Pamięć po komunizmie Pawła Śpiewaka

Paweł Śpiewak, Pamięć po komunizmie, Słowo/obraz terytoria, Gdańsk 2005, s. 270, cena 47 zł.

Książkę Pawła Śpiewaka, która ukazała się tuż przed wyborami parlamentarnymi, można interpretować jako wyciągnięcie ręki do braci Kaczyńskich i ludzi dawnego Porozumienia Centrum oraz Tygodnika „Solidarność” ze strony części środowiska, które w latach 1990-1992 prowadziło politykę obrony agentury i trwałości umów „okrągłego stołu”, a obecnie zdało sobie sprawę, iż trzeba szybko opuścić tonący wrak III RP i załadować się na okręt IV RP, poświęcając dawnych kolegów z „Wyborczej”. Autor oddaje też sprawiedliwość Antoniemu Macierewiczowi, a nawet wymienia nazwiska ludzi wyklętych w III RP jak Andrzej Gwiazda czy skazanych na niepamięć jak Seweryn Jaworski.

„Pamięć po komunizmie” relacjonuje akcję propagandową prowadzoną przez Adama Michnika na łamach „Wyborczej” oraz bliskich mu publicystów „Tygodnika Powszechnego”, „Po prostu” i „Polityki” w obronie postkomunizmu, przeciwko lustracji i tradycji narodowej. Ogromna większość twierdzeń i analiz autora jest słuszna i można mu tylko przyklasnąć, rzecz jednak w tym, że Śpiewak jako odkrywczy wynik własnych przemyśleń powtarza to co autorzy, źle widziani, opluwani i skazani przez elitę III RP na przebywanie na śmietniku historii, napisali dawno przed nim. Przypominając, iż Adam Michnik, Andrzej Romanowski, Krzysztof Kozłowski, Marcin Król, Ernest Skalski chcieli nas wtłoczyć po komunizmie w system jednopartyjny wzorowany na modelu indyjski, japońskim czy meksykańskim, daje dokładnie tę samą analizę co Jacek Kwieciński przed 15 laty.

Nie można jednak też wykluczyć, iż Śpiewak sam doszedł do swoich wniosków, po prostu wcześniej poza dozwolonymi na Salonie tytułami, niczego innego na wszelki wypadek nie czytał; a nóż by ktoś zauważył w jego rękach np. „Contrę” Jacka Kwiecińskiego albo „Ministerstwo Prawdy” Cezarego Michalskiego i wygodne miejsce w III RP zamieniłoby się na pojemnik na jej śmietniku.

Śpiewak przyznaje, że obecny chaos moralny wynika z rozmycia znaczeń w przeszłości, co od 16 lat podkreślali przeciwnicy grubej kreski. Winę za to ponosi przyjęcie propozycji Michnika  „zbiorowej amnezji” po komunizmie (s. 51), która miała powodować, iż każdy obraz przeszłości będzie równie prawomocny. Stawiano w ten sposób na tej samej płaszczyźnie ubeka i akowca, działacza opozycji antykomunistycznej i polskiego sowieta, każdy z nich mógł mieć swoją ocenę patriotyzmu, honoru, uczciwości, odwagi i każda z nich miała być tak samo uprawniona (s. 192) jako „pochodna odmiennych losów i doświadczeń”. Przeszłość powinniśmy natomiast oceniać według wartości wywiedzionych z doświadczenia narodowego i zrozumiałych w obrębie dziejów danego narodu. Wspólnota nie może się utrzymać jeśli nie podziela tych samych wartości. W praktyce więc propozycja Michnika wspierającego się Cimoszewiczem i powołującego się na  hiszpańską drogę wychodzenia z dyktatury, w której przeszłość się nie liczy, a wszyscy członkowie partii komunistycznej zostają włączeni do budowy nowego ustroju (s. 51), musi prowadzić nie tylko do wspomnianego chaosu moralnego, ale również do dezintegracji narodu, o czym już autor nie mówi. Tu być może tkwi przyczyna, dla której środowisko „Wyborczej” usiłuje od początku swego istnienia wychować Polaków od nowa i narzucić im nowe wartości, które zastąpiłyby dawne, tradycyjne, rzecz jasna nie sprowadzane do kwestii wyznaniowych lecz obejmujące całą polską tradycję niepodległościową. Jak podkreśla Paweł Śpiewak, dla Michnika celem polityki jest misja przemiany polskiej mentalności, wychowanie do „pluralizmu i tolerancji” (s. 51). Rezultaty tego eksperymentu możemy właśnie obserwować w postaci potworka III RP. Bez odbudowy pamięci nie zostanie jednak przywrócony podstawowy ład moralny, konkluduje autor (s. 241).

