzmocnienie rodzimej gospodarki (w pewnych aspektach), a nawet w niektórych sprawach obyczajowych (zwalczanie relatywizmu i permisywizmu).

Autor publikacji
Ubekistan
Źródło
Gazeta Polska 1998