Służby poza kontrolą

Tajne służby wymagają kontroli, gdyż posługując się metodami niejawnymi, mają tendencją do wykraczania poza prawo i zamiast pilnować bezpieczeństwa państwa i jego obywateli, biorą się za opozycję i robienie prywatnych businessów. Służby mają też tendencję do usamodzielniania się i brania udziału w polityce, a nawet zagrażania rządzącej koterii. Dlatego muszą znajdować się pod kontrolą. Wydaje się, że Tusk postanowił zawrzeć, że służbami prostszy układ: Robita co chceta tylko mnie nie tykata.

W sierpniu 1996 roku, po aferze Olina, kiedy minister spraw wewnętrznych Andrzej Milczanowski, odchodząc ze stanowiska oskarżył z trybuny sejmowej Józefa Oleksego o pracę dla KGB i służb rosyjskich, Urząd Ochrony Państwa wyjęto ze struktury MSW i podporządkowano premierowi. W jego imieniu nadzór nad UOP miał sprawować minister koordynator służb specjalnych. W maju 2002 roku na miejsce UOP powołano Agencję Bezpieczeństwa Wewnętrznego i Agencję Wywiadu, które nadal w imieniu premiera miał nadzorować minister koordynator. W czerwcu 2006 roku na miejsce rozwiązanych Wojskowych Służb Informacyjnych utworzono Służbę Wywiadu Wojskowego i Służbę Kontrwywiadu Wojskowego, które miał także kontrolować minister koordynator ale za pośrednictwem MON. Pod jego nadzorem znalazło się również powołane wówczas Centralne Biuro Antykorupcyjne.

Po wygranych wyborach 2007 roku Tusk zastąpił ministra koordynatora stanowiskiem Pełnomocnika rządu ds. bezpieczeństwa i Koordynatora służb specjalnych, który jest jednocześnie podsekretarzem stanu w Kancelarii Premiera. Obniżenie rangi było ukłonem w stronę służb i w praktyce było pierwszym krokiem do wyjęciach ich spod jakiekolwiek kontroli.

Benny Hill

Donald Tusk mianował na stanowisko pełnomocnika i koordynatora ds. służb Pawła Grasia. W środowisku służb uchodził on za imprezowicza, fajtłapę i generalnie za faceta, który wszystko zawali. Był więc doskonałym kandydatem na nadzorcę w stylu Benny Hilla. Zaraz więc naciśnięto przycisk z napisem „dziennikarze” i w mediach zaczęto z Benny Hilla służb robić Jamesa Bonda. Fakt, Graś oglądał filmy i czytał książki o Bondzie, więc nie był analfabetą. Raz pokazano go nawet z książką w ręku. Zawód Bonda kojarzył mu się tylko z częstym piciem Martini. W wąskim gronie pozował więc z tym trunkiem, choć zabawowy chłop wolał coś bardziej słowiańskiego. No ale służba nie drużba. Później okazało się, że pilnował pewnego mieszkania. Nie był to jednak lokal kontaktowy czy konspiracyjny mafii lub wywiadu państwa miłującego pokój, a zwłaszcza Polskę, tylko willa niemieckiego businessmana, w której Benny Hill mieszkał.

Zabawa w Tuskowego Bonda trwała dwa miesiące. Graś chciał się wykazać, nie rozumiał, że jego pryncypał jest jak na człowieka chytrego przystało, ostrożniejszy, a później się przestraszył i został usunięty. Dymisję ukrywano prawie tydzień. W styczniu 2008 roku partia skierowała Benny Hilla służb na bardziej odpowiadające mu stanowisko rzecznika rządu. Przestał ponosić jakąkolwiek odpowiedzialność i poczuł się lepiej. Jako rzecznik mógł wreszcie poratować zdrowie, które było oficjalnym powodem jego dymisji. Kuracja rzecznikowa mu posłużyła, gdyż obecnie prezentuje się całkiem zdrowo i beztrosko.

Figurant

W styczniu 2008 roku Tusk zlikwidował stanowisko Benny Hilla i ogłosił, że sam przejmuje kontrolę nad służbami. Jednocześnie dla zabawy powołał na sekretarza Kolegium ds służb specjalnych w Radzie Ministrów i swego doradcę w randze sekretarza stanu Jacka Cichockiego.