Czy eksperyment wychowania nowego narodu się powiódł? Odpowiedź jest twierdząca tylko, że jednocześnie historia zakpiła sobie z wychowawców, bowiem nowy naród okazał się mniejszością skazaną na izolację. Okazało się, że Polskę zamieszkują: naród „szlachetnych Agoran” wzniesiony na fundamencie kłamstwa, powszechnej amnezji historycznej i pomieszania dobra i zła, który nagle okazał się armią generałów bez podkomendnych i naród „Ciemnogrodzian” utożsamiający się z tradycją polską. Antykomuniści w większej części zgodzili się na swoją rolę nacjonalistów ... i ... zaczęli się posługiwać ... językiem ciemnogrodu” (s. 161). Interpretacje Michnika potwierdzają, „że inteligenci ...  należą do innego i chyba lepszego, niż reszta, narodu” (s. 75).

Paweł Śpiewak mówiąc o konflikcie elita – naród lub inteligencja – naród, dokonuje tu jednak pewnego szachrajstwa, bowiem z inteligencją i elitą utożsamia tylko tę jej część, która zawdzięcza swoją pozycję komunizmowi i stara się przekazać ją dziedzicznie, dlatego osobiście zainteresowana jest w wybielaniu i zakłamywaniu komunizmu. Chodzi o grupę zajmującą kluczowe pozycje w mediach, kulturze i nauce. Nadchodzą jednak nowe pokolenia i jeśli w dalszym ciągu awans przed nimi będzie zamknięty, bo nie mieli rodzin w KPP, a obecnie jakoś nie chcieli lub nie mogli wysługiwać się Agorze jak jakiś Graczyk czy Wroński, nie pogodzą się ze skazaniem na życie na społecznym marginesie i zmiotą „Agoran”. 

Śpiewak udaje, że nie rozumie na czym opierała się władza Michnika nad ludźmi mediów. Michnik był słuchany nie dlatego, że był jakimś „wirtuozem przymiotników” (s. 75), a intelektualista polski szczególnie wyczulony jest na jego agresję moralną, czyli dzielenie świata na „swoich” i „obcych” a więc ludzi posłusznych i myślących inaczej, i obrzucanie tych ostatnich inwektywami oraz odsądzania ich od czci i wiary, ale ponieważ Redaktor był „władcą stołków”, a podsowiecki inteligent kieruje się zasadą ubi kasiora – ibi patria. Mechanizm cywilnej likwidacji osób niepożądanych i zsyłania ich na śmietnik historii jest bardzo prosty i powszechnie znany. Pojawiał się zapis na nazwisko w „Wyborczej” i dana osoba znikała z łamów największego dziennika. Był to znak dla posłusznych dziennikarzy, że zadżumionego nie należy zapraszać do żadnych programów, a dla redaktorów, iż lepiej nie drukować jego artykułów. Wpływ Michnika na obsadę mediów był natomiast tak silny, ponieważ Ubekistan widział w jego pozycji najlepsze zabezpieczenie swoich interesów. Wszelkie wywody o semantyce nie mają z tym nic wspólnego.

Tyrad Michnika w ogóle nie ma sensu analizować pod kontem argumentacji, gdyż miały one wyłącznie znacznie symboliczne, wskazywały kogo trzeba potępić i przed kim zamknąć drogę do kariery w mediach, kulturze, polityce. Nikt się nawet nie spodziewał w nich jakiejś logiki.

Śpiewak analizując słowotok Michnika dochodzi do wniosku, iż dla ideologa „Agory” komunizm jest pewną formacją umysłową i kwestią charakteru a nie uczestnictwa w systemie (s. 120). Dzięki tej wygodnej koncepcji ubek nie musi być komunistą, jeśli ma pochwalane przez Michnika cechy charakteru i po etapie zrywania paznokci, wykazuje postawę otwartą. Kłania się tolerancja. Komunistą może np. być jego ofiara, bo już taki genetycznie naznaczony się urodził i wykazuje brak tolerancji i ksenofobię, zwłaszcza wobec swych katów.

Paweł Śpiewak, podkreśla, że Michnik „uznał się za ostatecznego arbitra politycznego, ostateczny autorytet moralny” (s. 75). Być może właśnie dlatego wystąpił w roli historyka w komisji badającej teczki bezpieki (s. 125). Podobnie publicyści tego obozu („Wyborcza”, „Tygodnik Powszechny”, „Po prostu” i dodajmy sojusznicy z „Polityki”), mając poczucie moralnej wyższości wobec narodu, kiedy spotykali się z krytyką, wyrażali oburzenie, że ktoś „kwestionuje ich prawo do bycia arbitrami, ich podobno ponadpolityczne i jedynie słuszne stanowisko” jakby „mieli monopol na właściwe interpretowanie ... humanizmu, europejskości, normalności, demokracji ... i ich wyłączne prawo konstruowania tych reguł, zarządzania nimi i ich stosownego oceniania”. W istocie chodziło jednak o obronę własnych przywilejów (władzy) w imię walki z nienawiścią (s. 79).