Kolegium, któremu przewodniczy premier ma zaledwie głos doradczy i wydaje opinie i oceny w kwestiach dotyczących służb specjalnych oraz straży więziennej, celnej, BOR, kontroli skarbowej itp., czyli jest ciałem fasadowym, na które zawsze można zepchnąć jakąś część odpowiedzialności: przecież tak uważało Kolegium.

Cichocki był wieloletnim pracownikiem Fundacja Batorego (1995-1997), a następnie Ośrodka Studiów Wschodnich, czyli instytucji zajmującej się białym wywiadem. Główną dewizą Jacka było nikomu się nie narażać i nie przeszkadzać, nie wydawać żadnych zdecydowanych ocen. Szybko więc awansował na dyrektora OSW (2004-2007). 

Służby mogły więc zająć się swoim ulubionym u nas fachem czyli robieniem interesów. Zaprzyjaźnione państwo żadnych kłopotów w Polsce nie miało, więc i Tusk był zadowolony. Pozwalał na wszystko, w tym na budowę imperium ABW Bondaryka, oczekując w zamian jedynie braku kłopotów: daję Wam wolną rękę, a w zamian otaczacie miłości moich przeciwników tak, żeby nawet nie pisnęli.

Kozioł ofiarny

Rozwiązanie ze stycznia 2008 roku miało jeden poważny minus – premier jako oficjalny „kontroler” służb ponosił odpowiedzialność za ich działania, gdyby coś poszło nie tak. Należało więc zaleźć kozła ofiarnego, który jednak nikomu by nie przeszkadzał, a jego upadku nawet nikt nie zauważy. A chętny w swej naiwności człowiek – NIKT był pod ręką.

Cichocki, człowiek niezwykle miły i kulturalny, nikomu nie przeszkadza, a jego główną dewizą jest: nie widzieć, nie słyszeć, nie wiedzieć i siedzieć cicho, bo możni są potężni i mogą krzywdę zrobić, a wtedy bezrobocie czeka, a tu rodzinę utrzymać trzeba. Takie zalety rozstrzygnęły i biedny Jacuś został „nagrodzony” stanowiskiem ministra spraw wewnętrznych, któremu ponownie podporządkowano służby specjalne. Historia zatoczyła koło i znów wróciliśmy do roku 1996.

Tylko że tym razem ministrem jest szara myszka bojąca się własnego cienia, a jej podwładnym Krzysztof Bondaryk – najpotężniejsza osoba w państwie. Ciekawe czy bawi go ta sytuacja czy raczej czuje się urażony kalibrem „kontrolera”.

To bowiem Krzysztof Bondaryk jest kontrolerem wszystkich służb specjalnych. Pozostałe służby mają obowiązek poprzez Centrum Antyterrorystyczne przekazywać zdobyte informacje właśnie ABW. Pod pretekstem walki z nieistniejącym w Polsce terroryzmem można wszystko. W 2010 roku co 30 Polak był podsłuchiwany lub sprawdzano jego bilingi i uzyskiwano o nim informacje legalnie, nie liczący dziesiątków tysięcy podsłuchów krótkich, na które nie trzeba uzyskać zezwolenia prokuratury lub sądu. A jak wiemy od tego czasu zrobiliśmy olbrzymi krok naprzód. Masowe podsłuchiwanie dziennikarzy i opozycji, kontrola Internetu itp. sprawia, że w praktyce każda osoba publiczna, każdy zajmujący jakiekolwiek stanowisko, czuje się podsłuchiwany. Różnica z czasami PRL jest w tej sferze taka, że kiedyś sprawdzano pocztę – dziś maile.

I oto dla pokazuchy specjalista od telekomunikacji i miłośnik podsłuchów, który poznał działalność w konspiracji i więzienie, a w służbach pracuje od roku 1990 z małą przerwą na business, gdzie również zajmował się monitorowaniem podsłuchów w czterech spółkach telefonii komórkowej, ma podlegać miłemu chłopcu, który pracował przy biurku, czytając gazety i prowadząc miłe pogwarki z kolegami w OSW.

Nawet najbardziej zaufani współpracownicy w chwili pojawienia się problemów, zaczynają myśleć wyłącznie osobie. Tusk o tym wie, ale mianowanie Cichockiego wskazuje, że nie tyle nie boi się samodzielności szefa ABW, co po prostu już nic sam nie może.

Autor publikacji
Ubekistan
Źródło
Gazeta Polska Nr grudnia 2011