Najwięcej miejsca autor poświęca omówieniu michnikowej techniki agresji moralnej. Kompan Kiszczaka, Jaruzelskiego, Urbana i Cimoszewicza wie co dobre, a co złe ujawnia w absolutnych potępieniach (s. 167); przy czym następuje „demonizacja przeciwnika i postawienie go na równi z totalitarną władzą” (s. 120).  Kto myśli inaczej niż autorzy „Wyborczej” i Unia Demokratyczna, jest wrogiem demokracji, destabilizuje kraj i zagraża publicznym autorytetom” (s. 132). Zło i winy są tylko po jego stronie (s. 69). I tak okazuje się, że na prawicy występują jedynie paranoicy, typy spod ciemnej gwiazdy, „jaskiniowcy”, „bolszewicy”, nienawistnicy, nacjonaliści, ksenofobi, zwolennicy nacjonalistycznego zaścianka, społeczeństwa zamkniętego, autokraci, populiści i antysemici, zwłaszcza jeśli są antykomunistami i lustratorami (s. 119). Śpiewak przypomina, że wybór Wałęsy, którego sam uważałem za przedstawiciela innego niż Mazowiecki skrzydła orientacji prosowieckiej w Polsce w roku 1990, miał doprowadzić Polaków do zamknięcia się w plemienno-nacjonalistycznej skorupie i wprowadzenia getta ławkowego dla Żydów. Ciekawe, które z tych elementów powrócą teraz, w drugiej turze kampanii prezydenckiej?

Po stronie Michnika występują natomiast wyłącznie Europejczycy, humaniści, lekarze-psychiatrzy, obrońcy sprawiedliwości, społeczeństwa otwartego, idei europejskiej, rządów prawa i zagrożonych zniesławieniem publicznych autorytetów (s. 126), jak wiadomo bowiem autorytety tak współpracowały z bezpieką, iż bez parasola ochronnego upadną i biedny naród pozostanie osamotniony bez wskazówek moralnych udzielanych przez donosicieli. A to już będzie finis Poloniae.

Pod jednym względem Śpiewak naśladuje jednak metodę Michnika, który nie mając nic istotnego do powiedzenia lubuje się w wymienianiu rozmaitych autorytetów, jakby skrywając się za nimi mógł sobie przywłaszczyć ich myśli. Właśnie lista „najwybitniejszych polityków opozycyjnych” wymieniona przez Śpiewaka zdradza jego polityczny rodowód, z którym teraz przychodzi zerwać w imię własnego przerwania. Mieli nimi być: Wojciech Lamentowicz, Aleksander Paszyński, Bronisław Geremek i Karol Modzelewski (s. 27). O ile o roli ostatnich dwu w obozie reformistów partyjnych możemy dyskutować, to czegóż dokonali Lamentowicz i Paszyński. Nie przypominam sobie by działali w opozycji, chyba że za taką uznamy pisanie w organie Rakowskiego. Prawda, Lamentowicz poruszał się na opozycyjnych obrzeżach jako tzw. dobry partyjny. Autorowi to widocznie wystarczy. Dziwi np. brak Kuronia na liście, może dlatego, że już się nie liczy i serwitutów nie trzeba świadczyć? Rzecz jasna Jan Olszewski żadnym wybitnym politykiem opozycyjnym nie był, to oczywiste, przecież nie był nawet partyjnym reformistą. A gdy już Śpiewak wymienia rozmaitych komunistycznych i podkomunistycznych analityków totalitaryzmu i dla wymogów pluralizmu dodaje Annę Pawełczyńską, dobrze by było gdyby przeczytał jej ostatnią książkę „Głowy Hydry”, a znajdzie tam również cenne uwagi o własnym środowisku.

Nasuwa się pytanie, czy ofertę Śpiewaka należy przyjąć. Odpowiedź jest twierdząca z dwu przyczyn. Po pierwsze analiza, która za nią stoi, jest słuszna. Po drugie, jesteśmy za słabi by odtrącać potencjalnych sojuszników w walce z III RP. Należy jednak powiedzieć jasno i wyraźnie, jeśli Paweł Śpiewak chce być jednym z nas, być Wildsteinem czy Dornem – witamy, ale jeśli stoi za tym poszukiwanie nowej armii przez osamotnionych generałów, jeśli znów mamy być pouczani co powinniśmy myśleć, jakie sztuki wystawiać, jakie filmy realizować, jakie książki pisać i czytać, jakie miejsca w hierarchii społecznej zajmować itp., to dziękujemy. Mamy własnych generałów i importowanych nie potrzebujemy.

Autor publikacji
Recenzje i art. recenzyjne
Źródło
Gazeta Polska października 2005